Naprawdę nie chciało mu się pracować. W jego opinii obóz był już wystarczająco ubezpieczony, okalany przez ostre ciernie krzewów, a każda szczelina na dodatek zatamowana była patykiem bądź mchem. Rozumiał kwestie bezpieczeństwa, ale jego matka to już powoli wpadała w paranoję. Przez te wysokie zabudowania słońce tu nie niemalże nie dochodziło, więc nie było jak wygrzewać się w jego blasku w wolnych chwilach. Powstałe "mury" odgradzały ich od porywistych wiatrów, ale i tak bywało tu raczej chłodno.
Zerknął na przybyłego przyjaciela, który bez jakichkolwiek narzekań zabrał się do roboty. Srebrny skulił uszy na brak przejawu buntów wobec tak nużących poleceń. Byli młodzi, pełni wigoru — dlaczego uczniom zlecano takie bezsensowne zadania, zamiast pozwolić im wyjść z obozu i korzystać ze sprawności kręgosłupa? Chętnie obszedłby wszystkie tereny we własnym tempie, a i gdyby tylko mógł — zaszedłby znacznie dalej. Przecież z jednej strony nie dzielili granicy z żadnym klanem, więc jakie były konsekwencje pozwiedzania tamtych okolic? Nikt ich by za to potem nie skrzyczał na tym śmiesznym zgromadzeniu.
— Jakoś idzie, Zwiędły Hiacynt jest całkiem znośnym mentorem, coś tam wie, tylko wieje nudą na treningach — mruknął, zgodnie z prawdą. — Zawsze mogło być gorzej.
Podchodził do sprawy optymistycznie. Chciał nabrać siły, doświadczenia, a jednocześnie zwyczajnie trochę się pobawić. Terminatorzy powinni mieć wyznaczony czas na rozrywkę, inaczej wszyscy pokończą jako drętwi staruszkowie z patykami wepchniętymi za głęboko w tyłek.
— To dobrze, że dostrzegasz takie pozytywy — odparł kremowy, uśmiechając się ciepło. Na moment ruchy jego łap zdawały się Srebrnemu wolniejsze, jakby kocur wahał się nad czymś. Ku jego przewidywaniom, ten zabrał ponownie głos. — Zastanawiam się, jak długo będę jeszcze uczniem. Tak właściwie to mógłbym już zostać mianowany, ale Różanej Przełęczy coś się do tego nie spieszy.
Niebieski rozmowę potraktował jako oznakę przerwy. Odsunął się od krzewów, siadając na miękkim fragmencie podłoża i zerkając za siebie, czy nie ma w pobliżu nikogo, kto pogoni go zaraz za obijanie się.
— W sumie to dopiero co przekroczyłeś ten minimalny wiek do ceremonii, więc może nie chce cię od razu rzucać na głęboką wodę i obciążać wojowniczymi obowiązkami — mruknął w zamyśle. — Chociaż bez tych treningów i ograniczeń, nie wydaje się być to trudniejszym życiem.
Piasek w przeciwieństwie do niego nie zaprzestał pracy. Srebrzysty obserwował przyjaciela. Widać, że zależało mu na udowodnieniu swojej zaradności i dobrych intencji. Nie zazdrościł mu bycia kojarzonym z liderką sprzed wielu księżyców, która uchodziła za tyrankę. Kremowy przeżywał to i niepotrzebnie męczył się przy treningach dwa razy bardziej, niż to było konieczne.
— Mam wrażenie, że niczego więcej na tym etapie się nie nauczę — stwierdził. — I nie uważam, że mam jakąś nadzwyczajną wiedzę, pozjadałem wszystkie rozumy i nie wiadomo co jeszcze. Po prostu... Twoja mama wciąż wydaje się do mnie uprzedzona. Do mnie i do mojej całej rodziny.
Młodszy skinął głową.
— W kontekście reszty twoich bliskich to jej się nawet nie dziwię... — uciął, dostrzegając znaczące spojrzenie kremowego. Owszem, nie raz był proszony o zaprzestanie obrażania takiej Lew czy Zięby, jednak było to silniejsze od niego. — Ale spójrz na to inaczej. Sam powiedziałeś, że twoja siostra robi eksperymenty. Wystawia naszą przyjaźń na próbę. Tylko po co? Obaj wiemy, że się lubimy i nasza znajomość jest normalna. Cokolwiek nie zrobię, i tak ta wariatka będzie próbowała ci wmówić, że coś jest nie tak, że ja tobą manipuluję bądź wyśmiewam się z ciebie — wymieniał to, co wydawało mu się oczywiste. — Wiesz doskonale, że taki nie jestem.
— Wiem — odparł niemalże natychmiastowo. — Po prostu... Nasze rodziny się różnią. To wszystko rzeczywiście brzmi nie najlepiej, ale u nas może trochę inaczej okazuje się troskę...
— Ta, jeśli to jest troska, to ja jestem latającą wiewiórką — prychnął, kręcąc głową. — Będę szczery. Ja martwię się tylko o ciebie, twoja rodzina mnie nie interesuje.
Nigdy jeszcze nic bardziej nie zachęciło go do pracy. Ta rozmowa wprowadzała go w zmieszanie i dyskomfort, a on nie lubił, gdy ich wymiana zdań miała negatywny charakter. Przybijało go to. Gdyby był bardziej szczery, nie hamował się, to jedno złe słowo mogłoby doprowadzić do kłótni. A tego nie chciał.
Z początku milczeli. Potem Srebrzysta Łapa podjął się bardziej odmóżdżających tematów, pozwalając, by obaj się rozluźnili. Przy tym, cały czas rozglądał się. Dopóki pewne rude istoty nie pojawiały się w zasięgu jego wzroku, był spokojny.
Zerknął na przybyłego przyjaciela, który bez jakichkolwiek narzekań zabrał się do roboty. Srebrny skulił uszy na brak przejawu buntów wobec tak nużących poleceń. Byli młodzi, pełni wigoru — dlaczego uczniom zlecano takie bezsensowne zadania, zamiast pozwolić im wyjść z obozu i korzystać ze sprawności kręgosłupa? Chętnie obszedłby wszystkie tereny we własnym tempie, a i gdyby tylko mógł — zaszedłby znacznie dalej. Przecież z jednej strony nie dzielili granicy z żadnym klanem, więc jakie były konsekwencje pozwiedzania tamtych okolic? Nikt ich by za to potem nie skrzyczał na tym śmiesznym zgromadzeniu.
— Jakoś idzie, Zwiędły Hiacynt jest całkiem znośnym mentorem, coś tam wie, tylko wieje nudą na treningach — mruknął, zgodnie z prawdą. — Zawsze mogło być gorzej.
Podchodził do sprawy optymistycznie. Chciał nabrać siły, doświadczenia, a jednocześnie zwyczajnie trochę się pobawić. Terminatorzy powinni mieć wyznaczony czas na rozrywkę, inaczej wszyscy pokończą jako drętwi staruszkowie z patykami wepchniętymi za głęboko w tyłek.
— To dobrze, że dostrzegasz takie pozytywy — odparł kremowy, uśmiechając się ciepło. Na moment ruchy jego łap zdawały się Srebrnemu wolniejsze, jakby kocur wahał się nad czymś. Ku jego przewidywaniom, ten zabrał ponownie głos. — Zastanawiam się, jak długo będę jeszcze uczniem. Tak właściwie to mógłbym już zostać mianowany, ale Różanej Przełęczy coś się do tego nie spieszy.
Niebieski rozmowę potraktował jako oznakę przerwy. Odsunął się od krzewów, siadając na miękkim fragmencie podłoża i zerkając za siebie, czy nie ma w pobliżu nikogo, kto pogoni go zaraz za obijanie się.
— W sumie to dopiero co przekroczyłeś ten minimalny wiek do ceremonii, więc może nie chce cię od razu rzucać na głęboką wodę i obciążać wojowniczymi obowiązkami — mruknął w zamyśle. — Chociaż bez tych treningów i ograniczeń, nie wydaje się być to trudniejszym życiem.
Piasek w przeciwieństwie do niego nie zaprzestał pracy. Srebrzysty obserwował przyjaciela. Widać, że zależało mu na udowodnieniu swojej zaradności i dobrych intencji. Nie zazdrościł mu bycia kojarzonym z liderką sprzed wielu księżyców, która uchodziła za tyrankę. Kremowy przeżywał to i niepotrzebnie męczył się przy treningach dwa razy bardziej, niż to było konieczne.
— Mam wrażenie, że niczego więcej na tym etapie się nie nauczę — stwierdził. — I nie uważam, że mam jakąś nadzwyczajną wiedzę, pozjadałem wszystkie rozumy i nie wiadomo co jeszcze. Po prostu... Twoja mama wciąż wydaje się do mnie uprzedzona. Do mnie i do mojej całej rodziny.
Młodszy skinął głową.
— W kontekście reszty twoich bliskich to jej się nawet nie dziwię... — uciął, dostrzegając znaczące spojrzenie kremowego. Owszem, nie raz był proszony o zaprzestanie obrażania takiej Lew czy Zięby, jednak było to silniejsze od niego. — Ale spójrz na to inaczej. Sam powiedziałeś, że twoja siostra robi eksperymenty. Wystawia naszą przyjaźń na próbę. Tylko po co? Obaj wiemy, że się lubimy i nasza znajomość jest normalna. Cokolwiek nie zrobię, i tak ta wariatka będzie próbowała ci wmówić, że coś jest nie tak, że ja tobą manipuluję bądź wyśmiewam się z ciebie — wymieniał to, co wydawało mu się oczywiste. — Wiesz doskonale, że taki nie jestem.
— Wiem — odparł niemalże natychmiastowo. — Po prostu... Nasze rodziny się różnią. To wszystko rzeczywiście brzmi nie najlepiej, ale u nas może trochę inaczej okazuje się troskę...
— Ta, jeśli to jest troska, to ja jestem latającą wiewiórką — prychnął, kręcąc głową. — Będę szczery. Ja martwię się tylko o ciebie, twoja rodzina mnie nie interesuje.
Nigdy jeszcze nic bardziej nie zachęciło go do pracy. Ta rozmowa wprowadzała go w zmieszanie i dyskomfort, a on nie lubił, gdy ich wymiana zdań miała negatywny charakter. Przybijało go to. Gdyby był bardziej szczery, nie hamował się, to jedno złe słowo mogłoby doprowadzić do kłótni. A tego nie chciał.
Z początku milczeli. Potem Srebrzysta Łapa podjął się bardziej odmóżdżających tematów, pozwalając, by obaj się rozluźnili. Przy tym, cały czas rozglądał się. Dopóki pewne rude istoty nie pojawiały się w zasięgu jego wzroku, był spokojny.
***
Przeciągnął się, a jego ciało mimowolnie zadrżało od przenikliwego chłodu Pory Nagich Drzew. Biel krajobrazu była przyjemna dla oka, ale zdecydowanie brakowało mu tych jasnych dni, słonecznych promieni okalających futro i obdarowujących go swym ciepłem.
A na dodatek działo się coś złego. Zazwyczaj było tu cicho, nawet gwar rozmów nie był tu nigdy problemem. Teraz natomiast milczenie przerywały nieraz krótkie, innym razem długie i brzmiące na wycieńczające pokaszliwania.
Słyszał od brata, Rumiankowej Łapy, że mieli problem z medykamentami. Kończyły im się zioła i nie było skąd brać nowych. A chorych też przybywało. Nie dziwił się, że byli to starsi. W końcu ich organizmy były o wiele słabsze, a to tylko dobitnie przypominało mu, jak przeraża go cały proces starzenia.
Kręcił się blisko wyjścia z obozu. Bardzo chciałby uciec od tego źródła zarazków, ale wciąż był tylko uczniem, któremu nie pozwalano na zbyt wiele.
— Hej, Srebrny...
Ucho mu drgnęło na dźwięk jego ulubionego głosu. Lekko uśmiechnął się, odwracając się przodem do kremowego. Powitał go ciepłym uśmiechem, instynktownie wzrokiem dokładnie analizując otoczenie. Nie widział żadnej z bliskich kocura, więc od razu się rozluźnił.
— Chyba dawno nie rozmawialiśmy — mruknął pogodnie. — Ah, ależ przepraszam, gdzie moje maniery. Już nie jesteśmy na tym samym poziomie. — Obszedł kremowego, muskając ogonem jego grzbiet. — No, no, pan pełnoprawny wojownik. Nie wiem, czy mam prawo przebywać teraz w otoczeniu kogoś tak ważnego, Piaszczysta Zamiecio — wymruczał z rozbawieniem.
— No co ty! — Kremowy niespodziewanie dał mu lekko łapą po nosie, szczerząc się. — Oczywiście, że możesz. Niedługo też zostaniesz mianowany. Dobrze sobie radzisz — zapewnił przyjaciela, kierując zaraz wzrok w stronę nagłych pokasływań. — Mam nadzieję, że nie zachorujemy. Pora Nagich Drzew daje się mocno we znaki. Klan Burzy potrzebuje teraz każdej pary łap, bo zwierzyny praktycznie nie ma... — zmartwił się.
Srebrny nienawidził się czymkolwiek przejmować. Nie potrafił jednak stosować swojego standardowego podejścia do życia w momencie, w którym każda chwila nieuwagi mogłaby wpłynąć negatywnie na jego zdrowie. Pierwszy raz starał się na odrobinę powagi w jakimkolwiek temacie, choć żarty pchały mu się ciągle na język.
— Jak i mnie mianują, to będziemy mogli wychodzić sami na polowania — zauważył. — No, na pewno radzę sobie coraz lepiej, ale i tak brakuje mi jeszcze trochę do twojego poziomu. Postaram się przyłożyć przy najbliższych treningach, to może Zwiędły Hiacynt powie mojej mamie co nieco dobrego na mój temat — mruknął, mrużąc oczy, gdy prószący śnieg na moment przysłonił mu widok. — Jesteśmy młodzi i silni, nas takie choróbska się nie imają — zapewnił, choć nie chciał tymi słowami kusić losu.
— Mam nadzieję — westchnął jego towarzysz, po czym niespiesznie otarł się o jego bok. — Chcesz się przejść? Wiesz... Jestem wojownikiem, mogę wychodzić z obozu, więc pod moją opieką i tobie pozwolą. Co ty na to? — zaproponował. — Możemy... Porobić coś w śniegu.
Srebrzysta Łapa gwałtownie wyprostował się, gdy zdał sobie sprawę, że to, o czym mówił niewiele starszy kocur, jest w pełni legalne. Nikt nie będzie mógł na niego gderać, jeśli opuszcza obóz pod opieką wyszkolonego wojownika, a nie jako młodociany zbieg.
— Naprawdę, pytasz mnie, co o tym sądzę? — parsknął. — No weź, a myślałem, że się już dobrze znamy. W życiu nie odmówiłabym takiej propozycji — przysiągł, czując, jak łapy rwą go do przodu. — Dawaj, zanim ktoś nas zobaczy i będzie niepotrzebnie kwestionował, czy aby na pewno możemy sobie wyjść.
Niby żadne zasady nie zabraniały im owych czynów, ale czuł, że ktoś z otoczenia Piaska mógłby nie być zadowolony z tego, że kremowy przebywa w jego towarzystwie i ukradziono by mu przyjaciela sprzed nosa.
Wojownik w odpowiedzi kiwnął głową i szybko, bez żadnych problemów, się wymknęli. Od razu, gdy opuścili obóz, kremowy przyśpieszył, wychodząc na prowadzenie i śmiejąc się radośnie. Z perspektywy Srebrnego, jego próby złapania w pysk płatków śniegu, wyglądały komicznie.
— Ale tu jest cudownie! — sapnął Piaszczysta Zamieć, przystając w miejscu. — Zimno, ale wspaniale. Pokażesz mi, jak się tym bawi? — Wskazał na biały puch.
Ucznia lekko zaskoczyło to pytanie, bo akurat o wiele bardziej preferował zabawy mchem w ciepłe dni. Miał już styczność ze śniegiem, w końcu urodził się Porą Nagich Drzew, ale był wtedy jednak na tyle mały, że nie pozwalano mu zbytnio opuszczać żłóbka, by mógł wypróbować wszelkie metody zabawy na dworze. Za to pamiętał, że gdy tylko udało mu się dobrać do zimnego puchu, wpychał go w uszy brata, a tego raczej uczynić Piaskowi nie zamierzał, ani nie chciał.
— Trudno jest z tego cokolwiek zrobić, chociaż mnie zawsze fascynowało, jak łatwo odciska się w tym ślady. Patrz, możesz zrobić całą swoją podobiznę — oświadczył, po czym rzucił się pyskiem płasko w zaspę. Od razu zmroziło całe jego ciało, ale gdy dał sobie chwilę, ostrożnie wstał, by niczego nie zepsuć i odsunął się, aby Piasek mógł popodziwiać jego dzieło. — Widzisz? Widać w tym mój pysk. Tak naprawdę jak się odpowiednio w tym wytwarzasz, to możesz zrobić dziury o zabawnych kształtach. Tylko nie zapomnij zamknąć oczy! Szczypie okropnie, jak ci się to badziewie dostanie do środka.
Cętkowany nie czekał nawet, aż ten skończy mówić, powtarzając jego wcześniejsze czyny. Wyglądał na zadowolonego, gdy odsuwał się od świeżo tworu.
— Ale ekstra — miauknął, odbijając tuż obok swoją łapkę.
Ułamek oddechu, wypełniony spokojem, przerwał nagły ruch ze strony Piaska. Rzucił się w kierunku Srebrnego i oboje przeturlali się po śniegu, zatrzymując się dopiero kilka króliczych skoków dalej. Pełen energii wojownik podniósł się na łapy, otrzepując ze śniegu i oceniającym spojrzeniem zerknął na ślad, jaki stworzyli.
— Patrz! Widzę w tym nas!
Wciąż trochę oszołomiony czynem kolegi, niebieski dalej leżał na plecach, wpatrując się w niebo. Zastrzygł uchem na słowa towarzysza, niespiesznie obracając się i podnosząc do pionu.
— Nie dziwię się, pozostawiliśmy po sobie wiele wzorków — parsknął, zerkając na niego w skupieniu. — Patrz, obaj jesteśmy teraz biali. No, to się dopiero nazywa równość. — Uśmiechnął się, i nim Piaszczysta Zamieć zdążyłby się odezwać, zrobił zamach łapą i sypnął śniegiem z zaspy w przyjaciela. — No, a teraz to cię nawet własna matka nie pozna.
Reakcja kocura go zaskoczyła. Nie obraził się, a ni nie skrzywił, tylko zachichotał, po czym odpłacił się przyjacielowi. Zgarnął śnieg w łapę i rzucił nim w jego stronę.
— Nie gadaj tyle, tylko działaj. A masz! — zawołał, zaraz to umykając w kilku susach dalej, by zgarnąć kończyną nową amunicję.
Srebrzystej Łapie nie udało się wykonać uniku. Odszedł kilka kroków w tył, marszcząc zmarznięty nos. Jasna plama, jaką był Piasek, zlewała mu się na tle zaśnieżonego krajobrazu. Im dalej uciekał, tym mniejszy się zdawał.
Młodszy zaczerpnął oddechu, po czym wybił się na tylnych łapach i ruszył w pogoni za wojownikiem.
— A od kiedy ty taki śmiały jesteś? — zaśmiał się głośno, choć świst wiatru zdawał się zagłuszać jego słowa.
— Od dzisiaj. — Wystawił mu psotnie język i rzucił w jego stronę śniegiem. — No i to fajna zabawa! Nie mów, że ci się nie podoba?
Tym razem puch ledwo co musnął jego polik, przelatując dalej. Niebieski ponownie przystanął, uśmiechając się głupio.
— Podoba się, podoba — zapewnił. — Wiesz, co mi się jeszcze podoba? — zagadnął, ruszając powoli w jego kierunku. — Ta nowa wersja ciebie, jaką właśnie mam przed sobą. Jesteś taki swobodniejszy, pogodniejszy. Widzisz? Jak nie ma przy tobie twoich sióstr-świrusek i szurniętej matki, nie masz powodów do stresu.
<Piasku?>
[1856 słów]
[1856 słów]
[Przyznano 37%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz