Zamrugał zaskoczony. Nie spodziewał się, że Lew tak zareaguje. Może rzeczywiście nierozważnym było myśleć o nurkowaniu w ziemi, skoro tak źle jej się to kojarzyło? Nie chciał jej do siebie zrażać. Nawet teraz sprawdził czy jego futro nie jest zabrudzone. Dostrzegając kawałek roztarganego futerka, szybko go przygładził, aby nie wyjść na brudnego nieokrzesańca. Pragnął w końcu jej uwagi. Nie wybaczyłby sobie tego, gdyby ta porzuciłaby ich przyjaźń.
— Ma-masz ra-rację. T-to byłoby złe — potaknął jej posłusznie, wciąż podążając za nią niczym cień.
W sumie był taki czarny i mógłby za niego uchodzić, ale szczerze to wolał, aby kotka spojrzała na niego przychylniejszym okiem. Wciąż marzyło mu się, że pewnego dnia usłyszy od niej "Smarku... Kocham cię". On mógłby w jej kierunku te słowa wypowiedzieć wielokrotnie, ale nieco się bał odrzucenia. Dlatego też czekał na jej pierwszy krok.
— Witaj Iskrząca Burzo, jak tam? — Lew zagadała do rudej, która spojrzała niepewnie na ich dwójkę. Widząc to, wywinięto ucha rzuciła mu krótkie spojrzenie, które tak dobrze znał, ponieważ stosowała je wielokrotnie matka, gdy życzyła sobie, aby ją zostawił w spokoju. — Mógłbyś...
— Tak, jasne. P-przyniosę ci coś na ząb. — Szybko się zawinął, kierując kroki ku mizernemu stosowi. Kątem oka dojrzał jeszcze jak ruda rozmawia z siostrą, nie zwracając już na niego uwagi. No nic... Następnym razem może to z nim będzie chciała porozmawiać. Na ten moment chwycił w pysk całkiem świeżą zdobycz i zaniósł na posłanie wojowniczki, tak jak zwykle go o to prosiła. Czy czuł się z tym źle, że go wykorzystywała? Skądże! Był przeszczęśliwy, że mógł jej nieco dogodzić i odciążyć od pracy. Wymieniał jej mech, sprawdzał czy na pewno jest najmiększy i czysty, przynosił posiłki i to wszystko po to, by zasłużyć na jej uśmiech. Może kiedyś... Może kiedyś będą spać tutaj razem...
***
Pora Nagich Drzew przyniosła olbrzymi ziąb jak i biały puch, który pokrywał całą ziemię. Uznawał to za coś dobrego, ponieważ nie wybrudzi się i nie da powodów Lwiej Paszczy do odrazy. Gdy tylko wrócił z treningu, oczekiwał jej niczym kociak wypatrujący matki. Dzisiaj się porządnie postarał, aby dobrze się prezentować. Chciał zaprosić ją w końcu na spacer. W głowie układał słowa, które jej powie, gdy tylko się zjawi. Czy nerwy go zjadały? A owszem. Ledwo siedział spokojnie w miejscu!
W końcu, kiedy pojawiła się w zasięgu jego wzroku, podszedł w jej stronę. Ta jak zwykle w pierwszej chwili go zignorowała, ale znał ją dobrze i wiedział, że była świadoma jego obecności.
— Lwia Paszczo... Wy-wybierzemy się na spa-spacer? — Uszy zapłonęły mu do czerwoności.
Kotka stanęła i zmierzyła go wzrokiem. Wypiął dumnie pierś, by mogła podziwiać to, jak bardzo się postarał, by być czystym i ulizanym. Trochę pomogła mu z tym matka, bo nie dosięgał w niektóre miejsca na ciele, ale prezentował się nieskazitelnie. Ona w końcu też mu kibicowała w zdobyciu serca rudej.
— Właściwie, czemu nie. — stwierdziła. Nie wyglądała jakby miała coś szczególnego do roboty. — Tylko będziesz musiał utorować mi przejście w zaspach. Nie lubię jak kulki śniegu przyczepiają się do mojej sierści.
— O-oczywiście! — miauknął, szczerząc się od ucha do ucha, po czym ruszył przodem, przedzierając się przez śnieg.
Robił to w sposób umiejętny, by zrobić dość szeroki korytarz, który sprawi, że wojowniczka nie będzie musiała płakać nad przemokniętym futerkiem. Nie mógł w końcu pozwolić, aby ten dzień stał się dla niej uciążliwy i przykry. Zależało mu na jej komforcie.
Kiedy tak szli układał sobie w głowie raz jeszcze o czym chciał z nią porozmawiać. Gdy dotarli na płaski teren, gdzie mogli cieszyć się sobą, zaczął odgarniać śnieg, tworząc okrąg na tyle duży, by Lwia Paszcza mogła wygodnie przysiąść.
— Po-podoba ci się? — zapytał wpatrzony w nią niczym w obrazek.
Kotka rzuciła sceptycznym wzrokiem po otoczeniu.
— Coś mało tu miejsca. Odgarnij więcej tego śniegu. Połóż się i w nim wytarzaj, tak będzie szybciej — zadecydowała, wbijając w niego spojrzenie.
Zamrugał i powiódł po okręgu wzrokiem. Rzeczywiście może to było za mało, aby zrobić wygodne miejsce do spędzania czasu. Trochę szkoda mu było swojego futerka, w końcu postarał się, aby było nienagannie czyste i ułożone tak, aby zaimponować rudej, ale... ale czego się nie robiło dla jej wygody i szczęścia.
Położył się na ziemi po czym zaczął pracować. Kilka razy się przeturlał, ubijając śnieg pod sobą, aż nie zrobił na tyle wielkiego koła, by ją zadowolić. Przez ten czyn zrobiło mu się strasznie zimno, ponieważ przemoknął całkowicie. Zaczął dygotać, szybko językiem poprawiając zmierzwioną sierść na ciele. Strasznie odstawała, ukazując od czasu do czasu jego zaróżowiałą skórę.
— A to co? — Ruda spojrzała zainteresowana na zadrapanie, które zostało odsłonięte, podczas jego próby pielęgnacji.
Spiął się, ponieważ zapomniał, że przecież, gdy było się mokrym, sierść traciła swoją objętość, a co za tym szło, ukazywała jego siniaki i otarcia. Nie wiedział za bardzo jak z tego wybrnąć. Nie chciał jej okłamywać, ponieważ kocica była dla niego ważna. Mogła zresztą się obrazić, gdyby poznała prawdę, którą przed nią zataił. A zresztą... Liczył na to, że będą kiedyś razem! A to oznaczało, że zasługiwała, by wiedzieć o jego małym sekrecie.
— U-um... N-no... B-bo... T-to takie... P-przypomnienie, abym nie b-był ż-żałosny. J-jak byłem mały i p-płakałem, zachowywałem się jak t-tchórz a-albo robiłem w-wstyd mojej ro-rodzinie t-to mama mnie b-biła... A-ale to nic złego! N-naprawdę! — szybko zaczął to tłumaczyć. — J-ja p-po prostu tego chcę... Mama mnie nie k-krzywdzi. Przy-przywykłem, b-bo dzięki temu... Dzięki temu p-przezwyciężam strach i staje się o-odważniejszy. P-pomaga mi t-to d-dorosnąć.
Spuścił po sobie uszy, wpatrując się intensywnie we własne łapy. Liczył, że ruda to zrozumie i nie pójdzie na skargę do liderki. Nie chciał robić mamie kłopotów. Potrzebował jej twardej łapy. Uczyła go życia. Pomagała mu wyrosnąć na porządnego kota. Tak przynajmniej myślał.
<Lew?>
[961 słów]
[Przyznano 19%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz