Upalne dni powoli przemijały niczym pojedyncze obłoki chmur na niebie, płynące wraz z wysokim wiatrem, którego często brakowało bliżej ziemi. Skwar Wysokiego Słońca w niektóre dni był wręcz nie do wytrzymania — przynajmniej przez Szakłakową Łapę, który unikał południa, jak tylko mógł. Już wystarczy, że Poczciwy Dziwaczek gorzej się czuł przez tę pogodę. Starszy oczywiście nie chciał blokować treningów swojego ucznia, jednak on był nieugięty w tym temacie i za każdym razem twardo mówił, że bury nie może w takim stanie prowadzić jego szkolenia. To chyba były jedyne momenty, gdy czarny kocur stawiał na swoim, pokazując swoją nieugiętość i zdeterminowanie.
Właśnie przez gorsze samopoczucie starszego wojownika, zielonooki chodził na patrole z innymi mentorami i ich uczniami — oczywiście zawsze był jeszcze dodatkowy Burzak, który na obecny moment nikogo nie szkolił.
Kocur nie miał nic przeciwko temu, dopóki były to koty, które nie były nad wyraz energiczne, optymistyczne i rozgadane. Za tym typem kotów Szakłak nie przepadał, patrząc na jego spokojną i nieco wycofaną naturę bycia. Ta była po prostu dominowana, przytłaczana przez bardziej ekstrawertycznych wojowników. Przez co po takim patrolu czuł się bardziej zmęczony psychicznie niż zwykle — nawet zmęczenie po wysiłku fizycznym było przyjemniejsze. Że też musiał trafić do klanu z tak dominującymi charakterami. Na szczęście było też parę kotów, które były nieco spokojniejsze i cichsze od innych niczym Szakłakowa Łapa. Także nie był ewenementem, wyjątkiem wśród Burzaków, co w sumie powinno oznaczać, że kocur mimo wszystko mam z kim rozmawiać, spędzać czas czy nawet dzielić się językiem. Rzeczywiście jednak była bardziej okrutna, niż się mogło zdawać.
Dla Szakłakowej Łapy nie miało to jednak znaczenia — już ponad dwadzieścia księżyców ciągnęła się za nim klątwa. Nadal był małym kociakiem, który czekał w kolejce na swój moment, by dostać trochę uwagi od innych. Kocur się już tym nie przejmował, zbyt wiele dni nad tym ubolewał, tracąc cenny czas, w którym mógłby trenować i zostać dawno temu mianowany na wojownika. Teraz jednak czuł jedynie żal za każdym razem, gdy jeden z młodszych uczniów był mianowany w tak młodym wieku. Nie winił o to Poczciwego Dziwaczka, a co najwyżej siebie — mógł się bardziej starać, częściej chodzić na patrole, polowania, albo prosić o częstsze treningi, co z racji obecnego samopoczucia burego wojownika było niemożliwe.
Ciężko wzdychając, obrócił się na drugi bok, plecami do reszty uczniów, którzy przyjacielsko rozmawiali między sobą. Kocura to jednak nie obchodziło, dopóki mógł spokojnie odpoczywać i drzemać na swoim posłaniu. Po tak długim czasie mech był wyleżany, lecz dla Szakłaka nie miało to najmniejszego znaczenia. Wbrew pozorom było mu nad wyraz wygodnie — jak na stopień zużycia jego posłania — co dla innych byłoby nie do pomyślenia. Zielonooki mimo wszystko nie był wymagający czy też wybredny, w końcu lepsze to niż nic. Wtem donośny śmiech wyrwał go z jego pesymistycznych myśli — z lekkim wyrzutem na pysku, podniósł głowę, by zobaczyć za siebie, co inni tam odwalają. Zauważył jedynie niewielkie zbiorowisko uczniów w jednym miejscu, co raczej nie było niczym podejrzanym. Przewracając oczami, machnął zdenerwowany końcówką długiego ogona i ponownie ułożył się na posłaniu.
Długo jednak nie poleżał spokojnie, po chwili stanęła nad nim Skrzydlata Łapa, co nieco zdziwiło kocura — w końcu mało kto miał jakieś sprawy do niego. Choć w ostatnim czasie miał wrażenie, że inne koty zaczynają do niego lgnąć — nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przez dobre dwadzieścia księżyców mało co miał bliższe interakcje z innym Burzakami, a tu nagle taka odmiana. Po części nie podobało mu się w jakiś sposób. W końcu już przywyknął dawno do dotychczasowego stanu rzeczy i powolne zmiany nie były mu na łapę. Ledwo co zdążył się pogodzić ze swoim statusem społecznym w klanie, a tu nagle życie robi mu fikołka w tył i wszystko zaczyna się zmieniać. Na samą myśl o tym, na jego czarnym pysku pojawił się grymas niezadowolenia, na co Skrzydlata Łapa spojrzała się na niego z ukosa, zapewne myśląc, że ten grymas był spowodowany jej obecnością przy starszym. Szakłak odchrząknął i po chwili jego struny głosowe zostały wprawione w ruch.
— Coś się stało Skrzydlata Łapo? — spytał, obserwując mimikę kotki, która wydawała mu się nieodgadniona. — W czymś mogę pomóc… — Nim dokończył, przerwał mu głos srebrnej.
— Dzwonkowy Świst mówił, że pójdziesz z nami na patrol łowiecki — oznajmiła.
— Czyli Poczciwy Dziwaczek nadal nie czuje się dobrze… — mruknął pod nosem, kierując te słowa do siebie.
— Najwidoczniej. Kiedy Wysokie Słońce minie, Dzwonkowy Świst będzie czekał przy głównym tunelu.
— No dobrze… W takim razie do zobaczenia — odparł na pożegnanie, nim kotka zaczęła się oddalać od niego.
“Dzwonkowy Świst…” — powtórzył w myślach imię wojownika, przywołując w pamięci obraz optymistycznego kocura, który obecnie był mentorem Skrzydlatej Łapy. Nie znał bliżej owego Burzaka, jednak z daleka wydawał się równie radosny i uśmiechnięty, jak większość klanu. Myśl o kolejnym patrolu z taką osobowością sprawiała, że Szakłak czuł jeszcze większą niechęć opuszczania posłania, a co dopiero legowiska uczniów. W norze było chłodniej niż poza schronieniem od słońca, nawet jak się było w cieniu to aż zbyt dosadnie czuło się parne powietrze, które nie proszenie wkradało się do płuc, utrudniając nieco termoregulację ciała.
Dla czarnego kocura to uczucie było szczególnie nieprzyjemne z racji ciemnej sierści, która przyciągała każdy, nawet najmniejszy promyk palącego światła i gorąca. Gdyby tego było to długość szaty także nic nie ułatwiała, choć zapewne było to lepsze od długiej sierści, która musiała grzać znacznie bardziej ta półdługa, którą posiadał zielonooki.
[880 słów]
[przyznano 18%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz