Lew nie była pewna, czy chciała się z dziadkiem dzielić swoimi przemyśleniami na temat nowego imienia. Nie chciała martwić niepotrzebnie starszego, dlatego cały czas starała się w jego towarzystwie wyglądać na zadowoloną, nie ważne co. Jednak rodziny nie dało się oszukać. Nawet jeśli matka wyjaśniła jej, że nie musi dosłownie rozumieć swojego imienia, bo w końcu ma ono inne znaczenie, które bardziej do niej pasuje, trudno jej było ignorować prześmiewcze komentarze plebsu dotyczące jej drugiego członu imienia.
"Lwia Paszcza to piękny kwiat, który jest równie silny i nieustraszony jak ty. Kwiaty mają swoją piękną stronę, a twoja odwaga i determinacja sprawiają, że twoje imię nabiera jeszcze większego blasku. To imię jest unikalne, takie jak ty, i powinnaś być z niego dumna."
Jednak co jej po tym było, gdy tylko jej bliscy znali znaczenie jej imienia? A ignorancki plebs nawet przez chwilę by nie pomyślał o tym, że może się za nim coś kryć innego.
Westchnęła zrezygnowana decydując się wyjawić starszemu to, co ją tak naprawdę trapi.
— Chodzi o moje imię. Piasek i Iskierka jako wojownicy otrzymali takie piękne imiona, a ja...Lwia Paszcza. Nie jest ani dumne, ani ładne. Brzmi jak jakieś karne imię. — bąknęła nie ukrywając teraz swojego niezadowolenia — Na zgromadzeniu nie będę miała powodu, aby się komukolwiek chwalić, że jestem już wojowniczką i powinni zwracać się do mnie imieniem bez członu Łapa. Nawet jeśli mama powiedziała mi, że lwia paszcza to nazwa kwiatu podobnego do kwiatu naparstnicy, to jednak niesmak pozostaje... No bo pierwsze co na myśl przychodzi to pysk, paszcza, a nie jakiś kwiat! Ktoś kto ma niewyparzony język powinien nosić takie miano, ale na pewno nie ja!
Dostrzegła grymas na pysku Rozżarzonego Płomienia, gdy skarżyła się na swoje wojownicze miano. Jednak w momencie, gdy wspomniała o tym, co powiedziała jej Ziębi Trel, pysk rudego znowu złagodniał.
— Pamiętaj, że to nie imię definiuje wojownika, ale to, co ma w sercu. — podjął starszy otulając wnuczkę swoją rudą kitą — Jesteś mądra i odważna, a przede wszystkim jesteś gotowa, by bronić naszego klanu, a w szczególności naszej rodziny. To właśnie to czyni cię wojowniczką, a nie samo imię. Nie bój się, że nie brzmi tak okazale jak imiona innych wojowników czy twojego rodzeństwa. Jeśli jest tak jak mówi Ziębi Trel, to masz najpiękniejsze imię ze wszystkich wojowników w Klanie Burzy. Dzięki niemu również przekonasz się na kogo możesz liczyć i uważać za sojusznika.
Uśmiechnęła się słabo na słowa otuchy kocura. Wątpiła w to czy tak szybko zmieni zdanie i zacznie lubić swoje imię. Na pewno minie trochę czasu, nim faktycznie będzie czuć dumę z jego brzmienia. Jednak dzięki swoim bliskim na pewno to się zmieni.
— Masz rację dziadku — podjęła, a na jej pyszczku zagościł uśmiech. Tak bardzo się cieszyła, że miała kogoś takiego jak dziadek, który nie tylko był dla niej dziadkiem, ale też i ojcem.
***
Nie tęskniła wcale, a wcale za byciem uczniem. Bo w końcu jak padało czy to deszcz czy śnieg, mogła zostać w obozie, zajmując się doglądaniem starszyzny i dbanie o ich wygodę. Pasowało jej to, że mogła dopilnować czy rudym kotom niczego nie brakuje
Tym razem również miała zamiar odwiedzić dziadka, ale nim zdecydowała się to zrobić, postanowiła spróbować upolować coś do jedzenia dla starszego. Bo w końcu komuś takiemu jak on należała się sama świeża zwierzyna, a nie piszczki, które były narażone na zamarznięcie na kość. Takie ktoś inny powinien jeść, a na pewno nie Rozżarzony Płomień.
Dzięki obecności potakiwacza o imieniu Zasmarkana Łapa, udało się im, a właściwie jej upolować zwierzynę, na jaką przodek Lwiej Paszczy zasługiwał.
Gdy tylko znaleźli się w obozie, od razu dostrzegli niemałe poruszenie w jego sercu, a dokładniej w pobliżu legowiska starszyzny. Upuściła zwierzynę na wydeptany śnieg, i tak jak nie miała w zwyczaju biegać, bo to nie wypadało, podbiegła do siedzącego na śniegu starszego.
— Dziadku, co się dzieje? Czemu siedzisz na zewnątrz, a nie w legowisku?! — podniosła głos, gdy obok niej przemykał nierudy wojownik, a na samo jej nieprzychylne spojrzenie zaszył się pospiesznie w legowisku wojowników
— Blady Zmierzch i Falująca Tafla pokasłują od rana, nie wygląda to dobrze… — podjął tak, jakby wiedział już co dolega jego siostrze i drugiemu starszemu — Ja nie wykazuje żadnych objawów, tak też kazano mi wyjść na zewnątrz i czekać na ich diagnozę, czy będę mógł wrócić do legowiska, czy nie. Coś się nie spieszą — prychnął
Gdy to usłyszała, omal nie wybuchła. Żaden z kotów, które przebywały w obozie nie zadbały o jej ukochanego dziadka! Kto wie ile siedział już tak na śniegu i nikt nie raczył do niego podejść, ogrzać czy cokolwiek. To cud, że sam nie złapał żadnego choróbska przez czas siedzenie na zewnątrz, na tym mrozie.
— Chodź dziadku, nie będziesz tu siedział, bo się jeszcze przeziębisz! A w twoim wieku to bardzo niebezpieczne. — podjęła zmartwiona, otrzepując z grzbietu staruszka śnieg. A gdy to uczyniła, zaprowadziła kocura prosto do legowiska wojowników i poleciła mu położyć się na jej posłaniu. Bo teraz na pewno, nie ważne co, nie pozwoli mu wrócić do legowiska starszyzny. Nawet jeśli ten cały kaszel, który tak każdego zmartwił to tak naprawdę był wynik kłaczka. — Zaraz wrócę. — poinformowała, po czym na chwilę wyszła z legowiska. Nie musiała daleko iść po piszczkę, którą wypuściła, bo na szczęście syn Żmijowej Łapy sam ją jej przyniósł pod legowisko, omal się z nią nie zderzając przy wejściu — Och, Smarku, jak dobrze, że cię mam — rzekła tylko tyle i aż tyle. Uśmiechnęła się słodko do swojego pomagiera, po czym ponownie przybrała poważny wyraz pyska.
Zignorowała to jak czarny się do niej zaczął szczerzyć po usłyszeniu miłych słów, jak i to, że się do niej nachylił. Pochwyciła w pysk zwierzynę i zaniosła ją prosto do rudego kocura, którego obecność w legowisku wojowników powodowała zaskoczenie na pyskach paru wojowników, którzy w nim przebywali. Ona ich spojrzenia miała w nosie. Powinni się cieszyć, że im nie wygarnęła tego, że są mysim móżdżkami, którzy nie potrafią zadbać o dobro starszego, którego dobro powinno być na pierwszym miejscu. Powinni go szanować i sami zaproponować mu wejście do nich, gdy sami się grzali w schronie.
I to niby rude koty były te złe!
Sama po chwili zajęła miejsce obok kocura, tuląc się do jego pręgowanej sierści, chcąc go ogrzać. Bo przemarzł, nawet jeśli przez chwilę tak siedział na zewnątrz.
<Dziadek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz