*za czasów uczniowskich*
Co on takiego mu zarzucał?! Że się lenił? Że był beztalenciem i wcale nie skupiał się na treningu?! Przecież... To były kłamstwa! Skąd on to wytrzasnął?! Przecież to, że nie złapał dzisiaj żadnej myszy nie oznaczało, że to była jego wina! Na dodatek jeszcze się szkolił, nie był wojownikiem, więc kocur był niesprawiedliwy!
— Wcale nie! — Nadymał policzki. — Chodzę codziennie na treningi. Mam szacunek do mentora. Robię postępy i to jest wina pogody! Ostatnio złapałem mysz! Gdybym nic nie potrafił, to nie miałbym czym się szczycić! Jesteś niesprawiedliwy! — warknął na niego.
— Nie robisz postępów, a twoja wymówka jest już po prostu żałosna. Nie chce już tego słyszeć — wysyczał gniewnie Lukrecja. — Nie obwiniaj pogody, oboje dobrze wiemy, że to nie jest prawda. Jestem sprawiedliwy. Wiem co robię. Nie pyskuj, bo moja cierpliwość dobiegnie końca — zagroził.
Położył po sobie uszy.
— Ale... To nie jest wymówka! Naprawdę! Zapytaj Szpaka! Gdybym stał w miejscu, to by przecież ci to powiedział! Nie pyskuje! Po prostu... Irytujesz mnie — prychnął. — Ja wiem co jestem wart!
I była to prawda. Znosił te przeklęte treningi z mentorem, który miał za nic jego komfort. Chodzili z samego rana, wracali dość późno, nieważne czy bolały go łapy czy też nie. Szpak cisnął go dość równo, a ten wmawiał mu, że co? Że siedział i wąchał kwiatki?! Miał tego dość!
Kremowy jeszcze bardziej się zjeżył. Wysunął pazury i przyłożył mu w pysk. Zmarszczył się, patrząc, jakie emocje wpływają na pysk czekoladowego. A były to szok, niedowierzanie i powoli rosnący gniew zmieszany z urazą.
Sapnął z bólu i spojrzał na ojca zaskoczony, posyłając mu zdumione spojrzenie.
— Tato? — wyrwało się z jego pyska, ponieważ nie wierzył, że znów to zrobił. Znów go uderzył. Ten wspaniały wojownik, o którym tyle słyszał...
— Nie chce już tego słuchać — warknął kremowy. — Ostrzegałem cię. Gdybyś tak nie krzyczał i nie podważał mojej wiedzy na temat twojego wychowania, nic by się nie stało.
Zmarszczył czoło, patrząc na kocura jakby urwał się z choinki. Jego ocena nie była sprawiedliwa! Był hipokrytą! Jak nic! Szpak mu mówił o tym jak ten kot, którego tak bardzo podziwiał, ledwo co skończył trening, który wlókł mu się jak ślimak! A on? On nawet nie miał ukończonego dziesiątego księżyca!
— Co takiego? Nie... — Pokręcił łbem. — Oceniasz mnie po jednym nieudanym polowaniu! To nie jest sprawiedliwe, a tym bardziej nijak się ma do wychowania. Czyżby twoja zmiana była spowodowana tą ladacznicą, którą sobie sprowadziłeś? — prychnął na samą myśl o Daglezjowym Smrodzie. — Taki niby z ciebie wielki wojownik, a uginasz kark przed tą szmatą niczym kociak!
Sierść Lukrecji stanęła dęba. Ponownie zamachnął się na niego, dając mu w pysk.
— Ja lepiej wiem, co jest sprawiedliwe, a co nie — mruknął groźnie. — Jesteś tylko młodym, jeszcze niewiedzącym nic o życiu uczniem, nie masz mnie o czym pouczać. Ledwie ze żłobka wyszedłeś — uświadomił go. — A sprawa z Daglezjową Igłą jest zupełnie inna, niż ci się wydaje. Nie wygaduj więc bzdur o czymś, o czym nie masz pojęcia.
Spojrzał na niego spod byka, pocierając łapą bolący pysk. Nie uronił jednak łzy, a jedynie zamlaskał, pozbywając się mrowienia, które go ogarnęło.
— Inna? — Pokręcił łbem, robiąc krok w tył, by nie dostać ponownie od ojca. — Wątpię. Co niby ma w sobie, że tak ci na niej zależy? Jest egoistyczna i dba tylko o swoją wygodę. Nie mogę uwierzyć, że taki wielki wojownik jak ty, ugiął się pod jej spojrzeniem. To dzikuska. Nic sobą nie prezentuje, ojcze. Nic. Może myślisz, że to ja przynoszę wstyd rodzinie, bo nie potrafiłem złapać głupiej myszy, ale tak nie jest. Nie zdziwię się, gdy zaczną drwić z nas wszystkich przez twoje godne pożałowania zachowanie. I żadne twoje uderzenie mnie w pysk, nie sprawi, że zacznę myśleć o tym inaczej.
— Inna. — Skinął głową Lukrecja. — Możesz sobie wątpić. Możesz sobie nawet wierzyć, że jeże latają. Nie mój to interes. — Wzruszył ramionami i machnął ogonem. — Nie powiedziałem, że twoja osoba przynosi wstyd rodzinie, a twoje zachowanie. Jeśli dotychczas nie wyciągnąłeś żadnych wniosków, myśl dalej, zaczekam. Widzę, że twoje spojrzenie na otoczenie jest bardzo płytkie, Larwo.
— To chyba odwrotnie. To twoje spojrzenie na świat jest płytkie, skoro zakochałeś się w kimś takim jak ona. — Skrzywił się z odrazy. — To co robisz jest... uwłaczające. Zadajesz się z pchlarzem. Ona nic ci nie da. Nie ma żadnych korzyści. Wyglądasz przy niej jak zagubione, przestraszone kocię — drążył temat dalej. — Informacji o jej klanie nie potrzebujesz. Nie jesteś liderem, by zawracać sobie tym głowę. Ona zmienia cię na gorszę. Już sam fakt, że podniosłeś na mnie łapę na to wskazuję. Niszczy naszą rodzinę, nie widzisz tego?
— Zapewniam cię, że nie jest odwrotnie. Poza tym, Larwo, skąd możesz wiedzieć, co do niej czuje? Skoro uważasz, że się jej boję, to dlaczego miałbym być w niej zakochany? Jesteś pewny, że znasz moje motywy?
— Nie masz żadnych motywów. — stwierdził sucho. — A twoje słowa tylko potwierdziły fakt, że wszystko co sobą prezentowałeś to kłamstwa. Mój ojciec nie dałby się omotać jakiejś dzikusce. — Zrobił krok naprzód, stając z nim w pyskiem w pysk. — Mój ojciec był kimś potężnym, a nie słabym. Zdarłby ten jej słodki uśmieszek z pyska. — Wysunął pazury. — Rozerwałby ją na strzępy za sam fakt tego, że zbliżyła się do niego i narzuciła swoje zdanie. Pogoniłby i rozdeptał jej kruche serce tak, aż pożałowałaby z nim zadrzeć. — Uśmiechnął się do niego cynicznie. — Nie romansowałby z wrogiem... Co wskazuje na to, że jesteś słaby. Słaby i tchórzliwy... A ta twoja siła, o której tyle razy mi mówiłeś to opowieść wyssana z palca.
<Tato?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz