Cóż to był za kontent wspaniały. Co za zabawa. On, jakiś biały pachołek, który uważa się za wybrańca gwiezdnych, a nie wie, że to on, właśnie on i jego rodzeństwo są największym rodem w Klanie Burzy. Że są półbogami! Prychnął, pełny siebie. Co za prostaczek. Ale, ale! Nie mógł takiej okazji przepuścić przez palce, nie on. Może dorośli sobie wierzyli w to całe obsypanie kociąt gwiezdnym brokatem, ale nie on. Leżał więc na ściętym drzewie na zewnątrz, nonszalancko, luźno patrząc na resztę młodych kotów których sobie zgromadził, ze znudzonym wzrokiem i uśmiechem, ciesząc się słońcem. Gdzieś jednak na rudym pysku można było zauważyć jakąś oznakę wyższości i kpiny, która zaraz znaleźć się miała też na jego języku. Nie było tu białych dzieci. Nie pozwalano im wychodzić, a teraz i tak był czas, kiedy spały. Wyuczył się ich rutyny dziennej niemal na pamięć.
— Mówię wam, to zwykła ściema — Odezwał się, kontynuując wcześniejszą rozmowę, z rozbawieniem drgając wąsami — A te prostaczki w to wszystko wierzą. I jeszcze ten Alba. Przyszedł, ma gdzieś życie klanowe i nagle, kiedy rozeszły się plotki to wielki ojciec się znalazł. Zaraz zacznie głosić, że sam ich urodził a tak naprawdę to o wszystkim wiedział od samego początku, bo mu Gwiezdni we śnie powiedzieli.
— Często wymiguje się od zmieniania posłań i robienia czegokolwiek brudniejszego — Odezwała się Śnieżycowa Łapa, która podłapała wątek z obsmarowywaniem niedawnego jeszcze pieszczocha — Ostatnio wepchnął mi w pysk brudny mech z legowiska starszych, mówiąc, że go kark już boli, więc reszta przypada na mnie, bo jestem młodsza. Nie dokończył nawet jednego legowiska. Uwierzycie w to!
— Widzicie, to tylko pokazuje, jakie naprawdę są te kociaki. Oszuści i nieroby, tak samo jak ich ojciec. Jeszcze podczas nauki uznają, że oni to w sumie nic nie będą robić, bo już i tak są wspaniali.
— Naprawdę myślisz, że tak będzie? Królicza Gwiazda by im na to nie pozwolił, mentorzy których dostaną pewnie też.
— Ph! Oczywiście — Machnął lekceważąco łapą — Myślisz, że coś zrobią? Wszyscy są tak samo zaślepieni, szczególnie medycy i ci cali... a z resztą, nie powinniśmy się zbyt wiele męczyć nad tą stertą bzdur. Ojciec i tak mówi, że z ich wrażliwością na słońce i delikatną skórą najpewniej skończą jako Krety.
— A ty to tak zawsze słuchasz, co ci tatuś napluje do ucha? — Uśmieszek spełzł z pyska Ognika na moment, jednak zaraz znów się pojawił, gdy dostrzegł Skrzypa. Nie był jednak tak kpiący i dumny, a bardziej jadowity. Van pojawił się z piszczką w pysku, którą zapewne niósł do żłobka dla karmicielek, albo nieco dalej, do starszyzny. Tak czy inaczej, zahaczył uchem o rozmowę.
— Ja przynajmniej mam kogo słuchać, przybłędo. Ty możesz co najwyżej pojęczeć sobie do Szanty.
— Jak na razie to tylko ty jęczysz. ,,O nie, jakieś noworodki kradną całą atencję która powinna być dla mnie. Patrzcie jakie te kociaki są ohydne, o nie, ich ojciec spędza więcej czasu z nimi niż mój ze mną. Ew, dotknęli mnie, teraz się zarażę bo nie są rudzi". — Śnieżyca schowała pysk, obracając głowę w inną stronę.
— Nigdy nic takiego nie powiedziałem, śmieciu — Zaprzeczył Ognik oburzony, starając się nie trząść ze złości.
— Nie? Ale twój tatuś cały czas jęczy, jak się go jedynie muśnie kawałkiem sierści, który nie jest rudy. Co, może ty taki nie jesteś? W końcu zjadasz wszystko co ci podłoży pod nos.
— Sklej zęby, świrze — Warknął, zaraz się jednak opamiętując, przyjmując swój spokojny i nieco kpiący ton — Zobaczymy czy będziesz tak wesoło szczekał, kiedy dojdziemy do władzy, a twój brudny tyłek zostanie wywalony poza granice.
— Ha, chciałbym to zobaczyć — Parsknął, chwytając mysz w zęby. Konwersacja skończona. Ognik drgnął rozdrażniony ogonem, po czym machnął nonszalancko głową, wstając.
— Chodźcie, straciłem ochotę żeby przebywać na zewnątrz, zaleciało gnojem. — Zwrócił się do rodzeństwa, zeskakując z pieńka i dreptając dumie w stronę wejścia do żłobka.
— Cześć! — Pojawił się dwa dni później. Mógł co prawda zagadać wczorajszego dnia, ale zwyczajnie znalazł lepsze zajęcia do roboty. Takie jak chodzenie jak gąska za tatą, który uznał, że ma wystarczająco dużo dobrego nastroju, żeby przebywać ze swoimi dziećmi. — Przyniosłem ci jedno z mniejszych piórek Pawia do zabawy. — Pochwalił się cichym tonem, kładąc, rzeczywiście, małe piórko, może nawet puch, pewnie z szyi, przed młodym kociakiem. Jak je zdobył? No, może nieco nielegalnie podkradł jedno podczas wycieczki do łapkowa, ale kto by go winił? Salamandra by go sprała na kwaśne jabłko, gdyby się dowiedziała, a tak mógł przekupić młodziaka, by ten nadwyrężał swoją wyobraźnię podczas wymyślania tych wszystkich odpowiedzi. Teraz pióra pawia były o wiele cenniejsze, niż za jego życia.
Lotos, jak zresztą wszystko, widział to piórko dosyć... niewyraźnie. Ale skoro ptak, od którego pochodziło, był jakiś specjalny, a oni - stworzeni na jego wzór - piękni, to uznał, że i ono musiało być niczego sobie. Obejrzał je więc dokładnie, jakby rzeczywiście przenikliwie je badał i pokiwał łebkiem, uśmiechając się.
— Ach, dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony! — młodszy przysunął piórko bliżej siebie.
Ognik z zadowoleniem obserwował, jak kociak bierze piórko. Ha, wybrany czy nie, to wciąż szczyl z mlekiem przy nosie.
— Chcesz się w coś pobawić? Możemy wziąć moje siostry jeszcze i w coś zagrać.
Lotos przekręcił łebek w bok, po czym westchnął ciężko, kręcąc główką.
— Nie mogę. Mam misję.
— Jaką? Musi być wykonana teraz? Myślałem, że macie tylko jedną misję — Zauważył rudy, przekręcając łebek. Szczyl go nie oszuka. — Jak nie masz czasu, to może ci pomogę a potem w coś zagramy?
— Nie. Och, niczego nie rozumiesz... — westchnął przeciągle, kręcąc łebkiem. — Jestem inny niż wy! Nie mam się bawić. Mam pracować nad... pomaganiem wam na ścieżce życia.
Przysunął się bliżej i pacnął kocura w pierś, znowu aby podkreślić znaczenie swoich słów. Następnie trzepnął ogonem z frustracją.
— I Gwiezdni zakazali ci się bawić? To bardzo niesprawiedliwe z ich strony — zauważył, po czym uśmiechnął się lekko — Chodź, trochę rozprostujesz łapki, co ty na to? Nie możesz przecież siedzieć cały czas w miejscu bo będziesz się źle rozwijał i kości ci się zrosną i nie będziesz mógł przez to dobrze błogosławić.
Lotos wzdrygnął się na samo wspomnienie o wyjściu poza przytulne cztery ściany żłobka, co nie umknęło uwadze starszego, który uniósł lekko czoło. Tak, słowa ojca i Szanty się sprawdziły... Biały pokręcił łebkiem, ledwo powstrzymując skwaszony wyraz, który powoli wpełzał na jego mordkę.
— Nie mogę. Jestem inną istotą, niż ty. Wy jesteście... słonecznymi stworami. Ja i moje rodzeństwo gwiezdnymi!
— Oczywiście, że jestem słonecznym kotem — stwierdził Ognik, omijając tego "stwora" — W naszych żyłach płynie krew wielkiej Piaskowej Gwiazdy — Wyrzucił wreszcie swoje ego, wypinając pierś. Nie mógł sobie jednak pozwolić, żeby za dużo powiedzieć. Jeszcze by się młody zniechęcił i nic nie mówił, a to byłaby strata kontentu — Ale co to ma do rzeczy?
— Ktokolwiek... — westchnął albinos cicho — W każdym razie, z tego powodu właśnie mogę wychodzić tylko w nocy. Wtedy... Mam lepsze... Eee... Moce.
— Aha. Ale ja wcale nie sugerowałem wychodzenia. — zauważył — Tu też można robić dużo rzeczy, a wam przecież nie pozwolą jeszcze opuścić żłobka.
— Co masz na myśli? — Zastrzygł uszami. Prędko jednak znowu przywdział jedynie uśmiech. — To znaczy, nie ma to znaczenia. Tak czy siak. Powinniśmy poświęcić się misji.
Brak rudyzmu widocznie nie działał na korzyść myślenia kociaka. Że co, co miał na myśli.
— Czemu nie pozwolą wam wychodzić? — spytał niepewnie — Bo jesteście za mali i możecie wpaść innym pod łapy. Nam nie pozwalano bo moglibyśmy wyjść z obozu, albo jakieś ptaki drapieżne mogłyby nas porwać. — Ha, cierp przez swoją niewiedzę, purchawko. Patrzył przez chwilę na kocurka badawczo. Wpadł na pomysł — Boisz się, że mama ci nie pozwoli się z nami bawić? Spokojnie, ja zapytam. PROSZĘ PANI! — Zawołał w stronę szylkretki, nie czekając aż młodszy da radę mu przerwać. Nie był pewien czemu to robi, jakiś impuls jedynie kazał mu pomęczyć gwiezdnego kotka. Może to ta chęć rozrywki?
— Nie, ty... uhm, nie, kolego! Nie o to pytałem. Chodziło mi... już nieważne — syknął cicho, jeżąc się, gdy tamten zawołał jego matkę. Ognik zerknął na niego kątem oka, gdy z uśmiechem pytał Leszczynową Wiązkę o zgodę, a uczucie satysfakcji i wygranej, przelało się przez małe ciało.
— Mówię wam, to zwykła ściema — Odezwał się, kontynuując wcześniejszą rozmowę, z rozbawieniem drgając wąsami — A te prostaczki w to wszystko wierzą. I jeszcze ten Alba. Przyszedł, ma gdzieś życie klanowe i nagle, kiedy rozeszły się plotki to wielki ojciec się znalazł. Zaraz zacznie głosić, że sam ich urodził a tak naprawdę to o wszystkim wiedział od samego początku, bo mu Gwiezdni we śnie powiedzieli.
— Często wymiguje się od zmieniania posłań i robienia czegokolwiek brudniejszego — Odezwała się Śnieżycowa Łapa, która podłapała wątek z obsmarowywaniem niedawnego jeszcze pieszczocha — Ostatnio wepchnął mi w pysk brudny mech z legowiska starszych, mówiąc, że go kark już boli, więc reszta przypada na mnie, bo jestem młodsza. Nie dokończył nawet jednego legowiska. Uwierzycie w to!
— Widzicie, to tylko pokazuje, jakie naprawdę są te kociaki. Oszuści i nieroby, tak samo jak ich ojciec. Jeszcze podczas nauki uznają, że oni to w sumie nic nie będą robić, bo już i tak są wspaniali.
— Naprawdę myślisz, że tak będzie? Królicza Gwiazda by im na to nie pozwolił, mentorzy których dostaną pewnie też.
— Ph! Oczywiście — Machnął lekceważąco łapą — Myślisz, że coś zrobią? Wszyscy są tak samo zaślepieni, szczególnie medycy i ci cali... a z resztą, nie powinniśmy się zbyt wiele męczyć nad tą stertą bzdur. Ojciec i tak mówi, że z ich wrażliwością na słońce i delikatną skórą najpewniej skończą jako Krety.
— A ty to tak zawsze słuchasz, co ci tatuś napluje do ucha? — Uśmieszek spełzł z pyska Ognika na moment, jednak zaraz znów się pojawił, gdy dostrzegł Skrzypa. Nie był jednak tak kpiący i dumny, a bardziej jadowity. Van pojawił się z piszczką w pysku, którą zapewne niósł do żłobka dla karmicielek, albo nieco dalej, do starszyzny. Tak czy inaczej, zahaczył uchem o rozmowę.
— Ja przynajmniej mam kogo słuchać, przybłędo. Ty możesz co najwyżej pojęczeć sobie do Szanty.
— Jak na razie to tylko ty jęczysz. ,,O nie, jakieś noworodki kradną całą atencję która powinna być dla mnie. Patrzcie jakie te kociaki są ohydne, o nie, ich ojciec spędza więcej czasu z nimi niż mój ze mną. Ew, dotknęli mnie, teraz się zarażę bo nie są rudzi". — Śnieżyca schowała pysk, obracając głowę w inną stronę.
— Nigdy nic takiego nie powiedziałem, śmieciu — Zaprzeczył Ognik oburzony, starając się nie trząść ze złości.
— Nie? Ale twój tatuś cały czas jęczy, jak się go jedynie muśnie kawałkiem sierści, który nie jest rudy. Co, może ty taki nie jesteś? W końcu zjadasz wszystko co ci podłoży pod nos.
— Sklej zęby, świrze — Warknął, zaraz się jednak opamiętując, przyjmując swój spokojny i nieco kpiący ton — Zobaczymy czy będziesz tak wesoło szczekał, kiedy dojdziemy do władzy, a twój brudny tyłek zostanie wywalony poza granice.
— Ha, chciałbym to zobaczyć — Parsknął, chwytając mysz w zęby. Konwersacja skończona. Ognik drgnął rozdrażniony ogonem, po czym machnął nonszalancko głową, wstając.
— Chodźcie, straciłem ochotę żeby przebywać na zewnątrz, zaleciało gnojem. — Zwrócił się do rodzeństwa, zeskakując z pieńka i dreptając dumie w stronę wejścia do żłobka.
ᔕ◦∙⚜∙◦ᔓ
— Cześć! — Pojawił się dwa dni później. Mógł co prawda zagadać wczorajszego dnia, ale zwyczajnie znalazł lepsze zajęcia do roboty. Takie jak chodzenie jak gąska za tatą, który uznał, że ma wystarczająco dużo dobrego nastroju, żeby przebywać ze swoimi dziećmi. — Przyniosłem ci jedno z mniejszych piórek Pawia do zabawy. — Pochwalił się cichym tonem, kładąc, rzeczywiście, małe piórko, może nawet puch, pewnie z szyi, przed młodym kociakiem. Jak je zdobył? No, może nieco nielegalnie podkradł jedno podczas wycieczki do łapkowa, ale kto by go winił? Salamandra by go sprała na kwaśne jabłko, gdyby się dowiedziała, a tak mógł przekupić młodziaka, by ten nadwyrężał swoją wyobraźnię podczas wymyślania tych wszystkich odpowiedzi. Teraz pióra pawia były o wiele cenniejsze, niż za jego życia.
Lotos, jak zresztą wszystko, widział to piórko dosyć... niewyraźnie. Ale skoro ptak, od którego pochodziło, był jakiś specjalny, a oni - stworzeni na jego wzór - piękni, to uznał, że i ono musiało być niczego sobie. Obejrzał je więc dokładnie, jakby rzeczywiście przenikliwie je badał i pokiwał łebkiem, uśmiechając się.
— Ach, dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony! — młodszy przysunął piórko bliżej siebie.
Ognik z zadowoleniem obserwował, jak kociak bierze piórko. Ha, wybrany czy nie, to wciąż szczyl z mlekiem przy nosie.
— Chcesz się w coś pobawić? Możemy wziąć moje siostry jeszcze i w coś zagrać.
Lotos przekręcił łebek w bok, po czym westchnął ciężko, kręcąc główką.
— Nie mogę. Mam misję.
— Jaką? Musi być wykonana teraz? Myślałem, że macie tylko jedną misję — Zauważył rudy, przekręcając łebek. Szczyl go nie oszuka. — Jak nie masz czasu, to może ci pomogę a potem w coś zagramy?
— Nie. Och, niczego nie rozumiesz... — westchnął przeciągle, kręcąc łebkiem. — Jestem inny niż wy! Nie mam się bawić. Mam pracować nad... pomaganiem wam na ścieżce życia.
Przysunął się bliżej i pacnął kocura w pierś, znowu aby podkreślić znaczenie swoich słów. Następnie trzepnął ogonem z frustracją.
— I Gwiezdni zakazali ci się bawić? To bardzo niesprawiedliwe z ich strony — zauważył, po czym uśmiechnął się lekko — Chodź, trochę rozprostujesz łapki, co ty na to? Nie możesz przecież siedzieć cały czas w miejscu bo będziesz się źle rozwijał i kości ci się zrosną i nie będziesz mógł przez to dobrze błogosławić.
Lotos wzdrygnął się na samo wspomnienie o wyjściu poza przytulne cztery ściany żłobka, co nie umknęło uwadze starszego, który uniósł lekko czoło. Tak, słowa ojca i Szanty się sprawdziły... Biały pokręcił łebkiem, ledwo powstrzymując skwaszony wyraz, który powoli wpełzał na jego mordkę.
— Nie mogę. Jestem inną istotą, niż ty. Wy jesteście... słonecznymi stworami. Ja i moje rodzeństwo gwiezdnymi!
— Oczywiście, że jestem słonecznym kotem — stwierdził Ognik, omijając tego "stwora" — W naszych żyłach płynie krew wielkiej Piaskowej Gwiazdy — Wyrzucił wreszcie swoje ego, wypinając pierś. Nie mógł sobie jednak pozwolić, żeby za dużo powiedzieć. Jeszcze by się młody zniechęcił i nic nie mówił, a to byłaby strata kontentu — Ale co to ma do rzeczy?
— Ktokolwiek... — westchnął albinos cicho — W każdym razie, z tego powodu właśnie mogę wychodzić tylko w nocy. Wtedy... Mam lepsze... Eee... Moce.
— Aha. Ale ja wcale nie sugerowałem wychodzenia. — zauważył — Tu też można robić dużo rzeczy, a wam przecież nie pozwolą jeszcze opuścić żłobka.
— Co masz na myśli? — Zastrzygł uszami. Prędko jednak znowu przywdział jedynie uśmiech. — To znaczy, nie ma to znaczenia. Tak czy siak. Powinniśmy poświęcić się misji.
Brak rudyzmu widocznie nie działał na korzyść myślenia kociaka. Że co, co miał na myśli.
— Czemu nie pozwolą wam wychodzić? — spytał niepewnie — Bo jesteście za mali i możecie wpaść innym pod łapy. Nam nie pozwalano bo moglibyśmy wyjść z obozu, albo jakieś ptaki drapieżne mogłyby nas porwać. — Ha, cierp przez swoją niewiedzę, purchawko. Patrzył przez chwilę na kocurka badawczo. Wpadł na pomysł — Boisz się, że mama ci nie pozwoli się z nami bawić? Spokojnie, ja zapytam. PROSZĘ PANI! — Zawołał w stronę szylkretki, nie czekając aż młodszy da radę mu przerwać. Nie był pewien czemu to robi, jakiś impuls jedynie kazał mu pomęczyć gwiezdnego kotka. Może to ta chęć rozrywki?
— Nie, ty... uhm, nie, kolego! Nie o to pytałem. Chodziło mi... już nieważne — syknął cicho, jeżąc się, gdy tamten zawołał jego matkę. Ognik zerknął na niego kątem oka, gdy z uśmiechem pytał Leszczynową Wiązkę o zgodę, a uczucie satysfakcji i wygranej, przelało się przez małe ciało.
<Lotos?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz