Jego dzisiejszą, nową misją, było zrobienie wielkiego basenu ślimaków. Wspaniała hodowla nazywać się miała Ślimaczy Raj i składała się z całkiem imponującej konstrukcji. Kilku szyszek (ew), kamieni, powtykanych patyczków na styl muru, żeby ślimaki nie uciekły (uciekną na pewno), liści, trawy, a na sam koniec - wspaniałe mini oczko wodne, które łatwo było po deszczu napełnić wodą. Całe wspaniałe więzienie, znaczy, ekhem, mieszkanie, było stworzone specjalnie na potrzeby ślimaków, które po ostatnich deszczach wyszły niemal natychmiastowo na powierzchnię. Były wszędzie!
— Uh, paskudztwa — Wśród mokrego, po-deszczowego powietrza wypełnionego ozonem, rozchodził się głos Słodkiej Dziewanny, która wyszła właśnie ze swojego schronienia. Jej krok był niepewny, zdenerwowany i taki, jakby niezbyt chciała dotykać łapami powierzchni ziemi. Wszyscy powoli zaczęli się wylewać z legowisk, chociaż nie tak chętnie i żwawo jak podczas słonecznego dnia. Część kotów rzeczywiście przejmowała się ślimakami, jednak druga część zdawała się całkiem ignorować owe stworzenia, niewzruszenie siadając lub kierując się w stronę wyjścia z obozu na obowiązkowy patrol. Gdzieś w tle słychać było jak ktoś przez przypadek kopnął skorupiaka, który poturlał się trochę dalej, jednak sprawca wypadku niezbyt przejął się poszkodowanym, brnąc niewzruszenie przed siebie.
— Powinien je ktoś posprzątać, nie mamy na to kogoś? Uczniowie powinni się zająć uprzątaniem obozu, prawda, Śnieżycowa Łapo? — Zagderała pół żartem do koleżanki, której kroki pojawiły się zaraz obok.
— O tak, moje największe marzenie, rola zbieracza ślimaków — Parsknęła, chwilę później odchodząc wraz z Dziewanną nieco dalej. Starsi ze swoich legowisk się nie ruszali, podobnie jak przywódca i Księżyc zaczynał się zastanawiać, czy oni w ogóle mają przywódcę. Zazwyczaj w ogóle o tym nie myślał, bo co go to obchodziło. Tak długo jak miał koło siebie mamę i rodzeństwo i koty mu bliskie i było mu wygodnie, niezbyt zwracał uwagę na polityczną stronę klanu. Będąc całkiem szczerym, całe to polityczne bajlando było po prostu nudne. Co innego ślimaki, do których zdołał się całkiem szybko przyzwyczaić. Były ciche, przerażające, nie mógł ich słyszeć tak jak pająka, który tuptał zawzięcie. I jeśli spojrzeć na to z logicznej strony, były jedyną rzeczą której się na chwilę obecną mógł bać. Nie wydawały dźwięku, były powolne, zimne, śliskie i łatwo było na nie nadepnąć, a potem nie dało się zmyć śluzu, a w dodatku gdy za bardzo się rozgościły, ich dotyk stawał się nieznośny. Były to przerażające stworzenia. Najbardziej przerażające jakie spotkał.
I właśnie dlatego go tak fascynowały.
Na tyle go zafascynowały, że aż postanowił zrobić im specjalną rezydencję!
Zszedł więc z pieńka i zaczął się powoli poruszać po obozie, zbierając wszelkie patyczki i małe kamyczki, kawałki kory i liści oraz traw, które gdzieniegdzie wyrastały. Dzięki temu poznał też, że mokra ziemia z trawą całkiem charakterystycznie pachną. Problemem okazało się, nie samo omijanie ślimaków po drodze do skompletowania zestawu małego budowlańca, a samo zbudowanie owej rezydencji. Co prawda mógł to zrobić, powoli bo powoli, we własnym tempie, ale co, jeśli wszystko to zajmie zbyt długo czasu i ślimaki sobie pójdą? Nie chciał tak długo czekać. Jeśli szybko się z tym uwinie, ślimaki może same przyjdą do jego małego mieszkanka, bo przecież to oczywiste, że było zbudowane dla nich. Siadł, niezbyt pocieszony, "patrząc" na miejsce, w którym pracował, macając łapą to, co już zrobił. Część ściany, tamten liść był odłożony na zadaszenie, a ten kamień gładki miał być potem jako głaz do kąpieli słonecznych. Nie wiedział, czy ślimaki lubią kąpiele słoneczne, ale przecież kamienia nigdy nie mogło zabraknąć.
— Hm hm... — Mruknął do siebie, nieświadomie wyciągając końcówkę języka na wierzch w skupieniu. Jak szerokie powinno to być? Ile ślimaków zbierze?
— Pomóc ci? — Znajomy głos zaskoczył go od tyłu. Kocurek drgnął. Był tak zamyślony, że nie usłyszał czyichś kroków! To niemal tak, jakby rzeczywiście był ślepy! Znaczy był, ale jeszcze tak bez słuchu...
— Co? — Zaraz odpalił, nie bardzo wiedząc, z kim ma teraz do czynienia. Rozpoznawał kroki, nie głosy kotów, a że nie skupił się na nich gdy kotka - tak, była to kotka - podchodziła, tak teraz nie miał pojęcia z kim rozmawia, chociaż na pewno był to ktoś znajomy.
— Bardzo ciekawą fortecę budujesz i się zaciekawiłam, gdy tak biegałeś po obozie. No i sobie pomyślałam, że może potrzebujesz pomocy? — Nie przedstawiła się, a Księżyc nie chciał dopytywać, chociaż nie czuł się zbyt pewnie. Nie była wrogiem, to na pewno. No i na pewno ją znał, a z każdym wypowiedzianym przez nią słowem, tylko się w tym utwierdzał. Tak, powinien ją znać, na pewno ją znał.
— No, chciałem dla ślimaków — Wytłumaczył — Ale nie wiem jak duże to powinno być bo ślimaki też są duże i takie małe też są.
— To może zrobię pazurem linię w ziemi i będziemy robić granicę z patyczków razem, od dwóch stron? — Spytała. Cóż, plan wydawał się być całkiem w porządku i kocurek nie widział problemów, czemu by go nie zrealizować. Nie podobało mu się tylko, że nie miał pełni władzy nad swoim dziełem, jednak co mógł poradzić? Kotka była starsza, wiedziała na pewno co robi, a jeśli teraz się jej posłucha i zrobią coś razem, to potem uda mu się zrobić coś samemu już na pewno.
— Tylko wbijaj tak żeby było wysokie dobrze, bo się będą przylepiać — Wyjaśnił, próbując wbić patyczek w ziemię. Nie miał pojęcia jak "wysoko" jest odpowiednio wysoko, jednak nie przejmował się tym teraz, wszystko wyjdzie w praniu.
— Kiedyś też zbierałam ślimaki i nadawałam im imiona, kiedy się nudziłam — Nawiązała rozmowę — Chociaż bardziej ciekawe były same ich muszle.
— To ślimaki mogą być bez muszli?
— O tak, są takie bez muszli, ale są o wiele mniej urodziwe — Wyjaśniła kotka cichym głosem — A takich co żyją w muszlach - bez muszli, nigdy nie widziałam. Jestem ciekawa co się z nimi dzieje... może jakaś wrona je wydziobuje? Tak czy inaczej widziałam muszle bez ślimaków i są naprawdę zabawne, wydają takie śmieszne, puste odgłosy. Przypominają ozdoby w naszej szopie... — Rozmarzyła się nieco, a jej melancholiczny ton wpadł w jeszcze głębszą melancholię, co zdawało się niemal niemożliwe. Księżyc się odrobinkę dziwnie poczuł, trochę nieswojo. Chodziło za nim jednak pytanie.
— A co to szopa?
Kotka jakby wybudziła się z transu, gdyż jej ruchy stały się mniej mechaniczne.
— To takie bardzo dziwne drzewo, albo raczej coś zbudowanego z drzewa i kamieni, co stworzyli dwunożni. Było tam sucho, ciepło... pełnia życia.
— O, wiem co to dwunożni! — Pochwalił się — To takie stworzenia bez futra chodzące na dwóch łapach prawda? Barszczowa Łodyga mi mówił.
— Brawo, masz rację — Rzekła wesoło, typowym tonem którym rozmawia się z kociakami, kontynuując wbijanie patyczków, wracając do swojego mechanizmu. Kocurek nie bardzo wiedział co myśleć. Jego umysł automatycznie zapamiętywał wszystko, co mówiła kotka i nie wiedział czy ciekaw był co jeszcze powie, czy raczej nie chciał dowiadywać się niczego nowego. Czuł się troszkę... niezręcznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz