Przedzierał się przez zaspy śnieżne, starając się nadążyć za Stalą. Kocica jasno mu dało do zrozumienia, że jak zostanie w tyle, to go najzwyczajniej w świecie zostawi i zrezygnuje z bycia jego mentorką. I będzie mógł sobie pomarzyć o tym, że się przyda Jafarowi, bo ten nawet na niego nie raczy spojrzeć, uznając go nic niewartego smarkacza, który tracił czas jednego z jego podwładnych. To wystarczyło, aby zmotywować Kosa, bo już po chwili przyspieszył kroku. Nie miał zamiaru wrócić do nauki ziół i polowania na zabawki, co to to nie! I chciał udowodnić, że jest warty o wiele więcej niż całe jego głupie rodzeństwo razem wzięte.
Mimo tych gróźb, co jakiś czas samotniczka przystawała i zerkała za siebie, chcąc się upewnić czy syn pieszczoszki za nią idzie. Uśmiechnęła się dostrzegając, że młodziak podchodził do treningu na poważnie, nawet jeśli jej sposób nauki pozostawiał wiele do życzenia.
— Zimno ci? — spytała, kiedy to Kos stanął przed nią na odśnieżonym chodniku
Zgarbiony kociak stał dygocąc jak osika przed swoją mentorką, z zimna. Otrzepał się z śniegu, który osiadł na jego czarno-biały futrze, mając nadzieję, że chociaż to trochę pomoże. Mylił się. Nadal mu było chłodno. Mokre futro i zimny wiatr nie pomagały w tym ani trochę, by to się zmieniło. Gdyby tylko miał długie ciepłe futro, jak kociaki od Jeżyk. Wtedy na pewno by tak nie trząsł, gdy tylko wiatr zawieje.
— N-nie...
— Nie kłam. Widzę przecież jak dygoczesz. Czy cała twoja rodzina to takie zmarzluchy? — westchnęła. Strzepnęła z czubka głowy ucznia ostały na nim biały puch, prosto na nos kocurka. — Na pewno nie chcesz poczekać do wiosny? Bo jeszcze mi się rozchorujesz tu zaraz maluchu.
W odpowiedzi jej kichnął, marszcząc niezadowolony nosek. Denerwowały go te ciągłe pytania Stali. Czasami jej nie rozumiał, czy faktycznie chciała go uczyć, czy nie. Tłumaczył sobie to tym, że kocica była kotką z humorkami. I to w dodatku taką dziwną kotką, która czasami była dla niego miła i pilnowała by nic mu się nie stało, a innego razu sama go wrzucała w zaspę śniegu za karę. Bo źle ustawił łapy, albo nie potrafił powtórzyć teorii.
Dzięki jej nauką dowiedział się między innymi, że dzięki swojej obroży, za którą swoją drogą ani trochę nie przepadał, nie musi obawiać się hycla, jak to w zwyczaju mieli samotnicy.
— Pieszczochy, takie jak ty, w schronisku bywają bardzo krótko. A wszystko to dzięki informacją zawartym na tym oto kółku. — mówiąc to złapała za adresówkę, podciągając czarno-białego do góry — Wystarczy, że wyprostowany przyjrzy się temu i bum, twoi dwunożni się zjawiają w ciągu paru godzin! Samotnik bez wyszkolenia jest trupem, a pieszczoch z wyszkoleniem i charyzmą może mieć w łapie większość miasta. — Kończąc wywód opuściła kocurka na ziemię, niezbyt delikatnie.
Z pyska młodziaka wyrwał się jęk. Znowu wróci do domu poobijany.
— B-byłaś kiedyś w tamtym miejscu? W schronisku? — spytał podnosząc się na równe łapy, chcąc usłyszeć więcej o tym dziwnym miejscu
— A żeby to raz. Naprawdę nieprzyjemne miejsce. Tak też lepiej ucz się pilnie, bo sama cię zaniosę przed ich drzwi, jak znowu źle rozpoznasz zapach zwierzyny. — zachichotała. — Może by ci się to przydało, przynajmniej byś docenił to co masz, a czego nie dane jest mieć innym. Wiesz co, myślę, że to nie tak zły pomysł... A teraz chodźmy, nie traćmy czasu, mój drogi uczniu.
Przeszli przez Drogę Grzmotu, bez większego problemu. Stal nie raz już mu pokazała ulice, które są najmniej uczęszczane przez potwory. Tam nie musiał się martwić, czy nie skończy pod kołami jednego z nich. Nie to co w sercu Betonowego Świata. Jeśli mu życie było miłe, a było, za żadne skarby miał nie przechodzić przez jezdnię. Tak też trzymał się chodnika, po którym i dwunożni bezpiecznie się poruszali. A jak nie chodnika, to poruszali się po murku, z którego mogli obserwować całą okolicę.
Kocica pociągnęła za kark syna Cynamonki, któremu nie do końca wyszło wdrapanie się na murek z kamienia. Gdyby nie ośnieżone kamienie, to na pewno sam by sobie poradził. Gęsiego ruszył za nią, kierując się coraz to wyżej. Tak, że prawie że zrównali się z koronami drzew.
Wskazała ogonem na dziurę w dachu, do której się powoli kierowali. Jeśli prawdą było to co Stał mówiła, to Kos będzie miał szansę po raz pierwszy zapolować, ale tak naprawdę. Ponoć w pustostanie roiło się od rodziny myszy, która sobie uwiła ciepłe gniazdko w starej sofie dwunogów.
Stal weszła pierwsza, stawiając cicho swoje kroki. Kos nieco mniej sprawnie, wgramolił się za nią, starając się naśladować jej ruchy. Kocica zdążyła przejść już do kolejnego pomieszczenia, gdy kocur jeszcze rozglądał się po tym pierwszym. Było tu o wiele cieplej niż na dworze, jednak nie tak ciepło jak w domu. Ruszył naprzód w stronę mentorki w akompaniamencie skrzypiącej podłogi przy każdym jego kroku. Miał nadzieję, że nie spłoszy myszy, bo jak nic znów by wylądował za karę w zaspie. Tak na całe szczęście się nie stało. Zajrzał do niedużego pokoju i dostrzegł, jak jego mentorka przeskakuję na dziurawą sofę.
— Gotowy? — spytała i nim kocur zdołał jej odpowiedzieć, ta wsunęła się do wnętrza kanapy, przystępując do wypędzenia myszy, które to jedna za drugą zaczęła przeciskać się przez dziury w materiale, nie chcąc skończyć w pysku jego mentorki
Biedne nie wiedziały jeszcze, że pędzą prosto w stronę Kosa, który odciął im drogę ucieczki. Minęło parędziesiąt kilkanaście uderzeń serca, a już po chwili kocur trzymał w pysku małą myszkę, której nie udało się wbiec pod regał, jak tym większym. Zadowolony zerknął w stronę mentorki licząc na pochwałę. Nie doczekał się jej. Kocica była zajęta zlizywaniem krwi ze swojej łapy. Tuż przed nią znajdowały się trzy martwe myszy.
— Oj Kosie, musisz się następnym razem bardziej postarać. Żadnej kotce nie zaimponujesz przynosząc takie ochłapy. — miauknęła uśmiechając się do kocurka, a następnie przystąpiła do pałaszowania jednej z trzech myszy, które udało jej się upolować
[958 słów]
[Przyznano 19%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz