Wraz ze swoim rodzeństwem rozpoczął trening. Ucieszył się, że mama postanowiła im przydzielić mentorów, ale nie do końca odpowiadała mu to, że pieszczoszka miała go sama uczyć. Bo w końcu czego ona mogła go nauczyć, leżenia? Może i pobierała nauki od Bylicy, o której nie raz słyszał od członków Kamiennej Sekty, ale miał to w nosie. On mamę miał przyjemność widzieć głównie od tej pieszczochowej strony, więc w skrócie rzecz ujmując uważał ją za najzwyklejszego słabiaka. Jednak nie śmiał tego powiedzieć na głos, bo w końcu kochał cynamonową kotkę. Nie chciał sprawiać jej przykrości, tak też słuchał jej nauk. Do czasu, aż nie zaczęła zżerać go zazdrość, gdy jego trójka rodzeństwa, Kremówka, Duszek i Miedź, którzy jako jedyni otrzymali na mentorów samotników, zaczęli uczyć się również i praktyki. On też chciał. Chciał polować na prawdziwą zwierzynę, a nie na głupie zabawki dwunogów. A poza tym nie interesowało go słuchanie wykładów na temat medycyny, która ostatnimi czasy stała się głównym tematem ich treningu. A gdy to miało miejsce, on znudzony słuchaniem o liściach i innych medykamentach siedział z nosem w szybie, spoglądając, jak jego rodzeństwo się dobrze bawi na zewnątrz podczas własnych treningów.
— To głupie! — wykrzyknął pewnego razu strosząc się w złości, kiedy to Cynamonka opatrywała jednego z kotów, członka grupy Jafara, tłumacząc swoim pociechą co w danej chwili robi i jakich ziół używa — Nie chce tracić czasu, na naukę, czegoś co mi się nigdy przyda! Chcę się nauczyć polować! I walczyć! Jafar nie potrzebuję, aż trzech medyków! Dwójka kolejnych piecuchów mu wystarczy!
— Mi tam pasuje bycie medykiem, bo będę mógł innym pom... — podjął Hessonit, jednak nie było mu dane dokończyć, bo dostał łapa w nos od brata
— Bo jesteś cykorem! Już nawet Kremówka jest od ciebie odważniejsza i nie chciała bawić się liśćmi, wolała trenować na wojownika!
— Kosie!
— Ale to prawda! Ja też chcę się uczyć na wojownika! — wykrzyknął marszcząc swój mały dwukolorowy nosek, po tym jak matka go złajała — Tylko na wojownika! Mam w nosie to na co jest rumianek i bez czarny! A ty nas uczysz samych bzdur!
Niebieska kocica, którą to pieszczoszka opatrywała zaczęła się śmiać. I to jak. Rżała niczym koń, raz za razem spoglądając na czarno-białego kociaka, który zmieszany jej reakcją zamilkł. Minęło paręnaście uderzeń serca, nim i ona zamilkła.
— Gdyby mi się trafiło takie niewdzięczne kocię, jak on, to bym je wrzuciła do rzeki przy pierwszej lepszej okazji... Auć! No co, taka prawda Cynamonko. — miauknęła kocica, gdy pieszczoszka dotknęła mocniej niż powinna skaleczenia samotniczki — Matkę powinno się szanować, nie ważne czy mądrze gada, czy plecie same głupstwa. Czy jest silna czy słaba... — Polizała swoją łapę. — Gdyby nie twoja mama smarkaczu, to krucho ze mną by było, tak też powinieneś się cieszyć, że nie tylko uczy was jak polować i się bronić, ale też jak się w razie czego poskładać do kupy. To nie są żadne bzdury.
— Stare wiedźmy głosu nie mają!
Był zły. Na brata, na siostrę i na mamę. A przede wszystkim na obcą kocicę. Bez słowa skierował się w stronę drzwi dwunożnych, które prowadziły na zewnątrz. Z rozpędu uderzył w klapę, przez którą z łatwością się przedostał i znalazł na zewnątrz. Z gniazda dwunożnych słyszał nawoływanie mamy, ale on nie chciał z nią rozmawiać. Omiótł spojrzeniem ogródek, na którym na całe szczęście w tej chwili nie było żadnego samotnika, któremu to mama pozwoliła mieszkać w szopie. Tak też więc, nikt nie był w stanie go zatrzymać. Nawet ten okropny mróz.
Dygotał przedzierając się przez śnieg, aż w końcu dotarł do dziury w płocie i przeskoczył na drugą stronę. Znalazł się poza gniazdem dwunogów, po raz pierwszy. I to w dodatku sam. Nie długo się zastanawiając, chciał ruszyć naprzód, gdy coś, a raczej ktoś złapał go za obrożę odciągając od Drogi Grzmotu, po której przetoczył się potwór.
— P-puść mnie! Pomocy! — ledwo co wydusił, bo obroża zaczęła wbijać mu się w szyję, gdy tak był trzymany za nią
Minęła chwila nim zorientował się, że kotem, którym za nim poszedł nie była matka. Była to tamta kocica, ta sama, która jeszcze chwilę temu się z niego śmiała i nazwała go smarkaczem. Z hukiem opuściła go na oblodzony chodnik, tak że uderzył o niego pyskiem nabijając sobie siniaka.
Teraz nie tylko był zmarznięty, ale i obolały. Już miał odezwać, się do starszej, gdy ta przyłożyła łapę do jego pyska.
— Chcesz się szkolić tylko na wojownika, tak? — spytała, a Kos w odpowiedzi jej jedynie skinął głową — Ja z wielką przyjemnością pokażę ci, jak wygląda taki prawdziwy trening wojownika. Będziesz żałował, że nie zostałeś w domu przy mamusi. Uwierz mi. — zachichotała otulając kocię swym ogonem, które to dygotało z zimna — To jak Kosie, chcesz tak naprawdę przydać się Jafarowi, a nie być tylko jednym z jego kilkudziesięciu podwładnych? Chcesz by twoje imię było znane w Betonowym Świecie tak jak imię Jago czy Bastet?
Też pytanie. Oczywiście, że chciał! Chciał być kimś, a nie jakimś nic nie znaczącym pieszczochem, który coś jakiś czas zdawałby kocurowi raport jak jego matka. Chciał się przysłużyć i to jeszcze jak. Bo Jafar to był jedyny pieszczoch, którego podziwiał. Kocur miał klasę i na pewno nie zachowywał się tak głupio jak mama w towarzystwie dwunożnych. W końcu tyle kotów mu służyło i to nawet samotników!
— TAK!
— No to załatwione, z przyjemnością zajmę się twoją nauką w wolnych chwilach. Teraz jedynie pozostaje zdobyć zgodę twojej matki... Tsy, nie powinnam wspominać o topieniu kociąt w rzece. Może teraz nie być na to chętna, żebym została twoją mentorką. — mruknęła — Przeproś ją za ten wybryk, to może ją trochę udobruchasz i się zgodzi! A i zapamiętaj, nie jestem starą wiedźmą. Jestem o wiele młodsza niż sądzisz. I na imię mi Stal. — uśmiechnęła się po raz pierwszy szczerze
Odprowadziła go do domu, chcąc upewnić się, że z jego pyska padną przeprosiny. I padły. A już po chwili Kos zasypał matkę prośbami o to, by jego treningiem zajęła się właśnie ta kocica, Stal, a nie cynamonowa czy ktoś inny. Bo on nie chciał się szkolić na medyka, nawet jeśli Cynamonka wolała mu do łba wbijać głównie nazwy roślin i ich zastosowanie. On chciał kroczyć inną ścieżką niż matka, niekoniecznie prostą. Nawet jeśli zdawała sobie sprawę, że ta droga będzie kręta i nie raz wróci do domu poobijany i poharatany - Stal nie miała zamiaru się z nim cackać i głaskać - to chciał nią iść.
— Możesz mi zaufać, że będzie w dobrych łapach. To wcześniej to były takie żarty, znasz mnie przecież.
— Mamo? — Wlepił w nią spojrzenie swoich pomarańczowe oczu, czekając na werdykt pieszczoszki
Widać było, że się waha, bo zwlekała z odpowiedzią. Ale w końcu z jej pyska padła zgoda, na to, aby treningiem jej problematycznej pociechy zajął się ktoś inny, ktoś kto miał łapę do takich jak on. Ciesząc się jak głupi, dopadł do futra cynamonowej, wtulając się w nie. A Cynamonka lekko dotknęła łapą jego grzbietu, obawiając się tego, czy dobrą decyzję podjęła. Bo tam jak ufała Kamiennej Sekcie, będąc pewna, że z nimi jej dzieciom nic złego się nie stanie, tak nie była przekonana co do Stali. Jednak nie powiedziała tego na głos, dzięki czemu Kos mógł być w tej chwili najszczęśliwszym kotem na świecie. Bo mógł się uczyć na wojownika, tak jak tego pragnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz