Wybrał się z przyjacielem w ważnym celu. Mieli znaleźć jakąś kocimiętkę. Kompletnie nie wiedział jak ta roślina wygląda, ale ufał przyjacielowi, że ten wiedział co robił. Na dodatek puszczono ich samych, tak jakby liczyli, że zginą gdzieś po drodze. W sumie... Była dość duża szansa, że nie wrócą już do obozu. Śnieg sięgał mu do piersi, a ciągle padał, nie dając im chwili wytchnienia. Jego wibrysy pokryły się nawet pojedynczymi kryształkami lodu, a jego ciałkiem raz po raz smagały dreszcze.
— Nieprzyjemna pogoda na chorowanie. Mam nadzieję, że nas ten kaszel nie złapie — zwrócił się do Topika, prąc naprzód.
W zasadzie to nawet nie wiedział dokąd szli. Obrali najprostszą drogę do najbliższej granicy, a co dalej? To było pytanie, na które nie znali odpowiedzi. Mijały kolejne uderzenia serca, a jego nos nie wyczuwał znajomego śladu zapachowego. Czyży zgubili się w tej zamieci?
— Topik? Widzisz coś? — starał się przekrzyczeć wiatr, który dął w nich coraz mocniej.
Czekoladowy rozejrzał się. Był bardzo blisko niego, ponieważ byli zdani tylko na siebie, a mróz coraz bardziej dawał im się we znaki. Idąc ze sobą, ogrzewali się chociaż odrobinę.
— Tam! — Wskazał jakiś cień, który był przesłonięty grubą warstwą płatków śniegu.
Pogoda z każdą chwilą pogarszała się coraz bardziej. Śnieg wlatywał mu w oczy i szczypał. Zmusił się jednak, aby podejść do kota, którego dostrzegł przyjaciel. Okazał się nim jakiś bury samotnik, który stał i jakby na nich czekał. Też ich dostrzegł w tej zawiei?
— Przepraszam! Pomoże nam pan?! — zawołał, a jego słowa porwał wiatr.
Nie wiedział czy samotnik go usłyszał. Wydawał się przymarznąć do ziemi. Powtórzył pytanie głośniej, wręcz krzyczał, licząc na to, że coś dotrze do tego kociego bałwana. I chyba się udało! Dał im znak ogonem i szybko za nim poszli. Topikowa Łapa wydawał się niepewny zamiarów obcego, ale pewnie tak jak i on liczył na ciepłe schronienie, w którym odtajają.
***
Kocur zaprowadził ich do swojej jamy, gdzie cali zziębnięci skulili się w kącie. Zauważył, że Topik oblepiony był całkowicie przez śnieg, przez co śmiesznie wyglądał. Zachichotał, strzepując z niego biały puch, który z niechęcią oderwał się od zesztywniałego futra przyjaciela. Zdawał sobie sprawę, że nie wyglądał dużo lepiej.
— Dziękujemy — zwrócił się do ich wybawiciela, który z zaciekawieniem im się przyglądał.
— Nie ma sprawy. Kto to widział, aby polować w taką pogodę? Życie wam niemiłe? — zapytał obcy, kręcąc głową.
— Sz-szukamy... ko-ko... ko-kocimiętki — wydukał Topik, który jeszcze podrygiwał. Pokiwał głową, zgadzając się z przyjacielem. Potrzebowali tej rośliny. Po to ich wysłali w te rejony.
Obliczę obcego pojaśniało. Od razu uśmiechnął się szeroko, tak jakby ogłosili mu coś nadzwyczajnego.
— No to dobrze trafiliście chłopaki, ponieważ Pan Ziółko ma najlepszy towar w okolicy. Wysuszyłem go jeszcze przed nadejściem mrozów — to powiedziawszy bury w kilka chwil wygrzebał im zaschnięte listki.
Zapach jaki się pojawił w jamie sprawił, że brzuch zaburczał mu donośnie, a ślinka napłynęła mu do pyska. Co to za cudo? Chyba nie lek, którego szukali? Zioła kojarzyły mu się z ohydnym smakiem, a to... To pachniało jakby spłynęło z samego Klanu Gwiazdy.
— Spróbujcie — zachęcił ich Pan Ziółko, dzieląc się z nimi swoją zdobyczą.
— Nie możemy tego zjeść, musimy iść do obozu — powiedział Topik, chociaż i jemu ślinka zaczęła sączyć się z pyska.
— A tam obóz. Patrz jaka pogoda na zewnątrz. Otwieraj pyska. Rozluźnij się ziom, wyczilujesz — Nieznajomy gadał przedziwnie, nie rozumiał połowy jego słów, prócz jednego. Dłużej nie był w stanie się opierać. Pochwycił naraz parę listków i przełknął, a cudowny smak rozlał mu się po języku.
— Mmmm... — wymruczał, rozpływając się. Ale to było wyborne. Ale wspaniałe. Już za raz kolejne listki zniknęły w jego pysku.
Widząc, że zaczął jeść, Topik poszedł jego śladem. Nawet ich gospodarz zjadł parę, a następnie cała ich trójka odpłynęła w magiczny i niezwykły świat.
***
Jedyne co zapamiętał to, to, że Pan Ziółko zmył się z nory, twierdząc że idzie złowić im ryby. Został sam na sam z Topikiem, który śmiał się sam do siebie, co go tak bawiło, że też chichotał. Nie mógł przestać się śmiać. To było wręcz niemożliwe. Tulił przyjaciela łapkami, starając się złapać oddech. Roślina ich rozgrzała, poprawiła morale. Czuł się tak, jakby był zdolny przenosić góry.
— Toooopiiik — zwrócił się do kocura, który mamrotał pod nosem niezrozumiałe słowa. — Maaasz nooosek jak... jak... — starał się znaleźć odpowiednie słowo. — Żuczek... — Wtulił bardziej pysk w jego sierść. Była taka miękka i wspaniała. Mógł w niej leżeć godzinami. — Kwa, kwa, kwa — zaczął wydawać z siebie dźwięk rzecznego ptactwa.
— A ty jesteś mięciutki jak... jak mała kaczuszka — zachichotał, w momencie, gdy jego przyjaciel zaczął naśladować kaczkę. Sam po chwili zaczął kwakać, bo wypadało znać języki. A on nagle kwaczy zaczął rozumieć.
Kwakali więc tak do siebie, aż zostali oboje kaczkami. Topikowi wyrósł dziób i skrzydełka na co pomachał łapkami, bo też czuł, że mu wyrastają.
— Kwa, kwa, kwa... Kaczuszki małe dwa... Kwa, kwa, kwa... Robią kwa, kwa, kwa.
— Kwa, kwa, kwa... — powtarzał za nim czekoladowy.
— Kwaczuszko? — zwrócił się zaraz do kaczki. — A ty będziesz mnie lubił jak będę mieć brzuszek? Bo moja kwacza kwaczmentorka każe mi jeść. A ja... ja nie umiem tyle jeść, nie ma co jeść. Co jedzą kaczki, kwa, kwa?
— Kwa, kwa... Oczywiście mój kwaczyprzyjacielu! Brzuch czy bez brzucha, zawsze będę cię lubić! — Topik mocniej go przytulił do siebie. Zrobiło mu się miło. Zamruczał głośno. — Kwa kwa-czki jedzą roślinki. I piją wodę, dużo wody.
— Ja piję duużoooo kwa, kwa! I jem roślinki! Kwa, kwa... takie słodkie, pachnące i pyszniutkie — wymruczał mu w sierść.
To był dziwny stan, ale był szczęśliwy. Naprawdę. Nie żałował, że ich przygoda tak się skończyła. Teraz nie w głowie był mu klan. Był tu z przyjacielem, byli zdrowi i byli kaczkami. Czego chcieć więcej? Zasnął wtulony w jego ramiona, licząc na to, że gdy się zbudzi, ten sen będzie wciąż trwał.
<Topik?>
[950 słów]
[Przyznano 19%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz