Nie minęło jakoś wiele czasu, jednak w umyśle Róży od momentu do momentu wszystko gnało na łeb na szyję, dlatego gdy kilka dni po incydencie z lisem dotarła do niej świadomość o upływających dniach, zjawiła się w legowisku medyka, szukając wzrokiem znajomego, lilowego futra.
- Radzisz sobie? - pyta, siadając cicho obok Rumiankowej Łapy, przebierającego w ziołach.
Ten nie odpowiedział, nie spojrzał, zamiast tego westchnął ciężko, będąc pochłoniętym w roślinkach.
- Radzę sobie dobrze mamo. Taką drogę wybrałam, więc muszę sobie radzić, prawda? - Zapytał kocur, łapą przestawiając zioła przed sobą. - To ja powinnam pytać Cię jak się czujesz. - Podniósł wreszcie wzrok z ziół i przerzucił go na przywódczynie. - Gdyby nie moja głupota to wszystko by się inaczej potoczyło. Ty byś miała swoje dziewięć żywotów, a ja nie miałabym tej okropnej blizny na karku.
- Przypadki się zdarzają - odparła calico jak gdyby nigdy nic - A mi zostały i tak pełne 8 żyć. Z tego co pamiętam wszyscy poprzedni liderzy umarli albo śmiercią natychmiastową, gdzie nawet życia nie pomogły, albo ze starości. Nie mają więc one większego znaczenia. - To co mówiła, było dla niej najszczerszą prawdą. Przyjęła je, bo chciała być ubezpieczona właśnie na takie okazje. Nie tylko w przypadku, gdyby odeszła wcześniej niż planowała, ale również w momencie, w którym miałaby pomóc w jakikolwiek sposób swoim najbliższym. Z rodzeństwem się nie udało, więc może tutaj by coś wyszło.
- Dla Ciebie może i nie mają, jednak dla mnie już tak. Wiedza, że moja głupota odebrała Ci jedno życie, a gdyby nie Klan Gwiazdy, to poszłabyś polować na gwiezdnych łąkach, jest przygnębiająca. A co gdyby Ciebie tam nie było, a moja głupota odebrała życie jakiemuś innemu wojownikowi? Nigdy bym sobie nie wybaczyła. - Westchnęła cicho. - To wszystko było wielką pomyłką. Stokrotka by była zdecydowanie lepsza, gdyby żyła.
- Ale Stokrotka nie żyje - stwierdziła chłodno Róża, powoli poirytowana ciągłym wspominaniem o głupocie, jakby Rumianek był zaciętą płytą z brakiem innej oryginalnej myśli - Wypadkiem czy nie, przeżyłaś ty. I możesz w to wierzyć lub też nie, jednak jeśli miałabym wybór, straciłabym dla tego kolejne życie. - tu przerwała, po czym spojrzała sztywno w oczy szylkreta - A jeśli bardzo przeszkadza ci twoja "głupota", może powinnaś z tym coś zrobić, nie uważasz? Możesz zacząć od posłuchania mnie chociaż raz w życiu.
- Ale gdyby... - Przerwał, po czym przeniósł wzrok na swe łapy. - Masz znowu racje. Przepraszam mamo. Nie mogę dalej dopuścić do siebie faktu, że Stokrotka jest już w Klanie Gwiazdy. Cały czas po głowie chodzi mi, a co jeśli to, tamto i nie mogę tego zgłuszyć. Przepraszam.
Liderka przetrzymała chwilę w ciszy, jakby się podczas samego oddychania starzejąc. Miała już dość tych problemów, ciągle piętrzących się nad jej głową, jakby wcale nie malały. Dość też miała kotłujących się emocji, które czasem od nowa i od nowa pojawiały się losowo w jej ciele, przypominając o śmiertelnej powłoce z ciała, jakże ograniczonej i upierdliwej.
- Roztrząsanie co by mogło być, nic tak naprawdę nie daje, a jedynie sprawia, że nie możesz o niczym innym myśleć. Wiem, bo przechodziłam przez to samo. Nie musisz przepraszać, to normalne. Nie mogę jednak obiecać, że to uczucie minie. - spróbowała wyjaśnić, nie brzmiąc przy tym jak zirytowana pchła.
- A co jeśli to nigdy nie minie? Do swojej śmierci będzie towarzyszyć mi to okropne uczucie, że jeśli bym zamieniła się z Stokrotką losem, to ta przyniosłaby Ci mniej rozczarowania. Cokolwiek nie zrobię, cokolwiek nie powiem i tak znajdą się Ci, którzy by to lepiej zrobili. Nawet sam Ruczaj nie miał szansy się wykazać na treningu. Z pewnością byłby lepszy ode mnie we wszystkim. - Wziął głęboki wdech. - Jaki jest sens mego istnienia, jeśli swymi krokami przynoszę same negatywne emocje dla wszystkich, którzy mnie otaczają? Jestem tylko najgorszą z najgorszych.
- I uważasz, że użalanie się nad sobą coś zmieni - rzuciła chłodno, wyraźnie już zniecierpliwiona Róża - Nie jesteś pępkiem świata, zaczynasz dorastać, dobrze by było, gdybyś to w końcu pojęła. I przede wszystkim, nadal mnie nie słuchasz. Przejęłaś rolę medyka, to o wiele więcej odpowiedzialności niż ta, która spoczywa na barkach wojowników. Na tym się skup. Nie na śmiesznym wrażeniu, że zawodzisz wszystkich dookoła, skoro nie masz nawet pewności jak się czują i co im siedzi w głowach, opierając się jedynie na swoim mało trafnym wyobrażeniu. - Jojczenie. To jedyne, co w tym momencie mogła usłyszeć Różana, analizując słowa syna. A może w tym jojczeniu dostrzegła również dawno, głęboko zakopane echo swoich myśli? Może właśnie to ją zirytowało, że Rumianek na głos wypowiadał to, z czym Róża biła się samotnie księżyce temu, kiedy nie potrafiła nic zrobić dla swojego rodzeństwa, splugawionego klanu i niewdzięcznych kotów. No i u niej dodatkową przeszkodą było ego, zapewniające, że jest w stanie rozwiązać każdy problem, a Rumianek… być może jej o tej bezsilności w jakiś sposób przypominał, ale czy była w stanie przyznać to sama przed sobą? Nie chciała też, by szylkret to przerabiał, gdyż czas który zajmuje ogarnięcie, iż niektóre rzeczy nie zależą od nas, jest zbyt długi i ciężki. Było to jednak nieuniknione, a kotka nie miała pojęcia jak to wszystko przekazać swojemu zakręconemu kocięciu tak, by wreszcie zrozumiało.
- Dobrze wiedzieć, że od Ciebie mogę otrzymać jakiekolwiek wsparcie w moich problemach. - burknął z sarkazmem w odpowiedzi - Myślisz, że twe słowa same zmienią me nastawienie do wszystkiego? Nie jestem tobą, nie pojmuję wielu rzeczy jak ty, ani nie potrafię sprawić, że śmierć mojego rodzeństwa przejdzie obok mnie obojętnie. Wiesz co? Popełniłaś błąd ratując mnie. Już wolałabym skończyć w szczękach lisa i nie być powodem, dla którego straciłaś życie, niż słuchać jak bardzo pomagasz mi w moich problemach.
- Myślę, że powinny chociaż sprowokować w tobie chęci do przemyślenia tematu, bo jak widać moje słowa odbijają się od ciebie bez echa. -odparowała, po krótkim westchnieniu przez nos - Nie mówię, że śmierć ma przejść obok ciebie obojętnie, a żebyś przestała jęczeć nad sobą i mówić mi, które decyzje w moim życiu były błędne. - tu zrobiła krok w bok, szykując się do wyjścia - I radziłabym ci to pojąć w możliwie krótkim czasie. - Tu uczeń medyka już się nie odezwał, markotnie grzebiąc wśród uschniętych listków. Liderka ostatni raz obrzuciła go ukośnym spojrzeniem, po czym wyszła poza teren legowiska medyka. Czemu był tak mało elastyczny? Jego umysł przypominał cebulę z wieloma twardymi warstwami, specjalnie nastawionymi na anty-logikę. Zmarszczyła z rezygnacją i jakąś irytacją nos. Może nowe zajęcie pozwoli mu spojrzeć na świat z nieco innej strony, chociaż martwiło ją, jak się końcowo spisze na tym stanowisku. W końcu jako kociak nie miał na to pozytywnego spojrzenia.
- Radzisz sobie? - pyta, siadając cicho obok Rumiankowej Łapy, przebierającego w ziołach.
Ten nie odpowiedział, nie spojrzał, zamiast tego westchnął ciężko, będąc pochłoniętym w roślinkach.
- Radzę sobie dobrze mamo. Taką drogę wybrałam, więc muszę sobie radzić, prawda? - Zapytał kocur, łapą przestawiając zioła przed sobą. - To ja powinnam pytać Cię jak się czujesz. - Podniósł wreszcie wzrok z ziół i przerzucił go na przywódczynie. - Gdyby nie moja głupota to wszystko by się inaczej potoczyło. Ty byś miała swoje dziewięć żywotów, a ja nie miałabym tej okropnej blizny na karku.
- Przypadki się zdarzają - odparła calico jak gdyby nigdy nic - A mi zostały i tak pełne 8 żyć. Z tego co pamiętam wszyscy poprzedni liderzy umarli albo śmiercią natychmiastową, gdzie nawet życia nie pomogły, albo ze starości. Nie mają więc one większego znaczenia. - To co mówiła, było dla niej najszczerszą prawdą. Przyjęła je, bo chciała być ubezpieczona właśnie na takie okazje. Nie tylko w przypadku, gdyby odeszła wcześniej niż planowała, ale również w momencie, w którym miałaby pomóc w jakikolwiek sposób swoim najbliższym. Z rodzeństwem się nie udało, więc może tutaj by coś wyszło.
- Dla Ciebie może i nie mają, jednak dla mnie już tak. Wiedza, że moja głupota odebrała Ci jedno życie, a gdyby nie Klan Gwiazdy, to poszłabyś polować na gwiezdnych łąkach, jest przygnębiająca. A co gdyby Ciebie tam nie było, a moja głupota odebrała życie jakiemuś innemu wojownikowi? Nigdy bym sobie nie wybaczyła. - Westchnęła cicho. - To wszystko było wielką pomyłką. Stokrotka by była zdecydowanie lepsza, gdyby żyła.
- Ale Stokrotka nie żyje - stwierdziła chłodno Róża, powoli poirytowana ciągłym wspominaniem o głupocie, jakby Rumianek był zaciętą płytą z brakiem innej oryginalnej myśli - Wypadkiem czy nie, przeżyłaś ty. I możesz w to wierzyć lub też nie, jednak jeśli miałabym wybór, straciłabym dla tego kolejne życie. - tu przerwała, po czym spojrzała sztywno w oczy szylkreta - A jeśli bardzo przeszkadza ci twoja "głupota", może powinnaś z tym coś zrobić, nie uważasz? Możesz zacząć od posłuchania mnie chociaż raz w życiu.
- Ale gdyby... - Przerwał, po czym przeniósł wzrok na swe łapy. - Masz znowu racje. Przepraszam mamo. Nie mogę dalej dopuścić do siebie faktu, że Stokrotka jest już w Klanie Gwiazdy. Cały czas po głowie chodzi mi, a co jeśli to, tamto i nie mogę tego zgłuszyć. Przepraszam.
Liderka przetrzymała chwilę w ciszy, jakby się podczas samego oddychania starzejąc. Miała już dość tych problemów, ciągle piętrzących się nad jej głową, jakby wcale nie malały. Dość też miała kotłujących się emocji, które czasem od nowa i od nowa pojawiały się losowo w jej ciele, przypominając o śmiertelnej powłoce z ciała, jakże ograniczonej i upierdliwej.
- Roztrząsanie co by mogło być, nic tak naprawdę nie daje, a jedynie sprawia, że nie możesz o niczym innym myśleć. Wiem, bo przechodziłam przez to samo. Nie musisz przepraszać, to normalne. Nie mogę jednak obiecać, że to uczucie minie. - spróbowała wyjaśnić, nie brzmiąc przy tym jak zirytowana pchła.
- A co jeśli to nigdy nie minie? Do swojej śmierci będzie towarzyszyć mi to okropne uczucie, że jeśli bym zamieniła się z Stokrotką losem, to ta przyniosłaby Ci mniej rozczarowania. Cokolwiek nie zrobię, cokolwiek nie powiem i tak znajdą się Ci, którzy by to lepiej zrobili. Nawet sam Ruczaj nie miał szansy się wykazać na treningu. Z pewnością byłby lepszy ode mnie we wszystkim. - Wziął głęboki wdech. - Jaki jest sens mego istnienia, jeśli swymi krokami przynoszę same negatywne emocje dla wszystkich, którzy mnie otaczają? Jestem tylko najgorszą z najgorszych.
- I uważasz, że użalanie się nad sobą coś zmieni - rzuciła chłodno, wyraźnie już zniecierpliwiona Róża - Nie jesteś pępkiem świata, zaczynasz dorastać, dobrze by było, gdybyś to w końcu pojęła. I przede wszystkim, nadal mnie nie słuchasz. Przejęłaś rolę medyka, to o wiele więcej odpowiedzialności niż ta, która spoczywa na barkach wojowników. Na tym się skup. Nie na śmiesznym wrażeniu, że zawodzisz wszystkich dookoła, skoro nie masz nawet pewności jak się czują i co im siedzi w głowach, opierając się jedynie na swoim mało trafnym wyobrażeniu. - Jojczenie. To jedyne, co w tym momencie mogła usłyszeć Różana, analizując słowa syna. A może w tym jojczeniu dostrzegła również dawno, głęboko zakopane echo swoich myśli? Może właśnie to ją zirytowało, że Rumianek na głos wypowiadał to, z czym Róża biła się samotnie księżyce temu, kiedy nie potrafiła nic zrobić dla swojego rodzeństwa, splugawionego klanu i niewdzięcznych kotów. No i u niej dodatkową przeszkodą było ego, zapewniające, że jest w stanie rozwiązać każdy problem, a Rumianek… być może jej o tej bezsilności w jakiś sposób przypominał, ale czy była w stanie przyznać to sama przed sobą? Nie chciała też, by szylkret to przerabiał, gdyż czas który zajmuje ogarnięcie, iż niektóre rzeczy nie zależą od nas, jest zbyt długi i ciężki. Było to jednak nieuniknione, a kotka nie miała pojęcia jak to wszystko przekazać swojemu zakręconemu kocięciu tak, by wreszcie zrozumiało.
- Dobrze wiedzieć, że od Ciebie mogę otrzymać jakiekolwiek wsparcie w moich problemach. - burknął z sarkazmem w odpowiedzi - Myślisz, że twe słowa same zmienią me nastawienie do wszystkiego? Nie jestem tobą, nie pojmuję wielu rzeczy jak ty, ani nie potrafię sprawić, że śmierć mojego rodzeństwa przejdzie obok mnie obojętnie. Wiesz co? Popełniłaś błąd ratując mnie. Już wolałabym skończyć w szczękach lisa i nie być powodem, dla którego straciłaś życie, niż słuchać jak bardzo pomagasz mi w moich problemach.
- Myślę, że powinny chociaż sprowokować w tobie chęci do przemyślenia tematu, bo jak widać moje słowa odbijają się od ciebie bez echa. -odparowała, po krótkim westchnieniu przez nos - Nie mówię, że śmierć ma przejść obok ciebie obojętnie, a żebyś przestała jęczeć nad sobą i mówić mi, które decyzje w moim życiu były błędne. - tu zrobiła krok w bok, szykując się do wyjścia - I radziłabym ci to pojąć w możliwie krótkim czasie. - Tu uczeń medyka już się nie odezwał, markotnie grzebiąc wśród uschniętych listków. Liderka ostatni raz obrzuciła go ukośnym spojrzeniem, po czym wyszła poza teren legowiska medyka. Czemu był tak mało elastyczny? Jego umysł przypominał cebulę z wieloma twardymi warstwami, specjalnie nastawionymi na anty-logikę. Zmarszczyła z rezygnacją i jakąś irytacją nos. Może nowe zajęcie pozwoli mu spojrzeć na świat z nieco innej strony, chociaż martwiło ją, jak się końcowo spisze na tym stanowisku. W końcu jako kociak nie miał na to pozytywnego spojrzenia.
<Rumian?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz