W przeszłości
Malutka Słota przesuwała łapą po błyszczącej monecie, którą otrzymała w prezencie od swojej przybranej mamy, Zalotnej Krasopani. Gładziła poduszką gładką powierzchnię, wpatrując się w nią niczym w lusterko. Mogłaby przysiąc, że widziała w niej swój obrys. Niewyraźny, ciemny, dwukolorowy. Wpatrując się w jaśniutkie przebłyski, które malowały jasne plamy na suficie legowiska, rozszerzyły jej się źrenice. Miała ochotę pogonić za nimi, jednak nie zrobiła tego. Jak wyglądałaby wtedy w oczach swojego rodzeństwa? Jak mysi móżdżek. Mysi móżdżek - ostatnio dużo używała tego słowa, myślała o nim nawet więcej. Prychnęła pod nosem, kręcąc główką. Futro na piersi postawiło jej się, opadając po chwili.
Do żłobka wstąpił masywny, niebieskooki kocur. Niósł w pysku dość bogaty bukiet przeróżnych kwiatów; brązowooka nie była w stanie stwierdzić jakich dokładnie. Podszedł do karmicielki, patrząc na nią błagalnie. Słota obserwowała całe to zdarzenie z widoczną konsternacją. Nie była pewna, co dalej się wydarzy. Dlaczego ten wojownik ot tak wstąpił tu, a teraz oferował jej mamie kwiaty?
— Czego tu chcesz? Odejdź! — syknęła Zalotka, bijąc ogonem o posłanie. Sucha ściółka trzasnęła pod naciskiem głośno, a w ślepiach starszej zatańczyło coś, czego pręguska nigdy wcześniej nie widziała albo może za każdym razem ignorowała. Kim był ten kocur?
— Zalotko wybacz mi, proszę, błagam… — wymruczał, jakoś wytrzymując jej spojrzenie. Położył uszy po sobie, czekając na odpowiedź. Ona zamiast przyjąć ją, nasyczała na niego raz jeszcze, ukazując kły. Wysunęła pazury, patrząc na niego wrogo. Nie żartowała sobie.
Prążkowana Kita przymknął oczy. Słota mogłaby przysiąc, że na chwilę spostrzegła w nich zbierające się łzy. Odwrócił się, zostawiając rośliny i wyszedł ze żłobka, najwidoczniej godząc się wreszcie ze słowami szylkretki. Pręguska z obrzydzeniem podążyła za nim wzrokiem - mimo że wyglądał na tak silnego, to bardzo łatwo dał sobie siana. Musiał więc być słaby albo mu nie zależało. Pokręciła główką powolnie.
Następnie uniosła ją, spozierając teraz na kufę mamy. Spotkała się z czystą irytacją, może nawet i gniewem, ogromnym. Mięśnie miała spięte, to było do wyczucia. Oddech też był jakiś taki… bardziej płytki. Przytuliła się do jej łapy, chcąc ją jakoś pocieszyć. — Kto to był? — zapytała wreszcie, z wyczekiwaniem owijając ogonek wokół przednich łap. Zalotka prychnęła pod nosem, marszcząc go. Poruszyła wąsami.
— Nie zajmuj sobie nim głowy, córciu, to nikt ważny — miauknęła, starając się jakoś uspokoić. Przytuliła kitą całą trójkę bliżej siebie. Polizała Słotę po głowie. — Opowiem wam później o czymś ciekawszym, dobrze? — dodała, chcąc jakoś odwrócić uwagę trójki par oczu skierowanej w jej stronę. Pręguska pokiwała łbem energicznie, nie sprawdzając nawet, czy jej rodzeństwu to odpowiada. W jej oczkach zatańczyły iskry podekscytowania. Już nie mogła się doczekać kolejnej rzeczy, jakiej mogła się nauczyć. Mimo całego tego podekscytowania, Słota dostrzegła delikatne drżenie Zalotki, nie rozumiejąc go za dobrze. Nie wypytywała o to więcej, czując, że to nie był temat, na jaki powinna dywagować z przybraną mamą.
Jej myśli przerwało coś nowego. Usłyszała ciche, podekscytowane piski dochodzące z drugiej strony żłobka. Kto to był? Dlaczego jej teraz przeszkadzał? Nawet nie mogła sobie pomarzyć w spokoju! Zdenerwowana, uderzyła łapą o jedno z piór w leżu. Po paru uderzeniach serca wstała z niego, kierując się w stronę Tygryska, jednego z kociąt Klanu Wilka. Nie znała go, ale może… może mogłaby go poznać. Może wcale nie będzie tak irytujący i infantylny, jak mogło jej się wydawać do tej pory. Gdy jej ślepia zetknęły się z mocną, rdzawą barwą, podreptała do niego pewnie, sadowiąc się nieopodal.
— Hej, co robisz? — powiedziała do niego, patrząc mu przez ramię. Tygrysek podskoczył nagle, jeżąc sierść na karku. Tym samym przerywając to, nad czym do tej pory pracował.
— Ja? Eeem.. Ja nic, bawię się, nie mam co robić. Hej! Jak się nazywasz? — miauknął energicznie, posyłając jej szczery uśmiech. Ukazał ząbki, nie mogąc doczekać się odpowiedzi ze strony Słoty. Ona zaś wróciła wzrokiem do tego, czym się zajmował i tak pokutował. Znalazł ślimaki, które wpakowała w nieużywane legowisko. Chciała sprawdzić, jak bardzo by je zapaskudziły. Okazało się, że bardzo. Bardzo dobrze. Jednak to, co on z nimi zrobił dalej, wcale takie miłe nie było. Rozbił większą część z nich, te, które nie ucierpiały, uciekały leniwie, zostawiając za sobą lepiący się ślad.
— Czemu je zabrałeś? Nie są twoje — powiedziała Słota poważnie. Jej mały ogon poruszał się na boki, jakby powoli traciła nerwy, a to dopiero początek. Pacnęła go łapą po głowie, jakby chcąc w ten sposób ukarać. — Więcej ich nie bierz, bo zobaczysz. Przynajmniej się mnie zapytaj przed tym, czy ci wolno — dodała przez zęby, gniewając się na niego. Jej końcówka ogona drgała z poirytowaniem. Tygrysek w odpowiedzi wystawił język, mrużąc oczy, uśmiechając się odrobinę. Jakby chciał ją uspokoić i odwrócić uwagę od tego, czego była właśnie świadkiem.
— Odpowiesz na moje pytania? — przypomniał się.
Słota spojrzała mu w oczy, może i mogła mu odpowiedzieć. — Jestem Słota. Świetne imię, prawda? Jest takie świetne, bo nadała mi je moja mama, Zalotna Krasopani — wymiauczała dumnie, spoglądając na niego z uniesionym podbródkiem. Zamruczała, zastanawiając się, czy i on się przedstawi.
— Och, fajnie! Ja jestem Tygrysek. Podoba mi się twoje imię — powiedział energicznie.
— Oczywiście, że ci się podoba — pomyślała Słota.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, pręgus dopytał: — Porobimy coś? Nudzi mi się strasznie.
— No… no dobrze, co mi szkodzi — zgodziła się. — Ale ja wybieram — podkreśliła szybko, zanim za cokolwiek się z nim zabrała. Wróciła oczkami szybko do swojej mamy - ona teraz zajmowała się Pomrok. Widząc to, poczuła ostre ukłucie zazdrości w piersi. Już miała do nich iść, jakby zapomniawszy o koledze z legowiska, gdy nagle Tygrysek pojawił jej się przed mordką. Odwróciła się prędko, a on ponownie pojawił się tuż przed jej kufą. — Hej, to co robimy? — pytał i pytał, aż wreszcie się czymś zajęli. Słota wywróciła oczami, następnie wróciła się do łoża, wyciągając z niego starannie ukrytą monetę. Przyniosła ją do kocurka.
— Widzisz ją? To od mojej mamy. Przyniosła mi ją, bo mnie kocha — dumnie spozierała na przedmiot, mieniący się w ciepłych promieniach słońca. Tygrysek w odpowiedzi otworzył pyszczek, jednak szybko go zamknął. Zbliżył mordkę do małego przedmiotu, jakby musiał go dokładnie zbadać wzrokiem. Słota odsunęła ją od niego, jakby martwiąc się, że ją uszkodzi. On w odpowiedzi przechylił głowę na bok, nie do końca rozumiejąc jej reakcje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz