Nic nie było w stanie wyciągnąć jej z letargu. Żadna osoba, żaden podarek i żadne pocieszające zioło. Czuła się tak, jakby ktoś brutalnie wyrwał jej z piersi kawałek serca i kazał sobie z tym poradzić. Tak po prostu.
Nie była w stanie uczestniczyć w życiu społeczności. Nie mogła chodzić na patrole, polowania czy treningi. Przestała opuszczać obóz, ba, nawet swoje własne legowisko. Jedyną rzeczą, która potrafiła skłonić ją do wstania, były odwiedziny grobu córki. Zwykle chodziła z Orzeszkiem, który starał się nie odstępować jej nawet na krok. I on miał jednak obowiązki. Czasem nie mógł jej powstrzymać i przychodziła tam w samotności.
Tam płakała. Rozmawiała, opowiadała córce o swoim dniu (choć prawie zawsze mówiła to samo), jakby ta nadal żyła. Prosiła Orzeszka o czerwone kwiaty i choć prawie już była pora nagich drzew, zawsze udawało mu się znaleźć choć jedną zeschniętą sztukę. Zawsze dekorowała nimi skromny kurhanek. Pamiętała, gdy wplatała je w jej sierść. Chciałaby jeszcze raz dotknąć jej puszystego, miękkiego futerka.
— Jesteś pewna, że nie powinnaś pójść do Świergot? — miauknął zatroskany Orzeszek, patrząc na leżącą bez życia partnerkę. Wpatrywała się w ubitą glebę.
— I co mi powie? — odburknęła. — Dała mi już mak.
— Więcej rzeczy może ci pomóc niż tylko mak...
Nie chciała go słuchać tak samo bardzo, jak nie chciała, by milczał. Pragnęła jego obecności przy jej boku i odganiała go zaraz po sobie. Nie wiedziała dlaczego. Kochała go przecież tak mocno. Śmierć Maślak sprawiała, że była znacznie bardziej zmienna i nerwowa, sprawiając, że mówiła i robiła rzeczy, których bardzo żałowała. Może chociaż tym razem powinna się posłuchać jego słów...
Wzniosła się na łapy bez słowa. Czuła ciężkość w swoim ciele. Tak, jakby przez te kilka wschodów słońca jej waga się podwoiła. Orzeszek uśmiechnął się delikatnie, od razu stając przy niej, jakby oferował siebie jako podpórkę. Zaprowadził ją w ten sposób do legowiska medyka.
Wiedziała, co powie jej stara medyczka. Wiedziała, że jej nie pomoże. Nie była w stanie, chyba że posiadła umiejętność wskrzeszania umarłych. Nieważne, jakim ziołem próbowałaby ją nafaszerować, nic by nie zmieniła. Jej złamane serce było silniejsze niż najmocniejsze leki.
— Witaj, Świergot — przywitał się za nią Orzeszek, gdy przekroczyli próg lecznicy. Kocica spojrzała na nią z żalem. Już tu była. Już rozmowa z szamanką nic jej nie dała. Nie wierzyła, że tym razem będzie inaczej.
— Źle wyglądasz — wymruczała do niej. Kajzerka podniosła na kocicę wzrok, który poprzednio wbijała w ziemię. Była zmęczona, nie, wyczerpana i można było to zobaczyć po jej podkrążonych oczach. Odpowiedziała jej tylko martwym spojrzeniem. — Może cię obejrzę?
— Po co? — mruknęła nieprzyjemnie. Nie ruszyła się, jednak gdy Świergot wstała i podeszła do niej. Było jej wszystko jedno. Niech ją ogląda. Niech patrzy na to słabe, cierpiące równie co umysł ciało. Niech znów jej powie, że potrzebuje odpoczynku czy jakiś inny kocopoł. Nie obchodziło jej to.
Medyczka chodziła wokół, obserwując dokładnie swoją pacjentkę, jakby czegoś szukała. Mamrotała przy tym coś pod nosem, jakby wymieniała objawy, lecz Kajzerka jej nie słuchała.
— Mogłabyś się położyć, Kajzerko? — zapytała łagodnie, ale i dociekliwie. Kocica nie ruszyła się na legowisko, które prawdopodobnie ta miała na myśli, tylko opadła na ziemię w miejscu, w którym przed chwilą stała. Orzeszek przyglądał się temu wszystkiemu z zagubieniem.
— Coś... Coś jej naprawdę jest? — zapytał, widocznie zaniepokojony, gdy Świergot odgarniała łapami sierść na brzuchu jego partnerki. Patrzyła dokładnie, jakby chciała coś wyczuć i zobaczyć.
W końcu wyglądało na to, że znalazła to, czego szukała. Okrągły, nabrzmiały, intensywnie różowy sutek.
Zakryła go z powrotem futrem i usiadła obok.
— Staraliście się o kocięta, prawda? — zapytała, patrząc w stronę Orzeszka, jednak tym samym wytrąciła Kajzerkę z transu. Nagle zadrżała, a jej łeb uniósł się, by spojrzeć prosto w pysk medyczki. Otworzyła szeroko oczy.
— Tak — miauknęła głośno, pewnie i z wyczuwalnym napięciem, w końcu odzywając się czymś innym niż pomrukiem czy szlochem.
— Wygląda na to, że się wam udało — wymruczała Świergot.
Jej oczy zalśniły, jakby właśnie patrzyła na płomień. Na iskierkę nadziei, która właśnie się rozpaliła. Otworzyła pysk w szoku. Zerwała się na równe łapy.
— Nie... — Mimowolnie uciekło z ust.
— Tak. Najwyraźniej Maślak zostawiła po sobie pewne pocieszenie.
Kajzerka spojrzała najpierw na nią. Potem na Orzeszka. Po uderzeniu serca ciszy z piskiem rzuciła się na swojego partnera, przyciskając go do ściany drzewa. Płakała. Po raz pierwszy od długich jak księżyce dni nie z rozdzierającego żalu, a szczerego szczęścia. Nie wierzyła swoim uszom. To był sen. Jakiś obłęd! Czy naprawdę po tak długim czasie w końcu im się udało? Czy to znak od losu, że Maślak do niej wróci?
Kocur nic nie odpowiedział. Może dlatego, że prawie się dusił, dociśnięty jej ciężkim cielskiem. Ona jednak nie potrzebowała odpowiedzi. Nie potrzebowała usłyszeć żadnych innych słów. Wtuliła załzawiony pysk w jego krótką sierść, radośnie łkając, jeśli było to w ogóle możliwe.
To był ich nowy początek.
To był jej nowy początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz