— Co ci odbiło?! — prychnęła, gdy upewniła się, że nikt ich nie obserwuje. — Wrzuciłaś mnie prosto w paszczę niedźwiedzia!
— Bez przesady… przecież nic takiego ci się nie stało — Miłostka wywróciła oczami. Już otwierała pysk, by coś dodać, jednak Jaśminowiec była szybsza.
— Świergot teraz myśli, że to był mój pomysł, żeby tam wleźć! To kłamstwa! I jak ty nazwałaś mojego brata?! Masz to wypluć i przeprosić!
— Nie będę przepraszać za stwierdzenie faktów — odburknęła nieprzejęta Miłostka.
— Mój brat wcale nie wygląda jak dżdżownica! To… to twoja mama wygląda jak robal! Od niej chyba odziedziczyłaś też pasożyty, co ci mózg wyżarły, że takie bzdury wygadujesz.
Kotka parsknęła śmiechem.
— Chyba upadłaś na łeb. Kłamiesz samej sobie, ale kto by się dziwił. Nie wmówisz mi, że z moją rodziną jest coś nie tak, kiedy gładki łeb masz w genach. A o pasożytach może lepiej nie wspominaj, skoro masz legowisko koło mnie... one lubią wchodzić przez zadek... Uważaj, czym wykładasz sobie gniazdko pod kuprem.
Jaśminowiec zmarszczyła brwi. Czuła, jak krew jej buzuje, gdy słuchała Miłostki. Z jednej strony podziwiała, z jaką łatwością przychodziły jej obelgi, a z drugiej była sfrustrowana, że nie wie, jak je odbić. Nie znała Miłostki na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak ją ugodzić, a jej rodzina wydawała się rzeczywiście nienaganna… a co z przyjaciółmi? Sekrecik nie, bo rodzeństwo, ale Len… może uda jej się przekabacić go na swoją stronę, żeby zrobić Miłostce na złość? To… to jest myśl. Jaśminka otrzepała się, pozbyła nieprzyjemnego wyrazu pyszczka i ułożyła najeżone futerko, zanim znowu spojrzała na szylkretkę.
— Zobaczymy, co Len powie, jak się dowie, że robactwo ci z tyłka na legowisko wypływa… — rzuciła tylko pod nosem, po czym z dumnie uniesionym ogonem zostawiła kotkę, nawet nie obracając się do tyłu, nawet jeśli bardzo ją kusiło zerknąć na jej reakcję. Musiała pokazać, że z nią się nie zadziera.
***
— Koniec na dzisiaj, Jaśminowcu — oznajmiła Dereńka. — Dobrze ci dzisiaj poszło. Tak jak ostatnio. Ptaszki mi ćwierkają, że jeszcze trochę i zasłużysz na mianowanie.
— Ćwierkają tak od dziesięciu księżyców… — burknęła Jaśminowiec, odrywając nos od lisiego tropu. Dereńka westchnęła głęboko, podchodząc do swojej uczennicy.
— Posłuchaj, Jaśminowcu — zaczęła, na co czekoladowa uniosła na nią zmęczony wzrok. — Obydwie już mamy dość tego treningu. Widzę, że się starasz i że jesteś już od dawna gotowa, żeby opuścić legowisko uczniów, ale…
— No słucham. Jakie “ale”? Ale nie umiem wszystkiego perfekcyjnie? Nie chcę! Dobrze wiemy, że moje umiejętności są wystarczające. Nie muszę być najlepsza, nie muszę umieć wszystkiego idealnie – chcę po prostu być już wolna. Umiem walczyć, umiem polować, jestem gotowa na bycie wojowniczką. Nie każdy musi być tak idealny, jak ty — Jaśminka położyła po sobie uszy. Może kiedyś rzeczywiście dążyła do tego, by być najlepszą z najlepszych, ale… czy było to ostatecznie takie ważne? Miała inne cele w życiu, nie tylko doskonalenie treningu. A przez przedłużanie tego w dążeniu do perfekcji, cierpiało jej życie towarzyskie, a co gorsze – cierpiała jej duma. Miała nadzieję, że Dereńka to w końcu to zrozumie.
— Chcę ci przekazać tyle, ile mogę i jak najlepiej umiem.
— Więc przestań. Obydwie będziemy miały w końcu spokój — rzuciła srebrna, oddalając się.
Wróciła do obozu, chwyciła pierwszą lepszą piszczkę ze stosu i znalazła sobie miejsce na rozgrzanym kamieniu.
To było żałosne! Żałosne! Tak jej dobrze szło na treningach na początku, a teraz co? Tyle księżyców na karku, a ona nadal siedzi z nową bachornią w legowisku uczniów. Wstyd. Ale to przecież nie była jej wina! Starała się, pilnie uczyła, a Dereńce wciąż coś nie pasowało. A to za nisko skacze, wspinając się na drzewa, a to niedokładnie uderza… cały czas coś nie tak! Już miała dość jej zrzędzenia nad uszami! Gdyby dostała mniej czepiającego się mentora, już dawno byłaby mianowana i nie byłoby problemu.
Inną rzeczą, która ostatnio za nią chodziła, była ta paskudna Miłostka. Ta plująca jadem żmija rodziła same kłamstwa na temat Jaśminowiec. Czekoladowa nigdy nie myślała, że tak ładna kotka może mieć tak zgniłe wnętrze. Jak dorodny borowik, którego trawi robactwo od środka. Pamiętała jeszcze, jak było, zanim się bliżej poznały. Miłostka była dla niej wspaniała, zjawiskowa. Zawsze zazdrościła jej obycia w towarzystwie, charyzmy, pięknego koloru futra, mieniącego się w słońcu i tych niewielkich, uroczych szczegółów na słodkim, okrąglutkim pyszczku. Tak się cieszyła, gdy zgodziła się, żeby spędzić razem czas, a potem tak wbiła jej pazury w plecy. I to jeszcze przy okazji obrażając jej brata. A teraz wygadywała bzdury o tym, że śmierdzi. Jaśminowiec była najbardziej zadbaną kotką w tym klanie, a szylkretka takie bzdury wymyśla. Okropieństwo. Pewnie jest zazdrosna i tyle. Szczególnie że powoli udawało jej się zbliżać do Lnu, zgodnie z planem. Kocur, w przeciwieństwie do Miłostki, był bardzo przyjemny w obyciu – uprzejmy, czarujący, przystojny… W oczach Jaśminowiec brakowało mu jednak tego “czegoś”. Czasami męczyło ją, że spędza z nim czas tylko dlatego, żeby utrzeć nosa Miłostce, jednak czego się nie robi dla zemsty…
— Co to za myśli brukają ten piękny pyszczek, Jaśminowcu? Masz minę jak zaparta żaba. — Z zamyślenia wyrwał ją głos Lnu. Jego orzechowe oczy z przekorą obejmowały jej mordkę.
— Ach, to już nieistotne — machnęła łapką. — W twoim towarzystwie nie wypada przejmować się głupotami — zamruczała, robiąc miejsce na kamieniu obok siebie.
— O i tu mówisz w końcu językiem prawdy — zażartował Len, zgrabnym ruchem układając się obok niej. Jaśminowiec parsknęła pod nosem.
— Może przekąsisz coś? W końcu taki dzielny i zajęty wojownik jak ty musi dbać o porządne posiłki — zaproponowała, podsuwając ledwo naruszoną piszczkę kocurowi.
— W takim towarzystwie? Jakbym śmiał odmówić? — posłał jej czarujący uśmiech. Wspólny posiłek zamienił się w miły spacer, a miły spacer w uroczy wieczór. I chociaż towarzystwo Lnu rzeczywiście było zabawne, a kocur mimo ciętego języka był czarujący, Jaśminowiec cały czas uciekała myślami nie do niego, a do Miłostki…
***
Minęło trochę czasu. Dni, w których miała treningi, stały się nieco bardziej znośne, odkąd zaczęła spędzać wolny czas z Lnem. Same ich spotkania były przyjemne, zabawne, jednak najlepszą rzeczą było patrzenie na kwaśną minę Miłostki, którą zawsze ich obdarzyła, gdy wspólnie wracali wieczorami do obozu.
W końcu jednak doczekała się dnia mianowania. Już od rana przeczuwała, że coś się szykuje, a gdy zobaczyła poruszenie przy legowisku liderki, była pewna, że chodzi o nią. Niedługo pod drzewem zebrała się cała społeczność, by oglądać tak wyczekiwane mianowanie.
— Jaśminowcu, wystąp — zawołała Sówka. Jaśminowiec była tak podekscytowana, że ledwo co mogła ustać w miejscu. Musiała jednak zachowywać się godnie, tak jak na wojowniczkę przystało. W końcu Len, a co ważniejsze – Miłostka, na pewno ją teraz obserwowali.
— Najwyższy czas, abyś dołączyła do grona wojowników. Wykazałaś się wytrwałością i sprytem. Czy przysięgasz pozostać lojalnym naszej społeczności i walczyć za jej dobro?
— Przysięgam.
— A zatem witamy cię jako nowego wojownika Owocowego Lasu!
Po skandowaniu imienia, wyściskania przez rodzinę i rozejściu się tłumu, podszedł do niej Len. Upewniwszy się, że gdzieś w tłumie jeszcze widzi Miłostkę, mierzącą ją nieprzyjemnym spojrzeniem, Jaśminka przytuliła się z głośnym mruczeniem do kremowego. Kocur objął ją ogonem, śmiejąc się pod nosem.
— No w końcu. Trochę musiałem na ciebie czekać — mruknął przekornie.
— Ach, jakiś ty łaskawy i cierpliwy — rzuciła z uśmiechem. — Nie będzie ci brakowało naszych potreningowych wypadów? — zaśmiała się Jaśminowiec.
— A kto powiedział, że muszą się kończyć? Zmienimy tylko nazwę i nikt się nie przyczepi — puścił jej oczko.
— Ach tak? To jak teraz niby będą się nazywały nasze małe spotkania, hm? — droczyła się.
— Jakieś propozycje? — Len delikatnie nachylił się do kotki, zerkając zadziornie w jej ślepia.
Jaśminowcowi mignęła zawistna minka Miłostki. Z każdym dniem była bliżej Lnu, ale jeszcze nigdy nie zdecydowała się na jakiś większy krok w tej relacji. W końcu chciała tylko zrobić na złość Miłostce, a nie pakować się w większe związki… ale w tamtym momencie nie mogła sobie odmówić pokusie, by jeszcze bardziej dopiec szylkretce. Jaśminowiec nie była głupia, dobrze widziała, że córce Miodka podobał się Len. Nie było lepszej zemsty niż odbicie kotce nie tylko przyjaciela, ale i chłopaka. Tak więc niewiele myśląc, otarła się delikatnie o miękki policzek Lnu i polizała go delikatnie po nosku, szepcząc mu do ucha zalotne: “zobaczymy”. Len, chociaż początkowo nieco zaskoczony, z dziarskim błyskiem w oku przyjął buziaczka. Parka wymieniła się jeszcze ustaleniami co do ich następnego spotkania i pożegnali się, nieco czulej niż zwykle. Po całej akcji Jaśminowiec postanowiła pomęczyć trochę Miłostkę. Należało jej się za rozpowiadanie głupot o tym, że śmierdzi. Wyszukała więc kotkę w obozowisku i ze złośliwym uśmieszkiem oraz uniesionym pewnie ogonem do niej podeszła.
— I co, nie pogratulujesz mi mianowania? — zaczęła, przekręcając łepek. — Twój najlepszy przyjaciel mi pogratulował, myślałam, że też się ruszysz. Chociaż, hm, ostatnio rzeczywiście coś mało was razem widzę. Ciekawe dlaczego… — mruczała, próbując wydusić z Miłostki jakąś reakcję.
<Miłostko?>
[1564 słowa + rozpoznawanie tropu lisa]
[przyznano 31% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz