Nerwowo przełknął. Owszem, umiał polować i wykorzystywał tą umiejętność, ale bardzo niechętnie, tylko w sytuacjach kryzysowych. Teraz jednak też była taka chwila, mentorka nie pozostawiła mu wyboru. Podkulił ogon i ruszył, uważnie węsząc. Im szybciej, tym lepiej. Przynajmniej będzie już miał to za sobą.
Łapy utykały mu w miękkim białym puchu, gdy oddalał się od kocicy. Szybko odwrócił od niej wzrok. Wyszedł na otwartą przestrzeń, otworzył pyszczek i jeszcze raz zaniuchał. Wśród zmieszanych woni delikatnie wyróżniał się zapach nornika. Kocurek przeszedł jeszcze kilka kroków, a gdy wydawało mu się, że jest już blisko zwierzyny, zniżył się do pozycji łowieckiej. Tak, żyjątko musiało być już blisko. O, jest! Ujrzał je. Drobny, żylasty, dreptający po śniegu. Uczeń zmrużył oczy, przygotował się, poczekał na odpowiedni moment i skoczył. Szczęki zacisnęły się na ofierze, w tempie wręcz błyskawicznym pozbawiły ją żywota. Wzdrygnął się, odruchowo upuścił to nieszczęsne ciałko. Pośpiesznie wymył sobie bok, by upewnić się, że ewentualna krew opuściła jego jamę ustną. Następnie ostrożnie chwycił piszczkę ponownie i podążył z powrotem. Pani Sroczy Żar dalej siedziała w tej samej pozycji. Odwróciła się na dźwięk jego kroków i zamrugała. Lekko przyspieszył, położył zdobycz przed nią i również z wolna usiadł. Łapy mu się trzęsły z zimna, ale też ze strachu.
— No proszę, czyli jednak umiesz polować! Wiedziałam, że ta Szpon tego też was uczyła — stwierdziła, spoglądając to na nornika, to na Łabędzią Łapę. — No, możesz w sumie go zabrać, bo jest mały i jeden, to bez sensu zakopywać, a teraz idziemy! Mamy jeszcze sporo do obejścia
Niechętnie, bo niechętnie, ale posłusznie wziął zwierzątko w pysk i w miarę żwawo podążył za kotką.
****Po bitwie***
Szkolenie z szarą zdawało się ciągnąć w nieskończoność i cenił sobie każdą chwilę bez niej, tym bardziej, że jego nauczycielka była natrętna i nie dawała mu spokoju nawet po treningach! Szanował ją jako dorosłą i doświadczoną wojowniczkę, ale miał serdecznie dość wycisku, jaki mu dawała. Po prostu się jej bał. Tak, to przerażenie towarzyszące mu, gdy spotkał ją po raz pierwszy, wciąż go nie opuściło. Ba, teraz wręcz wzrosło! Gdy ta straciła oko, nie dość, że z wyglądu bardziej siała grozę, to stała się znacznie bardziej agresywna i stanowcza, co absolutnie nie podobało się pointowi. Czy nie mógł go szkolić jakiś bardziej wyrozumiały i spokojny kot? No cóż, chociaż nie zdawał sobie zbytnio z tego sprawy, Klan Klifu był przecież najmniej przyjemnym klanem ze wszystkich. Tutaj nikt nie przejmował się, jaki wpływ może mieć na kociaka konkretny rodzaj trenowania, mistrzów dobierano jak popadnie. Liczyła się ilość zdolnych walczyć i polować kotów, nie "jakość". Ale pręgowany przecież o tym nie wiedział. Nie znał zbytnio Kodeksu Wojownika, nie rozumiał dogłębnej kultury tych stad i ziem, więc takie mianowanie terminatorów w wieku 3 księżyców wydawało mu się całkowicie normalne, zwłaszcza, że jego przybrana matka również wcześnie zaczęła uczyć swoje pociechy. Jedynie Lisia Gwiazda faktycznie był trochę taki nie halo, ale może po prostu liderzy musieli być bardzo stanowczy? Na wcześniejszym zgromadzeniu nie zauważył, żeby któryś z przywódców był jakiś bardzo miękki. No dobrze, z wyjątkiem Brzoskwiniowej Gwiazdy, ale ta to w ogóle była podejrzana. Pachniała kocurem — chyba, że pomieszał zapachy, było ich tam tak wiele — a mówiła o sobie w formie żeńskiej! Szczerze, nie rozumiał już nic. I nie do końca chciał rozumieć.
Był ranek, syn Marzenki właśnie zjadł śniadanie i czekał na przyjście pomarańczowookiej. Był jednym z naprawdę niewielu Klifiaków, którzy wstali. On jednak zawsze wcześnie się budził, bał się, że jeśli się spóźni, to cętkowana mu łatwo nie odpuści. O, o wilku mowa! Z legowiska wojowników wyszła ona. Natychmiast dojrzała czekającego młodzika i podeszła.
— C-co będziemy dzisiaj ro-robić? — zapytał.
<Sroczy Żar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz