Futerko siostry otarło się o jej bok. Jej jasne, długie wąsy połaskotały Pomrok w policzek; nieco niezręcznie wbiła spojrzenie we własne łapy.
Słota zmieniła się. Tak jej się wydawało. Nie przypominała sobie, aby jej spojrzenie było tak ostre, a słowa niekiedy tak kłujące, jak osty. Tylko ona zdawała się to zauważać. Cień odseparowywał się od reszty rodzeństwa, umykając od czułości i nie zwracając uwagi na takie drobnostki; za to Zalotka jedynie cieszyła się z takiej zmiany. Jej usatysfakcjonowany uśmiech nie umykał uwadze Pomroku, gdy kocica z powodzeniem wciskała Słocie kolejne nauki. Słowa o świetności Klanu Wilka, o tajemniczych, mrocznych przodkach, o wojowniczym życiu... Źle na nią wpływały. Zmiana ta nie była ogromna, jednak nie umiała jej zignorować. Miała wrażenie, jakby gdzieś w sercu siostry zamieszkała groźna iskierka, która paliła się coraz jaśniej z każdym słowem Zalotnej Krasopani. Było to coś obcego, jednak z każdym wschodem słońca przyzwyczajała się do niej, a wraz z tym podobna iskierka zapalała się również i w niej. Nie lubiła tego. Nie chciała się zmieniać.
— Wiem — miauknęła niechętnie, wodząc wzrokiem po łaciatych poduszkach swoich łap. Wysunęła i schowała pazurki. Słota jedynie uśmiechnęła się szczerzej.
— Świetnie — wyszczerzyła ząbki, zanim jej oczy zmrużyły się nieco, a nosek zmarszczył. — Wiesz, mogłabym na niego naskarżyć. Wręcz musiałabym. Kto wie, może jak następnym razem wymaszerowałby sobie poza obóz, to by nie wrócił? I co wtedy! Miałabym tylko ciebie do pilnowania, a ty jesteś już bardziej ułożona, niż on...
Podniosła spojrzenie na rozemocjonowany pyszczek siostry. Nie była pewna, czy ma się martwić o kwestię "pilnowania", czy przyjąć komplement; końcowo zaśmiała się niezręcznie. Szylkretka podniosła brew, spoglądając oczekująco na Pomrok.
— Masz rację — przytaknęła jej krótko, wyjątkowo zgadzając się z nią w większości. Brązowe oczy Słoty błyszczały z zadowoleniem. Zupełnie jak u matki, gdy zrobiła coś dobrze. Przełknęła ślinę, postanawiając brnąć dalej w temat. Aprobata siostry w tamtym momencie wydawała sie taką świetną rzeczą, tak jak zazwyczaj. — To niebezpieczne. Nie poradziłby sobie w lesie... Nie to co my. Swoim niezadowoleniem odstraszyłby wszystko, co tam żyje!
***
Słońce spoglądało na obóz z góry. Gorące, ostre, niczym spojrzenie Zalotki, wbijające się w tył jej głowy.
Obserwowała obcą kotkę. W zasadzie, to nie obcą – wiedziała, że Zalotka ma dwójkę biologicznych dzieci. Słyszała o nich, widziała, jak próbują odwiedzać matkę w żłobku, nawiązać kontakt z przybranym rodzeństwem; bezskutecznie. Nie wiedziała, czemu szylkretka trzyma ich na odległość. Nie tylko ich.
Nie znała wielu kotów. Do tych, do których nie miała się odzywać, jej nie ciągnęło – kocica zdołała jej wbić zakazy do głowy, zanim zaczęła bardziej o nich myśleć. A w żłobku znajdował się ciągle ten sam skład, z wyłączeniem uczniów czy okazjonalnie medyków. No właśnie, medyków. Początkowo była przekonana, że córka Zalotki przyszła znowu ją pomęczyć i wciskać zioła do pyszczka, tak jak Cisowe Tchnienie, jednak ta skierowała swoje kroki w przeciwną stronę. Usadowiła się wśród innych kociaków, energicznie konwersując z nimi czy inicjując zabawy, jedynie sporadycznie posyłając Pomrok spojrzenie z ukrycia.
— Co robisz?
Podskoczyła, gdy mordka Słoty przykleiła się do jej policzka. Zerknęła na zaciekawioną minę siostry, odsuwając się nieznacznie.
— Myślisz, że ona jest... No nie wiem, niebezpieczna? — zapytała szeptem po chwili. Końcówka jej ogona zadrżała, uderzając o podłoże.— Co mogła źle zrobić, że nie możemy z nią rozmawiać? Nie, żebym chciała, ale...
<Słoto? Jak myślisz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz