BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 5 października, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

04 października 2025

Od Gałęzatki do Morszczyna

Gałęzatka skoczył przerażony w bok, wprost na swojego brata Morszczyna. Czując miękkie futerko, przez moment się rozluźnił, ale po chwili, gdy już przeszło mu przez myśl co właściwie zrobił, panicznie się odsunął. Patrzył na burego ze szczerymi przeprosinami wypisanymi w oczach, lecz mimo to i tak usłyszał oburzone fuknięcie.
— Co ty robisz mysi móżdżku!? — spytał kociak w jasnym płaszczyku.
— Przepraszam Morszczynie! — miauknął, a następnie spojrzał przed siebie, szukając powodu, dla którego odskoczył, wpadając na żółtookiego.
— AAAHH!! TERAZ JEST BLIŻEJ. MORSZCZYNIE POMOCY RATUNKU ZABIERZ TO ODE MNIE — krzyknął głośno przerażony, w ten sposób budząc Kotewkowy Powiew i Widlika.
— Hmm, po co ta panika… — mruknęła Kotewka, po czym spojrzała na skulonego kremowego. — Miałeś nie hałasować, pamiętasz? Twój brat źle znosi twoje wygłupy — stwierdziła, wzdychając cicho.
— P-Przepraszam! — miauknął, a po chwili, gdy stworzenie zbliżyło się jeszcze bardziej, pisnął, chowając się za Morszczynem. — Bądź moim obrońcą. Albo lepiej! Mięsem ofiarnym. To coś zaraz nas zje! — panikował Gałęzatka.
— O co ci chodzi! Przed czym ja mam cię niby bronić. Przecież tam nic nie ma! Jesteś ślepy czy głupi? — zapytał pręgus, wzdychając cierpiętniczo.
— Tam! — wskazał łapką kawałek przed nimi, trzęsąc się ze strachu. — Widzisz? To coś…to ma osiem nóg! I jest coraz bliiiżeeej!! — zawołał, skomląc dalej schowany za bratem.
— Przecież to pająk… Jesteś jakiś nierozumny? — fuknął kociak, po czym podszedł do malutkiej istoty i wziął go na łapę, podchodząc do brata. — Nie zjadł mnie. Za to wiesz co? Ja mogę zjeść jego. Nie bądź takim tchórzem! — burknął Morszczyn, podsuwając pająka pod sam pysk Gałęzatki. — Zjedz go! Zanim on…pożre ciebie — miauknął, widocznie rozbawiony na swój uniwersalny sposób.
— Przecież on żyje! Jak mogę go zjeść? — zapytał zrozpaczony Gałęzatka, starając się jak najbardziej odsunąć od brata i monstrum, które ten akurat trzymał na łapie.

<Morszczynie? Czemu mam go zjeść? Mama na pewno czeka na niego z posiłkiem!>

03 października 2025

Od Króliczej Ułudy CD. Tiramisu

Przeszłość

— Nie rozumiem. To zgubiłeś się, czy nie? Jeśli tak, mogę odnaleźć twoją mamę razem z tobą — mruknął Królicza Ułuda, wyraźnie zmartwiony kociakiem, który po mieście wędrował zupełnie samotnie.
— Nie, nie! Skądże! — Młodszy uniósł głowę wyżej, strosząc futerko. — Tak się składa, że… udało mi się uciec od Dwunożnych! Dwunożnych, którzy się nade mną znęcali! Jestem na tyle zwinny, że byłem w stanie wydostać się z ich tyci mieszkanka i… ależ mam szczęście, że cię znalazłem! Teraz będziesz mi pomagać, prawda?
Gdy skończył mówić, zamrugał kilka razy, robiąc maślane oczka.
— Chwila, chwila, to raczej ja znalazłem ciebie! I nigdy nie powiedziałem, że zamierzam cię niańczyć. Mam już wystarczająco dużo problemów na głowie… — burknął kremowy, na co srebrny kocurek uniósł brwi.
— Ale chyba nie zamierzasz mnie tu zostawiać? Przecież jestem tylko bezbronnym kociakiem! Naprawdę masz serce, by tak po prostu odejść? — zapytał.
Bursztynowooki musiał przyznać, że zrobiło mu się trochę żal młodziaka. Na pewno w środku był przestraszony i zmęczony. Sam pewnie umarłby z głodu i pragnienia w kilka dni. Całkiem możliwe, że Królik był jego ostatnią deską ratunku.
— Wiesz co? Zgoda. Zabiorę cię ze sobą. Poznasz mojego brata i… przyjaciółkę. Na pewno się dogadacie! — mruknął, uśmiechając się delikatnie. Kociak odpowiedział szerokim, choć trochę sztucznym uśmiechem. Pręgowany uznał, że to pewnie przez zmęczenie. — W takim razie chodź za mną, Tiramisu.
Odwrócił się i ruszył, gdy nagle usłyszał za sobą niezadowolone sapnięcie.
— Mów mi Tiramisu Serafinit Pierwszy Wielki! — upomniał się srebrny, doganiając go. Pręgowany skinął głową.
— Dobrze, Tiramisu Serafinicie Pierwszy Wielki — mruknął, śmiejąc się cicho pod nosem. Ciekawe, jak zareaguje Trójoki Zając na nowego gościa? Czy ucieszy się, czy może będzie niezadowolony z faktu, że kolejny kot oznacza kolejną gębę do wykarmienia?

***

Teraźniejszość

Królicza Ułuda wciąż nie mógł uwierzyć, że zawiódł tak bardzo, że jego własna partnerka opuściła go bez słowa. Czasem wydawało mu się, że słyszy głos Maku lub Kocimiętki gdzieś za sobą, lecz gdy odwracał się z nadzieją i uśmiechem, napotykał jedynie pustkę. Taki stan powoli doprowadzał go do szaleństwa.
W dodatku ostatnio Trójoki Zając ciągle wychodził na treningi z Tiramisu, a kremowy pozostawał sam. Próbował chodzić na spacery, tak jak robił to jeszcze za czasów, gdy mieszkał w Klanie Klifu, lecz teraz te przechadzki nie sprawiały mu już przyjemności. Starał się też polować, robić cokolwiek, by zająć umysł, ale był zbyt rozkojarzony, by cokolwiek złapać. Kończył zawsze bardziej zawiedziony sobą – i głodny.
Tym razem, gdy wrócił na swoje posłanie, obok siedzieli już Tiramisu i Trójoki Zając. Rozmawiali, lecz kremowy był zbyt zmęczony, by wsłuchać się w słowa. Gdy skończyli, zielonooki oddalił się bez wyjaśnienia. Srebrny natomiast podszedł do Królika.
— Gdzie poszedł Zając? — zapytał starszy, unosząc wzrok. — Już się ściemnia. Wiesz, chodzenie po mieście w nocy może być niebezpieczne.
Tiramisu wzruszył ramionami, przekręcając głowę w bok.
— Nie wiem, nie pytałem. Pewnie poszedł się wypróżnić — mruknął obojętnie, zaczynając starannie wylizywać futro, chcąc usunąć każdą drobinkę kurzu i brudu. Zawsze tak robił.
To sprawiło, że kremowy spojrzał na własne futro – które, nie oszukujmy się, nie wyglądało najlepiej. Było potargane, posklejane i brudne. Trochę wstyd chodzić z takim chaosem na sierści. Bursztynowooki usiadł, prostując się, i kątem oka obserwując Tiramisu, zaczął wylizywać łapę. Srebrny, widząc to, przerwał mycie.
— No proszę! W końcu się za siebie zabrałeś, najwyższa pora — mruknął, trochę kpiąco, po czym wrócił do czyszczenia własnego futra. Pręgowany jedynie przewrócił oczami, nie reagując na zaczepkę.
Gdy oboje skończyli, Trójoki Zając wyłonił się zza rogu, trzymając w pysku bezwładną, dość dużą, tłustą mysz. Gdy podszedł do brata, położył zwierzynę przed nim i mruknął:
— Trzymaj. Nie widziałem, byś ostatnio jadł, a ja wraz z Tiramisu poczęstowaliśmy się dwoma ostatnimi ptakami — powiedział, a jego ogon zadrgał nerwowo.
Kremowy skinął wdzięcznie głową i ostrożnie zaczął jeść. Pomiędzy kęsami zapytał, unosząc wzrok na Tiramisu i Zająca:
— O czym rozmawialiście?
Zielonooki kilkakrotnie ugniótł ziemię łapami, zanim odpowiedział.
— O niczym ważnym… tak naprawdę — przyznał, po czym przeciągle ziewnął. — Już późno, powinniśmy iść spać — dodał, kładąc się na swoim posłaniu. Królicza Ułuda przytaknął i również się położył. Jedynie Tiramisu wciąż siedział, co jakiś czas spoglądając w stronę dwóch kocurów. Czyżby nie potrafił zasnąć? Bursztynowooki nie zdążył go o to zapytać, bo sam usnął.

***

Rankiem Królik wstał jako pierwszy. Tiramisu obudził się chwilę później, a Zając wciąż jeszcze drzemał. Srebrny wydawał się wyraźnie znudzony – nie miał co robić, nie mógł iść na trening ze starszym ani porozmawiać z kimkolwiek. Widząc jego znużenie, Królik postanowił zagaić:
— Hej, Tiramisu. Pamiętasz ten dzień, w którym cię znalazłem? — mruknął, wymuszając uśmiech. Srebrny zmierzył go morderczym wzrokiem, jakby tamto wspomnienie przynosiło mu wstyd. — Wydoroślałeś od tamtej pory, wtedy był z ciebie kociak! — dodał Królicza Ułuda. Tiramisu fuknął, owijając swój puchaty ogon wokół łap.
— To, że twoje córki zniknęły, nie znaczy, że masz mi tu teraz ojcować! Nie potrzebuję żadnych zamienników moich rodziców — burknął, powoli kręcąc głową. Królik zacisnął szczękę.
— Ja wcale nie ojcuję! Chciałem tylko powspominać stare czasy… — westchnął, kręcąc powoli głową. Srebrny zadarł brodę.
— Stare czasy? Ja mogę ci opowiedzieć o starych czasach! Opowiem ci, jak udało mi się uciec od tych Dwunożnych dzięki mojej zwinności, sile i ambicji! — mruknął złośliwie, szczerząc zęby. Kremowy zdziwił się jego tonem, ale pomyślał, że może w ten sposób lepiej pozna młodszego. Może dowie się czegoś, co wytłumaczy jego dotychczasowe zachowania – dlaczego tak bardzo lubił się wywyższać? Dlaczego unikał jakichkolwiek rozmów o emocjach? Może przez cały ten czas czegoś się bał?

<Tiramisu?>

Od Tiramisu CD. Trójokiego Zająca

Tiramisu westchnął przeciągle, nie mogąc już znieść humoru, w jakim był samotnik od jakiegoś czasu.— Miałeś mnie uczyć! Czym ty się zajmujesz? — powiedział ostro, patrząc starszemu prosto w oczy. Pręgus zerknął na niego, a w jego spojrzeniu pojawił się smutek. Nie udzielił odpowiedzi od razu, zamiast tego umilkł na krótką chwilę, najwyraźniej rozmyślając.
— Wiesz, tęsknię za Kocimiętką i Mak — wyznał, patrząc przed siebie. — A ty za nimi nie tęsknisz?
Srebrny fuknął pod nosem i podłożył Zającowi łapę, żeby ten się potknął. Kremowy zachwiał się, o mało nie lądując na ziemi. Na jego pysku przez chwilę widać było gniew, ale szybko zgasł, ustępując miejsca zmęczeniu i zawiedzeniu.
— Odpowiadając na pytanie: nie, nie tęsknię. Dlaczego miałbym? Nawet za własnymi rodzicami nie tęsknię — wycedził przez zęby, po czym uśmiechnął się szeroko. Zielonooki wyglądał na niewzruszonego jego żartami i dziwnym humorem. — Nie rozumiesz! Teraz gdy Dyniowej Skórki już nie ma, nie muszę znosić bezsensownych kłótni tej dwójki. A Kocimiętka? Na kamienie! Jak ja się cieszę, że nie muszę już słyszeć jej brzęczenia nad uchem! — dodał, unosząc dumnie brodę. Pręgowany odwrócił wzrok od Tiramisu, jakby chciał odciąć się od jego słów. Mimo to młodszy ciągnął dalej:
— Była irytująca, wpychała nos w sprawy, które jej nie dotyczyły. Nie mogłem mieć jednego spokojnego treningu, bo zawsze musiała się przyplątać. To było okropne, rozumiesz? Miałem wrażenie, że celowo zaniżasz mój poziom, żeby zrównać go z poziomem Kocimiętki — wyznał dramatycznie, jakby chciał wzbudzić żal w zielonookim, który zdawał się już obrażony. — A ja chciałem tylko jednego, spokojnego treningu, gdzie to ja byłbym w centrum uwagi! To naprawdę przykre, że nie potrafiłeś mi tego dać.
Kiedy skończył, wyprzedził kremowego i wskoczył na jeden ze srebrnych głazów. Pazury pomarańczowookiego przejechały po metalowej powierzchni, aż kosz zabrzęczał.
— Na szczęście masz okazję, żeby to naprawić! Teraz jesteśmy sami, bez Kocimiętki, bez nikogo innego — powiedział, unosząc głowę. Trójoki Zając spojrzał na niego z dołu, z delikatnym grymasem na pysku. — Może wreszcie nauczyłbyś mnie czegoś pożytecznego? A wtedy będziemy kwita — dodał, wyszczerzając zęby i zeskakując z głazu. Trójoki Zając chwilę się zastanowił, a potem odparł:
— Zgoda — rzucił krótko, trochę zmieszany paplaniną Tiramisu. — Mogę nauczyć cię, jak bezpiecznie przechodzić przez Drogę Grzmotu.
Na pysku srebrnego od razu pojawił się zawód.
— Huh? — westchnął zdziwiony. — Jak przechodzić przez Drogę Grzmotu? Za kogo ty mnie masz? Dlaczego od razu nie przejdziemy do walki albo polowania? Co mi po… przechodzeniu przez ulicę. Przecież to minimum, żeby przeżyć w mieście, a ja, jak widzisz, wciąż żyję.
— Droga Grzmotu albo nic — uparł się Trójoki Zając, próbując postawić granice. Srebrny miał ochotę warknąć, ale w porę zagryzł język.
— Niech ci będzie — mruknął w końcu łaskawie, unosząc ogon dumnie do góry. Jak kremus śmiał mu się sprzeciwiać? Nigdy nie robił tego, czego Tiramisu chciał! Zawsze wszystko po swojemu! Tu zabrał Kocimiętkę na ICH trening, tu nie chciał nauczyć go niczego pożytecznego! Musiał robić tak specjalnie, bo nie było innej opcji. “Muszę uzbroić się w cierpliwość. Nim Trójoki Zając w końcu zechce nauczyć mnie czegoś przydatnego, minie jeszcze trochę czasu” – myślał srebrny, patrząc z niezadowoleniem na drogę przed sobą.
W końcu dotarli na obrzeża miasta, gdzie potwory Dwunożnych nie przebiegały tak często. Droga wydawała się względnie bezpieczna i niezbyt szeroka. Trójoki Zając stanął tuż przed nią, wystawiając nos z bezpiecznej strefy. Tiramisu zbliżył się ostrożnie do kremowego, a wtedy do jego nozdrzy dotarł ostry, drażniący zapach. Chciał się cofnąć, zanim odór wsiąknie w jego czyste futro, ale przełknął ślinę i wyprostował się, starając się sprawiać wrażenie niewzruszonego.
— Gdy przechodzisz przez Drogę Grzmotu, musisz bardzo uwa-
Srebrny zrobił kilka kroków do przodu, a jego poduszki łap otarły się o chropowatą powierzchnię. Odwrócił głowę w stronę pręgowanego.
— Widzisz? Skończ z gadaniem, przechodzenie przez ulicę to nic trudnego! — mruknął, gdy nagle rozległ się głośny ryk potwora. Tiramisu cały się najeżył i widząc błyszczące w oddali oczy, rzucił się do panicznego biegu. W ostatniej chwili odskoczył w bok i wylądował bezpiecznie po drugiej stronie Drogi Grzmotu. Potwór zostawił za sobą smród.
Srebrny leżał na ziemi, ciężko dysząc, a gdy się obrócił, zobaczył Trójokiego Zająca – jego spojrzenie było dziwne. Zawiedzione? Wystraszone? Smutne? Zmęczone? Chyba wszystko naraz. Srebrny przeanalizował całe swoje ciało, upewniając się, że nigdzie nie krwawi. Nie – był cały i zdrowy.
— To? Normalnie by mi się udało, ale rozproszyłem się, rozmawiając z tobą! — fuknął, chwiejnie wstając. Szybko wylizał swoje nastroszone futro, mrucząc pod nosem:
— Przecież umiem przechodzić przez ulicę.
Chwilę potem zielonooki stanął tuż przed nim.
— Zróbmy to jeszcze raz, razem. Trzymaj się blisko mnie i wykonuj moje polecenia. W ten sposób nauczysz się przechodzić przez Drogę Grzmotu, nie ryzykując spotkania z potworem — tłumaczył spokojnie. Tiramisu miał ochotę odpyskować, ale serce waliło mu tak mocno, że nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Skinął jedynie posłusznie głową i podszedł do krawędzi drogi, by razem z kremowym rozejrzeć się na boki. Gdy upewnili się, że nic nie nadjeżdża, ruszyli ostrożnie przed siebie. Bezpiecznie dotarli na drugą stronę.
— Widzisz? — powiedział Trójoki Zając. — Gdybyś słuchał od razu, uniknąłbyś niepotrzebnych nerwów. Lepiej wracajmy już do naszego schronienia. Królik pewnie zastanawia się, dlaczego tak długo nas nie ma.

***

Nie mieli racji. Gdy dotarli do swoich posłań, na żadnym z nich nie było Króliczej Ułudy. Jego zapach wydawał się już nieco zwietrzały. Może poszedł na długi spacer? Ostatnio znikał bez słowa coraz częściej, najwyraźniej głęboko przybity stratą partnerki i kociąt.
Tiramisu razem z Trójokim Zającem podeszli do miejsca, w którym składowali upolowaną zwierzynę. Leżał tam martwy wróbel i gołąb, lecz nic więcej. Srebrny chwycił w pysk gołębia, zostawiając starszemu kocurowi mniejszego ptaka. Oba koty usiadły na rozgrzanej od słońca posadzce, obserwując niebo, które powoli nabierało pomarańczowo-różowych barw.
— Jak długo zamierzamy mieszkać w tym miejscu? — mruknął Tiramisu do kremowego, podczas gdy powaga rysowała się na jego pyszczku. — Czy nie lepiej byłoby znaleźć jakąś ciekawszą uliczkę? Albo może zwiedzić świat?
To była najprawdopodobniej najspokojniejsza rzecz, jaką dziś powiedział w stronę kremowego. 
— Strasznie tu nudno! Nie poznałem jeszcze żadnego kota w moim wieku, z którym mógłbym prowadzić poważne rozmowy! — dodał dramatycznie, biorąc kęs gołębia. Gdy przeżuł, kontynuował:
— Wy jesteście za starzy, by rozumieć moje wizje! Jestem pewien, że gdzieś dalej czeka kot, z którym mógłbym planować, jak przejąć władzę nad całym światem!
Mówił trochę żartobliwie, a trochę poważnie. W końcu zależało mu na władzy. Chciał być wysoko, chciał być ważny. A tutaj? Był mały, młody, słabszy. Oczywiście i tak był mądrzejszy od Królika i Zająca razem wziętych, ale nie było nikogo, kto mógłby mu to powiedzieć. Nie było tu kota, który rzuciłby mu komplement!

<Trójoki Zającu?>

[1069 słów + przechodzenie przez ulicę]

Od Roztargnionego Koperka

Jakiś czas temu

Liliowy kot jako (nie)stabilny członek warzywnej rodziny postawił sobie za słuszność, aby doglądać Kalafior, Brukselki, a także… Pokrzywa. Ci, którzy przebywali z kocurem wcześniej, wiedzieli, że coś się święci. Choroba Kwitnącej Kalafior musiała bardzo na niego wpłynąć. Gdy Pokrzywowy Wąs zaglądał do legowiska medyków, rozmawiał również czasem z asystentem medyka. Ich rozmowy nigdy nie były długie, czy jakoś szczególnie treściwe. Właściwie poza aktualnymi konwersacjami o matce Koperka nie odbywali większych rozmów nigdy. Cętkowany nigdy nie był pewny, czy ojciec był z niego dumny. Czy jeno docenia? Czy zasługiwał na choćby odrobinę aprobaty ze strony wojownika, będąc asystentem medyczki? Widziało to jednak czasem w jego uśmiechu. Wydawał się szczery, choć Koperkowi często brakowało słów pociechy. Chciało z nim móc rozmawiać. Pragnęło zaczepić go, gdy wyrzucili jeno z legowiska medyka i zapytać co o tym myśli. Czy on także obwiniał jeno o śmierć Sosnowej Gwiazdy i jej zastępczyni? A może uważał, że dwoje medyków jest zbyt słaba, aby uśmiercić dwie kotki będące tak wysoko w wojowniczej hierarchii? Tylko że nawet i bez rozmów dosyć dobrze się znali. Niebieski kocur z pewnością mógł się nawet domyślać, kto był prawdziwym winowajcą, lecz się bał. Chociaż co mogło o tym wiedzieć Koperek? Nic. Wyjrzało z legowiska medyków, a widząc, że ojciec po raz kolejny kieruje się w stronę legowiska starszych, uśmiechnęło się lekko, choć trochę martwiło się o stan zwierzyny w ostatnich czasach. Samo wolało odpuścić sobie niektóre posiłki, aby można było najpierw nakarmić najmłodszych. Widząc obok kocura Lodowy Omen, westchnęło cicho i schowało się w legowisku.
“Pewnie pójdą na jakiś patrol… Mam nadzieję, że coś znajdą” pomyślało.

***

Akurat układało ziółka, gdy usłyszało hałas gdzieś nieopodal wejścia do obozu. Lekko przerażone obejrzało się, aby sprawdzić, czy nie był to atak na obóz. Jak się jednak okazało była to tylko piątka kotów. Z czego dwoje z nich Roztargniony Koperek jeszcze niedawno widziało wychodzących z legowiska. Najpierw się uśmiechnęło, lecz gdy ujrzało futro Lodowego Omenu, coś w nim zadrżało. Cisowe Tchnienie patrzyła na Pokrzywowego Wąsa z czymś w rodzaju obrzydzenia, z kolei Koper właśnie przeżywało szok. Spojrzało na Cis przerażonym, pytającym, o co chodzi wzrokiem.
— Nie — pokręciła głową kotka. — Nie rozmawiaj z nim. Zdradził klan. Niedługo i tak umrze. Najlepiej w ogóle się przejdź. Poszukaj Jarzębinowego Żaru i pomóż jej w zbiorze ziół — dodała, a Koper zmarszczyło brwi.
— Mój ojciec nigdy nie zdradziłby klanu. Mnie mogli osądzać, ale nie moją najbliższą rodzinę — syknęło cicho, po czym wzburzone wyszło na spacer. Ostatnie czego chciało to rozmowa dwóch rozemocjonowanych kotów. Z jednej strony cętkowany, który nie chciał wierzyć w rzekomą zdradę jego ojca, a z drugiej strony sam Pokrzyw, który z pewnością nie wiedział co począć w tej sytuacji.
“Czy coś wydarzyło się między tatą, a jego byłą mentorką? Znalazł ich patrol…wraz z Bladym Licem” myślało, mając nadzieję, że coś z tego załagodzi sprawę.
“I dlaczego ma umrzeć? Przecież to nienormalne. I niemoralne! Takiego kota nie powinno się po prostu…wygnać?” pomyślało, a z jego oczu wypłynęło kilka łezek. Położyło się pod jednym z drzew i ułożyło głowę na łapach.
“Chciałobym z kimś o tym porozmawiać. Tylko z kim? Brukselka mnie nienawidzi, mama jest ciężko chora, a Kosaciec to mysi móżdżek… Jestem samo. I chyba jednak muszę to zaakceptować” mruczały jeno myśli, aż w końcu wyczerpane emocjami zasnęło, zupełnie zapominając o otaczającym jeno świecie.

***

Nie minęło dużo czasu, jeno drzemka trwała naprawdę krótko. Wróciło do obozu, zaglądając na moment do legowiska medyków.
— Przepraszam. Zaraz wrócę, muszę porozmawiać z Kwitnącą Kalafior — mruknęło do tortie i ruszyło w stronę legowiska starszych, spotykając się tylko z krótkim prychnięciem ze strony byłej mentorki.
Usiadło blisko białej kotki i uśmiechnęło się słabo. Bało się, że może zmartwić matkę, tym co zaraz powie. Zastanawiało się nawet czy nie lepiej, aby dowiedziała się później. Tylko że Koper nie chciało, aby matka uznała, że jej nie ufa.
— Mamo. Cz-Cześć. J-Jak się czujesz? — zapytało, liżąc Kalafior czule po głowie. Kotka uśmiechnęła się lekko, choć widać było, że jest wyczerpana.
— Nie jest źle. Tylko…wszystko mnie boli, wiesz? — mruknęła, kładąc głowę na wyraźnie obolałych łapach.
— Wiem mamo, wiem. Naprawdę robimy, co możemy, aby ci pomóc. Tylko że to wszystko z reguły za słabo działa. Jest…bezużyteczne — miauknęło, a w kąciku jeno oka zakręciła się łezka.
— Ale po lekach przez moment czuję się lepiej… To chyba dobrze co? — miauknęła, uśmiechając się do liliowego, który dosłownie jedno bicie serca później zaczął płakać.
— Tak mamo. To dobrze… — miauknęło, odruchowo wtulając się w jej futro. Kalafior zdziwiona po chwili lekko opatuliła swoje dziecko obolałą łapą.
— To chyba pierwszy raz, gdy przytulasz się do matki. Czy coś się stało? — zapytała Kalafior, przechylając głowę lekko na bok.
— J-Ja… Znaczy. Z-Znaczy tata. Tata chyba…tata chyba zaatakował Lodowy Omen. Z tatą coś się stało. P-Pokrzywowy W-Wąs… Ch-Chyba zdradził k-klan. Mamo, on ma umrzeć! — miauknęło jak najciszej, aby nie zbudzić ze snu pozostałych starszych.
Kalafior leżała przez moment zmrożona słowami bicolora.
— Och… Mogę z nim porozmawiać? — zapytała, dalej przytulając syna.
— N-Nie wiem. Dasz r-radę? — zapytało, przechylając lekko głowę na bok.
— Nie może przyjść tutaj?
— Odseparowali go — stwierdziło, gdy już odrobinę ochłonęło. — Przepraszam mamo. Nie powinnom ci tego mówić. Proszę, nie wychodź stąd bez potrzeby. Jesteś głodna? — odsunęło się od matki i dodało, chcąc zatrzymać matkę w legowisku, choć widać było, że ta rwała się do wyjścia.
— Nie jestem głodna. Chcę porozmawiać z Pokrzywowym Wąsem…proszę — mruknęła, patrząc na niebieskookiego zrozpaczona.
— Nic nie jadłaś… Mamo. Mamo, ja przepraszam. Zostań tu. Naprawdę proszę cię, zostań tu. Tyle emocji też może być dla ciebie niebezpieczne — miauknęło, a gdy w końcu zauważyło, że matka odpuściła i zmęczona zasnęła na posłaniu, wypuściło całe powietrze z płuc.
“Przepraszam mamo. Nie powinnom do tego wszystkiego dopuścić…”

***

Stało z boku. Słuchało słów Nikłej Gwiazdy tak, jak odległego szumu fal, który kompletnie nic jeno nie mówił. Patrzyło na ojca, mając nadzieję, że choć na chwilę zyska jego uwagę, choć wiedziało, że w jego oczach to Brukselkowa Zadra była tym lepszym potomstwem. Nie zdążyli porozmawiać z ojcem i w zasadzie to właśnie ten fakt najbardziej zaprzątał mu w tej chwili myśli. Obserwowało niebieskie futro, a w momencie, gdy usłyszało słowa ojca, uśmiechnęło się lekko.
“Fakt. To idioci.” pomyślało i obserwowało w ciszy sytuację.
“Dziwne. Tata jeszcze walczy. Nie wiem, czy byłeś dumny ze mnie… Ale ja jestem dumne z ciebie tato” spojrzało na ojca po raz ostatni, a widząc, że sytuacja zmierzała do zakończenia, odwróciło głowę, nie chcąc widzieć śmierci ojca.
“Tak musiało się stać. Mam nadzieję, że Kwitnący Kalafior da sobie z tym wszystkim radę…” mruknęło do siebie w myślach, a gdy już było po wszystkim, wróciło do legowiska medyków. Niedługo po tym zasnęło przytłoczone własnymi myślami.

Od Widlika

Widlikowi księżyce leciały, a choć był kociakiem spokojnym, to przecież nie zaprzepaścił też i dziecięcej ciekawości. Wymknął się ze żłobka, chcąc zrobić coś ciekawego. W końcu jego rodzeństwo spało, a jemu najzwyczajniej w świecie się nudziło. Do tego odrobina szaleństwa jeszcze nikogo nie zabiła. Przeskanował obóz zielonym spojrzeniem, a słysząc poruszenie przy wejściu do bezpiecznego schronienia nocnych kotów, przeniósł tam wzrok. Kocurek przyjrzał się kilku kotom, które niosły kłodę. Pan Żmijowiec mówił, że to na zwierzynę. Być może przy takiej wersji młody kocurek by przystanął. Gdyby nie to, że w drewnie dostrzegł coś nie będącego ciągłością. Przybliżył się bardzo powolutku do Zmierzchającej Fali, który zdawał się skupiać bardziej na rozmowie z Kropiatkową Łapą, niżeli tym, co działo się dookoła nich. W pewnej chwili kłoda została odłożona na ziemię, a koty skupiły się na rozmowie ze sobą i cichych gratulacjach. Nikt nie zwracał uwagi na młodego Widlika, który nareszcie dotarł do celu. Przyczaił się i przyjrzał ziejącej czernią dziurze. Krótko po tym dostrzegł jakiegoś skrzydlatego, pasiastego owada, którego owa ciemność pochłonęła. Oczy kremowego zalśniły. Na pewno tam było przejście do innego świata. W końcu pszczółka tam zniknęła i jeszcze nie wyleciała. Może będzie pierwszym, który dotrze gdzieś, gdzie jeszcze żaden inny kot przed nim nie dotarł. Wąsy poruszyły się zdradzając jak bardzo był podekscytowany. Rozejrzał się. Nie chciał przecież, by ktokolwiek go nakrył i odebrał mu tę przygodę. Naprężył się i korzystając z tego, że dziupla była na jego poziomie, po prostu wskoczył. Oczywiście żadnej innej krainy nie było, a sam Widlik spadł nieco niżej i zaklinował się. Pisnął przerażony, kiedy to kłoda została przetoczona na bok.
— Teraz lepiej — rozległ się przytłumiony głos Lśniącej Ikry. Kremowy kociak położył po sobie uszka i zaczął się szamotać w tej dziurze. Drapał pazurkami ścianki. Był przerażony, ale i zły na siebie. Jakim cudem mógł być tak naiwny? Nie potrafił sobie na to odpowiedzieć, ale jego próby spotykały się z dość dużym oporem. Postawił więc na asa w pazurku i po prostu zaczął rozpaczliwie miauczeć. Po jakiejś chwilce usłyszał poruszenie, gdzieś po drugiej stronie.
— Koci duch! — wrzasnęła Kropiatkowa Łapa, odskakując od kłody. Duch? Jaki duch?! Czy w tej kłodzie był duch razem z nim?
— Pomocy! Duch chce mnie zjeść! — wydarł się Widlik, czując jak coraz bardziej czuje się tym przerażony i przytłoczony.
— Nie wygłupiaj się Kropiatkowa Łapo, to z pewnością nie jest duch — odezwała się Biedronkowe Pole.
— Ale przecież ta kłoda wydaje dźwięki — skarżyła się dalej młodsza. Wtedy też Widlik usłyszał hałas rozrywanego drewna, a następnie poczuł jak ktoś chwyta go za kark i wyciąga. Szarpnął się, ale gdy tylko znów stał na podłożu, przylgnął do łapy Biedronkowego Pola.
— Haha! Kropiatka wystraszyła się kociaka! — rozległ się śmiech Zmierzchającej Fali. Biedronkowe Pole zgromiła ciemnego wzrokiem, a następnie liznęła Widlika w łebek, chcąc jakoś uspokoić małego uciekiniera.
— Upewnijcie się, że ta kłoda będzie bezpiecznie ułożona, a ja zabiorę tego malca do Kotewkowego Powiewu — rzuciła jeszcze Biedronka i zabrała kremowego kociaka do żłobka, gdzie przekazała go Kotewce, wyjaśniając co się stało. Kiedy Widlik został sam przy swojej opiekunce, spuścił wzrok na swoje łapki.
— Przepraszam — wymamrotał, na co Kotewka westchnęła, po czym przysunęła go bliżej siebie i sprawdziła, czy z kocurkiem było wszystko w porządku. Nie pominęła też wywodu na ten temat, ale ostatecznie pozwoliła Widlikowi położyć się pomiędzy przednimi łapami. Kocurek usnął, a starsza uspokajająco go lizała.

Event KN: Wniesienie kłody na zwierzynę.

Od Szepczącej Łapy CD. Lulkowego Ziela

Niepewnie spojrzałem na Lulka, nie nawiązując z nim kontaktu wzrokowego. Od kiedy pamiętałem, ogrodnik przy każdym kontakcie ze mną był chłodny. O ile w ogóle ten kontakt był. Widziałem, jak bardzo unika przebywania gdziekolwiek ze mną. Poza tym zauważyłem, że przestał nagle rozmawiać z panią Pierzastą Kołysanką, a jeśli już, to były to rozmowy krótkie, chłodne i oschłe.
— Czy…
"Czy ja jestem problemem? Czy pan mnie w ogóle lubi? Czy lepiej by było, gdybym obrał zwykłą ścieżkę wojownika? Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego tak bardzo mnie unika, nawet jeśli ja staram się być dobrym uczniem? Czy pan w ogóle cokolwiek do mnie czuje pozytywnego? Czy zdaje sobie pan sprawę, że czasami, ale tylko czasami, chciałbym powiedzieć do pana, że jest pan kimś mi… Tak jakby… Bliskim?..."
— Czy wie pan może, kiedy mniej więcej zakończy się odnowa obozu? I czy chciałby pan może zabrać mnie ze sobą do pani Różanej Woni? Chciałbym móc jakoś pomóc, skoro nie ma pani Gąbczastej Łapy…
Jak się okazuje, moja maska miała w sobie kilka dziur. Dziur na tyle dużych, że mogłem ją zdjąć i pokazać naprawdę siebie. Głównie dla Nenufary, jednak… Przy Lulku moja maska całkowicie opadała. Byłem po prostu sobą. Starałem się nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Wiele razy. Naprawdę się starałem! Tylko że… On chyba nie chciał. Nie chciał i to bardzo.
— Niedługo i nie mogę, mam kilka spraw do zrobienia i omówienia z Różaną Wonią — rzucił chłodno kot, wstając.
— Mhm… — mruknąłem ledwosłyszalne, czując rosnącą złość i flustrację.
Miałem ochotę płakać. Czułem, jak wszystko niszczę, próbując coś naprawić. Lub nawet nic nie robiąc! Po prostu egzystując w Klanie Nocy.
— Cz-czy je-estem prob-proble-emem? Le-lepiej by-y b-było, gdy-ybym… Gdy-gdybym po prostu… Nie istniał?
— Mówiłeś coś? — powiedział bez emocji ogrodnik, odwracając na chwilę głowę, jednak nie patrząc na mnie.
— Nie — odpowiedziałem, chyba pierwszy raz w życiu…
Kłamiąc.
Tak po prostu. Bez żadnego sztucznego uśmiechu, bez udawania kogoś innego. Po prostu skłamałem. Poczułem, jak dosłowne żołądek wykręca mi się na drugą stronę. Myślałem, że zaraz zwymiotuje. Lulkowe Ziele, nie mówiąc już nic więcej, po prostu poszedł przed siebie. Ja zostałem tam, gdzie byłem, czując jednocześnie każdą możliwą negatywną emocję i… Pustkę. Moje ciało trzęsło się, kiedy wchodziłem nierównym krokiem do legowiska, aby następnie byle jak walnąć się na swoje posłanie. Zwinąłem się w malusieńki kłębuszek, zasłaniając swój pyszczek łapkami oraz swoim puchatym ogonkiem. To było za dużo. Po prostu za dużo. Za dużo wszystkiego i niczego. Emocje szarpały mną, jak dwa wygłodniałe lisy, rozrywające wychudły kawałek padliny. Cały się trząsłem, jakbym co dopiero wyszedł z lodowatej wody w środku Pory Nagich Drzew, a łzy powoli nawilżały mech pode mną. Zostałem w takim stanie przez dłuższy czas, jednak w końcu byłem taki wyczerpany, że… Zasnąłem. Bez niczego. Bez ziaren maku. Bez uspokajania się. Bez ogarniania siebie czy swojego otoczenia. Po prostu zasnąłem z wyczerpania, zostając w ten sposób do samego rana.
Następnego dnia w obozie
✩ ★ ✩ ★ ✩
Dla nikogo nie powinno być wielkim zaskoczeniem, że się nie wyspałem i nadal byłem zmęczony. Może nie tak bardzo, ale nadal. Mój uśmiech tego dnia nie dochodził do oczu. Nikt jednak tego nie zauważył.
"I bardzo dobrze, oby tak zostało…" — pomyślałem, przymykając na kilka chwil swoje błękitne oczy.
Obserwowałem, jak kilkoro wojowników powoli dopycha kłodę, która miała posłużyć za nowe miejsce na składanie zwierzyny. To był już ostatni element. Patrzenie na ostatni wysiłek, jaki wszystkie Nocniaki wkładały w odbudowę swojego domu. Kłoda z dziuplą w środku była coraz bliżej miejsca w którym miała się znajdować, a inne koty również zaczęły się zbierać, aby, po pierwsze, po prostu to zobaczyć i poczuć na własnym futrze, a po drugie, aby wspólnie wrzucić zwierzynę do środka. Poprzedniego dnia pani Pierzasta Kołysanka wymieniła wodę w źródełku na czystą, w pełni zdatną do picia. I w końcu — po czasie, który jednocześnie zdawał się niemiłosiernie ciągnąć i przelecieć jak ułamek uderzenia serca…
— Koniec! Obóz Klanu Nocy został oficjalnie odnowiony!
Usłyszałem krzyki szczęśliwych kotów jednocześnie obserwując, jak zaczynają brać przygotowaną już wcześniej przez uczniów (w tym mnie) zwierzynę do dziupli. Sam również złapałem dwie myszy, wrzucając je do środka. Wszyscy zaczynali świętować, jednak ja… Nie świętowałem razem z nimi. Oczywiście, cieszyłem się, nie że nie! Mój umysł zajmowało jednak jedno pytanie, skierowane do ogrodnika, który stał na uboczu, obserwując całą akcję z daleka. Wziąłem kilka głębokich, powolnych oddechów, następnie cofając się do niego. Stanąłem przed nim, jednak znów nie patrzyłem w jego ślepka.
— Czy… Czy jes-stem probleme-mem? — wydusiłem w końcu cicho, jednak na tyle głośno, żeby pan Lulek usłyszał.
— Dla-dlaczego mnie pan… Tak unika? Ni-nie rozumiem tego… Z… Zrobiłem coś? N-nie tak?
< Luluś?... >
[ 769 słów, trening ogrodnika ]

Wykonane zadania:
Wniesienie na wyspę kłody na zwierzynę

Od Szepczącej Łapy do Latającej Ryby

Przeszłość, kiedy Szepcik był dopiero kilka dni po mianowaniu
✩ ★ ✩ ★ ✩
— Jak ci się podoba bycie uczniem ogrodnika, skarbie? — spytała łagodnie Nenufara, otulając mnie swoim puchatym ogonem.
— Jest bardzo fajnie, pani Pierzasta Kołysanka, zdążyła nauczyć mnie już nawet kilku ziół, które mamy w ogrodzie zielnym! — mruknąłem entuzjastycznie, wtulając się w Nenę. — Tylko… Pan Lulkowe Ziele chyba mnie nie lubi, bo trochę mnie unika… — dodałem po chwili namysłu. — A najgorsze jest to, że nie wiem dlaczego! Mamo, zrobiłem coś nie tak? Na początku nawet się troszeczkę smuciłem, że nie będzie mnie uczył, bo pani Pierzasta Kołysanka wydawała mi się zbyt zajęta na uczenie takiego kota, jak ja… W końcu jest księżniczką! Trochę się jej bałem na początku, pierwszego dnia treningu… Ale teraz już się nie boję!
Nenufarowy Kielich delikatnie przesunęła mnie bliżej siebie, odpowiadając mi.
— Pewnie ci się wydaje. Może Lulkowe Ziele chce cię najpierw poobserwować, a potem do ciebie podejdzie? Nie wiemy tego, ale to nie jest ważne, nie zawracaj sobie tym głowy, muszelko. A czego już zdążyłeś się nauczyć?
Moje oczka rozbłysły na pytanie arlekinki.
— Na przykład maliny! To była pierwsza rzecz, jakiej się nauczyłem! Jest dobra na bóle oraz pomaga zatrzymać krwawienie podczas porodu! Ma takie postrzępione listki i różowiutkie, słodko-kwaśne owocki!
— Ojejku! To naprawdę wspaniale, rybko! Pamiętasz może coś jeszcze?
Uśmiechnąłem się, w głowie przytaczając wszystkie lekcje, jakie już miałem.
— Pamiętam jeszcze dziką różę, która w małej ilości pomaga z układem moczowym, jednak jeśli zje się jej za dużo, to może zaszkodzić zamiast pomóc. Oprócz tego, pamiętam jeszcze korzeń łopianu mniejszego, po którego przeżuciu na papkę, a następnym nałożenie na ranę, następuje leczenie infekcji i uśmierzanie bólu, głównie ugryzień szczurów, ale również innych ran i ich infekcji. Jeśli zje się go za dużo, to może rozboleć cię brzuch, ale poza tym nic więcej ci się nie stanie.
— Jejciu, to naprawdę przydatna wiedza dla ogrodnika! Jestem z ciebie bardzo dumna Szepcząca Łapo, świetnie sobie radzisz!
Kiedy mama skończyła mówić, podeszła do nas pani Algowa Struga.
— Hej, Nenufarowy Kielichu, pomożesz nam przenieść tę kłodę? Trzeba ją zacząć transportować na swoje miejsce, a ty chyba jako jedyna jesteś aktualnie wolna.
Pani Alga ogonem wskazała na panią Czyhającą Murenę, Latającą Rybę oraz Mżący Przelot, które już czekały przy pniu.
— Jasne, że pomogę! — miauknęła Nenufara.
Przelotnie liznęła mnie po głowie, po czym wraz z zastępczynią u boku, podeszła do reszty czekających już wojowniczek. Kotki w piątkę rzeczywiście dużo łatwiej podniosły wielką kłodę, zaczynając ją nieść.
Kiedy one pracowały, ja przyglądałem się Latającej Rybie, która szczególnie przykuła moją uwagę swoim unikatowym wyglądem. Miała czarno-białe, śliczne futerko, które układało się w coś na kształt spirali. Jedna jej tęczówka miała w sobie jednocześnie dwa kolory — niebieski i brązowy!
Podczas moich rozmyślań o tym, czy taki rodzaj kolorystki oczu może występować na przykład z odcieniem zielonym, panie skończyły i już chciały zacząć się rozchodzić! Szybko podbiegłem do Nocniaczki, która aktualnie swoim wyglądem skupiała ABSOLUTNIE całą moją uwagę.
— Masz bardzo piękne futerko, wygląda jak takie jakby kółka, które pojawiają się na powierzchni wody, kiedy wrzuci się do niej kamyk! Te oczy też są bardzo ładne! I imię w sumie też mi się podoba! Latająca Ryba… Czy istnieją latające ryby?
< Rybka? Odpowiesz na nurtujące mnie pytanie? >
[ 535 słów, trening ogrodnika ]

Wykonane zadania:
Wniesienie na wyspę kłody na zwierzynę

Od Szepczącej Łapy do Niezapominajkowej Łapy

Podszedłem do sterty zwierzyny, biorąc z niej wiewiórkę. Właśnie skończyłem dzisiejszy trening z panią Pierzastą Kołysanką, więc stwierdziłem, że w sumie, to mogę coś przekąsić. Powoli zacząłem zjadać stworzonko, zanurzając się w rozmyślaniu o milionie rzeczy na raz.
"Czy oszukuję Trzcinowy Szmer, Ćmią Łapę, Niezapominajkową Łapę i Kropiatkową Łapę? Czy to znaczy, że jestem dwulicowy, fałszywy i niegodny zaufania czy znajomości, już nie mówiąc o przyjaźni? Dlaczego nie mogę być normalny? Czemu muszę być taką ciapą, która boi się za głośno oddychać i podskakuje na widok własnego cienia? Dlaczego nie mogę być taki jak inni? Dlaczego mam takie nakreślające imię? Szept. Czy to znaczy, że muszę być taki już zawsze i nigdy nie pozbędę się łatki cichego, dziwnego kocięcia, nawet jako dorosły ogrodnik? Czemu nie mogłem nazywać się na przykład Nimfa? To takie piękne imię… Takie majestatyczne… Nienakreślające niczego, początkując na płci, a kończąc na charakterze. Czemu pan Lulkowe Ziele tak mnie nie lubi? Dlaczego czuję się, jakby był moim starszym bratem? Dlaczego czasami chcę, aby tak było? Dlaczego pan Szałwiowe Serce wydaje mi się zarazem tak bliski i tak daleki, choć znam go tylko trochę i jest taki dobry? Czemu na jego wygląd przez ułamek uderzenia serca mam ochotę krzyczeć i uciekać? Czy zrobiłem coś nie tak? Czy jestem niewystarczający? A może jestem po prostu błędem, który nigdy nie miał przyjść na ten świat? Dlaczego muszę czuć taką pustkę. Czemu muszę być taki, a nie inny? Co to za postacie, które co noc odgrywają krwawe sceny. Kim są? Czemu tak bardzo nie mogę o nich zapomnieć? Może to moja rodzina biologiczna? A może to tylko moja wyobraźnia? Skąd ja w ogóle pochodzę? Może z jakiegoś innego klanu? A może raczej jestem tworem pieszczochów, lub samotników? Albo w ogóle nie wiadomo czego? A co jeśli któryś kot z Klanu Nocy po prostu wstydził się mnie i się do mnie nie przyznaje? Czy Nenufarowy Kielich naprawdę mnie kocha? Jeśli tak naprawdę po prostu nie ma serca mnie skrzywdzić i wyznać mi prawdę?"
Moje rozmyślenia przerwał widok znajomego futerka, należącego do nikogo innego, niż do Niezki! W kilku szybkich kęsach dokończyłem wiewiórkę, aby następnie przez kilka długich chwil obserwować, jak Kuni Strumyczek, Porywisty Sztorm, Baśniowa Stokrotka, — oraz oczywiście dymna uczennica, — przenoszą kłodę, mającą służyć ulepszonej wersji sterty na upolowaną zwierzynę Nocniaków. Podniosłem się, szybko podchodząc do pracujących kotek, a tak konkretniej — do Niezapominajki.
— Hejka, Niezapominajkowa Łapo! Czy nie potrzebujecie może pomocy? Jestem już po treningu i chętnie podam pomocną łapę!
Uśmiechnąłem się do przyjaciółki, a do mojego łaciatego noska doleciał delikatny aromat niezapominajek, wplecionych w futro koteczki stojącej przede mną.
< Niezkaaa? >
[ 428 słów, trening ogrodnika ]

Wykonane zadania:
Wniesienie na wyspę kłody na zwierzynę

Od Szepczącej Łapy do Widlika

✩ ★ ✩ ★ ✩
Spacerowałem sobie spokojnie między różnymi roślinami w ogrodzie zielnym, kiedy przypomniałem sobie o bransoletce dla pani Pierzastej Kołysanki. Piórko wybierała się aktualnie na poszukiwania ostatnich nasion tego sezonu, więc stwierdziłem, że mogę pójść razem z nią. Radosnym krokiem podszedłem do swojej mentorki.
— Dzień dobry pani Pierzasta Kołysanko! Czy mogę pójść poszukać nasion razem z panią?
Księżniczka skierowała na mnie swój pyszczek, z którego nie mogłem w zasadzie wyczytać żadnych większych emocji.
— Myślę, że możesz — mruknęła obojętnie, następnie kierując wzrok na drugiego ogrodnika. —
— Lulkowe Ziele, miałam się ciebie spytać już wcześniej. Idziesz z nami? 
Pan Lulek przez kilkanaście uderzeń serca przeskakiwał wzrokiem z ogrodniczki na mnie i z powrotem, w końcu jedynie sztywnie kiwając głową na “tak”.
Ucieszyłem się, że możemy pójść we trójkę. Będzie fajniej!
— W takim razie za niedługo wyruszamy, Szepcząca Łapo, przyjdę po ciebie, ale najpierw coś zjem — stwierdziła córka pani Mandarynki, co uznałem za koniec rozmowy.
Młodszy kocur — z niewiadomych mi przyczyn cały spięty — odwrócił się od nas, idąc w głąb zielnika.
Ja oraz pani Piórko, po niedługiej chwili, nie wymieniając już ani słowa, zgrabnie przepłynęliśmy na wyspę, na której mentorka skierowała się wprost do sterty zwierzyny.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia, dostrzegając z oddali panią Kotewkę, na której widok wpadłem na pomysł odwiedzenia jej oraz kociąt, przebywających aktualnie w żłobku.
Wesoło podreptałem w jej stronę, delikatnie bujając ogonem na lewo i prawo z radości. Akurat tego dnia miałem całkiem dobry humor!
— Dzień dobry pani Kotewkowy Powiewie! Pomóc z czymś pani? Może chciałaby pani ze mną chwilkę porozmawiać?
Piastunka chyba zaskoczyła się moją obecnością oraz chęcią rozmowy i to w dodatku z nią. Strzepnęła jednym uchem, jakby zastanawiając się nad tym, co mi odpowiedzieć.
— Dziękuję Szepcząca Łapo, ale jestem zajęta. Jeśli chcesz, możesz iść odwiedzić kocięta w żłobku. Myślę, że polubiłbyś się z Widlikiem.
Pokierowałem do księżniczki delikatny uśmiech, obserwując ją swoimi błękitnymi ślepiami.
— Dobrze, to do widzenia! Na pewno jeszcze panią odwiedzę!
Nie czekając na odpowiedź kocicy, po prostu wszedłem do żłobka, gdzie zastałem dwójkę kociąt. Obydwie puszyste kuleczki były tej samej płci co ja. Przyjrzałem się im nieco dokładniej. Jeden z nich miał biały tułów, jednak jego łapki były ciemne, dodatkowo pokryte pręgami. Cicho pochrapywał, delikatnie machając swoimi niewielkimi łapkami.
"Pewnie coś mu się śni. Słodko to wygląda!"
Tuż obok niego spało drugie kocię. Ono również miało na sobie swojego rodzaju białą pokrywę, niemal identycznie wyglądającą, jak ta jego brata obok. Zanim jednak zdążyłem stwierdzić coś więcej, usłyszałem za sobą cichy, spokojny głosik, przez który o mało nie wyskoczyłem z futra.
— Dzień dobry. Mogę w czymś pomóc?
Szybko się odwróciłem i zobaczyłem przed sobą małego kocurka z dużymi, zielonymi oczkami.
— Jak masz na imię? — spytałem malucha, który usiadł.
— Widlik — miauknął zwięźle, zaczynając lizać sobie przednią łapkę. — A ty? — dodał po chwili, nie spuszczając ze mnie wzroku ani na ułamek uderzenia serca.
— Jestem Szepcząca Łapa, uczeń ogrodnika. Ładne imię, Widlik… Chcesz może się pobawić? Mam w sumie chwilę i chętnie ją ci poświęcę.
Kremowy prześwietlił mnie kolejny raz od góry do dołu, po czym zamiast mi odpowiedzieć, wzruszył ramionami. Myślałem, że to koniec jego gestu, jednak po chwili dodał jeszcze:
— Chętnie. Możemy wyjść ze żłobka?
Na jego pytanie na chwilkę zastygłem. Nie mogłem wziąć go sam, a pani Kotewka musiała zostać w pobliżu pozostałej dwójki. Wtedy jednak usłyszałem głos Nenufary oraz księżniczki, wchodzących do żłobka.
— Cześć mamo! Czy mogłabyś pójść razem ze mną i Widlikiem do centrum obozu? Chciałbym się z nim pobawić, ale pani Kotewkowy Powiew musi zostać z jego rodzeństwem.
Nenufarowy Kielich uśmiechnęła się, obejmując mnie swoim puszystym ogonem.
— Jasne synku, mogę z wami pójść!
— W takim razie chodźmy — mruknął kociak, wychodząc z ciepłego legowiska.
Wraz z kotką oraz kocurkiem, szybko znaleźliśmy się w sercu obozu, niedaleko kotów, które powoli wnosiły kłodę, mającą posłużyć jako kłoda na zwierzynę.
Widlik jednak zbytnio się tym nie przejął. Moja mama usiadła gdzieś niedaleko, aby mieć na nas oko, a ja ciepło uśmiechnąłem się do Widlika, który rozglądał się za jakimś zajęciem.
— A może porysujemy w piasku? Lubię to robić.
Nie odpowiedziałem kociakowi, ponieważ usłyszałem za sobą koty, które powoli zbliżały się do nas z pniem, który nasunął mi lepszy pomysł.
— Hej, a co jeśli by tak porysować na tym kamieniu? — zaproponowałem, ogonem wskazując na głaz trochę wyższy od kociaka.
— Jeśli weźmiemy troszeczkę wody, to może uda nam się coś w nim narysować! Zostawimy pamiątkę dla przyszłych Nocniaków!
Oczy kocurka rozbłysły niczym dwa malutkie świetliki, skrywające się w koronach drzew, kolorem podobnych do jego oczek.
— Okej! — pisnął, lekko się uśmiechając.
Był bardzo spokojny jak na kociaka. Spokojnie podszedł do skały i już chciał zamoczyć łapki w wodzie, kiedy zatrzymał je w pół ruchu.
— Możemy nawilżyć w tym źródełku swoje łapy? — spytał, wpatrując się w przeźroczysty płyn.
— Tak, jeszcze nikt nie pije tej wody. Jest brudna od ziemi, więc i niezdatna do picia. Nikt nie powinien się na nas zdenerwować, spokojnie.
Kiedy zapewniłem kocię, że nie robimy nic złego, szybko zanurzyło dwie łapki w wodzie. Następnie zaczął jednym pazurkiem rysować rybkę. Podszedłem i również włożyłem na chwilę swoje łapy do wody. Zamiast jednak coś rysować, mocno przycisnąłem je do skały. Po dłuższej chwili, kiedy je zdjąłem, został odcisk! Widlik obserwował mój ruch, niewiele później również odciskając poduszki łap na skale. Na chwilę odwróciłem głowę, patrząc na Rosiczkową Kroplę oraz Krewetkową Łapę, która była tam wraz ze swoją mentorką — Biedronkowym Polem — przemieszczające się sprawnie wraz z ową kłodą. Naprawdę wydawała mi się bardzo ciężka. Kotki szły powoli, patrząc pod nogi. Kierował nimi Rysi Bór, który raz na jakiś czas odchodził i zostawiał je we trójkę, aby móc powiedzieć, gdzie mają iść. Potem wracał z powrotem do nich, dźwigając ją razem z nimi. Serce robiło mi się większe, gdy patrzyłem na współpracujące koty. W tym czasie Widlik zdążył namalować więcej różnych rzeczy na skale, jednak jak się okazało, te rozmywały się pod jego dotykiem. Odciski naszych łap oraz rybka trzymały się, co było dla mnie zagadką. Podszedłem do niego i zacząłem znów zostawiać swoje łapy, tym razem lekko je wykrzywiając. Kremowy narysował znak Klanu Gwiazdy, następnie odchodząc od swojego dzieła, aby zobaczyć je w całości. Niewiele później dołączyłem do niego.
— Pięknie wygląda, dobrze sobie poradziłeś! — mruknąłem do niego z uśmiechem.
< Widlik??? >
[ 1026 słów, trening ogrodnika ]

Wykonane zadania:
Wniesienie na wyspę kłody na zwierzynę

Od Ćmiego Księżyca

Poczuła smak krwi. Wyczuła zapach morza, piasku... zapach mewich piór, które odnalazła schowane między liśćmi dębu. Dębu, który sama zebrała jakiś czas temu, który był suchy i niemal sam rozpadał się w pysku; dlaczego więc ptasia posoka była wciąż świeża, ciepła, gęsta... Ćmi Księżyc miała wrażenie, że zakleja jej pysk, że barwi zęby, że wypala w dziąsłach bolesne dziury, ale kiedy zmusiła język do ruchu... niczego nie poczuła. Jedynie słodkawy smak krwi, który tak dobrze znała. Jedynie napływającą ślinę, której nie umiała powstrzymać. Serce waliło jej w piersi, oddech był szybki, ale płytki. 
"Zły znak, zły znak!" — krzyczały głosy w głowie. Czuła, jak zimny pot zbiera jej się pod grubym futrem, jak próbuje spłynąć w dół grzbietu, jak moczy podszerstek. Pióra pozostały w jej pysku jedynie uderzenie serca; tyle wystarczyło kotce, aby je zidentyfikować. Teraz leżały przed nią. Zapewne oblepiły się pyłem i naniesionym, suchym już błotem, którego nie miała już czasu ani siły wynosić. Zapach jednak był tak mocny, że nawet pomimo ślepoty, nie mogła o nich zapomnieć, nie mogła zwyczajnie udawać, że nie spoczywają ciężko, pomimo ich rzeczywistej lekkości, zaraz pod jej drżącymi łapami. 
— Ćmi Księżycu? — Lekko przytłumiony głos Mroźnego Wichru dotarł do jej uszu. Wraz z nagłym, gwałtownym wdechem, udało jej się zrzucić obawy na sam tył swojej głowy. 
"Nie masz czasu. Nie możesz..." 
— mówiła sobie cicho pod nosem. Spróbowała udawać, że słodki aromat krwi nie miesza jej w głowie, że blada, błyskająca iskierka Wiecznego Zaćmienia, która leżała na swoim legowisku zwinięta w ciasny kłębek, nie mają na nią żadnego wpływu. 
"Nie rusza cię to. Nie może cię ruszać. Nie masz czasu. Nie możesz być słaba." 
— Głos piszczał nieustannie i drapał jej uszy od środka. 
Srebrna wyłoniła się ze składzika, a tam czekał na nią wojownik. Liliowy kocur zdał nie ruszyć się z miejsca, ale głuchy odgłos ogona, który uderzał o podsuszony na krańcach mech, mówił tym, że cierpliwość nie stała się nagle częścią jego charakteru. 
— Nareszcie! Niemal nie skamieniałem i nie przyrosłem. Rozumiem, że jesteś prawie sama... — Tu posłał szylkretce przelotne, nieufne spojrzenie — Ale co jakbym był umierający, na łożu śmierci, jedną łapą po drugiej stronie, hm?
— Nie narzekałbyś tak — rzuciła sucho pod nosem. Niebieskooki zaśmiał się z kapką kpiny. 
— Masz krew na pysku — odezwał się znów, nagle. Asystentka była w trakcie przeżuwania suchych liści dębu, aby nałożyć je na jego zranioną łapę. Kiedy padły owe słowa, na moment przestała ruszać żuchwą. Szybko jednak przestała i dokończyła swoją pracę; nie śpieszyła się. — Trzymasz tam osobny stos piszczek? Nie zdziwiłbym się, skoro jesteś taka... obła... ale czy to nie jest nie fair?
Wypluła papkę na poduszkę, a ciepła ślina zaczęła powoli skapywać na kamienną posadzkę. Niewidzące oczy podniosły się na kocura. 
— Mam tam na pewno kilka jagód, które cię uciszą — mruknęła spod nosa. 
— Nie boisz się tak mówić? Już twojej siostrze wiele udowodniono, też chcesz się pchać pod pazury klanu? — Mimo zaczepnych słów dał sobie powoli owinąć ranę pajęczyną. 
— Możesz patrzeć mi na łapy — zaczęła, odchodząc kilka kroków, aby odłożyć pozostałe lekarstwa, a następnie dodała: — I spróbuj znaleźć coś innego niż soki ziół i smród mysiej żółci. 

* * *

Poczuła delikatne szturchnięcie. Kroki słyszała już wcześniej. Nie spała; wiedziała, że w tym legowisku sypiają jedynie pacjenci, że błogosławieństwo odpoczynku omija obie stałe mieszkanki. Nie potrzebowała upewniać się, że ciche miarowe wdechy należą do Świergoczącej Łapy, któremu wieczór wcześniej podała jelenią dawkę nasion maku ze swojego własnego, ukrytego składziku. Tak dobrze znała już też ciężkie, płytkie i urywane chrapanie Pokrzywowych Zarośli. 
"Chciałabym go nie znać. Chciałabym się już od niego uwolnić; to trel śmierci..." — przemknęło jej przez myśl, ale szybko strzepnęła to na bok. Zwłaszcza że usłyszała głos. Tak znajomy, a tak... od dawna nieobecny.
— Ć-ćmo... — szepnęła Wieczne Zaćmienie. Jej głos brzmiał nieobecny. — Wiem, że nie śpisz. Słuchałam twojego oddechu.
Młodsza podniosła łeb, szukając uczucia ciepłego oddechu siostry na policzku. Szylkretka nie czekała na jej reakcje, jedynie kontynuowała przyciszonym głosem. 
— Prosze cię... Zrób coś. Zrób coś z tym — Tutaj wskazała na swoją głowę, nie bacząc na ślepotę rozmówczyni. Mówiła dalej: — Zrób coś ze mną... 
— Za-zaćmienie... — wydukała bladooka, ale szybko poczuła ciężar łapy na mordce.
— Oni tu nie chcą przychodzić. A ty nie chcesz tu być... W przeciwieństwie do ciebie, ja to widzę... — mruknęła, a drżący wydech uszedł spomiędzy warg. Przełknęła śline. — Jestem jak kamień na mchu. Kamień na szczycie góry, który chwieje się z każdym krokiem, z każdym podmuchem wiatru. Taki kamień w końcu spadnie i zrobi komuś krzywdę... Taki kamień trzeba przenieść, zanim rozpocznie się ulewa... 
— G-gdzie..? — zapytała niepewnie, chociaż w rozum mówił jej, że to pierwsza racjonalna rzecz, którą powiedziała jej siostra od wielu, wielu księżyców. 
— Gdzieś, gdzie stabilnie będzie leżeć, dopóki nie rozpadnie się w proch... Gdzieś, gdzie przyrośnie do ziemi. — Spuściła wzrok na swoje chude łapy. Ćmi Księżyc z ciężkim sercem pokiwała głową. Szylkretka nie musiała nic więcej mówić. Sama srebrna już kilkukrotnie rozmyślała o tym, co powinna zrobić w jej sprawie. Nie mogła przecież do końca swojego życia leżeć w niemal całkowitym bezruchu w kącie lecznicy. Musiała zrobić komuś miejsce. 
— Dobrze. Pójdę... — powiedziała po dłużącej się chwili ciszy. Nie wiedziała, czy siostra czuła ulgę. Może spodziewała się sprzeciwu? Błagań, aby nie pozostawiała jej samej z całym klanem na głowie? Milczenie znów rozlało się między medyczkami. Oddechy dwóch kocurów stawały się głośniejsze i głośniejsze. 
— Zostawię cię samą... — odezwała się w końcu Zaćmienie. Ton był smutny, pełen żalu do samej siebie.
— Tak.
— Nie wytrenowałam ucznia. Ty nie mogłaś. 
— Owszem. 
— Co zrobisz? 
— Nie wiem — przyznała z nutą zawahania.
— Czy... Myślisz, że to, co mówią to prawda? Klan Klifu jest przeklęty, czyż nie? Zatruliśmy go... Ja również... 
— Tak... Jest. — Nie tego spodziewała się starsza z kotek. Ta chłodna, prosta odpowiedź rozlała się po jej rozżarzonej od wstydu mordce, aż dotarła przez grzbiet do koniuszka ogona. — Zło jest wśród nad, jest w glebie... krąży nad nami... 
— C-co dalej..? — zapytała niepewnie, niczym kocie, które mimo strachu wciąż domaga się, aby matka dokończyła mu straszną opowieść. 
— Nieomylni Przodkowie mają nas w opiece... 
— Ciemko... Nieomylni Przodkowie pozwolili mi mordować koty... — Z tymi słowami Wieczne Zaćmienie zostawiła asystentkę w mroku. Srebrna słyszała jeszcze tylko, jak cicho kładzie się na swoim wygniecionym już mchu. Żadna z nich już nic nie powiedziała... mimo że obie pozostały czujne aż do świtu.

* * *

— Ćmi Księżycu, podeszłabyś, proszę, prędko do Postrzępionego Mrozu i jej kociaków? — Do legowiska medyków zajrzała widocznie poddenerwowana Pietruszkowa Błyskawica. Jej głos był pełny zdenerwowania. Medyczka usłyszała, jak stary kocur wierci się na swoim posłaniu mimo piekącej rany na barku. Pokrzywek nie dał jej nawet otworzyć pyska.
— C-co się stało? — wydukał cicho, wpatrując się przejęty w czekoladową wojowniczkę.
— O-oh... Podobno Niebo nie chce jeść, pić, niemal się nie odzywa... a jak już to piska strasznie... — opisała kotka. Ćma bez słowa skierowała się do składziku, a raczej wcisnęła do niego głowę. W środku pachniało Wiecznym Zaćmieniem.
— Aksamitka i miód — poleciła, a szuranie łap wybrzmiało od razu. Dzisiaj miała iść do Judaszowcowej Gwiazdy. Obiecała przecież... Obiecała... nawet jeśli wiedziała, że z każdym uderzeniem serca jej siostra żałuje i wstydzi się tego otwartego przyznania się do całkowitej porażki. To zniszczy wszystko, na co pracowała, od kiedy została uczennicą Czereśniowej Gałązki.
— Proszę — powiedziała szylkretka, podając zawiniątko pod nos. Ćma złapała liść dębu, na którym rozlał się słodki miód, na który medyczka przylepiła pomarańczowe aksamitki.
— Pietruszka przyszła.
— Słyszałam.
— Martwi się.
— Jak zawsze... — Tutaj starsza odwróciła się i nie powiedziała już nic więcej. Bladooka westchnęła jedynie. Odwróciła się i prędko wyszła z legowiska. Bez słowa wyminęła wojowniczkę, która wciąż czatowała przy dużym kamieniu. Medyczka nawet nie skinęła ogonem w jej stronę. Nie zwracając uwagi na innych; wszyscy i tak nauczyli się już, żeby schodzić jej z drogi, przedostała się do żłobka, gdzie od razu udało jej się usłyszeć niepokojący oddech kociaka. Nie zdążyła nawet postawić łapy na miękkiej wyściółce, a już została przywitana delikatnym, słyszalnie zmartwionym głosem Postrzępionego Mrozu.
— Dzięki ci Klanie Gwiazdy! Ćmi Księżycu tak się ciesze, że udało ci się sprawnie przyjść. Wiem, że na pewno masz tyle na głowie, ale mała Niebo... Nawet nie wiem, co powiedzieć, sama pewnie wiesz najlepiej, co jej jest, ale nie chce pić, ani jeść, a piszczy z głodu, no a te piski... takie świszczące... — powiedziała matka kociąt, otulając liliowe kocię ogonem. Ślepa kotka nachyliła się nad drobnym boczkiem i nasłuchiwała. Z gardła prócz świstów wydobywało się również niepokojące bulgotania, a sam oddech był płytki, szybki i niespokojny.
— Infekcja — rzuciła i od razu wróciła po zawiniątko, które upuściła przy wejściu.
— Infekcja... Czy jest niebezpieczna? — zapytała Strzępka.
— Nieleczona.
— Czyli wszystko będzie dobrze?
— Miejmy nadzieję. — Położyła posłodzony liść przy karmicielce. — Miód i aksamitka. Jest smaczna, więc powinno nie być problemów.
— I to tyle? Czy coś jeszcze mam zrobić? Czy... Czy ty coś jeszcze możesz zrobić? — zadała pytanie z dozą niepewnej nadziei.
— Przyniosę więcej... wieczorem. — I wyszła. Słyszała jeszcze jedynie, jak matczynym tonem Postrzępiony Mróz zachęca córeczkę do skosztowania żółtego lepu. Chciała wrócić już do lecznicy i zając się ponownie raną Pokrzywowych Zarośli. Powoli godziła się już z tym, że jest ona niewyleczalna, że jedyne co może robić to zbierać nagromadzoną ropę świeżym, mokrym mchem i smarować ją przeżutym skrzypem. Nie było jej jednak dane, gdyż dotarł do niej wzburzony głos Rozświetlonej Skóry.
— Co ty myślisz, że robisz?! Kto pozwolił ci się szwendać?! — Wojownik wręcz krzyczał. Sierść stała mu dęba, a brązowe ślepia iskrzyły się wściekle; Ćma nie musiała tego widzieć, żeby wiedzieć, kto jest powodem wybuchu jego emocji. Skierowała się w kierunku jaskini dla więźniów.
— Co się dzieje? — zapytała brata, a ten szybko obrócił się w jej kierunku.
— Wymyka się! Więźniarka się wymyka! — warknął, tym razem w stronę rudej kotki, która do tej pory siedziała kilka kroków dalej. Ćma nagle wyczuła stary zapach ropy.
— Coś się stało? — Tym razem odwróciła łeb, nie mówiła już do wojownika, chociaż on i tak próbował odpowiedzieć.
— Ucie-
— Cicho! — Zamilknął. — Jagienko?
— Oko mnie bolało. Ukułam się piórem; musiało być bardzo brudne... Mówiłam Rozświetlonej Skórze, ale...
— Kłamstwo! Byłem przekonany, że symulowała.
— Bracie, nie masz patrolu? — Nie drgnęła. Pełnia za to westchnął, chciał zaprotestować, ale kłótnia z Ćmim Księżycem była bezsensowna. Zwłaszcza że była zirytowana. Odszedł, mrucząc pod nosem.
— Naprawdę nie próbowałam odejść. Przysięgam! Nie miałabym gdzie... — zaczęła tłumaczyć się ruda więźniarka. Jeden ruch grubej kity medyczki sprawnie rozkazał jej przestać.
— Wierze ci. — Usiadła spokojnie, owijając ogon wokół krótkich łap. Jeszcze raz posmakowała powietrza. Upewniła się — Ale zapach ropy jest stary.
— A-ah, tak... Rozświetlona Skóra miał trochę racji... Ale zrobiłam tylko kilka kroków, bo widzisz... Przez szczelinę wpada promyk słońca, a dzięki niemu nawet na skalę może wyrosnąć chwast. Zobaczyłam przy głazie rosnące nieśmiało jaskółcze ziele, więc skoro nikt nie mógł mi pomóc... — mówiła cicho, spokojnie, ale głos lekko jej drżał.
— Glistnik na infekcje — powtórzyła pod nosem medyczka.
— Tak.
— Pomógł?
— Zadziałał znakomicie... Zapach ropy pochodzi pewnie z mchu.
— Mhm... Dobrze — powiedziała i powstała. Zanim odeszła, dodała jeszcze: — Wymienią ci mech.
Zostawiła dawną samotniczkę samą sobie. Była zmęczona. Była zła na brata. Była zła na chorowite dzieci Postrzępionego Mrozu. Była zła na szaloną, zagubioną siostrę... Miała ochotę położyć się na legowisku i odpłynąć w błogi, makowy sen...
Ale nie mogła.
"Jesteś sama. Jesteś jedyna" — szeptały głosy prosto do jej ucha. Szeptały to dniami, krzyczały nocami. Wiedziała o tym. Klan Klifu tworzył spróchniały dąb, którego koroną był Judaszowcowa Gwiazda. Wiele kotów było zarazą... Jej matka była zarazą, jej siostra jest zarazą... Musiała wybrać kim ona chce być.
"Żywica płynie, żywica jest znakiem, że drzewo wciąż żyje... ale żywica krwawi, kiedy tylko ktoś uszkodzi jego najbardziej odsłonięta część... Jest lepka... Klei się do łap i uporczywie trzyma się ich niczym żałosnej obietnicy... Nie będę żywicą." — powiedziała stanowczo, marszcząc nos.
"Korzenie stabilizują drzewo. Bez nich upadłoby przy najmniejszym podmuchu wiatru, któremu jest w stanie postawić się byle mlecz. Sięgają jednak w dół... Sięgają ziemi, która jest brudna i prymitywna, która daje drzewu jedynie tyle wartości, aby przeżyło... To wystarczy, by rosnąć, ale nie by wzlecieć wyżej... Niech starszyzna pozostaję blisko gruntu i tak czeka jedynie na mogiłę..." — Musiała na moment usiąść. Łapy ją bolały, a w głowie dudniły myśli.
"Nie jestem częścią drzewa." — W końcu zrozumiała "Jestem wodą, która w nim płynie. Jestem wodą, która odżywia korzenie i pozwala im piąć się dalej w dół, która pozwala twardnieć całemu drzewu, która sprawia, że liście korony są zielone. Nie jestem jego częścią, ale tylko z moją pomocą wszystko nie upada. Ja nie potrzebuje ich, ale oni potrzebują mnie przy każdym kroku, słowie, wdechu. A Klan Gwiazdy..? Oni są światłem, słońcem... Razem tworzymy życie..." — Uśmiechnęła się delikatnie, acz pewnie. Skierowała się prosto do legowiska Judaszowcowej Gwiazdy; woda nie pozwoli, aby coś ją zanieczyszczało.
Jaskinia była pogrążona w chłodnej ciszy. Gdyby nie doskonały słuch medyczki i ciężki oddech kocura, a także jego rozświetlona iskierka, pomyślałaby, że go tam nie ma. Nie wychodził za wiele. Ostatni raz, kiedy była pewna, że wychylił nosa z legowiska, był dnia, kiedy jej matka została odesłana do starszyzny. Wtedy też zrozumiała, że starość goni jej rodzinę niczym rozwścieczony borsuk. Odchrząknęła. Szelest futra.
— Kto przyszedł? — rozbrzmiał głos przywódcy. Był chory; wiedziała o tym, słyszała, czuła... Ufała jednak wujowi. Ufała, że on ufa jej.
— To ja — powiedziała spokojnie, robiąc kilka kroków w głąb. Poczuła ciepło jego rozgrzanego od gorączki ciała. — Przyszłam z prośbą.
— Jaką Ćmi Księżycu? Co mogę dla ciebie zrobić? — zapytał ze szczerą troską. Wiedziała, że dla niej, dla swojej siostrzenicy, dla swojej medyczki, zrobiłby wszystko... o ile byłoby to w zgodzie z Klanem Gwiazdy.
— Wieczne Zaćmienie... — Na sam dźwięk imienia drugiej córki Bożodrzewnego Kaprysu iskra zadrżała. — Chce przejść do starszyzny.
— Czemu sama się do mnie nie zgłosiła? Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem jej pysk.
— Myślę, że to oczywiste.
— Tak. — Ani na moment nie myślała, że pytanie było faktycznie szczere; nie zadał go lider, a wuj. — Tak będzie lepiej. Niech więc tak będzie...
— Jeszcze coś — zawahała się na moment. Potrzebowała kogoś, potrzebowała pomocy. Oczywiście, miała Pomocnego Wróbelka, miała Astrową Łapę, ale... Oni mieli swoje obowiązki, zwłaszcza po odejściu z rangi Szarego Klifu. Nie mogła ich obarczać. A Ona nie mogła marnować swojej wiedzy.
— Mów więc.
— Jagienka ma wiedzę. Była uzdrowicielką-
— Nie.
— Co mamy z trzymania jej.
— Pewność, że żaden kolejny kot nie zostanie zamordowany przez bandę szalonych kotów.
— Umrze więc przez chorobę. — Nastała chwila ciszy. Ona wierzyła kotce. Sama przecież zdradziła swoje towarzyszki, sama przyszła do Klanu Klifu i zdała się na ich łaskę. Gdyby chciała coś zrobić, już dawno zatopiłaby kły w szyi jej brata. W końcu, po wielu uderzeniach serca, czekoladowy westchnął i zmienił pozycję.
— Pomyśle. A na ten moment powiedz Zaćmieniu, że może zając mech obok Bożodrzewnego Kaprysu. — Skinęła głową i bez niepotrzebnych słów wyszła, aby odprawić siostrę.
"Legowisko nigdy nie będzie już domem..."

Wyleczeni: Mroźny Wicher, Świergocząca Łapa, Jagienka, Niebo

02 października 2025

Od Trójokiego Zająca CD. Tiramisu

Gdy Dyniowa Skórka, Mak i Kocimiętka wciąż były w mieście

Trójoki Zając od jakiegoś czasu chodził niespokojny – wieczne kłótnie między Dyniową Skórką, a jego bratem, absolutnie go nie cieszyły. Już nawet nie próbował ich uspokajać. Szybko nauczył się, że to absolutnie nic nie pomagało, a momentami wręcz tylko podsycało sprzeczki. Chociaż nie tylko on siedział zestresowany. Na kocięta z pewnością również to wpływało – w mniejszym lub większym stopniu. Poruszył wąsami, spoglądając na Kocimiętkę. Malutka patrzyła w jedno miejsce jakby zamyślona. Język miała dość zabawnie wysunięty, już trochę wyschnięty. Ciekawe co chodziło jej po głowie? Przyjemne promienie słońca grzały ich wszystkich w grzbiety, rażąc po oczach. Gałęzie pojedynczych drzew szeleściły spokojnie, goszcząc na korze przeróżne owady, które śpiewały swą melodię w rytm podmuchów. Jakaś puszka toczyła się po drodze, hałasując. Z jednej strony cieszyło go to, że nie wyglądała na jakoś bardzo zmartwioną całą tą sytuacją. Gdy ktoś ją o to pytał, wtedy też jakoś nie widać było większej różnicy. Być może tak sobie z tym radziła. Każdy reagował na różne sytuacje inaczej.
Podszedł do kociąt, próbując jakoś zwrócić ich uwagę na to, co ostatnio znalazł. Znużenie szybko uderzało, gdy miało się do czynienia z takim upałem. Jakaś pogryziona szmatka, jednak nierozszarpana; jeszcze nadawała się jako tako do zabawy. W momencie, gdy zielonooka ją zobaczyła, pogoniła za przedmiotem, szybko chwytając go między łapki i wgryzając się w delikatny materiał. Dumna z siebie, wbijała pazurki w przedmiot, rozrywając go w kilku miejscach. Z wnętrza wypadł nowy, biały materiał. Wyglądał tak, jakby nadawał się do legowiska – może byłoby dzięki niemu cieplej? Chociaż teraz nie groziły im mrozy, więc może lepiej tym razem sobie odpuścić. Kocimiętka schowała się pod daszkiem, w cieniu. Trójoki Zając usiadł tuż koło niej, jego łapy wystawały poza narażone na ciepłe promyczki, jednak nie przeszkadzało mu to teraz nadto – ważne, że nie świeciło mu w grzbiet, ani prosto w pysk. Westchnął cicho, poruszając krótkim ogonkiem co jakiś czas. Oczy same mu się zamykały. Nasłuchiwał, co działo się dookoła – niewiele, oczywiście oprócz kłótni oraz bawiącej się Kocimiętki. Przez ten żar wiele rzeczy uschło. Medykom pewnie nie widziało się teraz czegokolwiek zbierać, bo nie dość, że gorąco, to pewnie większość zapasów pousychała. Przydałby się jakiś deszcz, by to wszystko odżywić.

***

Tiramisu trafnie stwierdził, że życie było dla nich ostatnio ciężkie. Znalezienie jedzenia szło im różnie – raz byli w stanie najeść się do syta, a raz musieli cieszyć się ze skrawków i ochłapów, jakie udało im się wynaleźć z różnych stert śmieci. W klanie czasami też tak było, że niekiedy ze zwierzyną bywało różnie. Jednak nawet wtedy zielonooki był jakiś… szczęśliwszy? Albo przynajmniej tak mu się wydawało. Zawsze dobrze wspominał Klan Klifu, tęsknił za nim do tej pory. Zanurzanie nosa w odpadach szło mu powoli coraz lepiej, chociaż nadal nie rozumiał, jak ktokolwiek mógł żyć w ten sposób. Nie skomentował słów młodzika od razu, poczekał, aż dokończy następne zdanie. Grasujące tu i ówdzie gangi rzeczywiście były niezwykłym utrudnieniem. Zupełnie tak, jakby łatwo im się mieszkało w siedlisku dwunożnych. Przytaknął bursztynookiemu. Tak, rzeczywiście dobrze, gdyby zaczął się uczyć. Wtedy obrona stałaby się łatwiejsza, nie musieliby się zamartwiać, że są tacy odkryci i bezbronni. Tiramisu był już w wieku uczniowskim – gdyby był w lesie, otrzymałby swoje nowe imię oraz przydzielono by mu mentora. Jako że jedynymi dorosłymi kotami był tu on, Króliczek, a także Dynia, nie mieli wielkiego wyboru. Kremus, odpowiedziawszy na słowa srebrnego, wygiął pyszczek w coś przypominającego uśmiech, jednak wyszło niczym grymas i to taki nietypowy. Samotnik w odpowiedzi zmrużył oczy.
— W takim razie obudź mnie jutro o świcie — oznajmił, a gdy już odchodził, obejrzał się przez ramię i dodał: — I przestań się tak krzywić.
Trójoki Zając nie szedł za nim. Usłyszawszy te słowa, tym razem rzeczywiście zaczął się krzywić, był niezadowolony z tego komentarza. Owszem, uśmiechał się nietypowo, ale żeby od razu tak to określać? Naburmuszony, powiedział parę słów pod nosem, odwracając się, a potem idąc na chwilowy spacer. Musiał się po tym przewietrzyć.

***

— To gdzie chcesz mnie… to znaczy nas… zabrać? — spytał Tiramisu, po czym zmrużył oczy. — Kocimiętka jest taka mała, taka słaba… Jesteś pewien, że da sobie radę? Stawiam dwie myszy, że nie potrafi nawet wskoczyć na srebrny głaz — mruknął mu do ucha, tak by młodsza nie mogła tego usłyszeć.
Trójoki Zając zamyślił się na chwilę.
— Wiesz, już niedługo skończy sześć księżyców. Wtedy w klanie rozpoczęłaby trening.
— To świetnie, ale my nie jesteśmy w tym twoim klanie! — prychnął Tiramisu. — Gdzieś go mam. Jesteśmy samotnikami, nie… tymi waszymi Klanowiczami. Mnie zacząłeś uczyć dopiero teraz! To jest niedorzeczne i niesprawiedliwe! — wypalił.
Trójoki Zając westchnął cicho, spuszczając wzrok na moment. Rzeczywiście, Tiramisu był starszy od Kocimiętki. No właśnie, niestety nie byli w klanie, a w siedlisku dwunożnych. Co nie oznaczało, że nie będzie ich uczył tak, jak go samego nauczono. Pamiętał swojego mentora, Mysi Postrach. Kocur miał w sobie od zawsze ogromne ilości energii i starał się go wyuczyć tak, jak potrafił. Często wyglądało to tak, że samo jego zachowanie zachęcało zielonookiego do nauki, niżeli wizja, że w przyszłości zostanie wojownikiem, gdy uda mu się ukończyć szkolenie. W zasadzie… ciekawe co u niego? Czy ucieszyłby się, gdyby wrócili? A może byłoby mu wstyd, że szkolił kogoś takiego jak Zając? Kota, który sobie tak znienacka uciekł? Może byli uznawani w Klanie Klifu teraz za zaginionych?
Kremus kiwnął głową, zachęcając w ten sposób do tego, by zbliżyli się nieco. Przykucnął, polecając im ruchem ogona, by postąpili tak samo.
— Co robimy? — zapytała koteczka z zaciekawieniem w głosie. Rozglądała się, a potem wbiła wzrok w Zająca, czekając na odpowiedź.
— Ćśśś… patrz, widzicie ją? — miauknął starszy trochę ciszej, wskazując łapą na gałąź. Siedziała na niej wrona, oglądała się dookoła, co jakiś czas pokrakując.
Kocimiętka obróciła głowę, spozierając na ptaka. Tiramisu prychnął pod nosem, łapą wskazując inny obiekt.
— A to zauważyliście? — w jego głosie wyczuwalne było poirytowanie. To, co pokazał, było odpadkami, niczym specjalnym. Muchy siadały na tym co jakiś czas, a potem odlatywały, wystraszone przez przechodzących nieopodal dwunożnych. — Mieliśmy uczyć się czegoś pożytecznego! A ty nam pokazujesz jakiegoś ptaka, którego nawet nie możemy dosięgnąć, bo siedzi za wysoko — wycedził, nerwowo poruszając ogonem. — Zresztą ja go dostrzegłem wcześniej, ale wam nie mówiłem.
Trójoki Zając podążył oczami za tym, na co wskazał, zastanawiając się, dlaczego akurat to. Przecież obserwacja była ważna, pozwalała się też skupić na tym, co właśnie chciało się zdobyć. Nie było gwarancji, że się to dostanie, ale zawsze szansa mogła się zwiększyć w jakimś stopniu. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Może jeszcze dało się jakoś poprowadzić ten trening tak, by bursztynooki z niego wyniósł coś nowego. Rozejrzał się raz jeszcze – nagle przyuważył mysz, która wyjadała coś ze śmieci. Szturchnął delikatnie Tiramisu i zanim ten złożył jakiekolwiek zażalenia, pokazał mu szybko gryzonia.
Młodszy wstał momentalnie, rzucając się w pościg. Kocimiętka pognała za nim, popychając go z całej siły. Gryzoń postawił uszy nerwowo, przerywając to, co do tej pory robił, rozglądając się w panice. Bursztynooki zachwiał się, a potem szybko wrócił do biegu. Ponadto, zirytowany zachowaniem koteczki, popchnął ją nawet mocniej, a ona w odpowiedzi upadła na bok, osuwając się kawałeczek dalej. Gdy tylko dotarli, mysz zdążyła uciec.
Kremus podbiegł do nich szybko, patrząc na Kocimiętkę ze zmartwieniem. Młoda podniosła się prędko, wykrzykując coś w stronę Tiramisu. Kocur, usłyszawszy to, zadarł brodę i odszedł do legowiska, ignorując młodszą. Trójoki Zając pomógł jej wstać, upewniając się, czy wszystko z nią w porządku. Oprócz paru siniaków raczej nie powinno nic jej dolegać.

***

Trójoki Zając prowadził Tiramisu na kolejny trening. Jego myśli przepełnione były teraz tęsknotą – zupełnie nie pasowały do pogody, jaka nadal panowała. Promienie słońca wesoło otulały plecy kotów, zmuszając do schronienia się pod drzewem lub daszkiem. Ptaki ćwierkały wesoło, dwunożni wymieniali się niezrozumiałą dla nich mową między sobą, a ich młode bawiły się, niezwykle hałasując. Nawet psy nie ujadały, co było nietypowe.
Ciepły wiatr dmuchał im w pyski. Nie mógł pogodzić się z faktem, iż Dyniowa Skórka ich opuściła, w dodatku tak bez słowa, tak nagle – bardzo tęsknił za siostrzenicami. Czuł się tak, jakby odebrano mu część niego, tak bez jakiejkolwiek wcześniejszej zapowiedzi. Żałował, że nie mógł spędzić z nimi nawet więcej czasu. Mógłby nauczyć je tak wiele; ostatnio spodobała mu się nauka, czuł się potrzebny i miał jakieś zajęcie, inne niż szukanie jedzenia w tym smutnym miejscu. Gdyby miał długi ogon, ciągnąłby go teraz za sobą po ziemi. Uszy miał spłaszczone, a łapy wręcz zmuszał do tego, by go niosły.
Tiramisu westchnął przeciągle, jakby nie mógł już znieść humoru, w jakim był samotnik od jakiegoś czasu.
— Miałeś mnie uczyć! Czym ty się zajmujesz? — powiedział ostro, patrząc starszemu prosto w oczy.
Pręgus zerknął na niego z przygnębieniem, nie udzielił odpowiedzi od razu, zamiast tego zastanowił się jakąś dłuższą chwilę.
— Wiesz, tęsknię za Kocimiętką i Mak — wyznał, patrząc przed siebie. — A ty za nimi nie tęsknisz?

<Tiramisu?>

[1471 słów, umiejętność obserwacji]

Od Słoty CD. Kory

Kora, usłyszawszy propozycję koleżanki, pokiwała głową. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo szylkretka podjęła się nowego tematu – tym razem o Cieniu, jej bracie. Prychnęła cicho pod nosem. Strasznie ją irytował tym, że tak ją traktował. Dlaczego on musiał taki być? Pomrok wcale tak nie robiła, Kora też taka nie była. O co mu takiego chodziło? Czy nie byłoby im lepiej i spokojniej, gdyby chociaż raz postarał się z nią normalnie porozmawiać? Spojrzała na bursztynooką. Czy ona w ogóle miała rodzeństwo? W żłobku zazwyczaj siedziała sama, chociaż Trop też tak robiła, jak jeszcze przebywała z nimi. Zastanowiła się na moment. Gdy kocię usłyszało słowo kłótnia, zmarszczyło brwi. Może o niej słyszała? Albo chodziło o to, że jej się ona wcale nie spodobała?
— O co się kłóciliście? — spytała Kora, aby całkowicie zrozumieć sytuację.
— Był środek nocy. Próbowałam zasnąć, by być w pełni sił na następny dzień. Nagle poczułam, że jest w legowisku jakoś tak… pusto. Spoglądam na Pomrok, moją siostrę, która wtedy spała i widzę, że nie ma Cienia. Wyszłam szybko ze żłobka, starając się nikogo nie obudzić i okazało się, że on sobie ot tak wyszedł. Był już prawie przy ścianie obozu! Gdybym go nie znalazła, to kto wie? Może by sobie wyszedł i co wtedy? Kto by mu pomógł? — przedstawiła ze zrezygnowaniem na pysku. Pokręciła głową, mrużąc oczy. — Nie wiem, czy on zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo niebezpiecznie tam jest. Przecież nie bez powodu siedzimy tutaj i pilnuje nas mama — dodała, patrząc chwilkę na swoje łapy. — Właśnie dlatego się pokłóciliśmy, bo go pilnowałam. On chyba myśli… albo chciał udowodnić w ten sposób, że będzie ode mnie lepszy. Bo ja sobie nie wychodzę w środku nocy i nie zwiedzam lasu — miauknęła jeszcze, jeżąc sierść wzdłuż ogona. Nagle podniosła brodę oraz się wyprostowała. — Ale wiadomo, że on nigdy nie będzie lepszy ode mnie — powiedziała dumnie, poruszając kitą na boki. — Bo ja jestem najlepsza.

<Jestem bohaterką, prawda, Koro?>

Od Zmierzchnicowej Łapy

Jakiś czas po tym, jak Postrzępiony Mróz przeniosła się do żłobka

Ktoś trącił ją nosem. Raz. A potem drugi.
— Zmierzchnico?
Uniosła ciężkie od snu powieki i zamrugała kilka razy, aby wyostrzyć wizję. Dopiero wtedy przed sobą dostrzegła jasny pysk, należący do Stokrotkowej Pieśni.
Chwilę zajęło jej zrozumienie obecnej sytuacji. No tak — ledwo co udało jej się odnaleźć wspólny język z Postrzępionym Mrozem, a już musiała się z nią pożegnać i rozpocząć szkolenie pod okiem kolejnego kota; tym razem padło na Stokrotkową Pieśń.
— No już, wstawaj — wymruczał wojownik, a następnie zrobił krok do tyłu. — Gdy już będziesz gotowa, spotkajmy się przy wyjściu z obozu. Będę na ciebie czekać.
I po tych słowach machnął ogonem, a następnie zniknął w oddali, pozostawiając ją w samotności, pośród innych uczniów.
Kukła przycupnęła na mchowym posłaniu. Rząd białych ząbków błysnął w bladym świetle słońca, gdy ziewnęła, po czym przeniosła wzrok na swoich śpiących jeszcze towarzyszy i sztywnym krokiem wygramoliła się z gniazdka. Strzepnęła ogonem, rozprostowała ostrożnie łapy i z kolejnym, towarzyszącym temu ziewnięciem, zlazła ze skalnej półki i przeszła przez środek obozu. Przesunęła niedbale wzrokiem po kilku kotach, zanim wlepiła spojrzenie brązowych ślepi w Stokrotkową Pieśń — kocur (tak jak mówił), czekał już na nią przy szklistej zasłonie, jaką tworzył wodospad. Jego pysk wykrzywiał delikatny uśmiech, a oczy bardzo subtelnie błyszczały; niemal, jakby na swój sposób cieszył się z posiadania ucznia. Kukła przechyliła głowę, stając tuż naprzeciw kocura.
— O, jesteś już! Szybko ci poszło. Gotowa na pierwszy wspólny trening?
Przez chwilę nie reagowała na jego słowa (nawet nie zdała sobie sprawy, że zadał jej pytanie). Dopiero, gdy dostrzegła jego pytające spojrzenie, bardzo, bardzo powoli skinęła łbem, ani na moment nie odrywając wzroku od pyska wojownika. Możliwe, że poczuł się trochę niekomfortowo, bo poruszył się niespokojnie w miejscu.
— Cieszę się! — odparł tylko, zanim wstał i zwrócił się w stronę wodospadu. — Najpierw chciałbym sprawdzić twoje umiejętności i dowiedzieć się, co potrafisz. Jestem pewien, że zdobyłaś już mnóstwo wiedzy od swoich poprzednich mentorów — rzucił przez ramię, po czym ruchem ogona nakazał jej podążać za nim.
Tak też uczyniła, ostrożnie dreptając za liliowym, gdy opuścili koczowisko, przemierzając rozległe tereny Klanu Klifu.
Jasne smugi światła rozlewały się po polanie, a w oddali słychać było świergotanie ptaków; pomijając jednak ten fakt, wszystko zdawało się cichnąć wraz ze słońcem, które powoli pięło się coraz wyżej ku górze, zwiastując ciepły dzień.
— Zmierzchnicowa Łapo? Słuchasz mnie w ogóle? — Głos Stokrotkowej Pieśni i delikatne, nieco niepewne szturchnięcie w ramię wytrąciło ją z rozmyślań.
Zerknęła na mentora z ukosa.
— Pytałem się, czego już nauczyli cię Postrzępiony Mróz oraz Złota Droga. Masz z czymś problemy?
— Umiem polować — stwierdziła ze zdecydowaniem, na co liliowy tylko pokiwał głową.
— W takim razie… — Rozejrzał się, jakby dopiero co wymyślał, na czym będzie polegać ich dzisiejszy trening. — Może spróbujesz zapolować? Sprawdzę twoje umiejętności.
Kukiełka postanowiła przystać na tę propozycję (prawdopodobnie nawet nie miała wyboru). Skinęła ostrożnie łbem, a następnie omiotła okolicę wzrokiem, wciąż spokojnie tuptając przy boku Stokrotkowej Pieśni.
— Jest jeszcze wcześnie rano, więc póki nie jest tak gorąco, powinnaś móc coś upolować — wtrącił mentor, zerkając na nią z ukosa i strzepując ogonem.
Rozejrzała się i głośno wciągnęła ciepłe powietrze do płuc. Chwilę tak stała w milczeniu, zanim wskazała pyskiem na konkretny punkt po jej lewej stronie. Dochodziła stamtąd słaba woń nornicy. Stokrotkowa Pieśń przytaknął uczennicy i mruknął coś z aprobatą, co było dla Kukły jasnym znakiem do kontynuacji. Przypadła brzuchem do ziemi i ruszyła przed siebie, ostrożnie kładąc łapy na leśnej ściółce, pilnując, aby jej ogon był delikatnie uniesiony, a linia grzbietu nie wystawała zanadto z zarośli, aby nie przykuć uwagi ofiary. W oddali coś drgnęło, więc momentalnie przystanęła, przechylając delikatnie łeb i z uwagą nasłuchując. Krew szumiała jej w uszach, a wąsy drgały delikatnie, gdy zrobiła kolejny, niewielki krok do przodu i rzuciła się na ofiarę. Pazurami zahaczyła jej grzbiet i zaraz potem runęła w dół, aby zacisnąć szczęki na gryzoniu.
— Brawo, Zmierzchnico! — Usłyszała głos mentora i wyprostowała się. Prędko odszukała go wzrokiem, a następnie, z drobnym ciałkiem nornicy zwisającym jej z pyska, zbliżyła się do niego.
— Widzę, że polowanie masz już opanowane — wymruczał Stokrotkowa Pieśń, a kąciki jego ust powędrowały do góry w delikatnym uśmiechu. — W takim razie możemy wracać do obozu, a jutro poćwiczymy coś innego.

[696 słów]

Od Świergoczącej Łapy

Początek Pory Zielonych Liści


Wiele kotów witało tę porę radośnie - dla klanu oznaczała ona dobrobyt, wielu zapomniało też o tragediach z przeszłości, ciesząc się, że ich rodziny są obecnie bezpieczne. Złapanie zwierzyny nie było trudne, o ile unikało się największych upałów, zaś promienie słońca przyjemnie grzały kocie futro. Przynajmniej przez kilka skoków królika, zanim kot przypomniał sobie o tym, że ich obóz nie bez powodu znajduje się w przytulnej jaskini.
Oczy Świergoczącej Łapy nie potrafiły jednak docenić wszechobecnej radości oraz kolorów, ani nawet dłuższych dni. Powieki ciążyły mu, jakby ktoś położył na nich kamienie, pysk nieustannie opadał w dół, a poruszanie łapami przypominało bardziej przedzieranie się przez błoto, niż łagodny, wdzięczny trucht.
Codziennie budził się po kilku godzinach snu, poprzedzonych kilkoma zmarnowanymi godzinami, podczas których wyszukiwał źródła wody w obozie, podsłuchiwał i identyfikował koty mamroczące przez sen czy też prowadził ogólne porządki. Czasami zastanawiał się nawet czy nie powinien wyjść w tym czasie na polowanie, jednak uparcie wierzył, że może ta godzina będzie dla niego przychylna i wypuści jego umysł z tego świata. Pozwoli mu przemierzać krainy snów, gdzie mógł on nieustannie biegać, zapominając o defektach swojego ciała oraz słabnącej sile.
Nie był w stanie ukryć przed samym sobą, że jego ciało odmawia prostych czynności, a łapy nie noszą go tak daleko, jak wcześniej. Gdy jeszcze kilka księżyców temu Ogryzek namawiał go do ukończenia treningu, zapewniając, że jest on na nie gotów, tak teraz nawet i jego mentor posyłał mu zmartwione spojrzenie. Zapewne liczył, że jego uczeń powinien dojść wkrótce do siebie, ten jednak wydawał się stać w miejscu. Temat potencjalnej ceremonii zniknął z ich rozmów.

Środek Pory Zielonych Liści

Kolejna bezsenna noc. Światło księżyca muskało jego futro, gdy ten siedział przed wodospadem, spoglądając w dal. Rozpoznawał pojedyncze kształty, widział łagodny kontur morza, które ucichło na wieczór, nie pozwalając swoich falom nabrać wysokości. Gdyby nie wodospad, wieczór byłby cichy i potulny. Był to bezruch, który w ich świecie oznaczał bezpieczeństwo, spokój oraz czas na odpoczynek. Odpoczynek, którego niedane mu było zaznać, tym razem nie z jego powodu. Łapy mrowiły niemal ze zmęczenia, stawianie ich było walką z samym sobą, ale wiedział, że w walce tej ma większe szanse, niż w ponownym zaśnięciu. Mimo tego podniósł się na cztery łapy, dużo bardziej niezgrabnie niż chciałby i potrafił, zamierzając powrócić do obozu, gdy jego wzrok przykuł jakiś kształt. Ruch, kształt, niższy od niego samego, ale wyższy od zwierzyny.
Odegnał od siebie zmęczenie, wzrok mu się wyostrzył, gdy ruszył biegiem w kierunku nieznanego, gotowy stawić czoła zagrożeniu. Jego brawurowe serce nie myślało o szukaniu pomocy, wśród wielu kotów z klanu dalej czuł się jak obcy, jak kociak, więc gotów był załatwić tę sprawę sam. Wiedział, że jego pazury wciąż są ostre.
Biegł przed siebie, czując, jak ostra trawa wbija mu się w poduszki łap, ale niczego więcej nie widział, niczego nie słyszał. Stanął pośrodku pustej łąki, rozglądając się w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku, ale nawet ptaki spały o tej porze. Nikogo tu nie było. Świergotek obrócił pysk raz jeszcze, przeczesując wzrokiem dalsze tereny, aż przed jego oczami nie pojawił się on.
Obecnie był od niego niższy, jego długie łapy nie dorównywały wzrostem prawie dorosłemu kocurowi, ale jego widok od razu odświeżył wspomnienia. Widział delikatny obrys rombu na jego pysku, charakterystyczne ruchy oraz uśmiech, który często zwiastował kłopoty dla ich rodziców.
— Trójka…? — spytał nieśmiało, wyciągając łapę przed siebie, bojąc się jednak dotknąć swojego brata.
W końcu on nie żył.

[556 słów]

Od Świergoczącej Łapy

Początek Pory Nowych Liści

Minął już niemal rok. Wraz z upływem czasu wspominał go coraz rzadziej, jego wspomnienia były rozmyte, podobnie jak wszystko, co łączyło się z ich dawnym domem. Ledwo pamiętał smak kociej karmy, wygodne posłanie oraz wiecznie czuwających rodziców, w spokoju szykujących ich do dorosłego życia. Żadne z klanowych kociąt nie mogło nawet marzyć o podobnych luksusach. Nawet te, które urodziły się u boku swych rodziców, dziecinnie naiwne i szczęśliwe. Oczami wyobraźni widział Postrzępiony Mróz, tkwiącą dzielnie przy swoich kociętach, oddając im swoje serce. Wszyscy jednak wiedzieli, że ich zdrowie oraz tajemniczy ojciec nie przejdą bez echa. Nawet jeśli na ten moment nikt o tym nie mówił, nikt nie poruszał tego tematu wprost.
Podobnie jak nikt otwarcie nie komentował przedłużającego się treningu Świergotka, coraz częstszych wymówek oraz braku dawnego zapału. Iskry w oczach, która pchała go do przodu, ciekawości świata oraz pięknej w swej prostocie chęci sprawdzenia własnego ciała, poznania jego granic i możliwości. Klanowe życie sprawiło, że jego uroczy uśmiech zaginął, skryty pod smutkiem i żalem oraz zmęczeniem, którym próbował odciąć się od swoich emocji. Korzystał z każdej okazji do treningu, każdej wolnej chwili Ogryzka, który postawiony przed dylematem wspierania mentalnie kociaka, wypierającego własne problemy, a pozwalaniem mu na przedłużające się treningi, wybierał łatwiejszą opcję. Tym bardziej że on dźwigał na swoich barach śmierć własnej matki, wojnę oraz sprawy dorosłego, brutalnego świata.
Tym samym trenowali często. Czasami Świergocząca Łapa udawał, że są to jedynie zwyczajowe wypady, innym zaś razem otwarcie zmuszał swoje ciało do wysiłku ponad własne siły. Jego kocięcy tłuszcz zamieniał się w twarde mięśnie, a łapy rosły, pozwalając mu doskakiwać dalej i wyżej, jednak jego umysł wciąż tkwił w przeszłości. Ten właśnie element stał się największym wyzwaniem jego treningu. Jedynym drzewem, którego nie potrafił pokonać i nawet nie wiedział, że stoi mu na drodze. Drzewem, które zmieniło jego ćwiczenia w monotonną rutynę oraz cel, który codziennie wydawał się równie odległy, co dnia poprzedniego.
Czuł to tym boleśniej, im częściej wpadał na swoją siostrę. Płomykówka, obecnie znana jako Płomienne Serce, zawsze była drobna i wycofana, daleko w tyle za swoimi braćmi. Dzielnie broniła ich przed rodzicami, ale rzadko kiedy pozwalała zaciągnąć się do zabawy, pozostając na uboczu, czy też koło Drzemlika. Pamiętał, jak bardzo chciał ich chronić, jak wmawiał samemu sobie, że niczego się nie boi, gdy wypadek na drodze postawił ich u drzwi lasu. Teraz jednak, gdy patrzył na swoją siostrę, widział w niej kogoś innego. Wydawała się taka pewna siebie i otwarta, chętnie zagadująca wszystkich wokół. Pamiętał, jak z dumą patrzył na jej ceremonię, czując, jak jego serce ożywa po raz pierwszy od dłuższego czasu, wyruszając w pościg z sobie tylko wiadomym wrogiem. To była jego siostra. On zaś zamierzał stać u jej boku, jako wojownik.

Środek Pory Nowych Liści

Świergocząca Łapa wiercił się nieustannie, próbując znaleźć lepszą pozycję do snu. Kilka dni temu wydawało mu się, że jego posłanie stało się dla niego zbyt małe, ale uzupełnił je mchem, kilkukrotnie przeniósł, ale wciąż nie czuł on przyjemnej ciężkości powiek, która towarzyszy odpływającej świadomości. Sen nie nadchodził. Jego umysł wciąż tkwił w niespotykanie cichym legowisku uczniów, gdzie słychać było jedynie ciche oddechy kotów. Obóz spał, nikt nie wymieniał się językami, nikt nie rozmawiał, ciszy nie zakłócały żadne szmery. Sporadycznie czuł na swoim futrze silniejszy podmuch wiatru, przynoszący zapachy do jaskini, tak dobrze już mi znane. Czuł zapach wody, zapach wodnego życia, czasami nawet udało mu się wyczuć mewę lub inne stworzenie, które musiało zbłądzić w pobliże ich obozu. Nie było w nich nic niezwykłego, nic co powinno wybudzać go ze snu, a jednak ten nie nadchodził. Nieważne, czy umysł jego wypełniony był myślami, czy też patrzył się bezradnie w pustkę - wciąż pozostawał przytomny. Otoczony przez ciemność, uwięziony wśród szumu wody i spadających kropel w jaskini. Jego uszy drgały w miarę, jak śpiące koty przeciągały się przez sen, obracały czy mamrotały coś pod nosem. Woda wydawała się nagle niesamowicie głośna, podobnie jak myśli, których połowa nie była nawet istotna. Na zmianę zastanawiał się nad tym, gdzie pójdą na kolejny trening, kiedy z niego wróci, czy będzie próbował pogadać z rodzeństwem, czy też co jadł wczoraj. Czy była to może mysz, czy wiewiórka? Czy może mógłby przestać się nad tym zastanawiać i pójść spać jak każdy inny kot?
Kocur westchnął przeciągle, wstał i ruszył na krótki obchód po obozie, licząc, że lekki wysiłek przypomni mu o potrzebie snu. Albo też sprawi, że zmęczenie go dopadnie, oczy opadną mu bezsilnie, a ten padnie na pysk, odcinając się od świata zewnętrznego.

[735 słów]

01 października 2025

Od Wełnistej Łapy CD. Mglistego Snu

Powoli kroczyła za czarnym kocurem z długą bródką, jak się okazało, z powrotem w kierunku terenów Klanu Burzy. Starszy nie odezwał się do kotki ani jednym słowem podczas drogi, w związku z czym koteczka zaczęła myśleć, że trafiła na niemego wojownika. Bo był wojownikiem, prawda? Kocur nie wyprowadził jej z błędu, a dodatkowo zdecydował się jej pomóc. Co prawda od początku nie wyczuwała od niego żadnych wrogich intencji, jednak ta tajemnicza postać sprawiła, że naprawdę zaczęła wątpić w prawdziwość opowieści starszych. W pewnym momencie zrównała z kocurem krok, starając się dokładniej przyjrzeć jego pyskowi w mroku. Nie posiadał nie wiadomo jak wielkich zębisk wystających z paszczy, a jego łapy... były całkowicie normalnie. Co prawda różnił się budową od Wróżki, ale tak to był całkowicie zwyczajnym kotem. Miłym i pomocnym kotem.
– Jakie jest twoje prawdziwe imię? – odezwał się w końcu, opierając się o drzewo. Gdy tylko koteczka zarejestrowała jego słowa, zastrzygła uszami, a na jej pysku pojawił się uśmiech. – Niewinna uczennica Klanu Burzy powinna wiedzieć, gdzie znajdują się ich granice. Pilnuj, byś drugim razem nie powtórzyła swojego błędu.
– Ty jednak mówisz! – powiedziała, skupiając spojrzenie na świecących w ciemnościach oczach kocura. Gdyby je przymknął, a blask księżyca zniknąłby za chmurami, kocur na pewno zlałby się w otaczającą ich czernią. – Myślałam, że jesteś niemy, tak samo jak Salamandra... – wypaliła, gdy w tym samym momencie dotarło do niej, że kocur wie o tym, że jest smarkatą uczennicą, a nie żadnym bytem ze Srebrzystej Skóry. Nie miała już potrzeby kłamać i ciągnąć szopki. Zresztą, nie czuła zagrożenia. Co jej więc szkodziło, by po prostu przedstawić się. – Tak naprawdę nazywam się Wróżka, chociaż jako uczennica otrzymałam miano Wełnista Łapa – przedstawiła się. – Chciałabym bardzo podziękować Panu za pomoc... – Schyliła łebek w stronę kocura. Mógł ją zaprowadzić w głąb własnych terenów, z których o własnych siłach na pewno by nie wróciła, a jednak tego nie zrobił. Był miły. Za wcześnie by uznać go za przykładnego altruistę, jednak jak na przedstawiciela kotów, którymi straszono kocięta, bym wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju.
– Śnie. Mglisty Śnie – mruknął kocur. Wełnista Łapa nie była pewna czy czarny uniósł lekko kącik pyska, czy może był to rzucany cień przez gałąź drzewa, o które starszy się opierał. – Żaden ze mnie pan, sam nie tak dawno byłem uczeniem... No już, wracaj do swojego klanu! – Ton kocura nagle stał się bardziej ponaglający.
Zaskoczona wyprostowała się, gdy kocur wyznał, że nie tak dawno był uczniem. Nie wyglądał staro, jednak ta zwisająca sierść na brodzie nie została zapuszczona raczej w przeciągu paru księżyców. Kukułcze Skrzydło miał na pewno mniejszą starczą brodę niż ten młody wojownik! Co najwyżej mógł konkurować z Szepczącą Pustką, jednak gdyby postawić obu starszych obok wojownika Klanu Wilka przegraliby z kretesem. A gdy zaczął ją ponaglać, kotka rozejrzała się po otaczających ich terenach, by gdzieś z oddali do jej uszu doszedł odgłos pękania gałęzi.
– Dziękuję, Mglisty Śnie. – Głośny szept opuścił pyszczek albinoski. Ostatni raz obrzuciła spojrzeniem kocura, który w następnym ułamku sekundy zniknął między cieniami drzew. – Niech Klan Gwiazdy bezpiecznie zaprowadzi nas obu z powrotem do obozu... – miauknęła sama do siebie, kiedy ruszyła naprzód, przemierzając dobrze znajome jej zielone połacie. Miała nadzieję, że nie wyczerpała dzisiejszego szczęścia i nie wpadnie na żadną wygłodniałą kunę.
W trakcie powrotu do obozu przypomniała sobie o Poczciwym Dziwaczku, któremu powiedziała, że zaraz wróci. To "zaraz" przeciągnęło się w nieco dłuższą nieobecność, jednak Wełnista Łapa miała nadzieję, że nie była nieobecna jakoś długo. Może sam kocurek zapomniał o jej nieobecności i niespecjalnie się przejmie, kiedy ją zobaczy u wejścia? Tak byłoby najlepiej, jednak musiała pamiętać, aby przeprosić kocura, że tak długo zeszło jej na załatwieniu własnych potrzeb, jakim w tym wypadku była potrzeba spaceru, który nie wiadomo jak mógł się zakończyć.
– P-poczciwy Dziwaczku... – miauknęła cicho kotka, kiedy wślizgnęła się do obozowiska, w którego wejściu nie dostrzegła pełniącego wartę nocnego strażnika. Miała nadzieję, że nie poszedł jej szukać, tylko poszedł chociażby spać. Wyprostowała się, decydując się zaprzestania skradania, by wówczas dostrzec wspominanego wojownika. Skulony stał za biało-niebieskim kocurem, który coś do niego mówił. Bury kocur kręcił przecząco łebkiem, nie będąc zdolnym wydusić z siebie ani słowa, a w jego kącikach oczu dało się dostrzec łzy. Czy tata go karcił? U ich boku znajdowała się Słodka Dziewanna, która starała się uspokoić ojca Wełnistej Łapy, jednak bezskutecznie. Rozejrzała się po obozie, dostrzegając Modliszkową Ciszę, który z kamiennym wyrazem pyska utkwił spojrzenie we Wróżce... A dokładniej w kimś, kto znajdował się tuż za nią. Cofnęła się i w coś uderzyła. Opierając głowę o czarną łapę, koteczka przeniosła spojrzenie do góry, spoglądając w niebieskie oczy Króliczej Gwiazdy, u którego boku dostrzegła jeszcze innych dwóch wojowników. W obliczu tych wszystkich kotów, którym przysporzyła zmartwień i kłopotów, czuła się tak mała, jak ziarenko piasku.

~~~

Została ukarana w związku jej nocnym spacerem, nawet jeśli nie wspomniała słowem o znalezieniu się na terenach Klanu Wilka i spotkaniu Mglistego Snu. Najgorsze w tym wszystkim jednak było to, że oprócz niej również Poczciwy Dziwaczek został ukarany. Na widok jego reakcji w oczach, gdy Królicza Gwiazda oznajmił, że bury wojownik w związku niedopełnieniem swoich obowiązków będzie poddany karze, jej serce pękło na milion fragmentów. Chciała poprosić lidera, aby tylko ją ukarał, jednak przeszywające spojrzenie ojca odebrało jej zdolność mowy. Żeby tego było mało, czuła jak jej mały żołądek ściskany jest nie tyle co z głodu, ale ze stresu. Pokornie schyliła łebek i przytaknęła, kiedy lider informował ją o obowiązkach, które dodatkowo spadły na jej barki.
– Co ty sobie myślałaś... – syknął cicho ojciec, kiedy zbliżył się do córki po zakończeniu zebrania. W jego oczach dostrzegała zawód. Posmutniała, jednak nie odpowiedziała ojcu. I tak by nie zrozumiał. Tego, co czuje na co dzień i tego, co czuła w nocy. – Przez twoją głupotę wojownicy przestaną wierzyć w wasze powiązanie z Klanem Gwiazdy... No i mogło ci się coś stać! Mogli cię porwać albo... – Tak jak szybko wtrącił z udawaną troską, tak samo szybko zakończył mówić, widząc, jak oczka Wróżki się rozszerzyły – Tego chcesz, dla siebie i swoich braci? Być wytykana i uznawana za zły omen, ku uciesze... – Urwał. – A może to Klan Gwiazdy nakazał ci udanie się w nocy poza obóz? – spytał nieco głośniej, gdy zdał sobie sprawę, że Kozi Przesmyk przechodzi tuż obok nich. Srebrzysty kocur zastrzygł uchem. – Otrzymałaś przepowiednię, prawda? A może coś zobaczyłaś... Możesz mi powiedzieć. To głosy przodków kazały ci się udać...
– Nie tato. – Pokręciła łebkiem, kolejny raz rozczarowując ojca. – Po prostu potrzebowałam się przejść.

~~~

Skulona leżała w kącie legowiska medyków, po tym, jak uzupełniła zapasy mchu. W ciszy obserwowała przechodzących medyków po parterze, rozmyślając o swoich błędach i spotkaniu z czarnym kocurem, aż w końcu liliowe łapki zatrzymały się tuż przed jej pyskiem. Uniosła spojrzenie na Wdzięczną Firletkę, która miała dla uczennicy kolejne zadanie w związku z odbywaniem przez albinoskę kary.
– Pani Firletko... – miauknęła, nim szylkretka zdążyła się oddalić, by zająć się kolejnym pacjentem. – Czy mogę mieć do Pani prośbę? – spytała, zastanawiając się, czy tak naprawdę chciała poznać odpowiedź na nurtujące ją pytanie. Przełknęła ślinę. Ojciec będzie na nią zły, czuła to, jednak musiała otrzymać prawdziwe potwierdzenie, aby móc wypełniać powierzoną misję. Bo jeśli to wszystko zostało zbudowane na kłamstwie, tylko dlatego, że urodziła się w odpowiednim czasie, jaki był sens? – Czy podczas kolejnego spotkania medyków... Mogłaby pani zapytać wprost Klan Gwiazdy o to, czy Biały Paw... Czy ja i moi bracia naprawdę jesteśmy "specjalni"? Czy może jednak jesteśmy przekleństwem, tak jak to pozostałe koty uważają... – Potarła łapką pyszczek, pozbywając się z niego łez. Taka informacja rozwiałaby wątpliwości i być może sprawiła, że koty zaprzestałyby traktowania wyjątkowo zwykłe dziwne kocięta, gdyby Klan Gwiazdy uznał je oficjalnie za normalne, bez żadnych magicznych mocy. Bo czy naprawdę koty na Srebrzystej Skórze zdecydowałyby się tchnąć życie w trójkę kociąt, na dowód ich wielkości? Jeśli tak, to dlaczego cała trójka żyła w jednym klanie, a nie dwoje z nich w pozostałych klanach. Dlaczego Klan Burzy miał być tym wyjątkowym klanem, ukochanym przez Gwiezdnych. Im bardziej o tym myślała, zaczęła dostrzegać sprzeczności, a ból brzucha się nasilał.
Odwróciła się gwałtownie od kotki, by chwilę później pozbyć się zawartości żołądka. Medyczka poprosiła najmłodszego z asystentów, aby przyniósł łupinę z wodą i ziołem, by samej pomóc albinosce pozbyć się śluzu z pyska za pomocą mchu. Gdy kremowy z fuknięciem podsunął lekarstwo córce Leszczyny, koteczka pomału zaczęła chłeptać językiem wodę wymieszaną z ziołami, mającymi załagodzić wymioty i nudności.
Gdy poczuła się nieco lepiej, zdała sobie sprawę, że w odwiedziny przyszedł do niej Skrzypiąca Łapa. Mimo początkowo okazywanej dezaprobaty z powodu głupoty oraz nieodpowiedzialności młodszej kotki starał się umilić jej czas podczas kary i chwilowej niedyspozycji, opowiadając o tym, jak przebiegają treningi pozostałym uczniom. Podczas jego opowieści koteczka myślami odpłynęła poza granicę Klanu Burzy. Zaczęła się zastanawiać, jak wyglądają treningi uczniów w Klanie Wilka. Mieli trudniej, a może łatwiej? Kiedy jej kara się skończy, na pewno zapyta o to kocura, oczywiście, jeśli Klan Gwiazdy pozwoli im się spotkać jeszcze jeden raz.

<Mglisty Śnie? Co tam się wyrabia w Klanie Wilka podczas odbywania kary przez Wróżkę? W przyszłości powinni się znowu spotkać i trochę dłużej pogadać, Wróżka będzie pamiętać o przestrodze czarnego kolegi (i okres kary) i już bez zaproszenia nie przekroczy granicy>
P.S. jeśli Pani Medyczka Firletka by zechciała zadać pytanie Gwiezdnym, które nurtuje biedny mały puchaty obiekt niespełnionych ambicji ojca i podzielić się z Wróżką odpowiedzią, to Wróżka to bardzo doceni! (niekoniecznie jako sesja) Będzie przynajmniej mogła spać spokojnie. I może zachowałaby pouczyć ją o ziołach, aby tylko nie zbierała kurzu, to na pewno też się młoda ucieszy.

[trening wojownik – 1463 słowa]