Ukrywał przed nimi fakt, że wybrał się samotnie na polowanie. Zrobił to, gdy oboje spali. Jego stan znacznie się poprawił, więc uznał, że chciał spróbować samotnie coś złapać. Nie potrafił znieść myśli, że był zależny od samotników, którzy z każdym dniem stawali się mu bliżsi. Nie wiedział jak to się stało. Może to przez te ich upierdliwe zachowanie? Dość długo w końcu był unieruchomiony. Może przywyknął?
Potrząsnął głową. Ramię pulsowało mu bólem. Już słyszał jak Wrzos go łaja, niczym niesfornego kociaka. Ale to nie jego wina, że natrafił na tego parszywego szczura! Był duży i wściekły. Rzucił się na niego i tylko dzięki jego wyszkoleniu, udało mu się go pokonać i przegonić. Ugryzienie jednak wciąż tam było. Promieniowało bólem. Głupio mu było przyznać się przed nimi do swojej głupoty, dlatego to zataił. Obmył ramię w wodzie, a następnie wślizgnął się do legowiska, licząc na to, że ci się nie zorientują, że w ogóle wyszedł.
***
Jego stan się pogorszył. Nie był w stanie już tego dłużej ukrywać. Każdy dotyk w okolicy dawnego ugryzienia sprawiał mu ból. Wrzos jako uzdrowiciel szybko wyłapał, że coś mu dolegało. Dosadnie przemówił mu do rozsądku i kazał mu zostać, aż go nie obejrzy. I gdy tak muskał jego sierść dojrzał infekcję. Widział jego wzrok. Był zawiedziony.
— Czemu z tym do mnie nie przyszedłeś?! Chcesz stracić łapę?! — Pokręcił łbem. — Normalnie gorzej niż z kocięciem — westchnął.
Oburzył się na to porównanie.
— Ej! To było tylko ugryzienie. Skąd miałem wiedzieć, że... — przerwał, ponieważ liliowy zaraz się wtrącił.
— Może tam skąd pochodzisz takie pogryzienia są normą, ale nie tutaj. Połóż się — rzucił polecenie, które niechętnie wykonał.
Wrzos szybko znalazł odpowiednią roślinę i wtarł mu w ranę, a jakąś inną papką obłożył gorejącą infekcje. Skrzywił się, gdy poczuł pieczenie i wydał z siebie zbolały jęk.
— Trzeba było dalej zwlekać, Kłosiku. — Uzdrowiciel pacnął go po nosie.
Wystawił mu język, co wyszło niezbyt poradnie, z uwagi na jego sparaliżowaną część pyska. Znalazł się mądrala. No dobra, rzeczywiście nie pomyślał, ale nie miał przecież złych intencji.
Nagle ten nastrój zepsuło pojawienie się zasapanego Owsa. Za nim podążał Szpak z nietęgą miną. Od razu wiedział, że stało się coś złego. Uniósł się na łapy, ignorując liliowego, który kazał mu leżeć i podszedł do swojego mentora.
— Co jest? — zapytał.
— Świt nie żyje. Zabili ją.
Zamrugał zaskoczony. Widział ból, który na moment odmalował się na pysku niebieskiego. Kocur ciężko przysiadł.
— Kto to był? — dopytywał, chociaż odpowiedź gdzieś mu już krążyła po głowie.
— A jak myślisz? Owocniacy — prychnął. — Nie przypuszczałbym, że Agrest na to pozwoli. Może i moja siostra się z nimi droczyła na granicy, ale wciąż była jedną z nich. Przecież urodziliśmy się jako jedni z nich. Jedliśmy razem, trenowaliśmy. — Zacisnął mocno pysk, nie kontynuując.
Chociaż nie przepadał za Świt, tak to co ją spotkało mocno go oburzyło. Zapałał chęcią zemsty.
Widząc jego minę Wrzos stanowczo stanął pomiędzy nim, a Szpakiem, pokazując mu co myśli o jego myślach. Dziwne, że widać było po nim chęć odpłacenia się Owocniakom za ten czyn.
— Nie. Ty masz odpoczywać. Twój mentor może się u nas zatrzymać, jeśli to cię uspokoi. Nie powinien sam chodzić po okolicy. Jest już staruszkiem.
— Chętnie skorzystam z dachu nad głową — mruknął do liliowego niebieski, rzucając jeszcze mu takie spojrzenie, które jasno wskazywało na to, że miał jego zezwolenie na małą zemstę.
— Oczywiście. Nigdzie się nie wybieram. Nie musisz się martwić — skłamał, siadając na mchu, aby pokazać, że rzeczywiście nie ciągnęło go do wymierzenia sprawiedliwości dawnej grupie.
Wrzos nie wydawał się przekonany. Kazał Owsowi go pilnować, a sam poszedł za Szpakiem, by sprawdzić jego stan zdrowia.
Wyleczony: Krogulec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz