*Pora Opadających Liści*
Jakiś czas temu wróciła już z treningu, ale że jej syna nie było, bo pewnie męczył swego mentora niekompetencją, ta więc kocica po prostu usiadła gdzieś na uboczu. Cóż, można powiedzieć, że Żmija powoli przyzwyczajała się do tych… tutejszych zwyczajów.Co dziwne, tutaj koty nie podkreślały swojej władzy – nie pomiatały innymi, hierarchia nie była ustanawiana poprzez siłę czy sprytne manewry. Przynajmniej nie na co dzień, bo przecież dopiero co dołączyła, w politykę aż tak się nie mieszała. Różana Przełęcz była chłodna i wymagała, zdaniem Żmii, poziomu szacunku który można uznać za podstawowy przy jej randze – nic poza tym. Czy była zdziwiona?
I to jak.
Z jednej strony było to obce środowisko, które dopiero zaczynała rozumieć – z drugiej zaś, znacznie bezpieczniejsze jeśli chodzi o wewnętrzne konflikty. W mieście wiele rzeczy było niestabilnych – aby mieć godne życie, należało walczyć, być dobrym w intrygach, lub mieć koneksje. Dla samego bytu potyczki stanowiły normę.
Ale nie tu.
Tu było… spokojnie.
Zobaczymy na jak długo.
Nawet nie zwróciła uwagi na to, że usiadła blisko żłobka. Dopiero gdy niespodziewanie coś rzuciło jej się w oczy, zrozumiała, jak blisko kociarni się znalazła.
Już po chwili mały, błękitny kociak znalazł się tuż przy niej, a nim ta zorientowała się, co się dzieje, młode już było przyklejone do jej futra.
— Jak masz na imię? Jaką masz rangę w Klanie? Czemu masz te blizny? — na zaskoczoną Żmiję spadł potok pytań. Nim zdążyłaby w ogóle zastanowić się, choćby przez sekundę nad odpowiedzią, padło następne — I najważniejsze, czy zostaniesz moją przyjaciółką? Bo siostra chyba mnie nie lubi…
Na pewno nie tego spodziewała się po tym dniu czarna, oj na pewno.
Po chwili jej wyraz pyska z wielce zaskoczonego zamienił się w lekki uśmiech i przyjaźnie zmrużone oczy.
— Nazywam się Żmijowa Łapa, mimo wieku jestem uczennicą, bo nie pochodzę stąd. Dołączyłam dopiero niedawno do waszego Klanu, więc muszę przejść trening by móc zostać wojowniczką — wyjaśniła od razu — A blizny… to ślady przeszłości — stwierdziła wymijająco.
Płomienie.
Dym.
Nawoływanie ukochanego.
Strach.
Śmierć.
Nie chciała sobie tego przypominać. Nie teraz.
— I możemy się zaprzyjaźnić, jeśli tylko chcesz, maluchu — stwierdziła, po czym pogłaskała koteczkę po głowie lekko. Och, miała nadzieję, że nie za mocno. Bo jeszcze nie miała kontaktu z tutejszymi kociętami i nie wiedziała, jak zareaguje opiekunka tej małej, jeśli dziecko się przez nią źle poczuje… — tylko najpierw, powiedz mi, jak masz na imię? — zapytała.
<Północy?>
[380 słów]
[Przyznano 8%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz