Szłam sobie spokojnym chodem, nie zważając na wiatr, który bezustannie poruszał koronami drzew, wywołując znany wszystkim kotom (no, prawie) dźwięk, jakby próbując kogoś wyrwać z morza myśli. Na przykład moją osobę.
Westchnęłam. Nie miałam ochoty nikomu się żalić, czy ubolewać nad moją żałosną egzystencją, co to to nie! Po prostu brakowało mi kogoś, z kim mogłabym szczerze porozmawiać.
Prychnęłam. No tak, zapomniałam. Cały świat mnie nienawidzi.
Rozejrzałam się wokoło. Z każdej strony otaczały mnie wcześniej już wspomniane drzewa, niemal nagie, z powodu zmieniającej się pory roku (załóżmy, że jest Pora Opadających Liści - nie znalazłam na blogu informacji o tym). Było naprawdę kolorowo. Na drzewach została resztka rubinowego czerwonego, płomienistej pomarańczy, wyblakłej żółci, rzadko kiedy brązu lub zieleni. Na niebie pojawiły się ciemne chmury, zwiastujące deszcz. Dostrzegłam również niewielką jałmużnę odległą o parę metrów.
Gdy tak trwałam w głębokiej zadumie, jeden z wyblakłych, zniszczonych liści sfrunął mi na koci łeb. Potrząsnęłam głową, marszcząc nos. "Napastnik" niemal natychmiast zleciał z mojej głowy, obracając się w powietrzu.
Ponownie zerknęłam w niebo, analizując zawzięcie wydarzenia z tego dnia. Włóczenie się po mieście i nieznanych mi terenach, wyjadanie ze śmietników, czyli normalka. Chociaż w sumie, dzisiaj miałam farta - udało mi się wygrzebać całego, jeszcze nie rozkładającego się kurczaka! Brawo ja!
Po chwili jednak zesztywniałam. Usłyszałam cichy szelest centralnie za mną. Ktoś za mną stał. Co więcej - najwyraźniej obserwował. Widząc moje zastygnięcie w miejscu, zaśmiał się.
-Nie jest się zbyt spostrzegawczym, co?
Prychnęłam w odpowiedzi, odwracając się. Moim oczom ukazał się samiec o przyzwoitej posturze, przenikliwych, zielonych oczach oraz szarą sierścią, gdzieniegdzie z przejaśnienami, bądź wręcz odwrotnie.
-Czego tu szukasz? - zapytał nieco zachrypniętym głosem, z wyczuwalną stanowczością.
Korciło mnie, żeby coś odpyskować, jednak postanowiłam tego nie robić. Kocur wydawał się być godnym przeciwnikiem, zwłaszcza, gdybym to zdenerwowała, co robiłam naprawdę dobrze.
-Ja? Niczego. Bo chyba nie guza? - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Kot lustrował mnie uważnie.
-Doprawdy? Kim jesteś? - zapytał z powagą.
< Wolfstar?>
Westchnęłam. Nie miałam ochoty nikomu się żalić, czy ubolewać nad moją żałosną egzystencją, co to to nie! Po prostu brakowało mi kogoś, z kim mogłabym szczerze porozmawiać.
Prychnęłam. No tak, zapomniałam. Cały świat mnie nienawidzi.
Rozejrzałam się wokoło. Z każdej strony otaczały mnie wcześniej już wspomniane drzewa, niemal nagie, z powodu zmieniającej się pory roku (załóżmy, że jest Pora Opadających Liści - nie znalazłam na blogu informacji o tym). Było naprawdę kolorowo. Na drzewach została resztka rubinowego czerwonego, płomienistej pomarańczy, wyblakłej żółci, rzadko kiedy brązu lub zieleni. Na niebie pojawiły się ciemne chmury, zwiastujące deszcz. Dostrzegłam również niewielką jałmużnę odległą o parę metrów.
Gdy tak trwałam w głębokiej zadumie, jeden z wyblakłych, zniszczonych liści sfrunął mi na koci łeb. Potrząsnęłam głową, marszcząc nos. "Napastnik" niemal natychmiast zleciał z mojej głowy, obracając się w powietrzu.
Ponownie zerknęłam w niebo, analizując zawzięcie wydarzenia z tego dnia. Włóczenie się po mieście i nieznanych mi terenach, wyjadanie ze śmietników, czyli normalka. Chociaż w sumie, dzisiaj miałam farta - udało mi się wygrzebać całego, jeszcze nie rozkładającego się kurczaka! Brawo ja!
Po chwili jednak zesztywniałam. Usłyszałam cichy szelest centralnie za mną. Ktoś za mną stał. Co więcej - najwyraźniej obserwował. Widząc moje zastygnięcie w miejscu, zaśmiał się.
-Nie jest się zbyt spostrzegawczym, co?
Prychnęłam w odpowiedzi, odwracając się. Moim oczom ukazał się samiec o przyzwoitej posturze, przenikliwych, zielonych oczach oraz szarą sierścią, gdzieniegdzie z przejaśnienami, bądź wręcz odwrotnie.
-Czego tu szukasz? - zapytał nieco zachrypniętym głosem, z wyczuwalną stanowczością.
Korciło mnie, żeby coś odpyskować, jednak postanowiłam tego nie robić. Kocur wydawał się być godnym przeciwnikiem, zwłaszcza, gdybym to zdenerwowała, co robiłam naprawdę dobrze.
-Ja? Niczego. Bo chyba nie guza? - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Kot lustrował mnie uważnie.
-Doprawdy? Kim jesteś? - zapytał z powagą.
< Wolfstar?>
Warstripe, nie mam zastrzeżeń do Twego pisania, szczególnie że z telefonu. Brawo Ty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz