Dzieciaki Lawendy były… dziwne. No, przynajmniej zdaniem Świtu. Trochę pamiętała zza czasów bycia dzieciakiem i… zdecydowanie nie była aż tak grzeczna i przemiła, jak Lawenda, która zwracała się do niej zdecydowanie poważniej, niż sama złota uczennica do swojej mentorki.
Skrzywiła się, gdy nazwano ją panią. Bez przesady… aż taka stara nie była, ledwie miała te dziewięć księżyców na karku, także nie minął nawet równy rok od jej przyjścia na ten padół łez oraz niepowodzeń. No i co powinna jej odpowiedzieć? Nie odpowie, że ma spadać na drzewo liście rolować, bo jej matka, Ważkowe Skrzydło, skopie jej dupsko za wyzywanie jej idealnych córeczek.
Skrzywiła się z lekka, jakby zjadła jakieś gorzkie zioło, wciśnięte do pyska przez Gęsi Wrzask.
— …żadna pani. Jestem Świtająca Łapa.
Kotka miała minę, jakby Świt rozwaliła jej całkowicie pogląd na świat, przedstawiając zupełnie inną rzeczywistość, niż ta, którą młoda wykreowała tam w tym swoim małym łebku. Lawenda przymknęła pyszczek, sprawiając wrażenie, jakby w jej głowie zachodziły procesy myślowe niepojęte dla złotej kotki, w tym także kwestionowanie swojego sensu życia i kociego bytu. Z drugiej strony, Świt stała jak słup soli nie bardzo wiedząc, co ma młodej odpowiedzieć, prócz tego, że serio nie chce być nazywana panią.
Bo na panią, to trzeba było mieć wiek oraz warunki a ona… nie miała ani jednego, ani drugiego. Taka jej matka, sama liderka klanu wilka, Szakala Gwiazda ze spokojem mogła zostać nazwana panią, lecz ona? Ha! Wolne żarty.
Młoda otworzyła nareszcie paszczę, wlepiając w nią swoje ogromne ślepia.
— Ale dlaczego nie pani? To niegrzeczne nie mówić pani! — zapiszczała, wpatrując się pytająco w Świtającą Łapę. Ta kolejny raz skrzywiła pysk, tym razem, jakby zjadła cytrynę, chociaż w rzeczywistości Świt nawet nie miała pojęcia, co to takiego jest ta cytryna. Cofnęła się o krok, wyduszając z siebie niepewne “eeeee”, nim postawiła uszy, otwierając nareszcie pysk.
— Nie jestem znowu taka stara, młoda — odpowiedziała po dłuższej chwili wahania. No bo miała rację, była gówniarzem, przynajmniej dla większości członków klanu wilka. Zdecydowanej większości… nawet taki Piórko mógł uznać ją za gówniarza, skoro kocurek wraz z siostrą praktycznie zaczynał trening, gdy ta pojawiła się na świecie.
— Ach, no dobrze… przepraszam… — Lawenda podkurczyła łapy i nerwowo zerknęła w bok.
Świt wpatrywała się w dzieciaka z uniesioną brwią ku górze, nie bardzo rozumiejąc, jakie procesy myślowe zachodzą w jej małej główce.
Kaszlnęła, poprawiając futro na swojej klatce piersiowej.
— W takim razie ja zostawię tu tę mysz i pój-
— Chwila! Pani chciała porozmawiać z mamą, a ja pani przerwałam! Najmocniej przepraszam. — Kotka zniżyła głowę, aby okazać swoją skruchę. — Mamo, pani Świtająca Łapa chciała z tobą porozmawiać — miauknęła w stronę Ważkowego Skrzydła, po czym obróciła się ponownie do uczennicy. — Proszę, nie chciałam pani przerwać… chwila, nie powinnam mówić pani!
— Em… cóż, nic się nie stało, młoda — Świt wzruszyła barkami jakby od niechcenia, wbijając w kotkę zielone ślepia. — Zdarzają się pomyłki, nie obrażę się przecież — mówiąc to, wywróciła ślepiami. Nie rozumiała, dlaczego ta, aż tak panikowała. Zwróciła się wprost do Ważki.
— Ten stary pryk wysłał mnie, żeby zapytać, czy wszystko dobrze i nie potrzeba ci jakichś ziół.
Niemalże ugryzła się w język, próbując powstrzymać się przed użyciem ostrzejszego, zdecydowanie ostrzejszego określenia na tego starego jebańca, jednak w ostatniej chwili powstrzymała się, tylko i wyłącznie ze względu na kociaki, które nastawiały bacznie te swoje uszyska.
Liliowa nie była szczęśliwa, gdy Świt wspomniała o Gęsim. Rzuciła zduszone kilka obelg w stronę kocura, które na szczęście tylko uczennica zdołała wyłapać.
— Jak mam coś przekazać to-
— Oj nie nie, kochana, ja sobie z nim sama porozmawiam.
Kotka była widocznie zirytowana, no trochę jej się nie dziwiła, skoro kocur podczas jej porodu opierdalał się i to praktycznie ona, musiała pomagać kotce, a teraz pytał sobie jak gdyby nigdy nic, czy żyje.
Świt nie zdołała nawet zaprotestować, nim liliowa rzuciła jej suche “popilnuj dzieci”, a jej kita zniknęła w wejściu do kociarni. Złota usiadła plackiem na gruncie, gdy do jej łap dopełzła cała trójka pokrak.
— Tooooo… pff. Co chcecie robić? — mruknęła. Nie miała wyjścia, trzeba było jakoś zabić czas do powrotu mamuśki terminatora. Ciekawiło ją tylko, jak mocno Gęsi dostanie w ryj…
< Lawendo? >
[trening medyka; 673 słowa]
[Przyznano 13%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz