Jego pysk i ogon znajdowały się w równej linii przy ziemi, odstępując od niej jedynie na kocięcy krok. W wysokiej trawie byłby zupełnie niewidoczny, jednak nawet i bez niej, ciężko było go dostrzec. Czuł się dość pewnie, stawiając powolne, delikatne kroki na ziemi, chociaż byłoby o wiele lepiej, gdyby nie czarna sylwetka, obserwująca go z daleka. Miał świadomość, że jego mentor ocenia każdy najmniejszy ruch, jaki czyni, przez co musiał się powstrzymywać przed gwałtownym drżeniem ze strachu. Wiedział, że teraz go nie zbeszta, bo spłoszyłby jego ofiarę, ale to nie znaczy, że nie zrobi tego później, a to było równie straszne! Wiedział, że jeśli popełni najmniejszy błąd zastępca nie będzie zadowolony. Tymczasem jego ofiara znajdowała się coraz bliżej. Powtarzał sobie w głowie formułkę. "Mysz cię wyczyje, zając usłyszy, ptak zobaczy". Była jego mantrą, pozwalającą mu się uspokoić. Jego cel stał tyłem do niego, wręcz wytykając w kierunku kocura srebrne piórka na jego zadzie. Nie było szansy, aby go dostrzegł. W dodatku, przed nim znajdował się jedynie rozłożysty krzew, rzucający cień. Zatem szansa na dostrzeżenie cienia skaczącego Zlepka również była niewielka. Liliowy był pewny, że tym razem mu się uda! Ten okaz był całkiem dorodny, podczas gdy jego poprzednie zdobycze były raczej małe i liche. Jeśli go złapie, w końcu zaimponuje mentorowi, prawda? Nareszcie był dostatecznie blisko. Odczekał kilka uderzeń serca, powtarzając sobie w głowie to, co zrobi. Skok, przechwycenie, ugryzienie.
Jego ogon począł nerwowo drgać, poruszając się na boki, z powodu ekscytacji.
Uspokój się! Natychmiast! – nakazał sobie z cieniem irytacji. No dobra, im szybciej z głowy, tym lepiej.
Skok.
Pewnie odbił się od ziemi, unosząc się do góry.
Przechwycenie.
W jego pysk trafiła ofiarą, która zaczęła miotać się na lewo i prawo.
Ugryzienie.
Kocur wgryzł się w szyję ptaka, zaraz jednak oberwał skrzydłem w oko. Mrużąc je i omal nie upuszczając istotki, wgryzł się mocniej. Doszło do niego, że to poważna walka. On stawiał na szali uznanie, a ptaszor, swoje życie. Teraz także Zlepek chciał się na lewo i prawo, mocując ze swoją ofiarą. Trwało to dłuższą chwilę, aż przeciwnik przestał się ruszać. Liliowy jednak, zamiast odetchnąć z ulgą wpadł w krzaki, wypuszczając z pyska martwą ofiarę.
– Ał, ał, ałł! – Pisnął, czując, jak gałęzie ocierają się o jego kostki, boleśnie rozcinając skórę. Księżycowy Pył zbliżył się do niego z oddali, mierząc oceniającym spojrzeniem.
– Nie było to szczególnie pełne gracji – zauważył, patrząc na dość dużą zdobycz, leżącą przed krzaczkiem. Zlepek może i by się jakoś wytłumaczył, ale był zbyt zajęty wyplątywaniem się z krzaków.
– Boliii! Kto to tutaj postawił? – buczał, bardziej sam do siebie, niż do mentora, rozeźlony niewłaściwym stanem rzeczy.
< Księżycowy Pyle? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz