BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(trzy wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 czerwca 2025

Od Mandarynkowego Pióra do Promienistego Słońca

- Gratuluję mianowania, Wężynowa Łapo - pogratulowała przyjaciółce. - Jak idzie szkolenie z moim mężem?
- Całkiem dobrze. Dziękuję - odpowiedziała szylkretka, oceniając ostrość swoich pazurów.
- Miłej reszty dnia. Ja pójdę się przejść. Do zobaczenia! - rzuciła i odeszła. Nie była pewna czy usłyszała odpowiedź, ale nie skupiała się na tym. W końcu Wężyna była miła. Na pewno też się pożegnała. Po co w ogóle to kwestionować? Znała ją przecież bardzo dobrze, praktycznie ciągle z nią rozmawiała. Oczywiście gadała też z Sterletową Łuską, kiedy przychodziła wcześniej do żłobka poplotkować. Nikt nie będzie jej przecież wypominał ilości czasu spędzanej z przyjaciółmi czy rodziną. Aktualnie chciała tylko się przejść. Odpocząć od reszty klanu i od obowiązków. Jak fajnie byłoby, gdyby mogła pójść na taki spacer też z Wężyną. Poplotkować tak na osobności. W końcu takie plotki są zdecydowanie lepsze! Tym razem postanowiła udać się na granicę z Klanem Klifu. Wolała nie iść w okolice nowych terenów, śmierć Zmierzch nadal sprawiała jej ból.
Czy to źle, że spędzam tyle czasu z Wężyną? Czy ja zastępuję nią Zmierzch?” - myślała “Nie. Ona chciałaby, żebym była szczęśliwa”. Wolała nie być też w centrum terytoriów, bo tam mogło być dużo patroli i treningów, co nie pomogłoby jej w odpoczynku. Na granicę z burzakami też nie chciała iść z dość oczywistych powodów. Skowroni Odłamek miał swoje życie, a ona swoje. Mają wysokie rangi i muszą wykonywać swoje obowiązki. Wystarczy to, że widują się na zgromadzeniach jako przyjaciele. Ostatnią opcją byli więc klifiacy, tu nie mogła natknąć się na żadny patrol, bo wiedziała, że ten już wrócił. Jednak nie była sama. Po drugiej stronie granicy zobaczyła kremowego wojownika zeskrobującego mech z kamienia. Chrząknęła zirytowana obecnością piaskowego, jak i faktem, że ją ignoruje. Kocur uniósł głowę i zobaczył ją.
- Dzień Dobry, jestem Promieniste Słońce, wojownik Klanu Klifu.
- Dzień Dobry, nazywam się Mandarynkowe Pióro. Jestem księżniczką i zastępczynią Klanu Nocy, siostrzenicą Spienionej Gwiazdy, jak i wnuczką Sroczej Gwiazdy.

<Promyk? Good luck dealing with her>

Od Lulka (Lulkowej Łapy) do Pierzastej Kołysanki

Słońce już dawno wyłoniło się z nocnego ukrycia, rozgrzewając ziemię ciepłymi snopami światła i budząc obecne w obozie koty, ogłaszając początek nowego dnia. Nie dotyczyło to jednak rezydentów żłobka, którego gruba okrywa skutecznie chroniła kocięta i ich opiekunów przed przedwczesnymi pobudkami — przynajmniej zazwyczaj. Tym razem jednak nie było im to dane — lulkowy sen został bowiem brutalnie przerwany przez głos matki, a powrót do niego — kompletnie udaremniony przez rozwijający się w kociarni gwar. Zanim zdążył porządnie dojść do siebie, poczuł na swoim futerku język Wężyny, najwyraźniej próbującej z całych sił doprowadzić go do w miarę schludnego stanu, tak, aby nie przyniósł jej wstydu. W międzyczasie rozmawiała z resztą jego rodzeństwa, ale ze względu na wciąż towarzyszącą mu senność, kocię nie zarejestrowało zbyt wiele z tych konwersacji, wyłapując tylko pojedyncze słowa, kompletnie obdarte z jakiegoś kontekstu. Ziewnął cicho, przeciągając się delikatnie (ku dezaprobacie matki zmuszonej do przerwania swoich pielęgnacyjnych wysiłków). ‘’Liderka’’, ‘’skała’’, ‘’szybko’’... Szeroko otworzył oczy, czując, że jego serce momentalnie przyspieszyło, gdy uświadomił sobie, co to wszystko tak naprawdę znaczyło. Nadszedł wielki dzień, dzień, który od dawna już zapowiadany był przez szylkretową kocicę! Prędko, acz niezgrabnie podniósł się z ziemi, przebierając łapkami w miejscu.
— Ojej, ojej… — pisnął cicho, nie będąc pewnym, czy odczuwał ekscytację, strach, obie te rzeczy na raz lub zupełnie coś innego. Cóż, bynajmniej nie była to obojętność.
Rozejrzał się po żłobku, widząc jedynie ogonki rodzeństwa znikające w wyjściu. Pośpieszył za nimi, posyłając matce przepraszające spojrzenie.
Wraz z resztą swoich bliskich ustawił się wokół legowiska liderki, przekierowując wzrok uważnych oczek na Spienioną Gwiazdę, oczekując… w sumie sam nie wiedział, na co konkretnie. Czy powinna wypowiedzieć jego imię? Jak tak naprawdę miało to wyglądać? A co, jeśli nawet nie o to chodziło? Przecież w identyczny sposób przekazywane były klanowiczom także inne informacje… A co jeśli-
Nie zdążył nawet dokończyć tej myśli — została ona gwałtownie przerwana, gdy usłyszał imię pierwszej ze swojego rodzeństwa, wypowiedziane przez przywódczynię. Kotka wystąpiła z szeregu z dumnym uśmiechem, dotykając się nosami z Dryfującą Bulwą. Nie widać po niej było szczególnej ekscytacji — jak zwykle trzymała fason, ani na moment nie zmieniając filisterskiego wyrazu pyszczka. Przyglądał się tej scenie do momentu, w którym to on został wywołany przez Spienioną Gwiazdę.
— Lulku, wystąp — zaczęła liderka, patrząc mu prosto w oczy. — Ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Od dzisiaj znany będziesz jako Lulkowa Łapa. Będziesz szkolony na ogrodnika, a twoją mentorką zostanie Pierzasta Kołysanka. Liczę, że przekaże ci ona całą swoją wiedzę.
Przełknął cicho ślinę, po czym naśladując zachowanie siostry, wyszedł z tłumu, aby spotkać się ze swoją nową nauczycielką. Zetknął się z nią nosami z nieskrywaną radością, szczęśliwy z przydzielonej mu roli. To uczucie minęło jednak dość prędko. Gdy tylko odwrócił się, aby ponownie zająć miejsce w grupie zebranej przed sumakiem, zauważył wyrazy pyszczków swoich współklanowiczów. Wydawały się… cóż, dalekie od ukontentowania. Niepewne. Niektóre nawet otwarcie zirytowane. Czy to była jego wina? Czy to on zrobił coś złego? Nie miał pojęcia i nie chciał tego drążyć — sprawnie powrócił na miejsce, cicho pragnąc, aby choć na chwilę stać się niewidzialnym. Wciąż bowiem czuł palący wzrok oceniających go kotów na swoim grzbiecie, nawet gdy starał się nie patrzeć w tym kierunku. Miał to wciąż z tyłu głowy, gdy całe jego rodzeństwo otrzymało już nowe imiona. Gdy cieszyli się i celebrowali nowy etap, gdy ich matka także otrzymała klanowe miano. Uśmiechał się jedynie niezręcznie, potakując, ilekroć Rosiczka mówiła coś do niego podekscytowanym głosem. Czy powinien spodziewać się czegoś innego? Cóż, miał taką nadzieję. Oczywiście był przekonany, że nie nadawał się na wojownika — liczył jednak na to, że w takim razie decyzja, która ostatecznie padła, ucieszyłaby klan. Najwyraźniej się przeliczył.
Westchnął cicho, otulając łapy puszystym ogonem. Z zamyślenia wyrwała go obecność srebrnej kotki, która krokiem pełnym gracji podeszła do niego od boku.
— Dzień dobry… — powiedział, pochylając lekko głowę, chcąc okazać szacunek Pierzastej Kołysance. Jej ponowne pojawienie się nieco ukoiło jego nadwyrężone nerwy — Ja… Uch… Nie jestem tak właściwie pewien, co powinienem powiedzieć, ale… Cieszę się. Z tej roli. Dam z siebie wszystko, obiecuję.

< Pierzasta Kołysanko? >

Letnie choroby!

Nadeszła Pora Zielonych Liści, a wraz z nią kolejne dolegliwości!

POGODA

Istny chaos. Nigdy nie można się spodziewać, co lunie z nieba tym razem. Deszcz? Grad? Żaby??? Patrząc na to, co wyprawia pogoda, nawet to by nikogo nie zdziwiło... Każdy wschód słońca zaskakuje czymś nowym. Raz wojownicy walczą z parzącym, uniemożliwiającym pracę upałem, by następnego dnia było tak chłodno, że można by pomyśleć, że komuś zielone liście pomyliły się z opadającymi. Całkiem bezchmurne niebo prędko zamienia się w ciemną, grzmiącą hordę burzowych chmur, które nie boją się pogrozić piorunem. W jednej chwili z niemożliwej do wytrzymania suchoty robi się straszliwa ulewa potrafiąca wylać rzekę i złamać gałęzie drzew. Podobnie ambiwalentna jest zwierzyna. Jednego dnia sama wskakuje łowcom w łapy, a kolejnego już chowa się po norach, a patrole wracają z pustymi pyskami. Choć pora zielonych liści wielu kojarzy się z beztroską, teraz lepiej nie wyściubiać nosa poza obóz. No, chyba że jest się gotowym na ewentualność zostania trafionym w głowę ciężką lodową kulką...

  1. Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Strzępotkowa Łapa - kleszcz
Modliszkowa Cisza - katar
Brzęczkowy Trel - niestrawność
Cyklon - infekcja ucha
Kozi Przesmyk - ból głowy

Klanu Klifu:
 
Zielone Wzgórze - bezsenność
Kornikowa Kora - kolec w łapie
Eter - użądlenie
Źródlana Łuska - ugryzienie przez szczura
Mamrok - katar

Klanu Nocy:

Bursztynowy Brzask - ból stawu
Siwa Czapla - popękane poduszki
Śnieżna Łapa - przegrzanie
Różyczka - zranienie ogona
Kolcolistne Kwiecie - infekcja oka

Klanu Wilka:
 
Prążkowana Kita - ból zęba
Szczawiowa Łapa - swędząca infekcja
Makowy Nów - ból głowy
Kocanka - odwodnienie
Brukselkowa Zadra - bezsenność

Owocowego Lasu:
 
Migotka - katar
Żagnica - biały kaszel
Skałka - infekcja ucha
Czerwiec - wymioty
Kolendra - wybicie barku

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Terpsychora - wymioty
Ballada - przewianie
Celestyn - infekcja oka

Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Kacza Łapa - kolec w łapie > infekcja

Klanu Klifu:
 
Paprociowy Zagajnik - biały kaszel > zielony kaszel

Klanu Nocy:

Wszyscy wyleczeni!

Klanu Wilka:
 
Wszyscy wyleczeni!

Owocowego Lasu:
 
Rokitnik - zwichnięcie biodra > zwyrodnienie > sztywność stawu

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Karasiowa Ławica - ból stawu > odrętwienie kończyny > trudności z poruszaniem się > unieruchomienie kończyny > stałe unieruchomienie kończyny
Skrzelowy Szept -  infekcja gardła > chrypa > tymczasowa utrata głosu > trwała utrata głosu
Mrówkolew - biały kaszel > zielony kaszel > czarny kaszel
Kukiełka - szkło w łapie > infekcja 
Cień - zwichnięcie biodra > zwyrodnienie
 
Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka latem.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu lata - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".

UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację! 

22 czerwca 2025

Od Sówki

*kilka dni przed zgromadzeniem*

Poczuła jak promienie słońca, które przedostały się do środka legowiska, przyjemnie ogrzewały jej grzbiet. Sama Sówka jednak, zamiast się obudzić, odsunęła się tylko dalej, wgłąb ciemności, by zaznać jeszcze chwili odpoczynku. Nie chciała tak szybko wstawać. Nawet jak wiedziała, że reszta dnia na nią nie poczeka. W końcu ten dzień miał być spokojny! Chyba wszystkim należy się chwila odpoczynku? No przynajmniej do czasu. Słońce wkradało się coraz głębiej, aż w końcu zdecydowana większość jej legowiska była oświetlona. Czekoladowa już też leżała w słońcu i wtedy ono zniknęło, a kotka znalazła się w cieniu jakiejś postaci. Otworzyła powoli oczy i spojrzała na przybysza, którym była jej partnerka. Kaczka stała w wejściu, uważnie się jej przyglądając.
– Mężu co ty wyprawiasz? – zapytała, widząc ten niewyraźny wyraz pyska Sówki.
– Śpię – oznajmiła Sówka.
– Śpisz?
– Tak – kiwnęła głową.
– O tej porze?
– Jakiś problem? – mruknęła czekoladowa.
– Przypominam o naszych planach. Później mam patrol, pamiętasz? – przypomniała Kaczka, uważnie przyglądając się reakcji swojej partnerki. Ta na początku nie połączyła kropek, dopiero po chwili doszły do niej słowa Kaczki. Po tym Sówka otworzyła nieco szerzej oczy, przypominając sobie ich rozmowę sprzed paru wschodów słońca. Chciały spędzić razem czas, pierwszy raz od dawna i tylko ten dzień pasował. Jej pomarańczowe oczy powędrowały w stronę burej kotki, a na pysku Sówki pojawił się ten jeden, lekko zakłopotany uśmiech. Wojowniczka tylko się uśmiechnęła, powstrzymując śmiech, gdy widziała, jak liderka od razu wstaje na równe łapy i stara się doprowadzić do porządku.
– Poczekam przy wyjściu z obozu, tylko tym razem nie zapomnij – zaznaczyła bura i wyszła z legowiska, zostawiając liderkę samą. Ta kiwnęła głową i zajęła się ogarnianiem swojego stanu po śnie. Gdy była gotowa, szybko wyszła na zewnątrz, już na samym starcie napotykając problem w postaci swojego zeza.
– Wybacz! – powiedziała, gdy tylko zdała sobie sprawę, że kot, na którego wpadła, również wylądował na ziemi.
– Nie to ja bardzo przepraszam Sówko – powiedziała Przepiórka i powoli zaczęła się podnosić. Czekoladowa zrobiła to prawie od razu, a widząc, że wojowniczka ma z tym mały problem, zainteresowała się sytuacją i stanem Przepiórki.
– Wszystko dobrze Przepiórko? – zapytała.
– Tak, tak, nie martw się, po prostu coś stało się ostatnio z moją łapą i nie poszłam wcześniej do medyka – wyjaśniła cicho kotka. – Teraz tam idę.
– Może i nie jestem za tym, ale pójść z tobą? Może jak się o mnie oprzesz to będzie ci łatwiej iść? Widać jaki problem ci to sprawia i zanim sama dotrzesz może minąć nawet cały księżyc! – zauważyła czekoladowa. Przez pierwszą chwilę na pysku wojowniczki wymalowało się zdziwienie. Dopiero po chwili Sówka mogła zauważyć wdzięczny uśmiech, mówiący za siebie wszystko. Dlatego liderka szybko się podniosła i stanęła obok Przepiórki, by ta mogła się na niej wspomóc. Tak razem doszły do legowiska medyka, nieco strasząc na wejściu Świergot, jednak gdy obie kotki wytłumaczyły sytuację i uspokoiły szamankę, ta zajęła się nogą wojowniczki.
– Musisz zostać tu na chwilę, zaraz... – urwała, widząc w wejściu kolejnego pacjenta, Bukszpana. – ...Puma poda ci ostatnie zioła, ja zajmę się Bukszpanem – oznajmiła i przywołała do siebie stróża, tłumacząc mu, co dokładnie ma zrobić. Ten kiwnął głową i podszedł do miejsca, gdzie trzymali zioła.
– To może ja już pójdę, nie chcę robić zbędnego zamieszania – powiedziała czekoladowa, robiąc Pumie miejsce. Po chwili pożegnała się ze wszystkimi i wyszła z legowiska. Wtedy jej oczom rzuciła się dalej stojąca przy wyjściu z obozu Kaczka.

Wyleczeni: Przepiórka, Bukszpan

Od Skowroniego Odłamku

Powoli mielił zębami korę olchy; dawała mu ukojenie, a ból zęba nieco się uspokoił.
W pewnej chwili usłyszał ciche chrząknięcie, a chwilę później ognisto-ruda czupryna ukazała się w wejściu do legowiska medyków.
— Witaj… ugh, Skowroni Odłamku… — Para pomarańczowych ślepi błysnęła tajemniczo, gdy Płomienny Ryk wkroczył do wnętrza Skruszonej Wieży. Głos wojownika był lekko zachrypnięty, świadcząc zapewne o infekcji gardła. Skowronek zmarszczył brwi.
— Wiem, wiem… boli cię gardło, tak? — odparł z pyskiem pełnym kory, po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszył do składziku z ziołami. Rzucił tylko krótkie spojrzenie rudemu wojownikowi, który powoli skinął głową. Już po chwili Skowronek zniknął za kamiennymi półkami, w poszukiwaniu odpowiedniego medykamentu.
Znał system układania ziół Pajęczej Lilii aż zbyt dobrze; z zamkniętymi oczami mógłby wskazać gdzie co się znajduje, chociażby po samym zapachu. Dlatego też, gdy do jego nozdrzy dotarła intensywniejsza niż w innych częściach legowiska woń roślin, łapy od razu pokierowały go do właściwego miejsca, podążając tą samą drogą, co zawsze. Uniósł nieznacznie łeb, aby chwycić liść, na którym spoczywał słodko pachnący miód, po czym zawrócił, powolnym krokiem podchodząc do Płomiennego Ryku. Kocur niechętnie zjadł lekarstwo, a następnie w pośpiechu opuścił legowisko, mamrocząc coś cicho pod nosem. Wkrótce ruda kita starszego całkiem zniknęła za kamiennym murem.
Wyleczeni: Skowroni Odłamek, Płomienny Ryk

Od Cisowego Tchnienia CD. Roztargnionego Koperka

Tw: trochę krojenia zdobyczy

Ruda wiewiórka wylądowała przed nią na ziemi, a jej dawny uczeń poszło dalej. Fuknęła na jeno.
Po tym wszystkim chcesz przeprosić, nawet nie próbując? Czy po prostu nie widzisz nic złego w swoim postępowaniu? Tak czy siak, jesteś żałosny, Koperku” - pomyślała, specjalnie przekręcając zaimki. Nie wierzyła w ani jedno słowo, czy gest ze strony liliowego, ani jej drugiej pomocniczki. Takie podkopanie jej u reszty kultystów mogło kosztować ją życie. To nie mógł być zwykły błąd. Gdyby jeszcze jedno z nich to zrobiło, uznałaby je po prostu za mysi móżdżek, ale zrobili to oboje. Dwójka jej uczniów. Byli w zmowie. Musieli być. Chcieli jej krwi.
Jeżeli Nikła Gwiazda wyda rozkaz, to ja pozbawię ich życia.
Szczególnie liczyła na potknięcie się Jarzębiny. Kotka miała rodzinę w kulcie, więc była większym zagrożeniem. Do tego nie umiała ani trochę walczyć, w przeciwieństwie do Cis. Jedyny problem był taki, że Nikła Gwiazda był jej wujkiem. Niby kult jest najważniejszy, ale czy kocur nie zawahałby się przed wymierzeniem tak surowej kary krewnemu? Medyczka zaczęła uważnie obwąchiwać rude stworzenie. Jedno potknięcie i po posiłku mogłaby się już nie obudzić. Wszystko wyglądało dobrze. Żadnych śladów nacięć, żadnego soku jagód. Cis otworzyła pysk gryzonia i zajrzała do środka. Nic. Zamiast jednak przejść do posiłku, medyczka ułożyła stworzenie na plecach i sprawnym ruchem pazura przejechała po jego brzuchu, rozcinając go. Już kiedyś to robiła. Kiedy patrzyła na narządy zwierzęcia przypomniał jej się egzamin na uczennicę medyka. Była taka zawiedziona, że nie będzie mogła trenować z Topielcem. Właśnie, Topielec… Powinna z nim pogadać.
Może jutro…” - pomyślała, tak, jak codziennie. Odgoniła smutne myśli i wróciła znowu to zdobyczy. Czysta, tym razem. Zaczęła pochłaniać swój posiłek, nadal uważnie obserwując Kopra. Chciała jeno pokazać, że ona widzi wszystko.

Koniec sesji

Od Lulka

Początek pory nowych liści

Niebo nad obozem Klanu Nocy było niemal bezchmurne, ozdobione wyłącznie pojedynczymi, jasnymi obłokami, które leniwie sunęły po jednolitym błękicie w rytmie spokojnego wiatru. Słońce stopniowo przypominało o swoim istnieniu, rozgrzewając zmarznięte ziemie, delikatnie wybudzając rośliny z letargu. Dookoła słychać było cichy szelest świeżych liści, które dopiero niedawno na nowo zagościły na gałązkach drzew rosnących nieopodal, dotychczas całkowicie nagich i ponurych. Dopiero teraz świat zaczął rzeczywiście przypominać ten z opowieści starszych kotów — dzięki licznym kwiatom nabrał znacznie żywszych barw. Przebudziła się także zwierzyna — ptaki stały się znacznie bardziej aktywne, od samego świtu ćwierkając śpiewnie gdzieś w wyższych partiach lasu, umilając dzień swoim przyjemnym dla ucha gwarem. Pojawiły się także żaby, których wieczorne koncerty nierzadko utrudniały zaznanie odpoczynku. Do tej mieszaniny różnych dźwięków dołączyły również najróżniejsze owady, poczynając od komarów i much (bzyczących oraz irytujących — blech!), a na chrabąszczach i pszczołach kończąc.
Lulek mógł właśnie na własnej skórze doświadczyć cudu budzącej się na nowo natury. Pod czujnym okiem Kotewkowego Powiewu i (nieco mniej czujnym) Wężyny przebywał bowiem w kąciku zabaw — razem z resztą starszych kociąt. I, cóż, w przypadku konkretnie biało-czarnego — przybywanie było bardzo dobrym określeniem. Podczas gdy reszta kompanii spędzała czas na nieudolnych próbach polowania na ryby, bazgrała w piasku czy z asystą piastunki doskonaliła swoje pływackie umiejętności, on siedział w trzcinowisku, nieco skulony, z muszlą małża ułożoną między łapkami. Przyglądał się ze skwaszoną miną, co musiało z zewnątrz wyglądać dość trywialnie — dla kocięcia jednak takie nie było! Już od dłuższego czasu starał się wypracować jakąś metodę otwierania tych skorupek bezinwazyjnie, tak, aby nie uległy one zniszczeniu w wyniku tego działania. Pech chciał jednak, że ani razu mu się to nie udało, a główkował nad tym, od kiedy tylko zrobiło się na tyle ciepło, by zacząć wchodzić do wody. Próbował nawet prosić o pomoc swoje rodzeństwo — nietrudno wywnioskować, że nie wyniknęło z tego nic pożytecznego, a rozsypanych dookoła odłamków muszelek było więcej, niż kiedykolwiek przedtem. Zrezygnował więc z ich wsparcia, jednocześnie nie chcąc pytać o nie matki ani opiekunki. Wiedział, że jego pobratymcy polegli, jeśli chodziło o to zadanie — postawił sobie więc za cel opracowanie własnego patentu. W ten sposób przynajmniej w jednej dziedzinie odznaczałby się na tle swojego znacznie sprawniejszego, bardziej charyzmatycznego i… hm, ogólnie bardziejszego rodzeństwa. Nie było to coś, co zauważył od razu, ale od kiedy uświadomił to sobie po raz pierwszy… cóż, nie był w stanie pozbyć się tej myśli. Widział, jak często przez ich mamę chwaleni byli Wężynka, Tojad czy Żmijowiec. Za to, że umieli postawić na swoim, że byli "asertywni" (chociaż sam Lulek powoli gubił się w znaczeniu tego słowa, będąc pewnym, że oznaczało ono cechę pozytywną — a sądząc po reakcjach współklanowiczów, chyba jednak tak nie było…) i sprytni. Szylkretowa kocica stawiała ich jako wzór do naśladowania. Tymczasem on czuł się… inny? Odstający? Nieprzystający do tej rodziny? Nie rozumiał, dlaczego matka wydaje im takie, a nie inne polecenia, nie rozumiał jej nakazów czy zasad. Czemu chwaliła egoizm i arogancję Juniorki i Tojadu, gdy inne koty kręciły na to nosami, czy uspokajała Żmijowca po tym, gdy został przyłapany i zganiony za kłamstwo? Przecież Kotewkowy Powiew wielokrotnie opowiadała im historie, które dowodziły, że takie zachowania nie skutkują niczym dobrym…
Cóż jednak miał zrobić? Nikt przecież nie wiedział lepiej niż matka, czyż nie? Dlatego też i on zapragnął się czymś wyróżnić, choćby najmniejszą, najbardziej banalną błahostką. Wbił więc pazur idealnie w miejsce, w którym dwie połówki muszli łączyły się ze sobą. Pociągnął delikatnie w swoją stronę, drugą łapką przytrzymując skorupę mięczaka, aby wykonywany przez niego manewr był bardziej precyzyjny i gładki. Ostatecznie udało mu się rozdzielić te części, powoli rozchylił więc pokrywy, osiągając w końcu upragniony skutek. Pisnął z podekscytowania, drepcząc w miejscu, wzburzając płytką wodę i podnosząc osadzony na dnie muł. Nie mogło go to obchodzić mniej w tej sytuacji — sprawnie chwycił muszelkę w pyszczek i zaczął dreptać w kierunku rodzicielki, chcąc pochwalić się swoim osiągnięciem.
Szylkretowa kotka leżała przy trzcinowisku leniwie, z mordką położoną na szczycie skrzyżowanych łap. Jej zielone ślepia były delikatnie przymknięte, ale wciąż czujne, bacznie lustrujące jej otoczenie. Zbliżające się do niej kocię nie umknęło więc jej uwadze. Uniosła powoli głowę na widok syna, przechylając ją lekko do boku i ziewając.
— Spójrz, mamusiu — mruknął Lulek, upuszczając muszelkę na miękki piasek przed nią. — Czy to nie jest świetne? Otworzyłem ją zupełnie sam… Nawet Wężynka nie potrafiła tego zrobić bez zniszczenia jej… — Druga część wypowiedziana została znacznie ciszej, zważając na obecność wspomnianej Juniorki zaledwie kilka długości mysiego ogona za nim.
Wężyna spojrzała jednak na skorupkę bez szczególnego entuzjazmu, przenosząc znudzone spojrzenie na biało-czarną kulkę przed sobą. Westchnęła przy tym teatralnie, a końcówka jej ogona zadrgała nerwowo kilka razy, wyrażając nieskrywaną przez nią irytację.
— Paskudztwo. Zajmij się czymś pożyteczniejszym, Lulku… — odparła, liżąc go przy tym po głowie. Nie czuł jednak w tym geście szczególnej czułości.
Wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi ślepkami, nie wiedząc, co powinien zrobić w takiej sytuacji. Nie wiedział, co czuł, ale to niezidentyfikowane coś uciskało wszystkie jego wnętrzności od środka, tak, jakby starało się zrobić dla siebie jak najwięcej miejsca. W momencie, w którym szylkretowa kocica wróciła do leżącej pozycji, sygnalizując koniec ich “rozmowy”, ten poczuł się, jakby skóra pod jego grubym futerkiem zajęła się żywym ogniem. Wymamrotał coś pod nosem, po czym prędko potuptał do swojej dziury w trzcinowisku, udając, że planował zajęcie się… tym czymś pożyteczniejszym, czymkolwiek miałoby to być.
Usiadł w błotnistym mule, przyglądając się tafli wody poruszającej się miarowo w tę i we w tę. Miniaturowe fale rozbijały się delikatnie o jego łapy, a on pustym wzrokiem patrzył tylko, jak znikały w jednolitej wodnej masie.

***

Po kilku słonecznych dniach nad obozem Klanu Nocy znów zebrały się ciemniejsze chmury, a sucha, gliniasta gleba znów zmieniła się w delikatne błoto. Leśne odgłosy ucichły nieco, zastąpione przez spokojny szum deszczu. Lulek leżał w kącie żłobka, wciąż czując dziwne ukłucie, gdy tylko rozmawiał z matką, mimo, że ta nie wydawała się zachowywać w znacząco inny sposób niźli zazwyczaj. Wydawało mu się, jakby coś ciążyło mu w środeczku — jakby połknął ciężki kamień, którego nie mógł się pozbyć. Być może czymś się zatruł i powinien zawitać do legowiska medyków? Nie miał pojęcia — prawdę mówiąc, nie miał też chęci. Wolał zostać w kociarni i przyglądać się reszcie jej rezydentów, przy okazji “cierpiąc” z powodu swojego wcale-nie-wyimaginowanego schorzenia.
Zerknął w stronę legowiska swojej siostry. Rosiczka siedziała niedaleko od niego, zajęta robieniem żabotka wraz ze Śnieżynką. Kolekcja tych kocio-płazich hybryd powiększyła się znacznie od momentu, w którym Lulek zrobił własnego. Patrząc na nie teraz musiał przyznać, że jego prezentował się dość blado na tle reszty. Prawdopodobnie powinien go poprawić — na co także nie miał ochoty. Starając się wyrwać z tego marazmu, przeniósł swój wzrok w inny punkt. Wężynka siedziała przy ściance żłobka, szepcząc coś do Ważki, Krewetki i Ćmy, a na jej pyszczku obecny był zarozumiały uśmiech. Kociak nie miał pojęcia, co wymyśliła jego krewniaczka, ale był pewien, że nie było to coś, co mogłoby przysporzyć jej sympatii rodziców kotek — a wręcz przeciwnie. Nie chcąc się w to mieszać, przemknął spojrzeniem dalej, zatrzymując się tym razem na starszych kotach. Kotewkowy Powiew prowadziła luźną rozmowę z Biedronkowym Polem, a obok nich leżeli i odpoczywali Sterletowa Łuska. Lulkowe spojrzenie zawisło na dłużej na śpiącym wojowniku. Słowa, które powiedział podczas ich zupełnie przypadkowej konwersacji, z jakiegoś powodu skutecznie wdrążyły się w mózg kociaka, przyklejając się gdzieś z tyłu głowy, co jakiś czas przypominając o sobie. Ostatnio — coraz częściej, będąc zupełnie szczerym. A gdy już wypływały… cóż, wyłącznie potęgowały obecne już w Lulku niekomfortowe uczucie ucisku gdzieś w środku. Nie był przecież ślepy — byli coraz bliżej wieku uczniowskiego. Wiedział, że zbliżały się ich ceremonie — Wężyna z dumą rozmawiała na ten temat z każdym dorosłym kotem obecnym w legowisku. Przytłaczała go już sama wizja licznych obowiązków, które się z tym wiązały — a najbardziej tego, że zaraz po uczniostwie przechodziło się prosto do etapu wojownika. Wiedział, że kompletnie się do tego nie nadawał — nigdy nie lubił aktywnych zabaw, a walki czy ganianego wręcz nie cierpiał. Irytowały go głośne dźwięki. Był niezgrabny i nieskoordynowany, a więc, mówiąc bezpośrednio — był po prostu beztalenciem. Jak miał sobie niby poradzić? Oprócz tego symbolicznego wchodzenia w dorosłość nie mógł udawać, że nie dostrzegał pewnych zmian — na razie dość stopniowych, umiarkowanych. Nagły wzrost, lekka zmiana rysów pyszczka, głosu. Ale doskonale wiedział, że wszystkie te “ewolucje” niedługo staną się ewidentne. Silne. I wcale nie był pewien, czy mu to odpowiadało. Tak właściwie, jakiś cichy głosik z tyłu głowy bił na alarm, machając łapami na wszystkie strony, sygnalizując stanowcze nie — absolutnie mu to nie pasowało! — ale Lulek robił wszystko, by go ignorować. Nie chciał przecież wyjść na bachora, a Kotewkowy Powiew mówiła im, że lęk i stres związany z tym nowym etapem jest czymś naturalnym. Zbywał więc te wszystkie objawy, utożsamiając je właśnie z tym, nieświadom tego, że dość mocno się mylił.

Od Miłostki CD. Wiciokrzewu

Kilka księżyców temu

Była wkurzona. Tak ją irytowało, kiedy nie szło jej na treningach tak, jakby tego chciała. Jeszcze do tego miała wrażenie, że kiedy tylko z czymś dawała sobie rade, to Pani Pieczarka specjalnie przechodziła do czegoś cięższego i cały jej dobry humor zostawał zmieszany z błotem. Miała tylko nadzieje, że Sekrecik jest dalej takim idiotą bez talentu i że mu idzie gorzej. Co do swojej siostry nie miała żadnych wątpliwości - jedyne co ją ratuję przed całkowitą porażką, jest to, że szkoli sie na stróża. Ale to samo w sobie jest porażką...
Właśnie wróciły z kolejnego szkolenia. Pieczarka poszła przodem, aby załatwić coś u Pani Sówki. Tym razem niemal nie potraciła pazurów, kiedy zaczęła zsuwać się po chropowatej korze. Łapy ją bolały, a jedna nawet delikatnie krwawiła. Na domiar złego, kiedy próbowała jak najszybciej dostać się do obozu, poczuła, jak ktoś na nią wpada. Ktoś cięższy, starszy, a mimo wszystko bardziej nieporadny i koślawy.
— Uważaj, jak łazisz, pokrako! — syknęła, nie patrząc nawet, kto to jest. Chciała odejść bez podnoszenia głowy, ale na samą myśl, że mogłaby nazwać tak Panią Gruszkę, albo Ciotunie Mirabelkę... Przeszedł ją dreszcz i strachu, i wstydu. Odwróciła się niczym oparzona, a iskierki niepewności lśniły w jej zielonych ślepiach. Kiedy jednak zobaczyła przed sobą liliowego kocura, którego kojarzyła niemal tylko z widzenia i zamglonych, kocięcych wspomnień, przewróciła oczami. — Ugh... To tylko ty...
— T-tak... Tylko ja. Prze-przepraszam — wydukał cicho, stając w końcu na pewne łapy. Za nim wciąż stał nieźle wkurzony Rokitnik. Miłostka całkiem lubiła tą wkurzoną parkę, jaką tworzyli z Żagnicą - byli tacy... Ponad wszystkim, ponad tymi głupimi zasadami zachowywania się, dobrego smaku i uprzejmości. Szanowała w nich to; byli trochę jak jej ojciec, z tą różnicą, że jej staruszek był miękki i dżdżownica, a oni twardzi i zakończeni szpikulcem, niczym patyk. 
— Byłeś z Żagnicą? On cię uczy? — zapytała, niby od niechcenia, niby nonszalancko. Chociaż była niższa, wydawało się, że patrzy na starszego z góry.
— Tak... — odpowiedział, wyglądała jakby zaraz miał uciec, skryć się gdzieś, aby tylko nie pozostawać na widoku.
— Żartujesz sobie? — zaczęła, krzywiąc się kpiąco. Jej śmiech niemal oderwał uwagę burego od stróżki, którą dopiero teraz zauważyła. — Ile ty masz księżyców? Widać, że jesteś strasznie stary, a dalej zajmujesz nam miejsce w legowisku. Może i jesteś chuchrem jakich mało, ale ja mam uszy wszędzie, więc wszystko wiem. Masakra, ten Rokitnik to jest taki wojownik, że powinien cię już dawno naprostować. Phi! 
— Słu-słucham? — Terminator był widocznie zaskoczony aż tak... nieprzyjemnym nastawieniem Miłostki, która prędko owinęła go sobie wokół łapy i nie dawała mu nawet przełknąć do końca poprzednich słów.
— No co? To żałosne. Mój brat jest uczniem wojownika i nawet on pewnie wie więcej. Mogę się go zapytać, czy wie, jak sobie radzisz. Może mógłby ci pomóc, dogadacie się. — Uśmiechnęła się sztucznie, wręcz jadowicie. 
— Cz-czemu jesteś... T-taka? — Kocur cofnął się  krok. Widać, że chciałby uciec. 
— Dla twojego dobra, weź się w garść... — rzuciła, tym razem ze szczerą prześmiewczością i wślizgnęła się do obozu, rzucając jeszcze wesołe, głośne słowa powitania w stronę Rokitnika i Ambrowiec. 

* * *

Przerosła już Panią Pieczarkę. Była wysoka, gibka i rześka. Skakała już po drzewach niczym brudna na pysku wiewióreczka. Pazury pewnie wbijały jej się w miękką korę, a gęste listowie oplatały jej miękka sierść, niczym miły sen. Wiedziała, czuła w kościach, że zaraz zostanie pełnoprawną zwiadowczynią i będzie mogła wynieść się z legowiska uczniów, które zaczynało pachnieć dla niej niczym mleko karmicielek. Zwłaszcza że rozmawiała ostatnio z Lnem o tym, że Listek oznajmił mu, że ma go już dość i nie może się doczekać, aż się od niego uwolni. Tak bardzo chciałaby zostać z nim mianowana, a najlepiej, jakby jeszcze nie mianowano wtedy Sekrecika - wypominałaby mu to do końca życia. Wczorajszy dzień z jej przyjacielem był świetny też z innych powodów, nie tylko przez tą znakomitą wiadomość. Skwar był już niemal tak wielki, jak w górowanie Pory Zielonych Liści. Słońce nie skrywało się za żadną chmurką, a wiaterek był jedynie delikatnym podmuchem. Pieczarka nie czuła się zbyt dobrze - była słaba i niemrawa, nie odzywała się do niej, o ile nie musiała wydać jej polecenia. Z samego rana poszła do Pani Świergot, więc tego dnia Miłostka mogła robić to, na co ma ochotę. Do tego samego namówili wspólnie czekoladowego wojownika, który zgodził się z wymuszoną niechęcią. Poszli we dwójkę nad rzeczkę, a raczej wymknęli się, bo dalej nie powinni wychodzić bez nadzoru dorosłych, wyszkolonych kotów. Len pokazał jej, że nauczył się pływać, a później próbował zmusić do tego przyjaciółkę, ale skończyło się to tylko przepychanką przy brzegu i wrzuceniem jej na płyciznę. Wkurzona, mokra i przemarznięta para wróciła dopiero wieczorem. Żeby udobruchać los, złapali jeszcze pośpiesznie jakaś wątłą zwierzynę. 
Następnego ranka Miłostkę obudził świst przy uchu. Zasnęła z łbem na brzuchu kremowego przyjaciela i ogonem owiniętym wokół przedniej łapy brata. Oddech Lna był płytki i chaotyczny, a w dodatku brzmiał, jakby zaraz miał wyzionąć ducha. Podniosła się powoli i spojrzała na jego mężny pysk... No może tym razem niezbyt mężny. Nos był wilgotny, a z jednej dziurki wypływał pokaźny glut. Oczy zaciśnięte, ale w jednym kąciku lśniła łezka. 
— Pst! Hej Len! — Potrząsnęła nim. Terminator mruknął, jęknął i następnie odkaszlnął. Nie otworzył jednak oczu. — HEJ! Obudź się! 
— Zamknij się szajbusko! — warknął przez sen Sekrecik, kopiąc ją w ogon. 
— Ty też się obudź! — Tym razem skoczyła na brzuch płowego, któremu aż zabrakło tchu w piersi. Zjeżył się cały i podniósł głowę. — On umiera! Pomóż mi!
— Nareszcie... — szepnął pod nosem, ale realnie przerażony wzrok siostry obudził w nim pokłady współczucia. Westchnął i przeciągnął się; specjalnie bardzo powoli. 
— Oh, no pośpiesz się! — jęknęła żałośnie, ale szybko znów zwróciła się do kremowego. — Len! Len! Wstawaj, prosze cię, musisz wstać! Nie rób mi tego!
— Odsuń się — polecił brat, po czym bez skrupułów złapał starszego ucznia za kark i spróbował postawić na równe łapy — Wsz-wsztawaj, bo ona oszaleje... — powiedział, wciąż zagryzając skórę kocura między zębami.
— J-ja chyba umieram... — wyjęczał nagle Len, którego oczy otworzyły się delikatnie. Były załzawione, a jednocześnie takie nieobecne i pozbawione życia... 
— Musimy go zabrać do Staruszki Świergot! Szybko, chodźmy, bo umrze faktycznie! — pośpieszała Miłostka, już stojąc przy krawędzi drzewa. 
— Mogę go zrzucić? — zapytał Sekrecik.
— Zaraz ciebie zrzucę, ty sowia wypluwko! — warknęła ruda. 
— Z-zejde... Dam radę. — Szarpnął się, a młodszy uczeń puścił go. Kremowy upadł, ale szybko zebrał w sobie siły i faktycznie zsunął się na dół. Pozostała dwójka zeskoczyła za nim. Miłostka szła zaraz obok, podtrzymując go z boku, a jej brat dreptał niezadowolony z tyłu - dzisiaj miał sobie pospać... W końcu dotarli do legowiska Świergot, której... Tam nie było. Minęli też przy wejściu Malinka, za którym ciągnął się swą mysiej żółci - pewnie złapał kleszcza. Wojownik złapał Sekrecika, aby dowiedzieć się, co to za niecodzienna procesja tak z rana przybyła do szamanki. Zwłaszcza że owej tam nie znajdą. Był za to inny kot, którego każdy z nich znał dość powierzchownie. 
— On umiera, zrób coś! — krzyknęła Miłostka, a Wiciokrzew aż zjeżył się na całej długości futra. Jego zielone oczy były przestraszone, lekko zdezorientowane. Kiedy jednak zobaczył terminatora, który nie umiał ustać na własnych łapach, podbiegł bliżej, aby odprowadzić go na wolne legowisko. — Gdzie Pani Staruszka Świergot? Kiedy wróci? Potrzebujemy, żeby szybko coś zrobiła!
— Uspokój się. — Sekrecik ich dogonił i trzepnął ją w ucho. — Swoją drogą, to pewnie twoja wina. Wróciliście wczoraj cali mokrzy, a wezbrał się wiatr. 
— Och Wszechmatko! Len, ja cię zabiłam! — Koteczka upadła na grunt, chowając pysk w łapy. Leżała tak chwilę, a kiedy podniosła jedną z łap, kiedy zobaczyła, że liliowy tylko się jej przygląda, tylko stoi i czeka, zjeżyła się — No co tak stoisz! Po coś tu przecież stałeś, masz mu pomóc! Zrób cokolwiek, bo umrze, zanim przyjdzie Pani Świergot! 

<Wiciokrzew?>
[1262 słowa]

Wyleczeni: Pieczarka, Len, Malinka

Od Mrocznej Wizji CD. Kruczej Łapy

Mroczna Wizja spojrzała na syna z lekkim uśmiechem w oczach. Miło było patrzeć, jak chłonie każde jej słowo z takim zapałem. Delikatnie przeciągnęła językiem po jego uszku, zanim zaczęła mówić spokojnym, lekko głębokim tonem:
— Moje uczniostwo… — powtórzyła, jakby ważąc każde wspomnienie. — Nie było łatwe, Kruku. Moja mentorka była wymagająca, choć sprawiedliwa i mądra. Od samego początku uczyła mnie, że siła to nie tylko pazury i zęby. To także spokój w sercu, opanowanie, wiedza o tym, kiedy uderzyć, a kiedy odpuścić.
Jej ogon poruszył się lekko, otulając syna mocniej.
— Pamiętam, jak pierwszy raz stanęłam do walki próbnej. Walczyłam z Makowym Nowiem. Serce waliło mi jak oszalałe. Była starsza, silniejsza. Wiedziałam, że mnie pokona. Ale wtedy Zaranna Zjawa rzuciła mi krótkie spojrzenie. Wtedy zrozumiałam, że w walce liczy się nie tylko ciało, ale i umysł. Użyłam sprytu. Sypnęłam jej piachem w oczy i… — Mroczna Wizja opowiadała dalej, a z Kruka nie zostało nic z tego wcześniejszego kocięcia. Teraz był grzeczny i potulny. Może tylko jej się wydawało…
*****
Krucza Łapa był już uczniem. Wiele się zmieniło od tamtej chwili, gdy beztrosko opowiadała mu historie. Mroczna Wizja często go obserwowała. W jej oczach tliła się duma, ale i ostrożność. Jeszcze nie czas na beztroskie pochwały. Jeszcze wiele musi udowodnić.
Pewnego wieczoru, gdy wrócił z treningu, podeszła do niego.
— Coraz lepiej ci idzie, Krucza Łapo — powiedziała spokojnie, przesiadając i stykając się z nim nosem. Jednak czy to wystarczy, aby nie zostać wygnanym?
<Krucza Łapo?>

Od Ćmiego Księżyca

 Po co były im te wszystkie obfitości Pory Nowych Liści, skoro chorzy pojawiali się niczym grzybie kapelusze po ciepłych ulewach? Chociaż udało im się pożegnać niewielką epidemię, która nawiedziła ich  podczas chłodnych księżyców, nieszczęście nie zwalniało ani na moment. Wieczne Zaćmienie wybywała na poszukiwanie ziół; czasami nie było jej całymi dniami, przynajmniej przynosiła pysk pełen najróżniejszych roślin. Był to jednak zły moment na takie spacery, nawet z Pietruszkową Błyskawicą i Mysim Postrachem, którzy bardzo chętnie towarzyszyli medyczce w jej wyprawach. Przyjaciółka tłumaczyła się tym, że przy aromatycznych roślinach znaleźć można więcej zwierzyny, która używa ich woni, aby zamaskować swoją, a czarny kocur zabierał dodatkowo swojego ucznia, więc chował się pod przykrywką treningu. Nikt w sumie nie za bardzo się na nich denerwował, nie musieli nikogo przekonywać, gdyż o ile przychodzili ze zdobyczą i lekarstwami, wszystko było w porządku. No i nikt nie chciałby stracić kolejnej medyczki... Klan Klifu nie potrzebował kolejnej tragedii. Najpewniej Judaszowiec byłby w stanie wysłać i pół obozu, tylko żeby być pewnym, że jego siostrzenica bezpiecznie wróci z wyprawy po zioła. 
To jednak sprawiało, że większość obowiązków w obozie pozostała na barkach Ćmiego Księżyca. Ślepota kotki nie była już takim problemem, w przeciwieństwie do rozdrażnienia, zmęczenia i bezsenności. Zwłaszcza do ostatnio było niesamowicie zatruwające życie. Nie mogła nadużywać maku, nie chciała otumaniać zmysłów i mącić sobie w głowie; już wystarczająca się w niej dzieje. Nie mogła też brać rzeczy w sposób spokojny; musiała pracować za dwie medyczki, kiedy jej siostra za dwie biega po terenach. 
Dodatkowo Ćma bardzo się o nią bała; za każdym razem, jak obwieszczała, że wychodzi, młodsza cała dygotała. To nie był dobry czas, ich ziemie były częściowo pod obcymi, brudnymi, niewiernymi łapami, które być może pokrywa krew. Chociaż Zaćmienie nigdy nie wychodziła sama, ale też nigdy w towarzystwie kotów, które mogłyby odeprzeć faktyczny, zmasowany atak... Ślepa kotka wiedziała o samotniczkach. Słyszała o nich od niemal każdego kota, który przewinął jej się w legowisku, słyszała o nich od wuja, od babki, od matek... Była świadkiem rozmowy siostry z Pietruszką, która długo i szczegółowo o nich rozprawiała. Kotki nie ciekawiły asystentki. Przerażały ją, wprawiały w ból brzucha, a nawet przyśpieszały rytm serca. Jeszcze tego było mało, że ktoś mieszka na ich terenach, że ktoś pozwala sobie na zjadanie ich zwierzyny... Podobno mają w szeregach uzdrowicielkę, a więc ktoś zabiera zioła, których dzień w dzień poszukuję jej biedna, przemęczona Zaćmienie... 
— H-halo? — Głos Mniszkowego Nektaru wyrwał ją z zamyśleń. Koteczka od dłuższego czasu siedziała przed lecznicą, skupiając się jedynie na przytłumionym szumie wodospadu i posapywaniu Postrzępionego Mrozu, która przybyła do nich dwa wschody słońca temu z gorączką, niemal osuwając się na swoich krótkich łapach. Teraz wyglądała już lepiej, raźniej; zapewne jutrzejszego ranka wróci do swoich obowiązków. Ćma zazdrościła jej tego spokojnego, głębokiego snu, w który zapadała na niemal całe dnie. Ona znów niemal nie zmrużyła oka - znów te same szepty, te same straszne świsty i dreszcze... Odwróciła w jego stronę jedynie ucho, reszta ciała nie drgnęła. — Dzień dobry Ćmi Księżycu, mamy sprawę. I ja i Kukułcza Łapa.
Nastała cisza. Medyczka nie odpowiedziała, czekała na dalsze szczegóły, a najwyraźniej mentor i jego uczennica chcieli jakiegoś zapewnienia, że kotka zakodował ich pierwszą wypowiedź. Słyszała, jak liliowy przełyka ślinę, a szylkretka przestaję z nogi na nogę. W końcu to ona odchrząknęła i kontynuowała.
— Mniszkowy Nektar ma problem z chodzeniem, już na naszym ostatnim treningu musiał sobie coś nadwyrężyć, ale uraz sam nie przeszedł, nawet po odpoczynku czy spokojnych spacerach, prawda mentorze? — powiedziała grzecznie córka Pietruszki. 
— Tak, musiałem źle upaść podczas nauki wspinaczki, miałem nadzieje, że to rozchodzę, niestety zaczyna cierpnąć mi cała noga — dodał kocur, a kiedy znów spotkała ich cisza, mówił dalej. — A Kukułcza Łapa zraniła się w ogon o wystający srebrny cierń, który pozostawili Dwunożni. 
— Tak, rana nie jest duża, ale nie wiemy przecież, czy samo jego dotknięcie nie byłoby niebezpieczne — wtrąciła terminatorka. 
"Co za przezorna młoda panienka..." — pomyślała medyczka. 
— Czy mogłabyś rzucić na to okiem? — zapytał w końcu wojownik, ostatnie słowo wypowiadając dość niepewnie i niezręcznie. Teraz srebrna wstała niemal od razu, bez słowa prześlizgnęła się do składziku. Złapała do pyska szczaw, który zdążył pokryć już całe łąki, i niemal wysypywał się ze skalnej półki. Wróciła na góre i rzuciła go, jak się jej zdawało, pod łapy Kukułki. 
— Przeżuj dokładnie — powiedziała i nie czekając na odpowiedź, wróciła po zioła dla Mniszka. Złapała kiść żywokostu, z którego dalej wystawały korzonki, oblepione ziemią - nie miała czasu go nawet oczyścić. Wróciła żwawo na górę. Odgłosy przeżuwania, mlaskania rozbrzmiewały w ogólnej ciszy legowiska medyków. 
— T-to kwaśne... — jęknęła Kukułcza Łapa, kiedy Ćma znalazła się na tyle blisko, aby usłyszeć jej narzekania. 
— Żuj dalej... — powiedziała cicho starsza kotka, a następnie odwróciła się do liliowego. — Wyłóż  tym legowisko i odpoczywaj. 
— Ile? Muszę iść jutro na trening i na patrol z Dzwonkowym Szmerem... — Głos wojownika był stanowczy, chociaż nie słyszała z niej faktycznej chęci do robienia tych dwóch rzeczy. 
— Aż nie przejdzie — uciszyła go asystentka i odwróciła się z powrotem do uczennicy. Wystawiła do przodu łapę poduszeczką do góry. — Pluj i odwróć się. 
Młodsza zrobiła z lekkim zawahaniem i zażenowaniem. Kiedy Ćmi Księżyc poczuła ciepłą, lepką papkę na spodzie paluszków, balansując na tylnych nogach, drugą próbowała odnaleźć ogon terminatorki. 
— Zadarł się przy samym grzbiecie... — próbowała pomóc szylkretka. 
— Pomóc ci, Ćmi Księżycu? — zapytał Mniszkowy Nektar, robiąc krok bliżej. 
— Nie, idź, wyłóż żywokost — poleciła, a następnie zaczęła wsmarowywać szczaw grube futro Kukułki. Wojownik faktycznie odszedł, a kiedy była gotowa z drugim pacjentem, ten też się oddalił. Medyczka wytarła resztę papki i śliny w mech, który wyściełał posadzkę. Chciała odejść do składziku, aby przenieść gdzieś zbyt duże pokłady szczawiu, ale zatrzymał ją kolejny głos. 
— Czy przeszkadzam, Ćmi Księżycu? — Znała dobrze głos Łuny - jej kuzynki. Chociaż były rodziny, chociaż była z wujem niezwykle blisko, zapewne najbliżej z całego swojego rodzeństwa, to z jego potomstwem... Nie tak bardzo... Musiała się przyznać, że nie licząc Zaćmienia i właśnie zastępcy, to z nikim nie rozmawiała więcej, niż wymagała tego jej profesja. Nawet od matek zdawała się oddalić... 
— N-nie... Co się stało? — zapytała, odwracając w jej kierunku ucho. 
— To drobnostka, aż mi głupio, że zawracam ci tym głowę, bo na pewno jesteś bardzo zajęta, ale na patrolu złapałam kleszcza za uchem — powiedziała, idąc bliżej. — Wiem, że potrzebujesz myszy, prawda? Przynieść? 
— Mam — rzuciła, podchodząc do małego stosiku gryzoni, który przyniosła im rankiem Pikująca Jaskółka, aby Ćma nie musiała się przeciskać przez grupy kotów w obozie. Medyczka była wtedy w trakcie rozmowy z siostrą i wujem, który próbował namówić Zaćmienie, aby poczekała na powrót patrolu i zabrała jeszcze kogoś, aby towarzyszył jej przy zbieraniu ziół. Szylkretka, chociaż również niezwykle szanowała słowo Judaszowca, zapewniła, że nie miał się on czym przejmować i że wróci przed zmrokiem. 
Źródlana Łuna położyła się więc, aby srebrna mogła z łatwością dosięgnąć pajęczaka. Czuła, jak kuzynka przesuwa swój nos po jej głowie, w poszukiwaniu robaka, a kiedy go namierzyła, nałożyła na niego śmierdzącą, gryząca w nos papkę. 
— Zapewne za chwilę przyjdzie do ciebie Jastrzębi Zew. Straciła równowagę i potknęła się, kiedy wchodziliśmy do obozu po śliskich kamieniach. Pewnie to nic takiego, ale nie chce mieć większych problemów z chodzeniem, niż ma teraz. — Spokojny głos dymnej ładnie współgrał z szumem wodospadu. 
— Znów... — mruknęła niemrawo asystentka. 
— Słucham? 
— Nic, nic... Gotowe. Kleszcz odpadł — oznajmiła i zdrapała pazurem zaschniętą papkę. Odłożyła rozkrojoną mysz na bok, aby potem ją zjeść. Córka Judaszowca grzecznie się pożegnała, pytając jeszcze przed wyjściem, czy czegoś jej nie potrzeba. Ćma pokiwała przecząco głową, zabierając się za uporządkowanie składziku. Nie mogła się skupić - czekała na przyjście Jastrzębiego Zewu, która faktycznie w końcu się pojawiła. Za nią, niczym rozedrgany cień sunęła Pchełkowa Łapa. Uczennica poruszała się tak cichutko, że medyczka dowiedziała się o jej obecności dopiero w połowie wizyty. Aby nie wprawiać jej w jeszcze większe zakłopotanie, postanowiła ją ignorować. Jastrząb była zirytowana i bardzo dużo mówiła. Narzekała na wszystko, na co narzekają inne koty w Klanie Klifu. Dodatkowo narzekała na swoją sparaliżowaną nogę i na to, że los chce, aby była jeszcze bardziej niezdolna do pracy, ale to daję jej tylko jeszcze więcej chęci i uporu, aby działać mu na przekór. Ćmi Księżyc pożegnała ją z wielką ulgą. 

Wyleczeni: Kukułcza Łapa, Mniszkowy Nektar, Postrzępiony Mróz, Źródlana Łuna, Jastrzębi Zew

Od Gąbczastej Łapy CD. Szałwiowego Serca

Gąbka, tak jak zwykle, siedziała w lecznicy. Różanej Woni nie było, wybyła z legowiska skoro świt, mrucząc pod nosem coś o tym, że uczennica ma przez ten czas nie roznieść całej lecznicy. Kotka miała ochotę wyjść, pochodzić po obozie, rozprostować kości, ale starsza medyczka nakazała jej, aby nigdzie się nie ruszała – tak więc zrobiła, a przynajmniej… się starała. Choć nie było to łatwe. Siedzenie bez celu powoli ją dobijało, a łapy aż świerzbiły do tego, aby trochę pobiegać, poskakać. Zamiast tego przerzucała zioła z jednej sterty na drugą albo poprawiała puste legowiska, które tylko czekały na nieistniejących pacjentów. Oczywiście zerkała co chwilę w stronę wyjścia, mając nadzieję, że może już za chwilę, Różana Woń wróci, ale cały czas napotykała jedynie na puste wejście do legowiska. Co za koszmar!
W pewnym momencie, zamiast czarnej kotki, w wejściu pojawiła się niebieska sylwetka jednej z wojowniczek, która targała za sobą kogoś znajomego. Nawet bardzo. Kotem, który niechętnie człapał za Mżącym Przelotem, był ten sam, niesforny uczeń – Samowolna Łapa. Już kiedyś go leczyła! Tak, pamiętała to! Tym razem wyglądał jakoś blado, słabo. Ledwo trzymał się na łapach, futro miał zmierzwione, a oczy delikatnie zaszklone. Wojowniczka poruszała się zdecydowanie bardziej spokojnie, ale po jej minie było widać, że czuła dyskomfort. Gąbka w pierwszej chwili podbiegła do czarno-białego ucznia.
— O rany! To znowu ty? Co z ciebie taka sierota! — zawołała nagle, nie mogąc się powstrzymać. To były pierwsze słowa, które ślina nasunęła jej na język, jednak niebieska kotka nie wyglądała na zadowoloną, Samowolna Łapa zresztą też. Oboje wyglądali na zmęczonych.
— Gąbczasta Łapo, on… wymiotuje — wyjaśniła spokojnie Mżący Przelot, w jej głosie było słychać błaganie o litość. — Od samego rana. Nic nie je, tylko kręci się w kółko i stęka, że boli go brzuch — westchnęła ciężko, ale dymna uczennica gdzieś w połowie przestała się skupiać na jej słowach. Bardziej zainteresował ją fakt, że wojowniczka mówiła niewyraźnie, przy czym starała się jak najmniej poruszać pyskiem. Gąbka spojrzała w jej stronę, a potem zrobiła kilka kroków naprzód, aż jej oczy zalśniły.
— Boli cię ząb, mam rację? Ach, widać to z daleka! Ale o nic się nawet nie martw, ja już znajdę na to zioła! Różana Woń uczyła mnie, co podaje się na bolące zębiska — pochwaliła się, unosząc dumnie brodę. Mżący Przelot nie odpowiedziała, a jedynie skinęła głową. Uczennica, widocznie ucieszona, zanurkowała pyskiem w składziku z ziołami, szukając czegoś, co było twarde i miało chropowatą teksturę. W końcu udało jej się natrafić na poszukiwane zioło, a wtedy sprawnie i szybko pochwyciła je w swoją paszczę i wyciągnęła spośród reszty medykamentów. Trzymała oczywiście nic innego jak olszową korę. Szybko podbiegła do wojowniczki, kładąc przed nią szaro-brązowy kawałek kory. — Proszę bardzo! Musisz to przeżuć, ale nie połykaj. Musisz to potem wypluć, jak poczujesz, że ból mija — wyjaśniła. — A teraz… muszę się zająć tym nieco cięższym przypadkiem, nie, Samowolna Łapo? — rzuciła, zwracając się do ucznia.
Samowolna Łapa już zdążyło dramatycznie położyć się na jednym z posłań, wzdychając do nieba. Gąbka pokiwała na to głową, jednocześnie przewracając oczami, dokładnie tak, jakby starszy uczeń nie robił tego po raz pierwszy.
— Zanim ci podam zioła, to musisz się podnieść! Nie chcę, aby mi się w lecznicy kot zadławił ziołami, wiesz? — burknęła, zmierzając prosto do składziku z ziołami. Liście były tam poukładane niechlujnie, bo taki po prostu był styl życia Gąbczastej Łapy. Niedawno w nich sprzątała, a już zrobił się bałagan… — Muszę to poprawić, zanim Różana Woń zauważy i się wkurzy… — szepnęła pod nosem.
— Jak ci idzie? Masz już te zioła? — odezwał się zniecierpliwiony Samowolna Łapa. Kotka ugryzła się w język, delikatnie pochylając się nad wielorakimi roślinami. “Co mogłabym mu podać? Może… wilcze jagody?” pomyślała, rozsuwając liście łapami. Na myśl o swoim żarcie, Gąbka delikatnie się uśmiechnęła. “Ale jestem śmieszna! A tak na serio… może naprawdę podam mu jakieś zioła przeciwwymiotne…” tak więc zaczęła szukać. Po chwili pochwyciła kilka liści i wróciła z nimi do Samowolnej Łapy, który wciąż wyglądał niemalże jak trup.
— Trzymaj. Musisz po prostu je zjeść, tylko jeśli byłbyś na tyle miły… to prosiłabym cię o to, abyś nie zwrócił mi tych ziół zaraz po ich przełknięciu — skrzywiła się, wypowiadając te słowa – ale by miała robotę! Musiałaby to wszystko sama… sprzątać. Ble! Uczeń z zaciekawieniem spojrzał się na zioła, a potem wzruszył ramionami i wszystkie łapczywie zeżarł. Najwidoczniej był bardzo zdesperowany, że tak chętnie je zjadł. To nie zdarza się często. — To teraz możecie już zmykać, jakby objawy wróciły, to mówcie śmiało! — delikatnie wyprosiła ich z lecznicy, a potem wypuściła powietrze z płuc i usiadła na ziemi, rozglądając się za nowym zajęciem.
Pomyślała o posprzątaniu w składziku, choć nie miała na to ogromnej ochoty. Leniwie, szurając łapami po podłożu, dotarła do miejsca, w którym skrywali wszystkie zioła. Wyciągnęła niektóre z nich, a potem… straciła jakiekolwiek resztki chęci i zaczęła od niechcenia przesuwać je z jednej strony na drugą, udając, że cokolwiek robi. Na szczęście jej wybitne zajęcie nie trwało za długo, bo w końcu usłyszała kroki. Miała nadzieję, że to Różana Woń już wróciła, ale ku jej rozczarowaniu… był to jej kuzyn – Szałwiowe Serce. Mimo to, gdy zobaczyła gościa, nieco się rozpromieniła.
— Cześć! Co tam? — spytała, przekręcając głowę. Lepsza była rozmowa z wojownikiem niż siedzenie w takiej nudzie!
— Cześć — odpowiedział, po czym tajemniczo zamilkł, robiąc dziwną minę. Widział, jak kotka patrzy się na niego dziwnie, aż w końcu nie kichnął, tłumacząc tym swoje zachowanie. Miał się wytłumaczyć, ale najwyraźniej już nie miał do tego potrzeby.
— A. Rozumiem — wymruczała Gąbka, od razu zmierzając w stronę identycznie wyglądających kupek ziół. — Katar?
— Katar, przeziębienie. Nie wiem. Złapało mnie... — zdołał powiedzieć, zanim nie kichnął po raz drugi. Gąbczasta Łapa zachichotała, wyciągając ze sterty kilka liści, które miałyby dodać Szałwiowemu Sercu sił, a także zapobiec katarowi i dalszemu rozwijaniu się choroby, a następnie kazała mu je pogryźć i zjeść.
— Co tam u ciebie? — spytała, siadając na ziemi. — Bo… u mnie bardzo nudno! Różana Woń gdzieś poszła, a ja muszę tu siedzieć bezczynnie i czekać, dopóki nie wróci. Trochę słabo, nie?
— No… — odparł niebieski w przerwach pomiędzy przeżuwaniem.
— Muszę jeszcze poprawić zioła w składziku! Ostatnio co prawda sprzątałam, ale… niedawno musiałam wyciągnąć z niego kilka roślin i znowu zrobił się bałagan! Tylko nawet nie waż się pochodzić, bo jakby Różana Woń się dowiedziała to…
Nie było jej jednak dane dokończyć, bo ciemna sylwetka pojawiła się w wejściu do legowiska medyka, zasłaniając tym samym przepływ promieni słonecznych. Gąbka została skąpana w cieniu starszej kotki.
— Różana Woni! — zawołała uczennica, niemal podskakując pod sam sufit lecznicy. Medyczka jednak nie wyglądała na zadowoloną. Zrobiła kilka ciężkich kroków w głąb legowiska i stanęła obok Szałwiowego Serca. Jej ciemne futro zlewało się w jedność, a na tle jej ciemnego pyszczka widniała para błyszczących oczu.
— Co on tu znowu robi? Nie mów mi tylko, że znowu ci pomaga! — mruknęła gniewnie.
— Nie, nie! On nic takiego… nie robi! Przyszedł tylko, bo miał katar. Dałam mu zioła i już miałam wygonić! W niczym mi nie pomaga, naprawdę… — zapewniła medyczkę, tym samym przeganiając pointa, aby opuścił lecznicę.

***

Różana Woń siedziała w lecznicy, Gąbka natomiast wygrzewała się w słoneczku gdzieś poza lecznicą. Miała zmrużone oczy, a jej skóra pod futrem delikatnie piekła od ciepła. Już coraz bliżej było do Pory Zielonych Liści (nie pamiętam tych pór roku, dlatego zgaduję). Prawie wszystkie kwiaty zdążyły już zakwitnąć! To bardzo dobrze, bo zapasy w składziku były takie obfite, że mogłoby się wydawać, iż wystarczą na długie lata!
Po jakimś czasie Gąbka otworzyła sennie swoje brązowe ślepia, dostrzegając niedaleko Perlistą Łzę. Wydawała się… trochę zagubiona. Niech się nie martwi! Gąbczasta Łapa już śpieszy z pomocą!
— Hej, Perlista Łzo! Co tam u ciebie? — zawołała wesoło, podbiegając do niej w niewielkich podskokach. Perlista Łza odwróciła się powoli, marszcząc brwi. Jej futro na karku było delikatnie najeżone, a uszy położone na głowie. Wyglądała, jakby bardzo nie podobała jej się sytuacja, w której się znalazła.
— Och… mogłabyś powtórzyć? — spytała cicho, z grymasem na pyszczku. Dymna uczennica zawahała się na moment, widząc stan wojowniczki, ale potem uśmiechnęła się i machnęła na to łapą.
— Jak tam u ciebie! — powtórzyła głośniej, a potem przełknęła ślinę i od razu dodała: — Chyba niezbyt dobrze, co? Czemu tak się krzywisz?
Szylkretowa kotka westchnęła.
— Od kilku dni boli mnie ucho… — wyjaśniła, zerkając w bok. — Nie sądziłam, że to coś poważnego, ale najwyraźniej przydałoby się to zbadać — westchnęła. Gąbka przewróciła oczami. “Czemu oni zawsze zostawiają wszystko na ostatnią chwilę!” pomyślała. Zamiast udać się do medyka w pierwszy dzień, w którym pojawią się objawy – to wolą czekać na jakieś zbawienie od Klanu Gwiazdy! Co za bezsens!
— Dobrze! To chodź ze mną do lecznicy, Różana Woń na pewno coś ci na to da! — odparła po jakimś czasie, podchodząc do Perełki i popychając ją w stronę legowiska. Kotka delikatnie się przeraziła, robiąc kilka szybszych kroków do przodu.
— …Różana Woń? — przełknęła ślinę.
— Tak, booo mi się z lekka zapomniało, co podaje się na infekcję ucha! Ale Róża na pewno pamięta, więc wiesz — zaśmiała się nerwowo, a potem machnęła łapą. — To idziesz?
Perlista Łza dała się poprowadzić przez młodszą kotkę do lecznicy, w której panował półmrok. Różana Woń segregowała różne, a gdy usłyszała kroki, uniosła tylko uszy. Nawet na nich nie spojrzała. Gąbczasta Łapa odchrząknęła.
— Perlistą Łzę boli ucho, chyba ma jakąś infekcję. Podasz jej coś na to? — zapytała, podchodząc do mentorki, która wciąż ślęczała nad jakimiś roślinami. Różana Woń nie odezwała się, tylko wyciągnęła z jednego stosu kilka ziół i wcisnęła je Gąbce.
— Idź i nie przeszkadzaj mi więcej — miauknęła przez zaciśnięte zęby. Dymna pokiwała prędko główką i podbiegła do Perlistej Łzy, rzucając przed nią zioła.
— Co my tu mamy… to chyba aksamitka, wiesz? — wymamrotała, po chwili biorąc ją do pyszczka. — Nachyl się! — zażądała od szylkretowej wojowniczki, co ta wykonała. Potem Gąbka wysączyła trochę soku do ucha wojowniczki i łapą zaczęła go rozsmarowywać. Nawet nie wiedziała, czy tak to miało działać, ale wydawało się całkiem sensowne. Może nie będzie tak źle. — Gotowe!
Perlista Łza podziękowała nieśmiało, wychodząc już z lecznicy.
— Widzisz, jak sprawnie mi idzie? — pochwaliła się swojej mentorce, która trzymała w pysku kilka ziół, gotowa do wyjścia z legowiska. — Gdzie idziesz? — spytała, robiąc kilka kroków za nią.
— Spieniona Gwiazda wydaje się ostatnio wyczerpana. Jak ma przewodzić klanem w takim stanie? — wyjaśniła. Gąbczasta Łapa skinęła głową, wciąż idąc za czarną kotką.
— Mogę ci w czymś pomóc! — zaproponowała, ale zanim Róża cokolwiek odpowiedziała, uczennica już została w tyle, zatrzymana przez Szałwiowe Serce, który stanął jej na drodze. — Szałwiku! Uważaj, jak chodzisz! — burknęła, jednak prędko ochłonęła. — Coś za często się ostatnio widujemy! Znowu katar, czy po prostu zapomniałeś, że powinno się patrzeć pod łapy

<Szałwiowe Serce?>

[1731 słów]

Wyleczeni: Mżący Przelot, Samowolna Łapa, Perlista Łza, Spieniona Gwiazda

21 czerwca 2025

Nowa członkini Pustki!


ŚWIETLIK
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Ostra niewydolność wątroby

Odeszła do Pustki!

20 czerwca 2025

Od Słonecznej Łapy

 akcja ma miejsce nieco w przeszłości, niedługo po spotkaniu na granicy Mątwiej Łapy i rozmowie z Jarowitem oraz Marzanną, jednak przed przyniesieniem szkodliwych ziół do kociarni


Znowu się zerwał z treningu. Znowu. Miał nadzieję, że mentorka nie zezłości się na niego, że tak niepoważnie podchodzi do treningu na przewodnika. Wujek mu zaufał i powierzył mu tak ważną rolę, a on? Spędzał większość dni na zabawach i chęci spędzenia czasu z kotami z innych klanów. Chciał dowiedzieć się o zwyczajach panujących w ich klanie, aby się już więcej nie ośmieszyć w ich towarzystwie, nawet jeśli swym zachowaniem sprzeciwiał się nauką ojca. No bo... Już palnął jedną gafę w towarzystwie Mątwiej Łapy podczas ich pierwszego spotkania na granicy! Był pewien, że ta plama krwi na jej futrze była pozostałością po posiłku i najzwyczajniej w świecie chciał ją wytrzeć. Jednak Zawodzące Echo wyprowadził go z tego błędu, tłumacząc, że to jest jakiś ważny dla Nocniaków symbol i to cud, że za tę próbę zniewagi Słoneczna Łapa pozostawał nadal przy życiu. Faktycznie, na zgromadzeniu dostrzegł, że więcej kotów z ich klanu posiadało tę dziwną plamę krwi. Może to działało na podobnej zasadzie jak naderwane ucho u kotów z Klanu Wilka oraz lekko nacięte uszy członków Owocowego Lasu? 
Nie powinien się bratać z kotami z innych klanów, a już tym bardziej z tymi, których barwa futra nie była w kolorze płomieni czy piasku. Jednak zdołał się przekonać, że taki Jarowit, Szakłak, a nawet Dziwaczek nie różnili się od niego za bardzo. Przynajmniej w zachowaniu. Nie miał okazji przekonać się czy ich krew była szlachetna tak samo jak jego, lecz jeśli któryś z jego przyjaciół się zrani, na pewno będzie intensywnie wpatrywał się w ich ranę, aby się tego dowiedzieć. Nawet jeśli będą uważać go za dziwaka, musiał się dowiedzieć jaka jest różnica między nim, a resztą kotów w każdym aspekcie, nie tylko w umaszczeniu!
Łapy ponownie zaprowadziły go w kierunku styku granic Klanu Burzy z Klanem Klifu i Klanem Nocy. Gdzieś w głębi serca miał nadzieję, że tak jak ostatnim razem uda mu się spotkać czarno-białą sąsiadkę i przeprosić za swą ignorancję. Jednak po księżniczce nie było ani śladu. Słaby zapach przy granicy świadczył o tym, że od ostatniego razu nie zapuszczała się sama czy z kimś w te strony. 
– Gratulacje Słoneczna Łapo... – Zrezygnowany klapnął na ziemi, obawiając się, że swym zachowaniem sprawił, że kotka już nigdy więcej nie pokaże się na granicy i nie będzie miała chęci z nim porozmawiać. Co prawda jeszcze było możliwe spotkanie podczas zgromadzenia, lecz gwar i hałas panujący na Bursztynowej Wyspie przytłaczał kocura i sprawiał, że trzymał się tylko tych, których już dłużej znał, odliczając do momentu powrotu do obozu. – Przeklęte wrażliwe uszy!
Podniósł się z trawy z zamiarem powrotu do obozu, gdy w tem z impetem coś, a może ktoś, w niego uderzyło. Leżał na plecach, starając się podnieść, jednak niebieskie cielsko przyciskało go do podłoża i uniemożliwiało mu podniesienie się.
– Te rogacz... Coś taki smutny? Wyglądasz jakbyś dostał kosza... Czyżby od tamtej czarno-białej kotki, z którą się ostatnio spotkałeś na granicy? – Brązowooki zbliżył pysk do pyska kremowego i wykorzystując moment zaskoczenia, pochwycił ząbkami niebieskie piórko wplecione w grzywę Burzaka. – Mam rację czy ... mam rację? – Powiedział niezbyt wyraźnie. Wyszczerzył się ukazując rząd zębisk i odskoczył do tyłu. 
– Zo... Oddaj mi piórko! – wykrzyknął podnosząc się z ziemi i szarżując w kierunku niewiele większego od siebie kota. Niebieski dorównywał mu szybkością i zwinnością, unikając ataków kremowego. Ta walka od oddanie piórka wyglądała niczym taniec. Taniec, który trwał w najlepsze, sprawiając, że Słonce powoli opadał z sił.  – Powiedziałem coś! Oddaj! Mi! Piórko! 
Miarka się przebrała. Słoneczna Łapa zdecydował się na nieczyste zagranie. Zresztą, odpłacił się tym samym nieznajomemu, który nie grał fair. Mimo, że zdawał sobie sprawę jak bardzo boli nadepnięcie na ogon, już po chwili w jego paszczy trzymana była końcowka ogona samotnika. Niebieski upuścił piórko, które wylądowało tuż przed nim. 
– Pogięło cię?! – wykrzyknął, starając wyswobodzić ogon z pyska kocura. – Ranu julek! Na żartach nie nie znasz?
– Pfy! – Wypluł ogon. Na języku czuł posmak ziemi i błota. – Mama cię nie nauczyła, że nie bierze się cudzej właśności bez pytania? – Splunął. 
– Niestet nie. Nie zdążyła. Zginęła pod kołami Potwora razem z moim bratem... Zresztą, nie ważne. – Mruknął, ucinając temat. Skupił spojrzenie na piórze, o które tak zacięcie walczyli. – Trzymaj. – Pochwycił ogonem piórko, które chyba tylko dzięki mocy Klanu Gwiazdy ciągle było w jednym kawałku i pozwolił Słońcu nie zabrać. – Bo mi się jeszcze dzidzia popłacze... – Zmienił ton głosu, sepleniąc i wystawiając język.
Kremowy wytarł ostrożnie piórko z grudek ziemi i ponownie wpiął je w futerko. 
– Nie pachniesz Klanem Nocy czy Klanem Klifu... – zauważył, starajac sobie przypomniec, z której strony nadbiegł atak.
– I stamtąd nie pochodzę. Jestem z Miasta, czy jak to wy, kotem żyjące w dziczy mówicie pochodzę z Terenów Dwunożnych. 
– Miasta? Betonowego Miasta? Moja mam stamtąd pochodziła!
– No proszę. Widzisz jaki ten świat mały. Ciekawe czy nasze mamy miały okazję ze sobą rozmawiać. Jest to bardzo możliwe, patrząc na to ile w Mieście jest gangów i społeczności... I jak działa ta cała siatka komunikacyjna między kotami.
Informacje, którymi zasypywał go nieznajomy były bardzo interesujące. Aż tak bardzo, że sprawiły, że kocur stracił czujność. Gdyby go teraz ktoś zobaczył jak rozmawia z samotnikiem, mógłby uznać go za zdrajcę. Potrząsnąl głową, przerywając w pół zdania niebieskiemu.
– Miło się rozmawiało, ale znajdujesz się na terenach Klanu Burzy i jestem zmuszony poprosić cię o opuszczenie ich oraz...
– Ta? To fantastycznie, ale podziękuję. Jesteś mi coś winien. – Machnął ogonem, który w miejscu, gdzie został dziabnięty, pozostawał mokry. – Potrzebuję dostać się na zachód, jednak przy ostatniej próbie omal nie przypłaciłem tego życiem, gdy uciekałem przed kotem podobnym do ciebie... Też miał takie dziwne uszy. – Bez krępacji trzepnął łapą ucho Słońca. – Grzecznie poprosiłem o wskazanie drogi, a ten do mnie z pazurami... Za to ty... W przeciwieństwie do niego mi pomożesz, prawda? 
– Nie mam obowiązku ci pomagać. Odejdź i nigdy nie wracaj! 
Kodeks nie wymagał opieki nad samotnikami będącymi w wieku uczniowskim. A niebieski być może był odrobine niższy od kremowego, lecz wydawać by się mogło, że jest starszy. A może byli rówieśnikami? W każdym razie, kocur nie powinien zawracać sobie nim głowy, ani w dodatku prosić o pomoc kogoś obcego w bezpiecznym przetrasportowaniu przez granicę klanów nieznajomego. Co najwyżej mógł wyrazić chęć pomocy w przepędzeniu go tam, gdzie pieprz rośnie. 
– Gniewasz się o to piórko? – Zastawił drogę kocurowi. – Chciałem cię po prostu rozweselić. Tak smętnie siedziałeś wpatrzony w horyzont, że mi się ciebie żal zrobiło... A tak to spójrz. Od razu się ożywiłeś. – Uśmiechnął się. – Proszę... Pomóż mi się dostać na zachód, a już nigdy mnie nie zobaczysz. Co ty na to?
– N-nie... Radź sobie sam! J-jestem potomkiem Piaskowej Gwiazdy, wywodzę się z szlachetnego rodu ognistofutrych kotów i nie mam w obowiązku pomagać samotnikom, którzy nie wiedzą co to higiena osobista... – Prychnął. Samotnik wpatrywał się w kocura z szerogo otwratymo oczami, po czym zarehatował niczym żaba.
– Myślałem, że tylko w Mieście żyją takie rozpieszczone pańczyki powołujące się na swój rodowód i rase, ale proszę, nawet w dziczy można kogoś takiego spotkać! O szlachetny panie, nurtuje mnie jedno pytanie... – Wyrecytował to melodyjnie, po czym się na krótko pokłonił. – Słyszałeś o czymś takim jak "kuweta"?
– Kuwe...kuweta?
– Tak. Kuweta. Jeśli nie wiesz co to takiego, to jesteś zwykłym kotem, a nie rozpieszczonym pańczykiem. Takim jak ja i inne dzikusy unikające ludzi. A ten twój ród, na który się powołujesz i swą szlachetność... To zwykłe urojenie.
– Co ma ta cała "kuweta" to tego, że wywodzę się z szlachetnego rodu – Prychnął obrażony, czując złość, że nigdy nie słyszał ani od mamy, ani od taty znaczenia tego słowa. Może jego rodzina to miała, ale zgubiła? Jednak czy zgunienie tego czegoś podważało jego szlachetność krwi? – Ugh! Jeśli chcesz dostać się na zachód to najbezpieczniej dla ciebie będzie kierować się od południa, wzdłuż granicy z Klanem Burzy... A potem idź wzdłuż Drogi Grzmotu i postaraj się omijać Owocowy Las, to znaczy tereny po drugiej stronie Drogi Grzmotu, które tak jak i te tereny przesiąknęły zapachem wielu kotów... 
– No widzisz. Trzeba było tak od razu! – miauknął. – Dziękuję ci... Jak cię zwą?
– Słońce. Słoneczna Łapa.
– Dziękuję ci, Słoneczna Łapo! Niech ci przyświeca świetlana przyszłość! – mowiąc to odbiegł, nie decydując się na zradzenie swojego imienia. Zresztą, Słońca nawet to nie obchodziło. Zamiast tego nurtowała go inna rzecz. 
W drodze powrotnej wytarzał się w intensywnie pachnącej roślinności, która zmyła z jego futra zapach samotnika sprawiając, że spotkanie z niebieskim było niczym innym jak wymysłem ich wspólnej wyobraźni. Tuż przed wejściem do obozu wpadł na swoja mentorkę, która wyglądała na nieco bardziej niż ostatnio poddenerwowaną. 
– Kwiecista Kniejo, czy wiesz co to takiego jest "kuweta"? – spytał, na co Kniejka obdarowała go takim spojrzeniem, jakby się urwał z choinki i bez udzielenia odpowiedzi, nakazała udać się razem z nią zbadać jeden z odcinków tuneli


[1432 słów – trening]

Nowi członkowie Pustki!

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Starość

Odszedł do Pustki!

WRZOS

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Starość

Odszedł do Pustki!

Od Zabłąkanej Łapy (Zabłąkanego Omenu) CD. Kosaćcowej Łapy (Kosaćcowej Grzywy)

Przeszłość, krótko po śmierci Sosnowej Gwiazdy

Był to cichy dzień, a przynajmniej dla Zabłąkanej Łapy. Nie tak dawno Sosnowa Gwiazda oraz Jadowita Żmija została zamordowana przez trójkę kotów, która odważyła się wystąpić poza normy Klanu Wilka z pomocą ich gwiezdnych przodków. Misja ich zakończyła się sukcesem, jednak co dalej? Wiedzieli, że z czasem pojawią się nowe zagrożenia, a ich kult nie upadnie przez śmierć dwóch kotek. Musieli zacząć działać. Omen wyciągnął Kosaćcową Łapę z obozu, pod pretekstem polowania i treningu razem z uczniem, podczas gdy wojownicy i mistrzowie byli zajęci swoimi sprawami. Zabłąkana Łapa prowadził go przez różne ścieżki, skręcając, przeskakując przewalone drzewa, a mimo wszystko nie obejrzał się chociaż jeden raz. Wiedział, że gdyby to zrobił, a ktoś śledziłby ich, to wskazywałoby na to, że coś kombinują... Nie mógł na to pozwolić. Znaleźli się w oddalonym miejscu, takim cichym i spokojnym, gdzie nikt by ich nie znalazł. Kocur nawet nie przejmował się udawaniem ślepoty, prowadząc ucznia. Zabłąkana Łapa zajął miejsce na trawie przy jednym z wysokich drzew, sprawdzając kierunek wiatru. Zabłąkana Łapa był ustawiony tak, że każdy zapach obcego prędko dotarłby do niego z drobną pomocą wiatru. Nie wyczuł nikogo.
— Musimy porozmawiać... O tym dniu i o tym, co będziemy musieli zrobić — powiedział srebrny, podnosząc wzrok na Kosaćcową Łapę.
— Przeszliśmy taki szmat drogi, aby porozmawiać? — Kocur uniósł brew, spoglądając prosto na Zabłąkanego. — Przecież te staruchy z kultu nie usłyszałyby nawet potwora przed ich brzydką, straszliwą mordą! — Uczeń zaśmiał się i usiadł koło niego. Kocur poklepał ogonem po grzbiecie starszego ucznia. Twardy, irytujący wzrok Zabłąkanej łapy tylko się nasilił, sprawiając, że Kosaciec spoważniał. — Ach, no, wiem... Ci gwiezdny gadali o tym. Zjednoczyć kotki, mamy sprzymierzeńców wśród nas i... ble, ble, ble. — Wytknął język na chwilę i machnął łapą, jakby przepędzał natrętną muchę. — Musimy coś z tym zrobić, tylko... co? Mamy pytać innych, czy wierzą w Klan Gwiazdy, czy w Mroczną Puszczę? Zapytasz mentora czy lubi mordować samotników lub torturować pobratymców, którzy mu się nie podobają? — zażartował i zachichotał nerwowo. — Chociaż... to nie głupi pomysł, ale trzeba dyskretnie. No, chyba, że masz coś innego do zaoferowania, Obłąkańcu — powiedział kocur.
— A co innego miałbym mieć? Oczywiście, że musimy być dyskretni. Trzeba będzie jeszcze porozmawiać z Brukselkową Łapą na ten temat... Nie wiem, czy chciałaby się na to zgodzić — mruknął kocur. — Ale wiesz, że jest to ryzykowne, aby łapy w to wpychać. Zabawa z tym jest równa wepchnięciu łap w mrowisko... — dodał, a Kosaćcowa Łapa machnął łapą w odpowiedzi.
— Brukselka na wszystko się zgodzi! — oznajmił, strzepując ogonem. — Ale to pewnie ty będziesz musiał do niej zagadać… Chociaż nie sądziłem, że to ty będziesz przejmować się słowami jakiegoś kota, a w dodatku ponownie podejmujesz się ryzyka! Nie wiem, co ciebie opętało. Może to ten baziowy kotek namieszał ci w głowie? — zaśmiał się młodszy.
— Dobra tam, nie narzekaj. Nie będzie to trwać wiecznie — mruknął uczeń, ruszając przed siebie. — Idę poszukać Brukselkowej Łapy, może i ona zgodzi się nam pomóc — odparł ślepiec. Zabłąkana Łapa nie czekał na kolejne irytujące słowa swojego “kolegi”. Tego samego dnia wyciągnął na spotkanie Brukselkową Łapę, której przekazał swój plan. Mimo, iż nie była do tego aż tak chętna, po chwili namawiania, kotka zgodziła się…

Teraźniejszość

Minęło już trochę czasu od śmierci przywódczyni i zastępczyni Klanu Wilka. Stopniowo wszystko ucichło, a temat śmierci tych dwóch sławnych kotek powoli został zapomniany… Teraz trójka wybrańców mogła zacząć działać, aby przywrócić porządek w Klanie Wilka. Kroczek po kroczku, a wiara w Mroczną Puszczę zostanie zapomniana na zawsze…

Koniec sesji

Od Pożarowej Łapy (Pożar)

Od porwania przez dziwną istotę minęło kilka księżyców. Na początku trudno jej było funkcjonować. Przez pierwsze dwa dni okropnie bolała ją głowa. Potem mogła polować, ale było to zdecydowanie trudniejsze, niż na znanych terenach, gdzie znała każdy krzak, kamień i dołek. Nora, do której została przyciągnięta, stała się jej domem i jedynym schronieniem, którego mogła być pewna. Co dziwne stwór nie wrócił. Po prostu zabrał ją tu i znikł. Przynajmniej była to dosyć spokojna okolica. Z tego, co wiedziała, a była tu ledwie trochę ponad księżyc. Dodatkowo nie eksplorowała tych terenów w obawie przed agresywnymi samotnikami. Pewnego razu wyszła na polowanie. Wywęszyła zdobycz, za którą goniła bardzo długo. Kiedy w końcu ją złapała, rozejrzała się. “Gdzie ja jestem?” zapytała się siebie w myślach. Nie wiedziała gdzie jest, ani kto tutaj mieszka. Dostrzegła tylko trochę zabudowań dwunożnych spomiędzy drzew.
- Chciałam się wydostać z mojego klanu i to dostałam. Mogę równie dobrze zobaczyć, jak żyje się tam. Może tam nie mają ustalonych zasad identyfikowania potworów po kolorze futra. - mruknęła do siebie i ruszyła.

***
*tw wzmianka o łamaniu kości*

Zagłębiła się w Betonowy Świat. Zewsząd otaczały ją kłęby smogu oraz warkot potworów. Rozglądała się zdezorientowana. I tak nie znała drogi powrotnej. Będzie musiała znaleźć sobie tutaj miejsce do spania. Węszyła, badając otoczenie i szukając schronienia. Nagle przejeżdżający obok potwór wyrzucił z siebie czarny kłąb duszącego powietrza. Pożar zakrztusiła się i kaszląc wypuściła z pyska wcześniej złapanego przez siebie królika. Zanim zdążyła go podnieść koścista, brązowa kotka przemknęła przed nią i zabrała go spod jej łap.
- Hej! - wykrzyknęła ruda, zaczynając pościg. Biegła między dwunogami, niestety nie szło jej to za dobrze. Nie była przyzwyczajona do przeszkód na swojej drodze. Zawsze wystarczało jej tylko trochę siły w łapach i już mogła wyprzedzić kogokolwiek spoza klanu. Nie spuszczała złodziejki z oczu. Nie zamierzała dać się wykiwać jakiemuś mieszczuchowi. Nie będzie tak łatwo. Nagle kotka zrobiła ostry zakręt i wbiegła w uliczkę obok. Pożar już miała pobiec za nią, gdy usłyszała głęboki głos kocura.
- He,j ty! - rozejrzała się. To chyba nie było do niej. Jednak czuła się zadziwiająco niekomfortowo. Czuła, że niebezpieczeństwo jest w uliczce. Szybko i płytko dysząc, wyjrzała za róg i zobaczyła złodziejkę otoczoną dużymi kocurami poznaczonymi bliznami. Szybko schowała się ponownie za ścianą. Słuchała bacznie.
- Widzę, że złapałaś niezłą sztukę… - zamruczał głos. - Może podzieliłabyś się nią ze mną i z moimi kolegami? - zarechotał kocur. Pożar nie słyszała dokładnie, ale w uliczce zrobiło się zamieszanie.
- Hej to moje! Oddawaj to, brudny szczurze! - krzyczała złodziejka. Chwilę później krzyki samotniczki zamieniły się z wyzywających w panikę. - Złaźcie ze mnie! Złaźcie ze mnie!
Wtedy Pożar uznała, że raczej już nie odzyska swojego jedzenia. Myślała przez chwilę gdzie ma się teraz udać, kiedy usłyszała trzask łamanych kości, a do jej nozdrzy dobiegł zapach krwi. Bez namysłu zaczęła biec jak najdalej od miejsca śmierci samotniczki.

***

Zdołała znaleźć jakąś kupę uschniętych liści na chodniku, w której zrobiła sobie tymczasowe schronienie. Nic lepszego niestety nie mogła znaleźć, ale wystarczyło na jedną noc. Przynajmniej nie było jej zimno, no i nie dało się jej wypatrzeć, kiedy była w środku. Wbiła się w suche liście i ułożyła w stercie. Jutro pomyśli, co trzeba zrobić dalej. W śnie widziała tylko maskę dziwnej istoty, która ją porwała. Nieważne gdzie Pożar umknęła w krainie snów, maska zawsze za nią podążała. Nie mogła jej uciec. Przez cały czas biegła, starając się uciec od upiornego prześladowcy. Nagle zatrzymała się. Nie mogła biec dalej. Przed jej oczami pojawiła się maska. Nagle jej pysk zaczął sam się poruszać i mówić.
- Obudź się, nigdy ode mnie nie uciekniesz…
“No tak! Obudź się!” panicznie pomyślała Pożar.
Jak porażona wyskoczyła ze sterty liści. Teraz była to nie tyle sterta, co dywan. Ktokolwiek usypał taką piękną kupkę, musiałby być teraz bardzo niezadowolony z tego bałaganu. Pożar usiadła i zaczęła wylizywać swoje długie futro. Nagle usłyszała kroki. Głośne i ciężkie. Zdecydowanie nie należały do kota. Nim zdążyła się schować, dwóch dwunożnych już patrzyło na nią i pokazywało ją sobie palcami. Rzuciła się do ucieczki i przeleciała między nogami jednego z nich. Kiedy patrzyła na nich, obserwując czy biegną za nią, wpadła w ręce trzeciej bezwłosej istoty. Zaczęła wić się i próbować się wydostać jednak na próżno. Syczała i pluła wyzwiskami.
- Puszczaj mnie, ty parszywy łajnożerco! - krzyknęła, gryząc oprawcę w palec. Ten zaczął też coś wykrzykiwać w swoim języku, a jego koledzy zaczęli mu wtórować. W końcu dwunożni otworzyli tył swojego dużego potwora i wrzucili jej do jakiejś twardej i zimnej, srebrnej sieci. Następnie zamknęli potwora. Pożar zaczęła rzucać się w swoim więzieniu, ale nie pomagało to ani trochę. Niedługo później potwór zaryczał i ruszył razem z nią na pokładzie.
-Ej, pieszczoszki! Jak wydostać się z tej dziury? - zapytała, zauważając inne koty w podobnej sytuacji. Widziała niebieskiego kocura z nadwagą, młodą pointkę i biało-rudego kocura, który najwyraźniej w jakiejś walce stracił ogon. Rozległy się syki w jej stronę.
- Ha! Dobre sobie! Pieszczoszku… Paniusiu, ty to lepiej zamknij pysk, zanim ja to zrobię za ciebie!
- Cisza! - usłyszała zza siebie. Obróciła się i zobaczyła widok jak z horroru. W pułapce obok niej siedział kompletnie łysy kocur. Jednak nie była to naturalna łysina. Raczej podrażnienie jakiegoś typu albo poparzenie. Miał naderwane ucho i bliznę w kąciku pyska.
- Dajcie młodej mieć zapał, zanim zrozumie, że stąd nie ma wyjścia - odparł zimno, gromiąc wszystkich spojrzeniem.

Od Trzcinki

Po narodzinach

Szylkretka upadła mokra na posłanie matki, wijąc się we wszystkie strony. Nic nie widziała, ani nie słyszała, ze względu na zamknięte oczy oraz kanały słuchowe, jednak jej nosek zarejestrował nowe zapachy, które wirowały w tym nieznanym jeszcze przez nią otoczeniu. Gorycz liści oraz słodkość mleka wypełniała nosek małej kuleczki. W tym samym czasie ktoś o obcym zapachu sprawnie przegryzł błonę oraz pępowinę kotki pozwalając jej zaczerpnąć powietrza. Kiedy koteczkę oswobodzono, jej ruchy we wszystkie strony były coraz słabsze, a sama nie mogła zrobić wdechu. Nie płakała ani nie piszczała, jej drogi oddechowe nadal były zamknięte, a małe płuca zaczęły z każdym uderzeniem jej serduszka szczypać coraz bardziej. W otoczeniu można było wyczuć narastającą panikę jeszcze dla niej nieznanych kotów. Czucie szorstkiego języka na pyszczku oraz na jej małej klatce piersiowej sprawiały, że trójkolorowa kuleczka w końcu wydobyła z siebie pierwszy pisk, co pozwoliło jej na zaczerpnięcie głębokiego oddechu. Odzyskując siły, zaczęła pełznąć w stronę zapachu słodkiego mleka swojej mamy, tak jak instynkt przetrwania kazał jej zrobić, a atmosfera otoczenia znów się uspokoiła, widząc prawidłowe odruchy pierwszego kociaka. Bezbronna i niewinna skuliła się przy brzuchu rodzicielki, korzystając z jej ciepła, którego sama jeszcze z siebie nie mogła wykrzesać oraz jak to kociak od razu po narodzinach zaczęła ssać mleko. Po chwili obok niej pojawił się nowy i również znajomy zapach, który był w sumie nawet podobny do jej własnego. Ewidentnie należał do jej rodzeństwa.

Od Poziomkowej Łapy do Kosaćcowej Grzywy

Minęło trochę czasu od mianowania Poziomka. Powoli zaczynał lubić treningi z Kosaćcem. Jasne, jego mentor bywał irytujący, ale dało się na to przymknąć oko. Terminator nie przepadał za walką, ale czuł się pewniej, mając możliwość poznawania świata poza obozem. Dowiadywał się wielu ciekawych i prawdopodobnie przydatnych w przyszłości rzeczy, takich jak polowanie czy tropienie zwierzyny.
Od czasu dostania nowej funkcji, jego poranki zaczynały się trochę spokojniej, niż za kociaka. Kiedy był młodszy, przez większość czasu w klanie przepełniał go lęk. Teraz również się bał, ale w głębi jego duszy zaczęło się budzić dziwne, nie do końca znane mu uczucie. Nowe dni zaczął rozpoczynać z nutą ekscytacji w sercu, wcześniej poprzedzoną zawałem (prawie) wywołanym pobudką w wykonaniu jego mentora.
Dalej miewał swoje typowe lęki, a część z nich nawet się pogorszyła po mianowaniu, jednak przestawały być praktycznie jedyną rzeczą, jaką czuł. Ze względu na nowe zadania, nie miał czasu spotykać się z Brukselkową Zadrą na słuchanie opowieści o Klanie Gwiazdy lub z innymi kotami z klanu opowiadającymi mu o Mrocznej Puszczy. Ten chwilowy okres bez ciągłej indoktrynacji religijnej na pewno pozwalał mu odetchnąć.
Przez obowiązki, on, jak i jego rówieśnicy, nie mieli aż tyle czasu na rozmowy, a nawet jeśli go mieli, to ich treningi nie zawsze były w tym samym momencie. Poziomek narzucił na siebie też dodatkowe zadania. Obiecał poprawę; nie chciał ponownie spędzić samotnej nocy w lesie. Dlatego oprócz spełniania poleceń i próśb innych kotów, z własnej inicjatywy zmieniał mech w legowiskach czy nosił pożywienie dla królowych oraz starszych.
Poziomkowi nie przeszkadzało spędzanie czasu we względnej ciszy bez znajomych ze żłobka, ale czasami tęsknił za spędzaniem czasu z siostrą, dzieleniem się językami czy zwykłymi zabawami. O dziwo trochę brakowało mu również Pustułki - przez wspólnie spędzony czas zdążył się do niego przywiązać. Może nie było to silne uczucie, ale jakieś było. Czuł do niego podziw i respekt, prawdopodobnie nawet silniejszy niż ten do Plamki. Jasne, siostra chciała zostać najlepszą wojowniczką, ale Pustułka miał do tego znacznie lepsze predyspozycje.

...

Minął kolejny typowy dzień. Ćwiczenia, jedzenie, ogarnianie obozowiska, pomoc innym. Poziomek powoli zbierał się do snu, zmęczony nadmiarem zadań, ale mniej zlękniony wizją ponownej nocy spędzonej w lesie. Wchodząc do legowiska zauważył siostrę i, korzystając z okazji do rozmowy, podszedł do niej.
– Hej, co tam u ciebie? Jak idzie ci trening? – spytał. W rozmowach z siostrą był mimo wszystko pewniejszy.
– Nie jest źle, Lodowa Sałata jest dobrą mentorką, chociaż treningi są dosyć męczące – odparła.
– Rozumiem, Kosaciec... – starał się dobrać odpowiednie słowa. Nie mógł mówić innym prosto w pysk tego, że jego mistrz bywał mocno irytujący. – ...też jest porządnym nauczycielem. Przekazuje mi sporo wiedzy.
– Łapię. – Uśmiechnęła się do niego. – Z chęcią bym jeszcze porozmawiała, ale jutro wcześnie muszę wstać, wiesz o co chodzi.
– Jasne, jak najbardziej. Też powinienem się położyć.
– Może poszlibyśmy razem? Tak jak kiedyś? – zaproponowała.
– Je-jeśli to dla ciebie nie problem – odparł ciszej. Z chęcią znów zasnąłby wtulony w futro Plamki, jednak nie do końca był pewien czy powinien.
Chwilę później oba kociaki spały, tuląc się do siebie w jednym legowisku. Rodzeństwo zawsze było ze sobą blisko, więc nic dziwnego, że dalej tej bliskości potrzebowali. Noc minęła spokojnie. Nad ranem Lodowa Sałata zabrała ze sobą Plamkę, a Poziomek jeszcze przez jakiś czas mógł sobie pospać, aż obudziło go typowe dla jego mentora: "Wstawaj, Poziomku!"
Jak co dzień wstał i podążył za Kosaćcową Grzywą poza legowisko, na kolejny trening lub patrol; tego dowiadywał się dopiero jakiś czas po pobudce. Dzisiaj pogoda była zadziwiająco ładna. Na niebie nie było wielu ciemnych chmur. Dało się dojrzeć słońce i momentami nawet poczuć jego promienie na sierści. Bardzo przyjemny poranek. Pozytywna odmiana dla ciągłych deszczy, śniegu, ciemności i błotnistego podłoża Pory Nagich Drzew.
– T-to co dziś będziemy robić?

<Kosaćcowa Grzywo?>
[610 słów]

Od Pomocnego Wróbelka CD. Aster

Widok niewielkiego kociaka z równie niewielkim piórkiem przypomniał mu o jego siostrzyczce, Kopciuszku. Jego rany po utracie rodziny powoli się goiły. Bury uśmiechnął się.
— Jakie śliczne, dziękuję, że o mnie pomyślałaś, droga Aster. — Zamruczał protektor — Czy chciałabyś czynić honory i dać piórko w jego nowe miejsce?
— Oczywiście że tak! — Pisnęła puszystą kuleczka, na co kocur przykucnął, by pomimo kolosalnej różnicy wielkości umożliwić kociakowi umieszczenie piórka. Szylkretka z entuzjazmem wzięła delikatnie piórko w pyszczek i podbiegła do boku starszego, ostrożnie oparła swe drobne łapki o potężny bark burego i wplątała piórko w długą sierść za uchem.
— Gotowe! — bura odskoczyła na bok, gdy tylko piórko stabilnie się trzymało.
— Ooo bardzo dziękuję. — Wymruczal ciepło z uśmiechem, słysząc delikatny szelest powodowany przez wiatr przedzierający się przez piórko.

*** Czas obecny ***

Kocur właśnie wspinał się z powrotem na półkę z legowiskiem starszyzny, w jego pysku znajdował się świeży mech dla legowiska Srebrnej Szadzi. Przywitał się z kotka uprzejmym skinieniem głowy, na co ta odpowiedziała tym samym. Przez jakiś czas majstrował przy legowisku, wplatając różne liście i pióra pomiędzy. Gdy w końcu uwolnił pysk z mchu, a starsza kotka ułożyła się wygodnie na nowym posłaniu, zapytał.
— Srebrna Szadzio, czy jest może coś, w czym mógłbym pomóc? Może mam coś medykom przekazać? — Zapytał z poczciwym uśmiechem, próbując zastąpić mroczny kłębek myśli jakimś zadaniem. Poza tym po utracie aż trzech starszych kotka pewno czuję się samotna.
— Hmm… Raczej nie, dziękuję za troskę. Chyba razem z liśćmi trochę odżywam po porze nagich drzew. — Odpowiedziała spokojnie, po chwili zastanowienia.
Lekko rozczarowany pożegnał się miło i pomaszerował w swoją stronę, zagubiony, w co włożyć swoje łapki, poszedł zobaczyć co u innych protektorów.
Zastał jedynie szarego kocura, najwyraźniej Kornikowa Kora poszedł na obchód poza obozem. Szary Klif błąkał się po sercu obozu, najpewniej również szukając zajęcia. Pomimo tej samej rangi nie rozmawiali zbyt często.
— Dzień Dobry Szary Klifie. — Zaczął cicho rozmowę.
— Och- Dzień Dobry Pomocny Wróbelku… — Oboje byli do siebie całkiem podobni, z charakteru jak i poglądów, prawdę mówiąc, bury trochę żałował, że tak rzadko rozmawiali.
— Czy miałbyś może sekundkę na rozmowę?
— Pewnie, coś się stało?… — Niebieski zatrzymał się i przysiadł przy ścianie, a naprzeciwko to samo zrobił Wróbelek.
— … Jeżeli to nie problem… czy słyszałeś coś o śmierci mojej siostry, Zagubionego Obuwika?… M-może coś… cokolwiek… obiło ci się o uszy?… — Sama myśl o tym paskudnym wydarzeniu spowodowała, że łzy napłynęły mu do oczu, starał się z całych sił nie rozpłakać, by utrzymać jakoś komfort rozmówcy.
Szary Klif cofnął się nieznacznie. W tym momencie wydawał się zupełnie przyparty do ściany.
– J-ja... Nic nie wiem. Przykro mi, nie mogę ci po-pomóc. – Nerwowo zaczął rozglądać się dookoła. Przełknął ślinę. – To na pewno trudny okres dla ciebie, prawda? Jeśli potrzebujesz porozmawiać... – Uśmiechnął się niepewnie. – Najważniejszym jest, żebyś ty mógł teraz znaleźć spokój. Rozgrzebywanie spraw tylko pogorszy twoje samopoczucie.
Wróbelek siedział w ciszy przez chwilę, pozwalając kilku łzom spłynąć po jego policzkach. Nałożył sztuczny uśmiech na pyszczek, mając nadzieję że to ukryje jak bardzo te wszystkie wydarzenia się na nim odbiły.
— … Dziękuję… za Twoją odpowiedź, chyba obejdę się bez rozmowy… — Odrzucił pomysł konwersacji z innym kotem, nie chciał narzucać swoich problemów na kogokolwiek innego. — Wybacz jeżeli ta rozmowa sprawiła ci dyskomfort… do zobaczenia...— Pożegnał się, po czym wyprostował się i odszedł.
Gdy przechodził przez obóz, przed jego łapy wyskoczyła drobna kuleczka, Aster. Momentalnie skrzywił swój uśmiech ze stresu, nie chciał, żeby młoda koteczka widziała go w tak zaniedbanym stanie.
— D-dzień dobry Aster…
— Dzień dobry Panie Pomocny Wróbelku. — Panie? Ten tytuł chyba trochę go przytłaczał. — O! Ma pan wciąż piórko ode mnie!
Gdy pierwszy komentarz kociaka nie dotyczył stanu jego wyglądu, stres z kocura trochę odleciał.
— Tak, bardzo ci jestem za nie wdzięczny. — Powiedział z uśmiechem.

<Aster?>