*Dawno, dawno temu*
Żmija wraz z Baltazarem siedzieli w kryjówce ich gangu – małym zaułku, odgrodzonym od innych ulic metalowym płotem, między którego kratami spokojnie kot mógł się prześlizgnąć. Zaznaczyć trzeba, że od tak dawna to miejsce nie było przez dwunożnych czyszczone, że aż częściowo zarosło. Bluszcz z pobliskiej kamienicy także nie był przycinany od niepamiętnych czasów, że aż dosięgnął ziemi zatapiając się w pobliskiej przerośniętej krzewince. Tymczasem Żmija przyglądała się małemu kwiatkowi, jednemu z wielu, który wybił spomiędzy brukowych płytek.Za sobą usłyszała kroki. Kot nie krył się ze swoją obecnością, a sama szylkretka dobrze wiedziała, kto do niej podchodzi.
— Nad czym rozmyślasz, Żmijo? — usłyszała pytanie.
— Nad niczym — stwierdziła od razu kotka, obracając się w stronę rozmówcy. Od razu przed nią ukazała się kamienna twarz starszego kocura.
— Nie zganię cię za myśli jak twoja matka — stwierdził kocur.
— Wiem to — odparła od razu, po czym obróciła się ponownie i spojrzała na metalowe kraty. — Czy nasz zaułek jest jedynym takim zarośniętym w całym mieście? — spytała, bardziej siebie niż czarnego kocura.
— Rzadko się takie widuje. Ale sądzę, że inne takie też się znajdą — rzekł gangster.
— Ale ten jest wyjątkowy — stwierdziła Żmija nieco ciszej.
— W nim mieszkamy. Dlatego widzisz w nim wyjątkowość — na chwilę przerwał, by następnie dodać. — Ale faktycznie, w mało którym będzie jeszcze bluszcz spadający z kamienicy.
Na pysku Żmii pojawił się lekki uśmiech. Lubiła, jak się z nią zgadzano, jak zresztą wielu.
Przez chwilę tak stali w milczeniu, póki starszy znów nie przerwał owej ciszy.
— Twoja matka kazała mi cię gdzieś przyprowadzić.
Kąciki pyska młodszej od razu poszły w dół.
— Coś konkretnego się stało?
— Nie mogę ci powiedzieć — stwierdził od razu kocur beznamiętnie, po czym ruszył w stronę metalowej bariery.
— Przecież wiesz, że jej nie powiem — stwierdziła Żmija. W końcu znali się od dawna. On nie mówił matce tego, co ona mówiła jemu, ani na odwrót. Miała pewne zaufanie do Baltazara. Był w końcu rodziną. Znała go od pierwszych chwil życia.
— Ruszajmy — stwierdził kocur, ignorując jej słowa. Ogon kocicy lekko opadł, a ona sama poszła za starszym, czując, że to co miało nadejść, nie było niczym przyjemnym.
***
*uwaga, drastyczne sceny*
Do jej nosa dotarł drażniący zapach, gdy tylko zbliżyli się do uliczki, w której stronę prowadził ją Baltazar. Większość miejskich kotów, nie licząc oczywiście tych zamkniętych przez dwunożnych w domach od małego, znała ten zapach – czy to stare, ponad stu księżycowe, rzadkie jednostki, czy też małe, uczące się dopiero życia, kilku księżycowe kocięta.Zapach krwi.
Baltazar jednak na pewno nie pozwoliłby, by coś jej się stało, więc bez oporu szła za nim.
Gdy tylko weszli do zaułka, dostrzegła znajomą, masywną sylwetkę burej kocicy.
— No. Nareszcie jesteś. Znowu się ślamazarzyłaś? — spytała matka szylkretki, obracając się w jej stronę. Żmija od razu zauważyła, że masywne łapy starszej pokryte są szkarłatną cieczą.
A tuż za matką leżał kot. Rudy, powalony, pogryziony i podrapany.
— P-po co m-mnie tu chciałaś? — spytała Żmija — Kto t-to je-jest? —przełknęła gulę w gardle.
— Nie ważne kto to — stwierdziła gangsterka, podchodząc do Żmiji. Następnie stanęła tuż obok, przyglądając się zmęczonej, przerażonej istocie. Najmłodsza z grona wbiła spojrzenie w ziemię.
Po chwili matka jednym, szybkim ruchem pochwyciła ją za szczękę, następnie nakierowując ją na swój pysk. Żmija czuła pazury, wbijające się w jej futro i lekko raniące delikatną skórę.
— Patrz i ucz się. Tę lekcje masz zapamiętać na zawsze, pokrako — bura puściła jej pysk po czym ruszyła w stronę rudego kocura.
Wrzask bólu. Trzask łamanej kończyny. Błagania o litość.
Oczy Żmii rozszerzyły się w przerażeniu. Już po chwili odwróciła się, próbując uciec jak najdalej od tego miejsca, tego widoku i tych dźwięków agonii. Drogę zagrodził jej jednak Baltazar.
— Musisz patrzeć.
— Ni-nie k-k-każ m-m-mi — spojrzała na niego cała nastroszona.
— Żyjesz w Betonowym Świecie. Musisz przywyknąć do takich widoków. Nauczyć się z tym żyć. Kiedyś nam za to podziękujesz — stwierdził, a resztę dodał szeptem. — Wiem, że za pierwszym razem jest trudno…
Żmija powoli odwróciła się i tak jak jej kazano, wbiła spojrzenie w matkę, która właśnie gotowała się do zdjęcia futra z obcego, niczemu winnego jegomościa. Żmija co chwila wzdrygała się, ale nie oderwała wzroku.
Nie wolno jej było.
***
Kocica powoli uchyliła swe powieki. Legowisko uczniów było częściowo opustoszałe – jej syn nie był już ułożony u jej boku. Kocica lekko ziewnęła, przysłaniając swą łapą pysk. Już po chwili rozpoczęła czyszczenie futra. Gdy już prezentowała się nienagannie, przeciągnęła się, po czym poruszając się z gracją wyszła z legowiska uczniów.Jej mentora jeszcze nie było. Cóż, był to już stary kocur, na pewno więc spał więcej, niż część innych. Choć ogólnie w Klanie Burzy było… dość dużo starszych kotów, a mało młodej krwi. Zastanawiała się nawet przez to, czy nie odbije się to na nich w przyszłości, czy nie będą słabi. Może dlatego tak szybko ich przyjęli? Bo brakowało im młodych, zdrowych kotów? Czy w takim razie powinna była tutaj zostawać ze Smarkiem?
Życie nauczyło ją, że nie może się zbyt łatwo przywiązywać.
Że ma wybierać mądrze, tak, by zapewnić sobie przetrwanie.
Tego nauczył ją Betonowy Świat.
— Już jestem — usłyszała głos mentora. — Gotowa na trening? — spytał.
— Oczywiście, Rumiankowy Wschodzie — rzekła od razu Żmija, następnie udając się za kocurem w stronę wyjścia z obozu.
[841 słów]
[Przyznano 17%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz