Powrót do żłobka okazał się pasmem nieszczęść. Gdy tylko odszedł od zastępczyni potknął się i zarył pyskiem o mokrą glebę. Skrzywił się nieznacznie, ponieważ nie było to coś przyjemnego, poczuł ból. Nie zapłakał jednak, a sprawnie pozbierał się na łapy, ocierając błoto, które pokryło mu nos. Rozmazał je przez to tylko bardziej. No trudno. Kontynuował wędrówkę, po drodze wpadając jeszcze paru osobą pod łapy, aż cały brudny nie znalazł się z powrotem w bezpiecznej kryjówce.
Mama widząc go od razu się skrzywiła, nie będąc chętna zamienić z nim choćby słowo, a co dopiero umyć. On sam nie przejmował się swoim wyglądem, podszedł do przyjaciela, na którego widok uśmiechnął się szeroko. Od razu go pacnął łapą na powitanie, a widząc na jego pyszczku zaskoczenie i chwilowy ból, który mu sprawił tym czynem, rzucił się na niego, ogłaszając zabawę w zapasy.
***
*Porą Opadających Liści*
Ryjówkowy Urok zabrała go na trening. Nie byle jaki. Twierdziła, że to ważne. Skoro takie było, wierzył jej. Udali się na łąkę, gdzie powoli ostatni raz można było zobaczyć przekwitłe kwiaty. Powoli więdły, by zniknąć w ziemi, z której wyrosły. Tu przystanęli, a mentorka chrząknęła, tłumacząc co takiego będą robić.
— Widzisz te kwiaty? — zapytała, a on pokiwał głową. Chyba już wiedział do czego zmierzała i niezbyt mu się ten jej pomysł podobał. — Paskudne, prawda? To robi się tak — powiedziała, a następnie jej gruby brzuch, opadł na roślinę, która zginęła pod naporem jej tłuszczu. — Ah, jak wspaniale... — Wydawała się zadowolona ze swojego czynu. Kilka razy jeszcze przejechała bebzolem po ziemi, aby upewnić się, że z kwiatu została miazga, po czym spojrzała nagląco na niego.
Położył po sobie uszy. Jego trening był dziwny... Nie mógł jednak kłócić się z Ryjówką, była w końcu od niego ważniejsza. Posłusznie podszedł do innego kwiatka i naśladując mentorkę, upadł na niego ciałem. To nie było coś spektakularnego jak w przypadku Ryjówkowego Uroku. Nie miał w końcu brzucha. Był kościsty i nie nadawał się nawet do tego, co oczywiście szylkretka zauważyła.
— Nie, nie, źle — westchnęła, widząc jak po swoich próbach, jego kwiatek nie był mokrą plamą, a jedynie nieco chylącą się ku ziemi rośliną. Kocica z premedytacją podeszła do swojej ofiary, odpychając go na bok i dokończyła dzieła, rozsmarowując ją po ziemi swoim brzuchem.
— Przepraszam — nieco posmutniał, że zawiódł oczekiwania wojowniczki.
— Powinieneś więcej jeść — stwierdziła, mierząc go spojrzeniem. — Brak ci siły o tutaj. — Poklepała swój tłuszcz, który zafalował pod jej dotykiem.
Wpatrywał się na to niczym zahipnotyzowany. Nawet jeśli tak, to nie miał szans przytyć. Jedzenie nie było dla niego. Pierwsze zawsze jadały kotki. On dostawał marne ochłapy, z których się cieszył. Nie zjadłby z własnej woli nie więcej niż potrzebuje. Czułby się wtedy w stosunku do klanu nie fair.
— Nie ma tyle jedzenia... Ja... Nie wiem czy dam radę — przyznał przed nią swoje obawy.
— Póki nie przytyjesz nie masz co liczyć na zostanie wojownikiem.
Zamarł, słysząc te słowa. Jak to... Złapał go nagły strach. Wiedział o tym, że jego droga była utrudniona, ponieważ był czekoladowym kocurem, ale nie spodziewał się, że aż tak! Czy to możliwe, że jednak skończy w starszyźnie jako klanowy balast? Chciał się na coś przydać, naprawdę. Musiał jednak do tego celu przytyć. Tylko jak? Jak mógł to zrobić, aby nie kraść kotkom pokarmu?
Widząc jego puste spojrzenie Ryjówkowy Urok podniosła się i do niego podeszła. Trąciła go łapą, a on upadł.
— Jesteś słaby. Widzisz? Nawet się nie postarałam. Mnie byś nie ruszył. To. — Poklepała się po brzuchu. — To siła. Wymaga poświęceń, stałego jedzenia aż do oporu, ale to wspaniałe uczucie... — dalej już nie słuchał. Kocica rozwodziła się nad smakowitością mięsa tak, że aż ślina zaczęła jej spływać po brodzie.
Westchnął ciężko i niczym zbity kociak wrócił z nią do obozu, gdy ta ogłosiła koniec zajęć.
***
*Pora Nagich Drzew*
Nie udało mu się przytyć. Jak miał to zrobić, gdy jedzenia prawie, że nie było? Mróz i śnieg zakrył wszystkie nory, lód skuł rzekę. Jedyne co mógł robić to napychać się śniegiem, licząc na to, że nawodnienie organizmu działa podobnie do mięsa. W sumie nie czuł przez to głodu, chociaż w pewnej chwili zrobiło mu się niedobrze i wszystko co przełknął, zwymiotował. I to akurat pod łapy Sroczego Lotu. Przestraszony zadarł głowę, zaczynając żarliwie przepraszać zastępczynie, kłaniając się jej wręcz do ziemi.
— Przepraszam! Nie chciałem! — miauknął przestraszony.
Czarno-biała wykrzywiła z odrazą swój pysk, co nieco go uspokoiło.
— Czemu nie jesteś na treningu? — zapytała.
— Um... Trenuje... Jedzenie... — wyjaśnił. Ostatnio zaproponował to swojej mentorce, a ta była zadowolona z tego, że przejął inicjatywę i zaczął naprawdę doceniać jej rady. Tak więc trenował pilnie, aby przytyć, ale jego wysiłki spełzały na niczym. — Ryjówkowy Urok każe mi przytyć... Musze zdobyć siłę i brzuch, by zostać wojownikiem, aby móc deptać nim kwiatki. Trochę... To dziwne... Sądziłem, że będzie mnie uczyć polowania — wyznał to dorosłej, mając cichą nadzieję, że ta jakoś przemówi szylkretce do rozsądku i ta przynajmniej pokaże mu jak łapać ryby.
<Sroczy Locie?>
[800 słów]
[Przyznano 16%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz