BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

W Porze Zielonych Liści społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Aż po dzień dzisiejszy patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
Po dłuższym czasie spokoju, społecznością wstrząsnęła wieść tajemniczego zaginięcia najstarszej wojowniczki Mleczyk. Zaledwie wschód słońca później, znaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która w trybie pilnym otrzymała pomoc medyczną. Niestety, w skutek poważnego obrażenia starsza zmarła po kilku dniach. Coś jednak wydaje się być bardzo podejrzane w tej sprawie...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Rozpoczęła się kolejna edycja eventu Secret Santa! | Zmiana pory roku już 5 stycznia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

03 stycznia 2025

Od Pierwomrówczej Łapy

Każdy dzień spędzony przy przebrzydłej mordzie mentorki wprawiał ją w jeszcze większy gniew. Oh nienawidziła jej. Życzyła jej jak najgorzej. Jakby mogła rzuciła dzikom na pożarcie. Nie obchodziło ją czy dziki jedzą koty, chociaż by ją rozdeptały. Szylkretka czepiała się wszystkiego. Wszystko robiła źle. Ciągle coś nie tak. Nigdy jej nie chwaliła. Pierwomrówce nikt nigdy nie działał tak na nerwy jak ona. Nawet gdy czekoladowa się poprawiała z czymś mentorka znajdowała coś innego do czego mogła się przyczepić. Była okropna. Po prostu paskudna. Jeszcze katowała ją każdego dnia tym głupim bieganiem. Pierwomrówka uważała, że bieganie jest totalnie bez sensu. Ona się ma za kimś uganiać. Absurd. Woli poczekać aż zwierzyna sama wpadnie jej w łapy. 
— Dziś tunele. — ogłosiła mentorka i ruszyła w stronę wyjścia z obozowiska. 
Nie zważała na obolałe łapki swojej uczennicy. Nic ją nie obchodziło. Głupia samolubna gburka! A jeszcze teraz gdy ledwo chodziła miała cała się upaprać ziemią i pyłem. W cuchnących i pozbawionych słońca podziemiach. Pierwomrówka usiadła w ramach protestu. Niech gbur idzie sobie sam pod ziemie. Może się zgubi i w końcu odejdzie do Klanu Gwiazd. Tego najszczerzej jej życzyła. Zadowolona z siebie z uniesionym wysoko łbem siedziała na ziemi, a zad jej marzł od zimnego podłoża. Mróz jednak nie był równy jej satysfakcji.
Kotka chyba zorientowała się w buncie swojej uczennicy, gdyż w oddali rozległo się głośne westchniecie. 
— Czyli rozumiem, że dziś trenujemy dalej biegi? — padło pytanie. 
Pierwomrówka syknęła niezadowolona. Niechętnie wstała. 
— No co ty. — dogryzała jej mentorka, mrużąc ślepia. — Dobra to pierw tunele, a potem biegi. 
— Podła kupa futra. — wymamrotała czekoladowa, wbijając pazury w zamarzniętą ziemię. 
Szylkretka trzepnęła uchem. Zmierzyła ją ostrym spojrzeniem.
— Co tam mamrotałaś? 
Pierwomrówka wysiliła się na sztuczny uśmiech.
— Nic. Cieszę się z treningu. 
— To dobrze. Bo dziś nie wrócisz do zachodu słońca. 

* * *

Tak jak się spodziewała podziemia nie skradły jej serca. Było ciasno, ciemno i śmierdząco. Okropieństwo. To miejsce upodlało ją. Gasiło jej cały blask. Czuła się, jakby już wybierała się na drugą stronę, gdy musiała krążyć za mentorką w katakumbach. A najgorsze jeszcze ją czekało. Początkowo nie zrozumiała nawet co mówiła do niej Salamandra. Wydawało się to tak absurdalne, że uczennica szybko wywaliła ten nieistotny zlepek słów ze swojej głowy. Mentorka jednak powtórzyła znów. I znów. Zielone ślepia wciąż nie dowierzały. 
— Po treningu pójdziemy do medyków. Chyba masz problemy ze słuchem. — mruknęła zirytowana szylkretka. 
— Co? 
— Pstro. Najwidoczniej jakaś rodzinna choroba.
— Co takiego? — zapytała już oburzona Pierwomrówka.
Ten gad sugerował jej jeszcze, że coś z nią nie tak.
— Jesteś głucha. Nie słyszysz co do ciebie mówię.
— Wcale nie. Dobrze słyszę! — kłóciła się z nią czekoladowa. 
Salamandra zaczęła coś mamrotać do siebie, westchnęła i zwróciła się w stronę swojej uczennicy.
— Mówię ostatni raz. Skup się. Od jutra ćwiczymy walkę w tunelach. 
Pierwomrówka otworzyła szerzej ślepia. Czyli od samego początku się nie przesłyszała. Rozejrzała się. Ledwo się mieściły. Salamandra w wysokości, a Pierwomrówka w szerokości. Walka w tych warunkach była absurdem. Zirytowana wgryzła się w ogon mentorki. 
— Na ostry i ciernie, co ty robisz! — krzyknęła szylkretka, strzepując uczennicę ze swojej kity. 
Pierwomrówka upadła na ziemię. Już i tak była cała brudna. Pokazała kotce język.
— Walczę w tunelach. 
— Głupia. Tak nikogo nie pokonasz, lepiej więcej tak nie rób. — syknęła mentorka i przyspieszyła. 



[ilość słów 530 słów]
walka w tunelach

[przyznano 11% + 5%]

Od Pierwomrówczej Łapy

 Początkowo była zadowolona z wyboru mentora jaki poczyniła dla niej liderka. Bycie szkolonym przez samą córkę liderki. To brzmiało jak coś godnego niej. Dumna czarna szylkretka. Wyglądała o niebo lepiej niż ich pierdołowaty brat, który zamierzał szkolić Firletke. Dwie pokraki się dobrały i Pierwomrówka już czuła, że nic z tego mądrego nie wyjdzie. 
— Jesteśmy z ciebie tacy dumni! — powtarzał jej tata, a ona nie powstrzymywała go od dalszego kompletowania jej osoby. 
Z gracją prezentowała zgromadzoną przez siebie wiedzę, wprawiając płodziciela w jeszcze większy zachwyt. Jego westchnięcia nad cudownością swojej córki napełniały ją energią na dalsze dni. Okazało się, co niestety niezwykle rozczarowało kotkę, że jej mentorka wcale nie była taka fajna. Zadumana w sobie, mądrala i zgreda. Ciągle tylko na nią jojczała. Tamto źle, to też i tamto. Bla, bla, bla. Nieistotne i w kółko to samo. Zachowywała się, jakby zupełnie nie zdawała sobie kogo nauczała. Pierwomrówka zagryzała język, słysząc po raz kolejny i kolejny słowa krytyki. Niechęć do szylkretki z każdym wschodem słońca coraz mocniej w niej pulsowała. Jeśli liderka myślała, że jej córka była dla niej odpowiednim mentorem to była tak samo durna. Czekoladowa miała ochotę uderzać łapami w ziemię i krzyczeć na widok Salamandry, ale nie mogła pozwolić by plebs sprawił, iż tak się zniży. 
— Pierwomrówko, dziś będziemy ćwiczyć biegi. — ogłosiła jej mentorka, odrywając ją od ojca. 
Czekoladowa zmarszczyła się. 
— Przecież już dzisiaj trenowaliśmy. — wytknęła kotce oburzona. 
Nie zamierzała spędzać z nią ani sekundy dłużej. Jej łepetynka desperacko próbowała wymyślić powód dla liderki, aby otrzymała nieco bardziej pokornego mentora. Salamandra zmrużyła ślipia. 
— Myślałam, że zależy ci na treningu. A pozycja, którą pokazywałaś Srebrzystemu Nowiu była nieprawidłowa. Więc tym bardziej powinniśmy dziś więcej poćwiczyć. — stwierdziła szylkretka. 
Pierwomrówka spojrzała z wyrzutem na ojca, który zakłopotany uśmiechnął się jedynie.
— Myślę, że dodatkowy trening ci nie zaszkodzi, im szybciej ukończysz szkolenie tym lepiej. Będziemy mogli chodzić na wspólne patrole. — przekonywał ją tata. 
Czekoladowa zmarszczyła brwi. Niezbyt się jej podobało, że Salamandra znów się rządziła. Wszędzie się wpychała z tą swoją kamienną mordą. Kupa futra. 
— Eh, no dobrze. — miauknęła łaskawie, niechętnie podchodząc do mentorki. — Do zobaczenia później, tato! — zawołała z uśmiechem do srebrnego. 

* * *

Biegi wcale nie były proste. Ani fajne. Ani łatwe. Zdyszana, zabłocona i umęczona leżała na śniegu, który przyjemnie chłodził jej ciało. 
— Wstawaj. To nie koniec. 
Zignorowała szylkretkę. Była zmęczona. Należał się jej odpoczynek. Poczuła szturchnięcie. Zjeżyła się zirytowana. 
— Czyli żyjesz. Wstawaj, kupo futra. 
Niechętnie w końcu wstała. Przeniosła pełne pretensji spojrzenie na kotkę. Jej mentorka zmarszczyła brwi. 
— Nauczam cię, a ty masz jeszcze do mnie pretensję. Przepiórczy Puch za bardzo cię rozpuściła. — stwierdziła, nie pozwalając dojść uczennicy do słowa kontynuowała. — Widzisz tamto drzewo? Masz tam dobiec szybciej niż ja. Ja wyruszę później. Póki nie wygrasz nie wrócimy do obozowiska.

[ilość słów 450]
biegi długodystansowe

[przyznano 9% + 5%]

Podsumowanie #9

 

 Za nami już sylwester, ale pora jeszcze na chwilę cofnąć się do grudnia, bo okazuje się, że rok zakończyliśmy z dużym przytupem - grudzień okazał się bowiem drugim najaktywniejszym miesiącem w roku 2024, zaraz po sierpniu, w którym wysłano aż 253 posty. Oby i ten następny rok obfitował w waszą cudowną twórczość! Cieszymy się z waszej dotychczasowej aktywności i mamy nadzieję, że będzie tylko lepiej.

OPOWIADANIA
W grudniu na blogu pojawiło się aż 247 postów, z czego 219 z nich stanowiły Wasze opowiadania! A oto wyniki dla poszczególnych klanów: 

Klan Nocy - 64
Klan Wilka - 57
Klan Klifu - 41
Klan Burzy - 20
Owocowy Las - 19
Samotnicy - 14
Pieszczochy - 4


POPULACJA
W tym miesiącu do bloga dołączyło 19 kotów:
 
15 przez narodziny w klanie/grupie 
4 przez dołączenie z "zewnątrz"

Za to pożegnaliśmy 17 kotów: 
13 przez śmierć 
4 przez zaginięcie 

WYRÓŻNIENIA
W wyniku głosowania na postać miesiąca, w grudniu wygrał Skowroni Odłamek z Klanu Burzy!  
Za to wśród każdego z klanu/ugrupowania, wyróżniono po najaktywniejszym członku/członkach:

W Klanie Burzy: Pożarowa Łapa i Firletkowa Łapa [po 4 opowiadania]
W Klanie Nocy: Czereśniowa Łapa [11 opowiadań]
W Klanie Wilka: Mroczna Wizja [8 opowiadań]
W Klanie Klifu: Pietruszkowa Łapa [20 opowiadań]
W Owocowym Lesie: Kajzerka [5 opowiadań]
Pośród Samotników: Mniszek i Poranek [po 3 opowiadania]
Pośród Pieszczochów: Wisteria, Serafin, Leto, Mamrok [po 1 opowiadaniu]

Z tych wszystkich postaci, najaktywniejszą w listopadzie okazała się Pietruszkowa Łapa z Klanu Klifu  liczbą 20 opowiadań!


SPRAWY TECHNICZNE


  • Na stronę "Stań się wojownikiem!" zostało dodane wyjaśnienie, a także dodatkowa zasada dotycząca punku "relacje" w formularzu postaci.
  • Do regulaminu zostało wprowadzone kilka nowych zasad, dotyczących między innymi grafik postaci czy sposobie przesyłania pewnego rodzaju informacji do administracji. Od teraz formularze i wszelkie wprowadzane do nich aktualizacje należy wysyłać bezpośrednio na maila - nigdzie indziej.
  • Z okazji 3000 wyświetleń na stronie "Maści - pomoc" zorganizowane zostało losowanie, którego zwycięzca miał otrzymać możliwość stworzenia postaci o złotym umaszczeniu. 
  • Oficjalnie ogłoszone zostały wyniki eventu NPC.
  • W zakładce "Maści - pomoc" pojawiły się nowe typy umaszczeń - umaszczenia zwęglone!
  • Została ukończona zakładka "O Betonowym Świecie słów kilka!". Teraz członkowie mogą dowiedzieć się więcej o mieście i odnaleźć odpowiedzi na interesujące ich pytania.
  • Nabory do Klanu Nocy zostały zamknięte do odwołania. Teraz jedyną możliwością dołączenia do tego klanu jest adopcja istniejącej już postaci lub wzięcie kocięcia z miotu.
  • Powstała strona tłumacząca zasady działania Zielarni w Klanie Nocy.


SPRAWY FABULARNE
Burzacy wciąż zmagają się z napiętą atmosferą po dawnych zbrodniach Ważkowego Lotu. Obserwująca Gwiazda postanowiła wywołać przed klan Pożarową Łapę, którą następnie ukarała za zagrożenie sojuszu z Klanem Klifu poprzez zaatakowanie Klifiackiej uczennicy na pokojowym zgromadzeniu. Pożarowa Łapa została skazana na przebywanie w wykopanym dużo wcześniej dole na czas pięciu księżyców, pod okiem Ziębiego Trelu.
Opowiadania fabularne: Brak

 W Klanie Klifu znów jest niespokojnie. Klifiaków wciąż nawiedzają echa przeszłych już wydarzeń, takich jak śmierć młodej wojowniczki pod kołami Potwora czy najazd Dwunożnych na Złote Kłosy. Po burzliwym zgromadzeniu, na którym to uczennica medyka, Zaćmiona Łapa, została zaatakowana przez uczennicę Klanu Burzy, Srokoszowa Gwiazda nie poczynił żadnych kroków, by pomścić tą zniewagę, ze względu na trwający od wielu księżyców sojusz. Judaszowcowy Pocałunek sprzeciwił się woli lidera i wyciągnął na światło dzienne plotkę, według której lider w młodości konszachtował z Miejscem, Gdzie Brak Gwiazd. Przywódca odebrał wojownikowi jego rangę, nadając mu imię Judaszowcowej Zdrady, a także uczynił go więźniem, uznając go za zdrajcę, rozdzierając z godności i pozbawiając podstawowych praw. Być może tragedia wojownika zostanie uznana za męczeństwo.
Opowiadania fabularne: Brak



 W Klanie Nocy po atakach lisów i wielu stratach nareszcie dobre wieści. Po upływie sześciu księżyców Nocniakom udało się ukończyć budowę zielarni, do której przyczyniła się znacząco Baśniowa Stokrotka. Z tego powodu powstała nowa rola ogrodnika, która skupiać się ma na hodowli i opiece nad ziołami, a także innymi przydatnymi roślinami.
Opowiadania fabularne: Brak

W Klanie Wilka po przejęciu władzy przez Sosnową Gwiazdę zapanował względny spokój. Wilczacy toczą teraz zwykłe życia poprzeplatane z codziennymi dramatami. 
Opowiadania fabularne: Brak

Owocowym Lesie  rozbrzmiała wstrząsająca wieść o tajemniczym zaginięciu Mleczyk, najstarszej z wojowników. Zaledwie wschód słońca później odnaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która otrzymała natychmiastową pomoc medyczną. To jednak na nic się zdało, gdyż na skutek poważnego obrażenia kocica zmarła po kilku dniach. Niedługo później Wiciokrzew w środku dnia wpadł do obozu i obwieszczając, że nielubiany Padlina utonął, chcąc dołączyć do swoich rybich przyjaciół. 
Opowiadania fabularne: 1 2 3
 


Dziękujemy za aktywny miesiąc i życzymy weny na kolejny!
Szczęśliwego nowego roku - oby rok 2025 okazał się pełen waszych kreatywnych opowiadań!

Od Topoli CD. Jeżyny

Topola zamilkł. Nie żeby sam cieszył się z nowego statusu mentora, nie obchodziło go zbytnio jego życie intymne, jednak nie marudził, iż srebrny stał się nieco spokojniejszy. Z dużym naciskiem na nieco. Wciąż był okropny, lecz teraz kochankowi poświęcał większość czasu i uwagi zamiast pastwić się nad swoim uczniem. 
Położył uszy, widząc, że siostra czeka na jego odpowiedź. 
— J-ja... nie marudzę. Szczęśliwy jest bardziej do zniesienia. — miauknął cicho, lekko się niepokojąc o to by mentor go nie usłyszał. 
Jeżynka uniosła brwi i posłała bratu zadowolone spojrzenie. 
— To może zamiast stercząc tutaj jak wbity kij w ziemię potowarzysz mi? Dawno nie spędzaliśmy dłużej czasu. — zaproponowała, unosząc radośnie ogon. 
Topola uciekł spojrzeniem na własne łapy. Bura miała rację. I zdecydowanie też chętniej by z nią spędził czas. W końcu przez jego treningi, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność, ich wspólny czas uległ zaniedbaniu. Głównie to z jego winy. Tęsknił za beztroskim kocięcym czasem zabaw i wygłupów. Już niemal zapomniał o swoim czekoladowym bracie. Listek ułożył sobie znakomicie życie bez nich.
Ale z drugiej strony bał się zbiec z patrolu. Żagnica gdy już oderwie się od swojego kochanka, na pewno nie będzie zadowolony. A swoją frustrację jak zwykle wyżyje na nim. Niepewność narastała w serduszku niezbyt odważnego kocura. Bardzo chciał czasu z siostrą, lecz nie wiedział, czy lęk przed mentorem nie jest większy. 
— Dobrze, ale wróćmy tu przed szczytowaniem słońca. — miauknął w końcu, wstając.
Jeżyna z uśmiechem kiwnęła łbem i pobiegła w stronę wyjścia z obozowiska. 
— Myślę, że nie będzie zły, że ja porwałam cię na patrol. — puściła mu oczko. — W końcu on tutaj się spóźnia. — krzyknęła nieco głośniej.
Topola spanikował odwracając się szybko w stronę kasztanowca. 
— Ciii! Cicho. — pouczył siostrę. 
Bura jedynie pokazała mu język i przyspieszyła. 
— Złap mnie jeśli potrafisz! — zawołała radośnie. 
Jej zwinna sylwetka zaczęła przemieszczać się po drzewach. Niczym rude stworzonko skakała pomiędzy gałęziami. Topola, z mizernym skutkiem, próbował ją do gonić biegnąc po zamarzniętej ziemi. Zwiadowczyni jednak nie była przewidywalna w swej wędrówce. Nie raz musiał hamować, co zwykle kończyło się zaryciem pyskiem w śnieg, gdy ta zmieniła kierunek swej ucieczki. Zdyszany padł w końcu na ziemię. Dysząc ciężko, obserwował szumiące gałęzie, próbując, choć jakże nieskutecznie, odnaleźć w nich burą sylwetkę siostry. 
— Musisz w końcu opanować wspinaczkę. — skwitowała go. 
Odwrócił łeb zaskoczony. 
— Skąd się tu wzięłaś? — miauknął zdziwiony. 
Jeżyna zaśmiała się cicho. 
— Tajemnica!
Topola zmarszczył brwi. Kotka podeszła do niego i podała mu łapę. Wstał i otrzepał się ze śniegu. Czyste futro przestało być takowym po szalonym wyścigu z siostrą. Westchnął zrezygnowany. 
— Bardzo śmieszne. Zobaczysz. W końcu się nauczę. 
— Wiernie ci kibicuję w tym, braciszku. — otarła się o jego bok. — Patrz. Upadła Gwiazda. W śniegu jest niemal niewidoczna. 
Uczeń spojrzał na tajemnicze zjawisko. Zmrużył ślepia, starając się lepiej dojrzeć kontury obiektu. 
— Fajnie, że tu przyszliśmy, co? — poczuł, jak siostra się o niego opiera.
Uśmiechnął się lekko. 
— Tak. 


* * *

Obserwował kątem oka zwiadowczynię. Obozowisko pogrążyło się w żałobie. Tragedia jaka na nich spadła przyćmiła nadejście Pory Zielonych Liści. Wiele pytań kłębiło się w głowach Owocniaków. Pytań, na które odpowiedzi nie otrzymają. Sowa była osaczana przez wojowników żądających dalszych zaleceń. Ogłoszenia nowego ładu. Nikt jednak nie był gotowy na nadejście tej sytuacji. Nie dało się do tego przygotować. Strach i terror niewiedzy rósł w sercach kotów. 
Każdy szukał pocieszenia w gronie najbliższych. 
Topola stał sam. Brudne, zmierzchnie futro, niewyspane spojrzenie. Nie docierało to wszystko do niego. Śmierć uwielbianej liderki wydawała się być absurdem. Koszmarem rozgrywającym się na jawie. Nie chciał się z tym pogodzić. Nie mógł. Czuł się taki zagubiony. 
Chciał wtulić się w bok siostry. Wypłakać jej ten cały koszmar. Ale nie mógł. Nie po tym co jej zrobił. Nie rozmawiali od tylu wschodów słońca. Od jego kłamstwa. Kłamstwie o urazie ucha. Kotka zdawała się mu przestać ufać. Żagnica go zniszczył. Zniszczył jego rodzinę. Był potworem. 
Teraz nawet on go porzucił. Zakończył swoją misję. Mógł teraz już siać terror u innych kotów. A pogrążony w chaosie klan był idealną do tego predyspozycją. 
— Topolo? — cichy głos wyrwał go z jego rozmyśleń.
Mało nie pisnął widząc przed sobą pysk siostry. Jeżynka. Nie rozumiał co tu robiła. Dlaczego się do niego odzywała. W końcu tak ją zranił. Tak ją okłamał. Był paskudny, zupełnie jak jego mentor. 
— Nie wiem co się stało i dlaczego teraz tak jest pomiędzy nami, jeśli zrobiłam coś nie tak to przepraszam. Proszę nie ciągnijmy tego dalej. — te słowa zdawały się fantazją. 
Fikcją. A jednak padły z jej pyska. Nie przesłyszał się. Oszołomiony wpatrywał się w burą. Zwiadowczyni zdawała się być zmieszana. Skruszona. To nie ona powinna taka być. Przecież to on zawinił.
— Nie. — miauknął, zaciskając ślepia. Bał się ujrzeć wyraz pyska siostry. — To... to ja przepraszam! Tak strasznie cię przepraszam... 

<Jeżyna?>

Od Topoli

*przed nastaniem wiosny*

Śnieżny poranek nie należał do przyjemnych, od rana brodził w śniegu, a jak na złość jego futro zbierało grube puchate kule. Jego mentor zdawał się oprzytomnieć wraz z nadejściem zimowych nocy i nagle próbował go zmusić do jak najszybszych postępów w jak najkrótszym czasie. Topola był wykończony. Żył tylko by pracować i spać. Nieudolne próby śledzenia lisich tropów śniły się mu po nocach. Jego porażka w tej dziedzinie nie była winą słabego węchu. Wręcz przeciwnie. Topola instynktownie unikał tego zapachu jak ognia, zgodnie z tym co podpowiadała mu natura. Tęsknił za spokojnymi wędrówkami po wrzosowiskach. Delikatnym aromacie kwiatów. Polanie ozdobione fiolecie. I tym płomiennym futrze. Niczym znikające za horyzontem słońce.
Od dawna już nie widział rudej kotki.
— Rusz dupe i właź na to drzewo. — jęk mentora dotarł do jego uszu.
Zacisnął pazury na pniu, próbując przypomnieć sobie lekcje łysej kotki. Więcej zawdzięczał jej niż tej marudnej kupie futra. Z każdym treningiem. Z każdym dniem. Frustracja i zmęczenie na mentora w nim wzrastało. Dawny lęk powoli przeobraził się w niechęć aż stał się pogardą. Zachowanie Cierń stało się w tym wszystkim o wiele jaśniejsze. Już nie dziwił się łysej. Jedynie bardziej jej współczuł.
— Ogłuchłeś?!
Poczuł coś ostrego na grzbiecie. Uderzył go. Nie schował pazurów. Topola pisnął. Skrzywił się, czując nieprzyjemne pulsowanie w uderzonym miejscu. Futro mimowolnie się napuszyło. Bał jednak się zmierzyć ze spojrzeniem mentora.
— Właź. Na. Drzewo. — wycedził kocur.
Uczeń machnął zirytowany ogonem.
W końcu wykonał rozkaz.


* * *


Widział płonący gniew. Jego oczy zwęziły się. Niczym wąż mierzył go czujnym spojrzeniem. Gotowy do ataku. Nie opanował się. Nie był wstanie. Wstyd i urazana przejęły nad nim kontrole.
— Ty...! Niewdzięczny bachor! Wronia strawa! Myślisz, że jak twoja matka jest zastępcą to wszystko ujdzie ci na sucho? Że mamusia zawsze wyciągnie cię z tarapatów? Żenujące... Wszyscy nad tobą skaczą jak na kocięciem. Małym bezradny kocięciem. — syknął, spluwając na niego.
Najeżone futro zdawało przekuwać powietrze. Mimo panującego mrozu powietrze było takie gorące. Duszące. Coś go przygniatało do ziemi. Miażdżyło. Chuda łapa mentora wpychała jego pysk w zimny śnieg. Lodowaty puch szczypał go w nos.
— Przepraszam... — miauknął przestraszony.
Usłyszał syk pogardy. Kolejny atak został mu wymierzony.
— Potrafisz tylko przepraszać.
Skulił się w swojej bezradności, czując jak frustracja mentora jedynie urasta nad jego biernością. Czuł przeszywający ból rozchodzący się po jego ciele. Zęby zacisnęły się na jego ciele. Ostre. Przebiły miękkie tkanki. Czerwona lepka maź splamiła jego futro. Płakał coraz głośniej. Nikt go jednak nie przybył uratować.
— Nawet łysy szczur zdał test na wojownika. Nie zasługiwałeś by nosić te odznaczenie. — usłyszał lodowaty głos mentora. — Już od samego początku na nic co masz nie zasługiwałeś...
Ciężar ustąpił. Coś upadło obok jego łap. Oszołomiony otworzył oczy. Zaraz tego pożałował. Zaniósł się jeszcze głośniejszym płaczem. Nie wiedział co innego mógł poczynić w tej sytuacji.


* * *


Doczekał się. Został mianowany. Daglezjowa Igła mianowała go. Doceniła. Uznała za godnego tego brzemia. Zaciskał łzy w ślepiach, słysząc słowa przysięgi.
Tak wiele poświęcił by stać się godnym.
Relacje z siostrą, z rodzina, wiele nieprzespanych nocy, beztroskość z dzieciństwa, całe polany nerwów, kawałek ucha. W tym wszystkim nawet nie zauważył jak wiele z siebie utracił. Jak wiele barw straciło jego życie. Ile ponurych i szarych odcieni przybrało na mierze. Myślał, że gdy już zostanie wojownikiem będzie szczęśliwy. Uparcie do tego dążył. Próbował dogonić siostrę, swoją rodzinę, nie zawieść chociaż Cierń. Aż stał się cieniem samego siebie. Sylwetką przemykającą się po kątach obozowiska. Zapomniał na czym polegały rozmowy. Bezsensowne wymiany zdań o napotkanych na swojej drodze wydarzeniach. Wszystko zdawało się teraz nijakie, pozbawione sensu. 
W tym on. Nie miał już żadnego celu. 



umiejętności:
chodzenie po drzewach
tropienie lisów
[ilość słów 500]

[przyznano 10% + 5% + 5%]

02 stycznia 2025

Od Myszki Do Kwiecistej Kniei

 *Początek pory nowych liści*

 Kto mógł pomyśleć, że można narodzić się w takim klanie i to jeszcze z dwoma mamami? No na pewno nie Myszka, która była jedną z córek Przeplatki. Już od momentu otworzenia oczu, mała kulka futra zdawała się być wszędzie, zwiedzając każdy zakamarek. Jednak żłobek jej nie wystarczał, zdążyła już zwiedzić każdy jego kąt. Na całe szczęście istniał też świat poza małym, zamkniętym miejscem jej zamieszkania. Gdy tylko mama Przeplatka rozmawiała z Popielicą, ta wymknęła się szybko przez wejście, w którym pojawiała się Norniczy Ślad. Biel uderzyła ją w oczy natychmiastowo, powodując, że musiała zamrugać kilka razy. Dziwna biała ziemia zdążyła przykuć jej uwagę, chociaż czy mogła to dalej nazwać ziemią? Niby była to tylko warstwa pokrywająca ziemię. Nie była zbyt przyjemna w dotyku. Mokra i do tego zimna, ble. Idąc przed siebie i oglądając biały puch, uderzyła o coś, a bardziej o kogoś. Podnosząc wzrok, ujrzała nieznaną jej szylkretową kotkę, która podobna była do jej matki. Czyżby była to jej następna mama, którą nie miała okazji jeszcze zobaczyć? Miała nadzieję, że tak. Z drugiej strony, czy posiadanie trzech mam to było za dużo? Nie, z pewnością nie.
 - Dzień dobly! - Przywitała się z uśmiechem na pysku. - Kim jesteś? Moją następną mamą? A znasz może moje mamy, bądź moje lodzeństwo? Świelszczyka, Popielice i Chomik. Są śmieszni i fajni! A właśnie! Ja jestem Myszka.
 Na pysku Kniejki, gdy tylko z pyska młodego szczura wyszło słowo ,,mama", pojawiło się czyste zdegustowanie. A może przerażenie? Na pewno nic przyjemnego w odbiorze. 
 - Spadaj smarkaczu. - Rzuciła jedynie, chcąc obejść upierdliwe stworzenie.
 - Ale czemu? Czemu nie chcesz być moją nową mamą? Nawet wyglądasz podobnie do mamy Przeplatki! - Powiedział kociak, zbliżając się do jednej z łap kocicy. Nie mogła poddać się tak szybko. - I nawet futelko masz takie same! A jeśli nie, to z pewnością znasz mamę Nolnicę. Nic mi nie mówi o tym, co się znajduje poza żłobkiem, więc wyszłam sama i spotkałam Ciebie! To nie mógł być przypadek. - Kocica zrobiła krok w tył, odchylając się od małego stwora i patrząc nań z góry, czując, jak drga jej dolna powieka. Czemu to się zbliża? 
 - Przez przypadek to się urodziłaś. - Odburknęła jedynie. - Nie masz jakichś innych zajęć? Nie wiem, idź obśliniać ogon rodzeństwa, czy coś.
 - Co? - Powiedziała młodsza kocica, nie do końca rozumiejąc pierwszą część wypowiedzi starszej. Czemu słowa starszych kotów musiały być takie skomplikowane i uwikłane? Czemu nie mogli wyrażać się miło oraz prosto tak, aby Myszka ich rozumiała? - Ale to zajęcie jest supel! Moimi siostlami zajmuje się mama, a Świelszczyk nie chcę się ze mną bawić, gdy przypadkowo nadepnąłem na jego ogon! Ale mam Ciebie. I mogę z tobą lozmawiać! Więc… Kim jesteś? Lub czym jesteś? I co lobisz?
 - Ugh. - Oczy kotki powędrowały ku niebu. - Próbuję uniknąć irytujących przeszkód na mojej drodze. Nie pomagasz.
 - Ale nie ma przeszkód na twojej dlodze, jestem tylko ja. - Wzrokiem przeskanowała ponownie kotkę. Czy kiedyś o niej słyszała? Mamy mówiły o kilku kotach, ale nie wiedziała, jak one wyglądają. - Jeśli nie lobisz nic ciekawego, to możesz się ze mną pobawić! Albo, albo powiedzieć mi co to jest i czemu wydaje takie dziwne dźwięki. 
 - Otóż to. - Westchnęła z nasuwającym się powoli na pysk uśmiechem zirytowania. Na następne pytanie natomiast uniosła brew. - W sensie, że co.
 - No to! - Łapą wskazała na biały puch, na którym były widoczne ślady jej łap. - Takie zimne i białe, że lazi mnie w oczy. Nie podoba mi się! Co to? - Na młodej kotce wylądowało powściągliwe, milczące spojrzenie, które nijak nie zapowiadało tego, że przewodniczka chwyci małego szczura za kudły i podniesie nad ziemię, sztywno zmierzając ku żłobkowi. Zaskoczyło to Myszkę, bo miała ona bardzo miłą rozmowę z nieznaną mu kotką, a ta nagle chwyciła ją za kark. To było niesprawiedliwe! - Ej! Postaw mnie na ziemi plosze. - Jednak to nie zadziałało, a kotka szła dalej w stronę kociarni. Widząc to, szylkretowa kocica zaczęła piszczeć, mając nadzieję, że to sprawi, że starsza Pani ją położy na ziemi. Dopiero gdy znaleźli się w żłobku, a wzrok królowej padł na nią, wtedy położyła ona kocicę na ziemi. Ta nowa Pani nie była pomocna, a nawet nie chciała z nią porozmawiać, co irytowało Myszkę. Czemu wszyscy musieli być tak sztywni? Tylko mamy i rodzeństwo wydawało się jedynymi kotami, które popierały jej pomysły.
 - Hej, księżniczko. - Zaczęła nieprzyjemnie przewodniczka, po odłożeniu kociaka na miejsce. - Pilnuj swoje szczyle, przeszkadzają.
 - Chyba pominęłam moment, w którym nasza relacja rozwinęła się na tyle, aby nie zwracać się do siebie po imieniu Kwiecista Kniejo. - Odrzekła Przeplatka, a jej wzrok padł na kociaka. - A ty Myszko, czemu zaczepiasz przechodniów? Chyba nie pozwoliłam Ci wyjść ze żłobka.
 - Ale! Ale żłobek jest nudny! A ona nie jest nudna! Myślałam, że… - Zaczęła, jednak nie było jej dane dokończyć przez szylkretową królową.
 - Bez żadnych wymówek. - Powiedziała ostro kocica. - Już, wracaj do mnie, bo aż do mianowania nie pozwolę Ci opuścić mego boku. - Cichy warkot, to jedyne co mogła usłyszeć jako odpowiedź, nim Myszka zmierzyła w jej stronę. Ponownie jej wzrok poleciał na przewodniczkę. - Mogę obiecać, że już więcej nie będą Ci przeszkadzać, a przynajmniej nie Myszka.
 - O, czyli księżniczka to teraz twoje imię? Oh proszę o wybaczenie, wasza wysokość. - Sarknęła, sztywno i nienaturalnie skłaniając się i oglądając, jak dzieciak się tłumaczy. Gdy teatrzyk się skończył, ta zerknęła martwym rybim wzrokiem na obecną matkę. - Ta, dobrze wiedzieć. - Burknęła, jakby do siebie mamrocząc pod nosem, a wzrok Przeplatki powędrował za nią do momentu, w którym kotka opuściła żłobek. Wrócił na jej córkę, która teraz stała przed nią z opuszczonymi uszami. Miało być ciekawie, miała poznać kogoś nowego, a skończyła ponownie przed mamą, przyniesiona przez jakąś Kwiecistą Knieje, która zdawała nie lubić jej mamy.
 - Nie powinnaś z nią rozmawiać więcej. - Zaczęła kocica. - Nie rozumiem jej zachowania, a tym bardziej ty jej nie zrozumiesz. Po prostu postaraj się nie przeszkadzać innym kotą, bo nie każdy chce z tobą się bawić. I to tyczy się również waszej trójki. - Wzrok przeniosła na resztę swych kociąt, lustrując każdego z nich. - Starsze koty mają swoje obowiązki i nie chcą być rozpraszane przez was.
 - Ale! Ale! - Próbowała dyskutować Myszka, ale wzrok szylkretowej kocicy ją uciszył.
 - Jeszcze nie skończyłam. Masz zakaz wychodzenia ze żłobka samotnie, aż do odwołania. Musisz się nauczyć zachowywać.
 - To niesplawiedliwe. - Prychnęło kocię, aby po chwili położyć się obok starszej i przymknąć oczy. Czemu kocica musiała być taka dziwna? Czemu nie mogła się z nią pobawić lub chociaż powiedzieć coś o sobie? Nie rozumiała i pewnie przez długi czas nie zrozumie, co ją irytowało. Teraz musiała znaleźć sposób, aby ponownie wydostać się ze żłobka i tym samym przestrzegać słów matki.

*****

 - To nie jest dobry pomysł Myszko. - Powiedział Świerszczyk, który był przeciwny jej cudownemu planu. Kocica dostała zakaz wychodzenia samotnie ze żłobka, więc jeśli wyjdzie z bratem, to zakaz nie zostanie złamany. Kto nie uznałby to za plan idealny? Na pewno nie jej brat, który okazał się przeciwny jej pomysłowi. - A co jeśli mamy dostrzegą twoją i moją nieobecność? Jak się z tego wytłumaczysz?
 - Ciiiii! - Powiedziała kocica, przykładając swoją przednią łapę do jego pyska. - Nim mama Przeplatka dostrzeże, że nas nie ma, to już powlócimy. Zaufaj mi. - Po tych słowach wychyliła swoją głowę ze żłobka, poszukując kogoś, kto mógłby zostać jej przyjacielem. Jej wzrok zatrzymał się na Norniczym Śladzie, która rozmawiała z jakąś kotką. To był idealny cel. Długo nie czekając, wybiegła ze żłobka i podbiegła w stronę dwóch kotek, wywalając się przynajmniej dwa razy. Zdziwiony wzrok Nornicy padł na nią, gdy znalazła się blisko niej. U jej boku po chwili pojawił się Świerszczyk, który wybiegł zaraz za nią.
 - Mamo, mamo! - Pisnęła Myszka, wbijając swoje ślepia w szylkretową kotkę, które później przeniosły się na drugą kocicę. Dopiero wtedy zauważyła, że towarzyszką mamy, była Kwiecista Knieja, z którą miała nie rozmawiać. - A! Miałam z Panią nie lozmawiać!

[Kniejo? Bardzo niemiła Pani?]


Nowi członkowie Pustki!


DAGLEZJOWA IGŁA
Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Rozszarpanie gardła

Odeszła do Pustki!


LŚNIĄCA TĘCZA
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Wykrwawienie, obrażenia po walce

Odszedł do Pustki!

Od Daglezjowej Igły

Zawsze, gdy spoglądała w stronę Lśniącej Tęczy, nie była w stanie ukryć grymasu obrzydzenia.
Takie było ich przeznaczenie od samego początku. Nienawiść. Dobrze pamiętała zgromadzenie, na którym spotkali się po raz pierwszy – podeszła do samotnego wojownika z prośbą o zaprowadzenie jej do swojego lidera. Nie spodziewała się wtedy, że po krótkiej i nieprzyjemnej wymianie zdań, zostanie nie tyle, co zaprowadzona, co przetargana po twardej ziemi aż przed oblicze Komara. Musiała go błagać o dołączenie do Owocowego Lasu pokryta piachem i kurzem... Gdy została przyjęta, sądziła, że najgorsze było już za nią. W końcu jeden mysi móżdżek w tę czy w tę w klanie nie robił większej różnicy – wszędzie było ich pełno i była w stanie to akceptować tak długo, jak trzymały się od niej z daleka. Jej niedoczekanie… Ten sam kot musiał zostać jej mentorem. Los widocznie uwielbiał robić Daglezjowej Igle w życiu pod górkę.
Treningi? Mordęga. Myślała, że Słoneczna Polana i Wrzosowa Pogoń były kiepskie… Nie była przygotowana na wstawanie jeszcze przed bladym świtem, odbębnianie brudnej roboty oraz bycia traktowanym jak niewyrośnięte kocię. Dzień ukończenia przez nią drugiego treningu był jednym z najpiękniejszych w całym życiu kotki. W końcu miała od tego pchlarza święty spokój.
Jedyne, co od tamtej pory ich łączyło, to rzucane sobie nawzajem nieprzychylne spojrzenia. Chyba że lądowali ze sobą na jednym patrolu. Ach, jakie to wtedy leciały piękne wiązanki i dogryzki! Aż żal było ucha nie nadstawiać. Na tak długo Lśniąca Tęcza odszedł dla Daglezji w niepamięć. Stanowił tylko irytujący strzępek jej życia, który okazjonalnie przypominał jej o swoim istnieniu, wpadając w idealnie wymierzony kadr. W końcu miała wtedy wszystko – partnera, kółeczko przyjaciółek, rosnące uznanie klanu i, w końcu, prawdziwą władzę. Kiedy stała się zastępczynią, Tęcza miał dla niej znaczenie porównywalne do bzyczącej muchy. Był denerwujący, lecz nieszkodliwy. Mogła o nim zapomnieć raz na zawsze… A przynajmniej tak myślała.
Wraz ze śmiercią Fretki został wybrany na zastępcę. Jej współpracownika. Konkurenta o ciepłą posadkę przywódcy, która do tej pory była na wyciągnięcie jej łapy. Nie znała słów, dzięki którym była w stanie opisać gniew, który w niej zawrzał, gotując w żyłach krew. Teraz była zmuszona do przebywania z nim w jednym kręgu i podejmowania wspólnych decyzji. Nie cierpieli się już wcześniej… Wtedy znienawidzili się do szpiku kości. Z każdym kolejnym wschodem słońca jeszcze bardziej.
Dyskusje stały się normą. Pf, dyskusje! Kłótnie i awantury z prawdziwego zdarzenia! Wkrótce nie tylko oni sami mieli się dość, a również wszystkie owocniaki, które były zmuszone do słuchania ich ciągłych zgrzytów. Nie skończyły się one nawet wtedy, gdy została wybrana na przywódczynię. Zagrzmiały jeszcze głośniej, jeśli w ogóle było to możliwe…
Z wybraną przez siebie na zastępczynię Sadzawką przy boku było jej jednak o wiele łatwiej. Oczywiście, była jeszcze Świergot, której zdarzało się stanąć po stronie kocura, lecz była to rzadkość. Bez Agresta został całkiem sam. Otoczony przez dwie przyjaciółki jak hieny, które często nie pozwalały mu nawet dojść do słowa. Co dopiero przepchnąć którąś z jego propozycji dalej… Ten czas był piękny. Po tylu niedogodnościach, w końcu wszystko szło po jej myśli! Miała wrażenie, jakby w końcu pogodziła się z losem. Miała do końca życia zapewnioną władzę, poparcie Owocowego Lasu i przyjaciółkę, która po jej śmierci prowadziłaby klan tak, jak Daglezja by sobie tego życzyła. I było jak w bajce.
Aż to ścierwo nie postanowiło znowu się wtrącić.
Mógł ją przekonywać ile tylko chciał, że śmierć Sadzawki to nie jego wina. Kłamstwa. Obłudne kłamstwa. Daglezjowa Igła wiedziała swoje i nie zamierzała uwierzyć w tłumaczenia jej zastępcy, w którego oczach od dawna widziała płonącą zazdrość. Właśnie tym był – fałszywym, lisim sercem, które tylko czekało na dobry moment, by uderzyć. Zabrać jej wszystko to, na co ciężko zapracowała i wygarnęła własnymi pazurami. Nie udało mu się tylko przewidzieć, że liderka, która była jego głównym celem, przeżyje atak dwunogów. A przeżyła. Nadal przewodziła Owocowym Lasem, choć od tamtej pory już jej to tak nie obchodziło. Pragnęła dwóch rzeczy: zbebeszczenia dobrego imienia tego borsuczego łajna i sprawienia, by wszystkiego pożałował.
Mijały księżyce i wszystko pozornie wracało do normy. Spotykali po drodze nieszczęśliwe wypadki czy babrali się w przysłowiowym bagnie, ale to nic. Jako klan szli do przodu, zapominając stopniowo o dawnych rozterkach. Koty rodziły się i umierały. Przychodziły i odchodziły. Tylko ona stała w miejscu, niezdolna do poradzenia sobie z przeszłością.
Jednak to musiało się skończyć.
Nie mogła stać bezczynnie i czekać na cud.
Nadszedł czas, by rozprawić się z tą wronią strawą raz na zawsze.

***

Przedtem Daglezja nigdy nie rozumiała, jak koty mogą tak przejmować się zmarłymi. Bez względu na to, czy wierzyli w Klan Gwiazdy, Wszechmatkę, czy jeszcze bóg wie co – zawsze było to dla niej durne. Zamiast zająć się czymś pożytecznym, woleli spędzać czas nad mogiłami, rycząc i biadoląc, jakby właśnie doświadczyli końca świata. Patrzyła na nich wtedy z nutką pogardy. Dla niej umrzyki nie miały żadnego większego znaczenia.
Aż do momentu, gdy straciła Sadzawkę.
To znaczy, nadal tego wszystkiego nie zrozumiała. Tych, co przeżywali żałobę, nie traktowała w żaden sposób ulgowo – mieli do wykonania pracę i wymówka w postaci śmierci bliskiego na nią nie działała. Jedyną osobą, która mogła pozwolić sobie na lament, była ona sama. Dlatego też pielęgnowała miejsce, w którym przyszło im zakopać ciało zastępczyni. Jej grób nigdy nie został zapomniany i wyglądał, jakby wykopano go parę wschodów słońca wcześniej. Daglezjowa Igła nie pozwalała na to, by w świeżej ziemi zalęgł się jakikolwiek chwast. Widząc choćby najmniejszy przebijający się pęd, od razu wyrywała go zębami i wypluwała w trawę. Gleba na kurhanie zawsze była miękka i świeża. Nigdy nie pozwalała jej zleżeć i stwardnieć albo pokryć się pyłem czy śniegiem. Kiedy tylko miała do tego okazję, pozostawiała przyjaciółce także drobne podarki. W zależności od pory roku były to kwiaty, pióra, skóry, błyszczące otoczaki czy nawet drobna, złowiona uprzednio przez siebie zwierzyna. Choć prawie zawsze zostawały one zwiewane przez wiatr, bądź ukradzione przez mniejsze drapieżniki, dawało to kocicy jakiś spokój ducha. Nie obchodziło jej zupełnie, czy dusza Sadzawki wciąż gdzieś istniała, czy ta doceniała jej starania, czy przyjmowała sprezentowane jej przedmioty; miała te myśli z tyłu głowy, lecz niewiele więcej. Był to dla niej sposób na zajęcie czasu czymś innym niż bezcelowa szwędaczka czy zaszywanie się w legowisku na długie godziny. A poza tymi rzeczami, właściwie, mało co robiła.
Odejście przyjaciółki sprawiło, że zamknęła się na prawie wszystko, co wcześniej czyniło z niej Daglezjową Igłę. Stroniła od tłumów. Przecież po konfrontacji z Lśniącą Tęczą i tak większość Owocowego Lasu uciekała przed nią wzrokiem w popłochu, bojąc się kolejnego wybuchu przywódczyni. Wszystkie koleżanki, z którymi księżyce temu plotkowała o wszystkim i o niczym, były już dawno martwe. Patrole, polowania, jakiekolwiek wyjścia? Odkąd została przywódczynią zapomniała, że takowe istniały. W końcu nie musiała już na nie chodzić. Po co miała się zmuszać do wypełniania obowiązków, skoro robili to za nią jej wojownicy? Już nie czyniła nic, by przypodobać się innym. Nie obchodziło jej to. Cokolwiek by zrobiła, w oczach jej pobratymców pozostałaby tym samym szaleńcem. Nie miała po co próbować.
Po przeciągającej się porze nagich drzew nareszcie spod śniegu zaczęły wyłaniać się pierwsze rośliny. Daglezjowa Igła w końcu zwlekła się z posłania, by wyruszyć na poszukiwania najpiękniejszych okazów. Sadzawka w końcu za życia miała wielkie zamiłowanie do kwiatów, a w szczególności tych żółtych, które często umieszczała za swoim uchem. W końcu miała okazję podarować jej coś innego, niż zdobycze czy ich resztki.
Leśne łąki pokrywały zbiorowiska subtelnego, jasnego kwiecia, które skutecznie przyciągało do siebie okoliczne owady. Natura w końcu odżywała po mrozach… Jednak to rudą najmniej obchodziło. Nie zamierzała stać i podziwiać kwiatuszków jak jakiś kociak. Cieszyła się tylko z tego, że miała jakiś cel, a słońce przygrzewało trochę mocniej. W końcu jej krótka sierść nie pozostawiała jej pokrzywdzonej i zmarzniętej jak podczas chłodniejszych księżyców. Przechadzała się po okolicach Owocowego Lasku, wypatrując nadającego się prezentu. Żadna z widzianych roślin jej nie odpowiadała. Miała za słaby kolor, była za mała, podgryziona przez gąsienice, brzydko wygięta, niepasująca swoim wyglądem do charakterystycznej zastępczyni. Daglezja na każdy z takich mizernych okazów jedynie kręciła nosem. Jeśli miała już coś przynieść dla przyjaciółki, nie mógł być to jakiś marny chwast. Gorczyczniki, smagliczki, miłki, jaskry… Meh. Wszystkie były jakieś kiepskie. Dopiero gdy jej oczy zatrzymały się na niepozornym, rosnącym nisko ponad zimą kwiecie, coś w nich zalśniło. Daglezja podeszła bliżej.
Łatwo było go przeoczyć, gdy przechodziło się przez polany w poszukiwaniu zwierzyny. Jaskrawe płatki miały sercowaty, podobny do listków koniczyny kształt. Uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła zrywać, ostrożnie łapiąc zębami za krótkie łodyżki.

Garść kwiatów opadła na kopiec, z którego kocica przed chwilą starła warstwę przyniesionego przez wiatr piachu. Przyozdobiła nimi miejsce spoczynku swojej przyjaciółki i gdy skończyła, usiadła przy nim w głuchej ciszy. Daglezjowa Igła przyglądała się tak swojemu “dziełu” przez dłuższą chwilę, po czym głęboko westchnęła.
— Wszystko byłoby prostsze, gdybyś nie zginęła — szepnęła, zamykając oczy. — Tyle księżyców minęło już od twojej śmierci, a w Owocowym Lesie wciąż to samo. Lepiej dla ciebie, że nie musisz już tego znosić — zaśmiała się ponuro, po czym wróciła do posępnego wyrazu pyska. — Tylko gorzej dla mnie.
Zamilkła i zniżyła głowę.
— Ten mysi móżdżek nadal tu jest. Wiem, że już długo czekasz… Ale wkrótce ci się to opłaci.
Poczuła pewnego rodzaju… Wstyd. Obiecywała jej to już tyle księżyców temu. Miała się pozbyć tego lisiego dechu od tak dawna. A mimo to ten dalej żył i miał się świetnie. Ba, wciąż był jej zastępcą i Daglezja nie była taka pewna, czy kocur nie zajdzie jeszcze dalej. Sówka może i była lubiana przez społeczność, lecz była zastępczynią o wiele krócej od Lśniącej Tęczy. Zdarzało jej się popełniać pewne błędy – on chodził jak w zegarku, bezbłędnie, ani razu nie zapominając o żadnym ze swoich obowiązków, wiecznie zajęty swoim klanem. Gdyby tylko został przywódcą… Rudą przeszły ciarki. Nie. Nie mogła do tego dopuścić. To byłoby jak spełnienie się jej najgorszych koszmarów.
— Nie mogę już dłużej czekać. — zapewniła ją, otwierając szeroko oczy z determinacją. — Im dłużej zwlekam, tym gorzej dla mnie, gorzej dla ciebie, gorzej dla Owocowego Lasu. To ścierwo nie zasługuje na spokojną śmierć. Zapamiętaj sobie moje słowa! — Wstała i machnęła ogonem. — Kres tego łasiczego serca jest już bliski.

***

Śledziła jego ruchy. Wyglądał tak słabo, tak nieporadnie… Mrużyła oczy w cienkie szparki, przyglądając się Lśniącej Tęczy, gdy jego spojrzenie umykało gdzie indziej. Parę dni wcześniej dorobił się kontuzji biodra – kotka widziała, jak parę razy bywał w legowisku Świergot, wymieniając stare opatrunki na nowe. Choć medyczka kazała mu wypoczywać, ten już następnego dnia wykonywał swoje obowiązki tak, jakby nigdy nic. Z jednej strony, godny pozazdroszczenia upór. Z drugiej była to okropna głupota, ale czego mogła się spodziewać po kocie jego pokroju? Zawsze udawał najlepszego. Właśnie. Udawał. Nie miał sobą do zaoferowania nic poza żałosnymi próbami udawania kogoś mądrego czy nawet troskliwego. Tak bardzo kochał Owocowy Las… Tak, że był gotowy do morderstwa współklanowca, by zaspokoić swoje podłe żądze.
Obserwowała, jak kocur samotnie wychodzi z obozu. Gdy końcówka jego kruczoczarnego ogona zniknęła między drzewami, nagle coś w jej głowie, jakby subtelny głos, dało jej znak. Teraz. To był ten moment. Niewiele myśląc, Daglezjowa Igła zeskoczyła z gałęzi topoli, na której wylegiwała się do tej pory. Intuicja nigdy jej nie zawiodła. Nie miała powodów, by nie zaufać jej i tym razem. W końcu czekała na to tak długo – w końcu miała idealną okazję.
Szła cicho, stawiając kroki delikatnie, jakby chodziła po chmurze. Przynajmniej się starała – jej łapy nie poruszały się już z gracją wojowniczki, czy to akceptowała, czy nie. Tropienie drugiego kota też nie było takie proste. Zapachy zewsząd zdawały się jakby przytłumione, podobnie jak dźwięki. Mimo tego Daglezja sprawnie szpiegowała swojego wroga, którego nie spuszczała teraz z oczu. Musiała być ostrożna. Ku jej uciesze, Lśniąca Tęcza nie zwracał uwagi na to, co było za nim. Pozwalało to kotce zbliżać się tylko bardziej i bardziej do jej celu. Chowała swoją sylwetkę za pniami i krzewami, próbując wtopić się w otoczenie. Nie rozpraszała się pieśniami ptaków czy tupotem stóp nieostrożnych myszy. Nie tylko jej wzrok, ale i cały umysł utkwiony był na idącym przed nią kocie, do którego zbliżała się z każdym kolejnym uderzeniem serca.
Tęcza nagle zastrzygł uchem. W pierwszym impulsie rdzawa próbowała skryć się za wyższą kępką trawy, lecz była wolniejsza od oczu kocura. Zobaczył ją i na chwilę zesztywniał, widocznie zaskoczony jej obecnością.
— Daglezjowa Igło? — uciekło z jego pyska, zanim został przygwożdżony do ziemi przez łapy kocicy. Dostrzegła moment, w którym spokojne spojrzenie zamieniło się w… czyżby to był strach? Czyżby tak opanowany kot jak on spanikował, czując na skórze jej pazury?
Piękny widok.
Nie trzymała go za mocno, dlatego też kocur nie potrzebował dużych pokładów siły do wyślizgnięcia się z jej uścisku. Odskoczył na odległość zająca, jeżąc na karku sierść.
— Zwariowałaś?! — Zrobił parę kroków w tył, a jego spojrzenie z szoku przekształcało się w niedowierzanie i gniew. — Czyli taka właśnie jesteś? Śledzisz, podchodzisz od tyłu i atakujesz jak byle żmija? — syknął w jej stronę.
— Nie jestem żmiją — odparła. Choć serce kołatało głośno w jej piersi, w jakiś dziwny sposób udawało jej się zachować spokój. Przynajmniej na tyle, o ile można było być spokojnym podczas próby dokonania morderstwa. — Jestem sprawiedliwością, która przyszła zabrać to, co się jej należy.
Patrzył na nią pustym wzrokiem. Przywykła do niego przez te wszystkie księżyce, lecz w tamtej chwili było w nim coś… Niezwykłego. Jego zielone oczy przypominały jałową, bezkresną przestrzeń bez najmniejszego listka czy najdrobniejszej kropli wody. Nic.
— Czyli jest tak, jak myślałem — wymamrotał na wpół do siebie, nie spuszczając z przywódczyni wzroku. — Jesteś niczym, tylko szaleńcem. Teraz nawet nie próbujesz udawać, że jest i kiedykolwiek było inaczej.
Pauza.
— Zawsze taka byłaś. Nie chciałaś, by ktokolwiek nieproszony zobaczył cię z tej strony, lecz od początku nie potrafiłaś jej ukryć — kontynuował. — Do tej pory jesteś w tym okropna.
Pauza.
— Wepchnęłaś sobie kiedyś do głowy, że jesteś mądra, piękna, zdolna i najwspanialsza na całym świecie. Ale wiesz co? Nie każde kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Bez względu na to, jak bardzo w to wierzysz – nie jesteś tym ideałem, za który się uważasz.
Pauza.
— Chciałbym móc powiedzieć, że kiedykolwiek miałem nadzieję na to, że się zmienisz. Skłamałbym. Odkąd cię poznałem, wiedziałem o tobie wszystko. Wiedziałem, że nie jesteś w stanie zobaczyć nic poza czubkiem własnego nosa; wiedziałem, że będziesz zdolna zrobić wszystko, by dojść do celu; wiedziałem, że sprawnie omamisz wszystkich wokół ciebie tak, by ci ufali. By ci wierzyli. By powierzali swoje życia tobie. Muszę ci przyznać, że w jednym jesteś niezła. Masz chytry, wężowy język.
Pauza.
— To zabawne, że nawet w takiej sytuacji potrafisz znaleźć coś, co ci nie pasuje i rozklekotać swój durny jęzor — prychnęła w końcu w odpowiedzi, marszcząc grzbiet nosa. — Jesteś żałosny. Jedyne, co potrafisz, to mówić pseudo intelektualne bzdury z myślą, że jesteś taki inteligentny. Że widzisz tyle więcej od przeciętnego zjadacza myszy. Łał. To czasem niesamowite, jak bardzo potrafisz wytykać innym ich nieistniejące wady, a na swoje być ślepym jak kret. Jakbyś nagle zapomniał, co zrobiłeś Sadzawce, co usiłowałeś zrobić mi. — Kocica tupnęła łapą, a jej głos stwardniał. — Może gdybyś tak bardzo mnie nie obchodził, byłoby mi cię szkoda. Ale nie jest. Trudno by było żałować tak bezlitosnego i egoistycznego mordercy.
Przez dłuższy czas odpowiadała jej jedynie cisza. Ptaki, które nie spłoszyły się po pierwszych głośniejszych wrzaskach, obserwowały bacznie parę kotów w ciszy. Ich cichy śpiew dobiegał tylko z daleka, dając zastąpić się świstem chłodnego wiatru. Stali nieruchomo. Daglezjowa Igła patrzyła na swojego skulonego zastępcę z pewnym głęboko skrytym rozbawieniem. W porównaniu do niej, stojącej z dumnie podniesioną głową, potęgował tylko wrażenie swojej nędzności. Nie potrafiła wyczytać z jego wyrazu pyska nic poza obrzydzeniem.
Po chwili jednak Lśniąca Tęcza się wyprostował. Wygładził postawione na sztorc futro i zmrużył oczy, nawet przez krótkie uderzenie serca nie spuszczając wzroku z Daglezji.
— To byłby wstyd zginąć z łap takiego kota, jak ty — odpowiedział w końcu, smagając powietrze ogonem jak biczem.
Zmarszczyła brwi, napinając mięśnie do dalszej walki.
— Niech to będzie dla ciebie zaszczyt.
Znów połączyli się w śmiertelnym uścisku. Szarpali nawzajem kłami i pazurami, łapiąc za wszystko, co tylko wpadło im pod łapy lub pysk. W powietrze unosiły się wyrwane kępki czarnobiałej i rudej sierści, lawirując wokół walczących jak opadające, jesienne liście. Małe zadrapania i podgryzania piekły, lecz w podekscytowaniu zupełnie ignorowała ten ból. Wyżywała się tak, jakby całe życie czekała na tę jedną chwilę. Uderzała mocniej, niż robił to Tęcza. Wbijała swoje brudne, kruche pazury głębiej, wygrzebując z ran więcej świeżej krwi. Oboje kopali się boleśnie w brzuchy, przetaczając po trawie, zbierając w świeże rany pył i ziemię. Miała to pod ogonem. Cała jej uwaga skupiała się na zadawaniu jak największej ilości obrażeń swojemu wrogowi.
Odtrącił ją od siebie, dając sobie trochę czasu na przygotowanie następnego uderzenia. Daglezja nie dawała jednak za wygraną tak łatwo. Odbiła się od ziemi i skoczyła na przeciwnika, którego zamiast przygnieść do ziemi, wepchnęła na stojące obok drzewo. Kocur boleśnie obił się o jego pień. Słyszała długi syk, który z siebie wypuścił, próbując zebrać się na równe nogi. Taki nieporadny — pomyślała Daglezjowa Igła, gdy podchodziła do niego bliżej. Kiedy wymierzyła cios, kocur przytulił się do ziemi i przeczołgał dalej. Uniknął także kolejnego.
Trzeciego już nie dał rady. Pchnęła go z zamiarem przewrócenia, a gdy już kocur znalazł się na ziemi, zabrała się za bok jego szyi. Przyssała się jak komar, zatapiając kły we wrażliwej skórze. W końcu jego wierzganie zrzuciło ją, lecz nie bez wyrządzenia szkód. Teraz w dół piersi Tęczy spływała krwista struga.
To był ten jeden z najlepszych wojowników Owocowego Lasu? Chciała się śmiać, gdy widziała, jak niezgrabnie włóczy łapami. Jak z trudem odpychał od siebie przeciwniczkę, a ataków unikał tak ślamazarnie, że tylko cud trzymał go dalej przy życiu. Nawet kiedy próbował samemu uderzyć, kończył z powrotem wgryziony w piach. Z kolejną zadaną raną. Z kolejną czerwoną plamą na skórze, z której na ziemię skapywały krople krwi. Słabł z każdym zadanym ciosem. Wszystkie rany, które udało mu się wymierzyć Daglezjowej Igle, były na tyle powierzchowne, by mogła je ignorować. Były dla niej jak ugryzienie owada.
W końcu znudziła się jej ta szopka. Mogła gryźć i drapać w nieskończoność i walczyliby tu do zmierzchu, a potrzebowała czasu, by zastanowić się, co dalej. Przy następnym skoku już przestała się cackać. Przygwoździła Tęczę do ziemi, podduszając. Wpatrywała się z wyższością w jego durny pysk i tylko wbijała głębiej szpony.
— I co? Jakieś ostatnie słowa? — zapytała ze złośliwym uśmieszkiem, podnosząc dumnie brodę.
I wtedy, gdy przyciskała go do ziemi z triumfalnym okrzykiem w myślach, w jednej chwili zdała sobie sprawę, że… Popełniła błąd. Śmiertelny błąd. Nie zdążyła nawet mrugnąć, a ostre kły wbiły się w jej szyję. Przebiły skórę. Szczęki Lśniącej Tęczy zaciskały się z siłą niedźwiedzia, której nie oczekiwała po kimś, kto uderzenie serca temu wyglądał na umierającego.
Wierzgała pod jego uściskiem. Wymachiwała łapami i pazurami, licząc na to, że chociaż jeden z nich go dosięgnie, lecz było to nadaremne. W tamtej chwili walczyła nie tylko z wrogiem, ale i z oddechem – chociaż rozpaczliwie łapała powietrze, czuła się duszona. A Tęcza nie przestawał. Szarpał za jej ranę, rozrywając jej brzegi, z małego rozdarcia tworząc długą wyrwę. Ostatki powietrza, które udawało jej się złapać, wykasływała z krwią i wykrzykiwała w okropnej agonii… a przynajmniej próbowała.
W górę unosiły się histeryczne wrzaski i dźwięki szamotaniny – z każdą chwilą coraz słabsze i cichsze. Jej ruchy łap stawały się coraz bardziej flegmatyczne, a to, co można było wcześniej nazwać krzykiem, teraz było jedynie drażniącą ucho mieszanką charczenia i bulgotu. Poczucie duszenia zamieniło się w tonięcie. Krew z rozszarpanych żył pokrywała wszystko jak fala, nie tylko spływając strumieniem w dół krtani, ale i wsiąkając we wszystko, co spotykała na swojej drodze. Źrenice w oczach Daglezjowej Igły zwęziły się do cienkich szparek, a panika w jej umyśle piszczała tak, jakby zaraz miała rozsadzić jej głowę.
Nie mogła umrzeć. Nie taki miał być jej los. To to lisie serce powinno być na jej miejscu, to on zasługiwał na śmierć! Nawet gdyby chciała cokolwiek zrobić… Nie była w stanie. Jej ciało odwracało się przeciwko niej, nie wykonując żadnego z nadanych poleceń. Ignorowało ją. Nawet głos, przedtem tak silny i gromki, teraz był tylko cichym skrzekiem, niezdolnym do wypowiedzenia choćby jednego słowa. Jedyne, co jej pozostało, to nienawistny wzrok, który wlepiała w kocura, choć z czasem i go straciła, gdy mimowolnie zamknęły się jej powieki. Jej ciało w końcu bezwładnie opadło. To naprawdę był jej koniec.
Jeszcze przez parę uderzeń serca… słyszała odgłosy. Chwiejne, ciężkie kroki jej wroga, które z perspektywy jej uszu były tak głośne, jakby po ziemi stąpał borsuk. Wkrótce jednak i to ucichło. Pozostawiło ją samą w towarzystwie otchłani, ziąbu i głuchej, martwej ciszy.

Od Daglezjowej Igły CD. Agresta

wiele księżyców temu, przed śmiercią Agresta
— W każdym razie, chciałbym, abyś wiedziała, iż rozumiem, co czujesz. I niezależnie od tego, czy to, co mówią, jest prawdą, jestem po twojej stronie. O to nie musisz się martwić. Lubię i akceptuję cię nieważne co. 
Kocica zamrugała. Przez chwilę nie wiedziała, co mu odpowiedzieć i można było to po niej zauważyć. To było... miłe? Przywykła już do różnych komplementów i uwielbiała słuchać od innych słów podziwu czy pochwał. To, co powiedział właśnie Agrest, było z deka inne. Po chwili zastanowienia uśmiechnęła się ciepło w stronę starszego kocura. Ona nie miała pomysłu na odpowiedź? Chyba w snach.
— Dziękuję. Bardzo miło mi jest to usłyszeć — miauknęła, owijając wokół łap rudy ogon. — To samo mogłabym powiedzieć o tobie. — Na chwilę zamilkła. — Dobrze jest wiedzieć, że jest obok ktoś, kogo nie kręcą takie głupie plotki...
Daglezja skrzywiła pysk na samą myśl. Ech... Jak tylko wyjdzie z tego legowiska, prawdopodobnie znów wyleje się na nią szambo opowiastek na temat jej i Lśniącej Tęczy. Oczywiście, ignorowała je, lecz w duszy miała ochotę rozszarpać wszystkich, którzy mieli czelność cokolwiek mówić. Nakręcać to durne koło.
— Taki już los bycia kimś ważnym — westchnął Agrest, moszcząc się wygodniej na swoim legowisku. — Trzeba zacisnąć zęby i iść dalej, czy się nam to podoba, czy nie. Dobra rzecz jest taka, że w końcu się znudzą. Czas tylko pokaże, ile im to zajmie... — Zaśmiał się lekko, choć Daglezji wcale do śmiechu nie było. Wolała, aby skończyło się to już teraz. Ileż można było wymyślać teorii na temat jej rzekomego związku z takim mysim móżdżkiem?! — Lecz jeśli w międzyczasie znów będziesz miała chwilę zwątpienia w swoich współklanowców, legowisko starszych stoi otworem. 
Uśmiechnęła się.
— I bardzo to doceniam — wymruczała kocurowi w odpowiedzi.

doczekałeś się w końcu pierdoło

Od Firletki (Firletkowej Łapy) CD. Dzwonkowego Świstu

Spojrzała z uwagą na starszego brata. Pochylał się nad nią z uśmiechem, a po chwili wykonał dziwny gest. Jedno z jego oczu zamrugało... Ale tylko jedno! Przekręciła na bok główkę. Bolało go ono? Albo... Piasek przykleił się do niego? Pamiętała, jak raz Pierwomrówka obsypała jej nim "przypadkiem" pyszczek. Oczka piekły ją do końca dnia, ale przecież nie mogło być to celowe, bo siostra siedziała wtedy do niej tyłem. Na pewno był to wypadek.
— Dobrze — odpowiedziała rudemu po chwili ciszy, jednak zanim zdążyła zapomnieć, o czym mówił — będę pamiętać.
— Teraz możesz skupić się na zabawie z siostrą — zachichotał — później będziesz musiała zajmować się z treningiem, tak jak kiedyś każdy z nas. Jesteś podekscytowana?
Pokiwała powoli głową.
— Można tak powiedzieć — spojrzała na niego kątem oka — Na pewno będzie więcej wymagań... Ale damy sobie radę. Może Pierwomrówka zostanie wielką wojowniczką.
— A ty? — kocur podniósł jedną z brwi, zdziwiony — Nie chcesz być wielką wojowniczką?
— Nie wiem — przyznała — Może...

***

Prawdę powiedziawszy, daleko jej do wielkiej wojowniczki. Jednak kolejne poranki w legowisku medyków tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że właśnie to chce robić. Było o wiele bardziej spokojnie, niż na wojowniczych treningach - a przynajmniej tak wynikało z opowieści Pierwomrówki. W jej opinii, całe to "medykowanie" było strasznie nudne. Ale dla szylkretki była to idealna opcja. Pomagała dwójce medyków tak bardzo, jak mogła. Podawała zioła, zajmowała się drobnymi skaleczeniami i uczyła u boku mentora. Parę dni temu pomogła pozbyć się kleszcza Norniczemu Śladowi, a poza tym, został jej przydzielony obowiązek doglądania nad Przeplatką i jej kociętami.
— Firletko? — na zawołanie Skowroniego Odłamku podniosła głowę z posłania — Podałabyś mi malwę lub miętę wodną? Spójrz proszę, czego mamy więcej.
Zauważyła, że w środku znalazła się mama Przepiórka, wraz ze stojącym obok Szepczącą Pustką. Zmrużyła oczy; czemu wcześniej ich nie zauważyła? Pokiwała jednak głową i wyczołgała się z legowiska.
— Hej mamo, hej tato — miauknęła, uśmiechając się do rodziców, zanim odwróciła się w stronę składziku. Poszperała chwilę między ziołami, notując w pamięci, że malwy mieli zdecydowanie więcej niż mięty wodnej. Wyciągnęła z pęczka drobną, okrytą włochatymi listkami gałązkę i podeszła do pozostałej trójki. Podała ją mentorowi, który oderwał parę listków i podał Przepiórczemu Puchowi do zjedzenia.
— Zarówno malwa, jak i mięta wodna są dobre na ból brzucha — wyjaśnił, podczas gdy kotka zgodnie z poleceniem przeżuwała lekarstwo — mama musiała zjeść coś nieświeżego i nabawiła się takich nieprzyjemności.
Pokiwała głową, przyglądając się szylkretce przed nią. Rzeczywiście, jej pyszczek był nieco wykrzywiony w dyskomforcie, a postawa skulona. Gdy poczuła się lepiej, wraz z Szeptem zostali jeszcze na moment, wypytując o trening młodszej córeczki oraz inne drobiazgi. Po paru minutach z uśmiechem pożegnała parę, która miała udać się na patrol.
— Malwy mamy dużo — wtrąciła, odpowiadając na jego wcześniejsze pytanie — Mięty wodnej parę gałązek, o ile spojrzałam na drobne zioło.
— Takie z fioletowym kwieciem i kolcami na łodydze? — zapytał ze zmęczeniem w głosie. Po chwili zawahania pokiwała głową — Tak, o to chodziło. Sprawdzę jeszcze zaraz, czy nie schowaliśmy może paru łodyg gdzieś głębiej.
Przekręciła głowę na bok i spojrzała na mentora kątem oka. 
— Wszystko dobrze? — zapytała niepewnie.
— Tak, czemu pytasz? — zmarszczył brwi, leniwie strzepując ogonem.
— Wyglądasz na zmęczonego — miauknęła — I chorego. Jakbyś miał gorączkę i się nie wyspał.
Czekoladowy westchnął cicho.
— Pajęcza Lilia też mi to powiedziała. Macie zbyt bystre oko. No cóż, chyba czas cos na to poradzić.

***

Pochylona nad kupką liści, nie zauważyła, gdy do legowiska zawitała nowa mordka. Ze skupienia wyrwał ją dopiero głos jednego ze starszych braci.
Odwróciła się zaskoczona, wbijając spojrzenie w Dzwonkowy Świst.
— Skowronka ani Pajęczej Lilii tu teraz nie ma, więc mam nadzieję, że nic ci się nie stało — miauknęła, lustrując go uważnie zielonymi oczyma — Nie wiem, czy byłabym w stanie ci pomóc.
— Nie, nie! Nic mi nie jest — zachichotał rudy — Przyszedłem sprawdzić, jak się miewasz. Jak nauka ze Skowronkiem?
— Idzie dobrze — przyznała, odgarniając trzymane pod łapą zioła na bok — Umiem parę rzeczy. Nie jest tak trudno, jak myślałam.

<braciszku?>
[647 słów]

[przyznano 13%]

wyleczeni: Norniczy Ślad, Przepiórczy Puch, Skowroni Odłamek

Od Mrocznej Wizji

 Deszcz padał coraz rzadziej, co zaczynało niepokoić Mroczną Wizję. Zbliżała się pora zielonych liści, a resztki śniegu topniały. Czuła to wyraźnie. Kiedy tylko zaczynały się zbierać chmury, pojawiał się lekki wiaterek, a po chwili nie było ich wcale. Wyczuwała, że coś musiała zrobić. Kult nie mógł cierpieć z powodu braku wody latem. Może to tylko chwilowa przerwa, zaraz zacznie padać. Jednak Mroczna Wizja nigdy nie ufała przypadkowi. Była gotowa do działania, przygotowana na każdy krok w kierunku awansu.
Żałowała, że nie miała obok siebie Zarannej Zjawy. Jej była mentorka wiedziałaby, co zrobić. Niestety, kocica odeszła, zostawiając ją z problemem samą. Zawsze były razem, a Zjawa prowadziła ją przez ciemne korytarze, ucząc jak przeżyć w tunelach. „Przepaści mogą być w miejscu, w którym najmniej się ich spodziewamy. Są wszędzie. Prawdopodobnie można je nazwać... najniebezpieczniejszą częścią tego miejsca. Co słyszysz?” – te słowa Zarannej Zjawy wróciły teraz do jej umysłu. „Woda”, to była odpowiedź. Wiedziała, że to kluczowe, by znaleźć wodę w podziemiach.
Pamiętała, jak Zjawa prowadziła ją przez wąskie, ciasne korytarze. To wtedy po raz pierwszy niemal zakrztusiła się dżdżownicą, kiedy Szczurzy Cień obsypał ją ziemią. Nigdy nie można być pewnym, co czeka cię po wejściu… Lub wyjściu. Zaranna Zjawa tylko popatrzyła, a potem ścisnęła jej ramię, gdy zaczęła się dusić. „Uważaj, w tunelach nawet ziemia może cię zaskoczyć”, mówiła. „Zawsze bądź czujna.”
 I była. Teraz te słowa stawały się żywe w jej pamięci. W tej chwili czuła, jakby jej mentorka była obok niej, prowadząc ją dalej, wskazując każdy krok w mroku.
Mroczna Wizja ruszyła w stronę wyjścia, powiadamiając Sowę, że wychodzi i nie wie, kiedy wróci. Chciała być pewna, że nie zapomni żadnej wskazówki Zarannej Zjawy, którą ta jej przekazała. Zanim weszła do tunelu, przypomniała sobie także, jak Zjawa nauczyła ją odczytywać wibracje w ziemi – jak wyczuwać, gdy woda zbliża się w podziemiach. Zawsze było coś w tej ciemności, co nadawało jej szczególną moc. Czuła się bezpieczniej, gdy wiedziała, że nawet w największą suszę podziemna woda nigdy nie wysycha. Wiedziała, że musi znaleźć to źródło.
Z cichym westchnieniem weszła do tunelu. Zaczęła zaznaczać pazurem ściany, rozkładając patyki na skrzyżowaniach. Przypomniała sobie, jak Zjawa uczyła ją, by nigdy się nie zgubiła. „Zawsze zostawiaj ślady. W tunelach nie ma miejsca na przypadek.” Kiedyś Mroczna Wizja musiała naśladować mentorkę w tych tunelowych wyprawach, ale teraz była sama.

 

* * *

Z cichym westchnieniem weszła do tunelu. W głowie wciąż brzmiały słowa Zarannej Zjawy, jej mentorki, której już nie było obok. „Pamiętaj, że ciemność tuneli ma swoją moc. Woda pod ziemią nigdy nie wysycha w takiej głębi. Nawet w suszy.” Te słowa wróciły do niej teraz, gdy zaczynała podążać śladem, który kiedyś wytyczyła jej mentor. Zaranna Zjawa wiedziała, co mówi, a jej doświadczenie w labiryncie tych korytarzy miało teraz pomóc Mrocznej Wizji. Pamiętała, jak Zjawa prowadziła ją w głąb tuneli, ucząc, jak zachować orientację w tym labiryncie ciemności, jak rozpoznać zapachy, jak wyczuwać wibracje ziemi. Zawsze czuła się bezpiecznie, gdy była obok.
Ale teraz była sama.
Zaranna Zjawa zniknęła, ale jej nauki były wciąż z nią, kierując każdym jej krokiem. Mroczna Wizja podeszła do pierwszego wąskiego tunelu, który pamiętała. Ciemność była niemal namacalna. Zauważyła, że powietrze w tunelu jest wilgotne, a oddech cichnie w tej głuszy. I właśnie w tej ciszy, w tym mroku, czuła, że nie wszystko zostało jeszcze stracone. 
"To tu, muszę znaleźć to miejsce."
 Zaczęła zaznaczać pazurem ściany, jednocześnie rozkładając trawę i patyki na skrzyżowaniach.
"Mroczna Gwiazda, mimo że nie opiekuje się mną tak, jak to robi z Lodowym Omenem, poprowadzi mnie."
- Obronię kult - wyszeptała, czując, że te słowa dodają jej odwagi. - Możesz być tego pewny.
Lekcje spędzone z Zaranną Zjawą w tunelach nie poszły na marne. Była najlepsza z najlepszych. Po jakimś czasie usłyszała szum, który przyciągnął jej uwagę. Podziemna rzeka? Zaczęła iść ostrożniej, jednak odgłos był na tyle słaby, że Mroczna Wizja wiedziała, że woda jest daleko. Ale w tej ciemności... Zatrzymała się na chwilę. Woda, ukryta pod ziemią, nigdy nie wysycha w tej głębi. Nawet w czasie suszy. To dawało jej nadzieję.
Z ulgą Mroczna Wizja poczuła, jak jej łapy napotykają kamienne podłoże. Nie musiała się martwić, że ziemia stanie się bagnem, nawet gdy przyjdą roztopy. Szum wody wydawał się już być wyczuwalny, czarna kotka czuła jej zapach. Pomacała łapą przed siebie pamiętając, aby co jakiś czas zaznaczając, gdzie się znajduje. Poczuła słaby nurt wody. Nawet karmicielki mogą się stąd napić nie tracąc równowagi. Kotka spróbowała wody. Słodka… Zdatna do picia, świeża. Raczej nie zatruta. Mroczna Wizja nie czuła żadnej podejrzanej woni. Jeżeli na nic nie zachoruje w przeciągu kilku wschodów słońca, to oznacza, że woda jest w porządku. Będzie jeszcze odwiedzać to miejsce, aby móc potem szybko do niego wrócić.
To mogła być tylko chwilowa przerwa opadowa, ale takie źródło jest zawsze dobrym zabezpieczeniem, nie tylko przed suszą.

Od Mrocznej Wizji CD. Lodowego Omenu

Mroczna Wizja przez krótką chwilę zamilkła. Spojrzała się w oczy Lodowego Omenu. Żywiła do tej kotki mieszane uczucia. Wspomnienia wciąż paliły w jej sercu jak świeże rany. W tamtej chwili czuła, jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko niej. Wiedziała, że była oddana i silna, ale mimo to to Lodowy Omen została uznany za godniejszego przez Mroczną Gwiazdę. Teraz, patrząc na klan, zastanawiała się, czy kiedykolwiek zdoła uwolnić się od tego uczucia żalu i niespełnienia.
Ile to razy modliła się do Mrocznej Gwiazdy, składała mu hołd, umacniała wiarę, zabijała ofiary, które następnie mu składała? Dawny lider nawet do niej nie przemówił. Za to wybrał Lodowy Omen, która choć silna i waleczna, nie była ślepo posłuszna miejscu, gdzie brak gwiazd. Czciła ich, co prawda, ale na własnych zasadach.
Jej przemowa sprawiła, że na twarzy Mrocznej Wizji pojawił się chłodny uśmiech. Ile razy to mówiła jej Zaranna Zjawa. Czy poddała się wtedy? Nie. Poddała się dopiero, kiedy Lodowy Omen ujawniła, że Mroczna Gwiazda objawia jej się w snach. Czy jej rozmówczyni była głupia? Jak mogła uważać się za dawnego lidera, skoro ją ignorował?
Chociaż… Nie do końca ją ignorował. Często się do niego modliła, prosiła go o coś, a on spełniał większość jej błagań. Nie opuścił jej zupełnie, ale też nie zajął się nią należycie. Tak, jak zaopiekował się Lodowym Omenem. Kotką, która stała przed nią i oczekiwała na odpowiedź.
W błysku jej oka dostrzegła kotkę równą sobie. Rywalkę, która nie chciała zabrać jej miejsca, ale gdyby rzuciła jej wyzwanie, Mroczna Wizja miałaby trudność z stłamszeniem jej. Lodowy Omen stanowiła zagrożenie. Nie chodziło to o umiejętności, a o sam fakt, że Mroczna Gwiazda ją wybrał. To daje jej przewagę i poparcie kultu.
Mroczna Wizja wiedziała, że nie może do tego dopuścić. Ale był jeden problem: Lodowy Omen nie była podatna na jej manipulację. Musiała wymyślić coś równie filozoficznego.
- Cień nie jest rzeczą zła, Lodowy Omenie. Wszyscy w końcu się w nim znajdujemy. Ważne jest jedynie, pod jaką sosną stoisz. Ja wybrałam tę właściwą - odparła tylko. Lodowy Omen była mądra. Zaatakowała ją słownie, nie obrażając jej wprost. A Mroczna Wizja się obroniła. Teraz pora na kontratak.
Mroczna Wizja wpatrywała się w Lodowy Omen, jej chłodny uśmiech zmienił się w wyraz pewności siebie.
- Pod jaką sosną stoisz, Lodowy Omenie? - dodała, jej głos brzmiał jak szept wypełniony jadem. - Jeśli wybrałaś swoją, czy jesteś gotowa na to, co niesie cień?
Lodowy Omen uniosła głowę, a jej spojrzenie było spokojne, ale stanowcze.
- Cień nie rządzi mną, Mroczna Wizjo. Jest jedynie drogą, którą przeszłam, ale nigdy nie moim celem. A ty? Czy twój cień jest twoim wyborem, czy więzieniem?
Te słowa zapadły w powietrzu jak ostrze.
- Tylko ty możesz uznać, czym jest cień – odparła Mroczna Wizja, ignorując ukłucie w sercu na wspomnienie więzienia, w którym się znalazła. – Dla mnie to nie jest ani droga, ani cel. To potęga, która daje mi wolność.
Jej głos nabrał mocy, a oczy błyszczały, gdy zbliżyła się o krok do Lodowego Omenu.
- A ty? – zapytała ostro. – Czy kiedykolwiek spojrzałaś na siebie w blasku, jaki odrzucasz? Czy dostrzegasz swoje ograniczenia, Lodowy Omenie?
Przeciwniczka przez moment milczała, jakby ważyła słowa.
Lodowy Omen spojrzała na Mroczną Wizję z cieniem niepewności, choć w jej oczach wciąż była stanowczość.
- Ograniczenia? – powtórzyła, jej głos łagodny, ale nieugięty. – Jeśli to właśnie widzisz, to jesteś ślepa na coś ważnego. Cień to nie więzienie ani potęga. To tylko odbicie światła.
Mroczna Wizja zadrżała, lecz jej wyraz twarzy nie zdradził żadnych emocji. W jej głowie zaczynała kiełkować myśl – czy Lodowy Omen naprawdę nie była jej wrogiem, a jedynie innym przejawem tej samej mocy?
Jako wspólniczki mogły wiele zadziałać. Nie tracić energii na walkę, która z pewnością musiała się odbyć w przeszłości, tylko współpracować? Nie jestem na to jeszcze gotowa, pomyślała.
- Odbicie światła, które jednocześnie jest mrokiem. Można urządzić się pod sosną tworząc tam swój świat. I wtedy cień jest dla ciebie, a nie ty dla sosny - zakończyła dyskusję.
Kot z zewnątrz nie miałby pojęcia, o co chodzi. Dwie kotki wysoko postawione z hierarchii rozmawiają o sośnie. Jedynie ktoś inteligentny, mógłby pojąć sens tej rozmowy. Więc Mroczna Wizja nie musiała się martwić, że ktoś ich usłyszy. Nawet jeśli, to i tak nie zrozumiałby sensu rozmowy. Poza tym, powierzchnie było czyste, bez zapachów nieproszonych obserwatorów.
Jak na ironię, rozmawiające kotki znajdowały się w cieniu sosny. I to nie byle jakiej. Starej, potężnej, o mrocznym kształcie. Spojrzała się na drzewo czekając, aż rozmówczyni zauważy ten fakt.
- Wszyscy stoimy w czyimś cieniu. Ty również na kogoś czekasz, czyż nie? - Mroczna Wizja spojrzała się na Lodowy Omen, mając nadzieję, że kotka nie zamierza jej znowu atakować. Całe swoje siły zużyła na tę rozmowę, a Lodowy Omen wydawała się w pełni gotowa, na dalszą walkę. „Czy moja przeciwniczka nie okazała się zbyt potężna? Mroczna Gwiazda ją prowadzi, ale nie stoi w jego cieniu. Gdzie jest jej miejsce?”

<Lodowy Omenie?>

Od Mrocznej Wizji CD. Makowego Nowiu

 tw: nawiązania do gwałtu

Z bólem serca Mroczna Wizja patrzyła, jak jej ukochana się wycofuje. Oczy czarnej kotki zrobiły się szkliste, jednak nie zawołała za Makowym Nowem. Całymi resztkami swojego opanowania zakazała łapom się ruszyć. Powstrzymywała ostatkiem energi sowje ciało. Chciała rzucić się na Makowy Nów i mieć z nią kocięta. Albo zatrudnić jakiegoś kocura, żeby sprawił im kocięta. I chociaż bardzo się starała, jej wyraz twarzy nie był obojętny. Widać na nim było wyraźny ból, który mogła uleczyć tylko Makowy Nów.
Ten ból nieleczony, mógł się zamienić w krwawą wojnę w jej sercu, a ostatecznie przemienić ją w maszynę, w robota bez zdolności odczuwania empatii i uczuć. Dlatego właśnie potrzebowała kotki. Żeby zachowała w niej coś z kota, coś oprócz ambicji, nienawiści do świata i okrucieństwa wobec słabszych. Mroczna Wizja nie była zła, za jaką się uważała. Była tylko spragniona miłości, której nie otrzymała od rodziców, od rodzeństwa. Jedynie Zaranna Zjawa przez chwilę się nią opiekowała, ale teraz i ona zniknęła. Dlatego Mroczna Wizja zacisnęła oczy i błagała Makowy Nów, aby po nią zawróciła.
Błagała Mroczną Puszczę w myślach, nieżyjącego ojca, a także Zaranną Zjawę, którą kochała jak matkę.
"Proszę cię, Makowy Nów, nie zostawiaj mnie z tym samej, potrzebuję cię."
"Spadam, wyciągnij mnie z otchłani", poprosiła i wpatrując się w ukochaną. która zatrzymała się i spojrzała w jej stronę trwała w głuchym błaganiu.
Makowy Nów podniosła wzrok na milczącą wojowniczkę i spojrzała w zielone oczy Mrok. Czarna kotka zauważyła zaszklone ślepia, jakby zaraz miała się rozpłakać. Liliowa przełknęła głośniej ślinę.
– Ja... Nie chcę cię stracić. Jak Bursztyn, Naparstnice i resztę – wydusiła z siebie tylko.
Mroczna Wizja zamrugała, nie wiedząc co powiedzieć. 
- Nie stracisz mnnie - powiedziała automatycznie. - Jestem silna - obiecała, a jej napięta twarz zmiękła. - Proszę, nie odchodź... - wyjąkała.
– Dobrze – powiedziała i stanęła przed kotką – Nie odejdę... – mruknęła cicho i spojrzała w oczy Mrok.
Mroczna Wizja próbując opanować drżenie przesunęła się bliżej kotki i wtuliła pysk w jej futro. Makowy Nów jej nie opuści... Nie wiedząc do końca co powiedzieć po prostu trwała w tej chwili. Dwie splątane ze sobą kotki nie potrzebowały niczego innego niż siebie nawzajem.
Czarna kotka, ledwo powstrzymując drżenie, wtuliła się w futro Makowego Nowu. Przez chwilę żadna z nich nie mówiła nic. Ich oddechy się uspokoiły, a napięcie stopniowo opadało. Początkowo Makowy Nów spięła się w jej objęciach, ale z czasem zaczęła się rozluźniać. Powoli, nieśmiało, odwzajemniła czułość Mrocznej Wizji.
Mroczna Wizja przytknęła pyszczek do pyska drugiej kotki i poczuła czystą euforię czując, że kotka się rozluźnia. Kocha mnie, myślała gorączkowo. Chyba... Całując kotkę Mroczna Wizja przymknęła oczy, chłonąc ten moment. Czuła, jak pustka w jej sercu powoli się wypełnia. Myśl o utraconej Zarannej Zjawie przestała boleć, a wspomnienie, choć nadal żywe, przyniosło ukojenie. Wiedziała, że teraz, z Makowym Nowem u swojego boku, była gotowa stawić czoła każdemu wyzwaniu.

<Makowy Nowiu?>

01 stycznia 2025

Od Mandarynkowego Piórka CD. Tuptającej Gęsi

Uśmiechnęła się.
— Oczywiście, że przyjdę.
— Świetnie — mrukneła tylko zastępczyni i wyszła ze żłobka.

* * *

Nie doczekała się. Była taka szczęśliwa, że ciocia wreszcie ją zaakceptowała. Że dostała zaproszenie na coś tak ważnego, jak ceremonia ślubna. Jednak teraz, zamiast łapać żabę ślubną, siedziała wśród rodziny nad grobem byłej zastępczyni.
— Mamo? Czemu babcia jest smutna? Gdzie ciocia? — pytały jej dzieci. Otarła łzy i spojrzała na nie. Gdyby nie Gąska nie byłoby ich tu. A teraz są. Kochała je (przynajmniej większość) na swój sposób, ale i tak czuła, że jej starania poszły na marne.
— Ciocia odeszła. I nie wróci — odpowiedziała tym, co kiedyś jej wciskali po śmierci matki. Nie zamierzała odpowiadać na więcej pytań. Chciała podejść do babci, pocieszyć ją, lecz bała się. Nie chciała podchodzić do niej. Nie do końca wiedziała dlaczego. Po prostu uznała, że lepiej trzymać się z daleka. Nie tylko to ją męczyło. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że Syriusz mógł być w to zamieszany. Nie wiedziała jak ale wszystko się zgadzało. On mieszkał w brzozowym zagajniku. Czy to możliwe, że zabił ją w nadziei, że teraz ona będzie zastępczynią? Nie wiedziała. I chyba nie chciała wiedzieć. Po ceremonii pogrzebowej podeszła szybko do grobu ciotki. 
"Żegnaj" pomyślała. Zebrała kociaki, omiotła spojrzeniem wyspę i wróciła do obozu.

[*] Żegnaj ciociu.

Nowa członkini Pustki!

TUPTAJĄCA GĘŚ
Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: Wykrwawienie się spowodowane odniesionymi w walce ranami

Odeszła do Pustki!

Od Tuptającej Gęsi

  Z każdym wschodem słońca jej ślub zbliżał się coraz bardziej. Myśl o tym, że znajdzie się z Kolcolistnym Kwieciem na świetlikowej wyspie, rozgrzewała jej serce. Wreszcie jej związek stanie się zapieczętowany, a jej ukochany dołączy do królewskiego rodu. Na zawsze razem, nawet w pustce. Tak sobie wyobrażała ich życie po śmierci. Nawet jeśli dostanie się do gwiezdnego klanu, czego nie chciała, to u jej boku powinien zawsze znajdować się jej partner. Gdy Srocza Gwiazda odda Gęsi władzę, to ta będzie rządzić wraz z ukochanym, a przynajmniej taki miała plan. Ostatnie kilka dni były przepełnione rozmowami z kocurem. Kogo zaprosić na ślub? Kiedy go zorganizować? To były tylko dwa z wielu pytań, jakie musieli sobie zadać. Kilka razy nawet się pokłócili, jednak udało im się ostatecznie ustalić listę gości. Na samej górze znajdowała się liderka klanu wraz z medykiem. Pod nimi znalazł się brat Kolcolistka, Sumowa Płetwa, a obok niego dwie żyjące siostry Gęsi. Z początku nie była przekonana czy dobrym pomysłem jest zaproszenie wiecznej karmicielki na ich ceremonię, jednak niebieski kocur przekonał ją do próby odbudowy relacji. Zaraz pod nimi znajdowali się Pchli Nos, Mżący Przelot i Nimfie Zwierciadło, a na samym końcu był ktoś, o kogo zaproszenie kłóciła się zastępczyni. Nie chciała jej tam, nie pasowała tam. Za każdym razem, gdy ją widziała, przypominała się jej Wirująca Lotka. Gdy widziała którąkolwiek kocicę z trójki jej pociech, coś skręcało ją w środku. Nie chciała, aby Mandarynkowe Pióro popsuła całe wydarzenie. To był jej czas, jej chwila, a nie karmicielki. Ostatecznie postanowiła zaprosić ją z myślą, że nie pojawi się ona na ich ślubie. Przecież miała kocięta do pilnowania, a Kotewka nie będzie mogła ją zastąpić, bo będzie na ów wydarzeniu. Tylko taka wersja wydarzeń jej pasowała i na taką się zgodziła zastępczyni.
 Jej wzrok uniósł się ku niebu, gdy dochodziła do Brzozowego Zagajnika. Niedaleko niej znajdowała się Spieniony Nurt, z którą wyszła na polowanie, gdy słońce dopiero wdrapywało się na niebo. Udały się w to miejsce, gdyż tu ostatnio jej łowy miały największe powodzenie. Może i w tym miejscu ostatnio spotkała lisy, które zakończyły życie trójki kotów, jednak tym razem nic złego się tu nie stanie. Chodziła tu nie raz i dalej wracała cała ze zwierzyną w pysku. Nawet jeśli wszystko jej mówiło, że nie jest to bezpieczne miejsce, to musiała przeć do przodu, jak to robiła zawsze. Na tym polegało życie. Nie mogła pokazać swych słabości, nie tak ją wychowała Makowe Pole. Była stworzona do czegoś większego. Przecież była księżniczką, zastępczynią i przyszłą przywódczynią Klanu Nocy. Walczyła ze swoją siostrą o to miejsce i je wygrała, więc nie mogła go stracić. Nie po to zaryzykowała wszystko, zgadzając się na ten beznadziejny miot z przywódczynią Klanu Wilka. Widziała, jak przed nią leży martwa Łabędź, nawet niezdolna wziąć pierwszego oddechu. Oddała Muszelkę, chociaż jej serce się rozdarło w momencie, w którym wręczyła Wieczornej Gwieździe jej kocię. Róża dorosła, stając się medyczką klanu. Była z niej dumna, jednak czy dawała o tym wystarczająco znać? Niby ich relacja nie była za najlepsza, jednak to dalej była jej córka. Tak samo, jak Nimfie Zwierciadło, którą wychowała od kocięcia i wyszkoliła na wojowniczkę. Chciała to samo zrobić z niebieską kotką, jednak nie miała do tego szansy. Prowadziła perfekcyjne życie. Partner, wysoka pozycja w klanie oraz odchowane kocięta. Kto nie chciałby takiego życia? Jednak na co jej to było, jeśli nie była z niego zadowolona? Wszystkie jej działania, to były działania idealnej Tuptającej Gęsi, kotki, która wpasowuje się pod wszystko, co powie jej matka. Jednak czy to na pewno była ta sama kotka, co żyła w Klanie Nocy? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć. Widziała, do czego zdolne są czekoladowe koty, poczuła to na własnej skórze, gdy Topik zamordował jej córkę. To była jego wina. Gdyby tylko Strzyżykowy Promyk odebrała ten poród bez tego szkodnika u jej boku, to wszystko poszłoby inaczej. Łabędź stąpałaby po tej ziemi, pewnie została wojowniczką, jednak nic z tego nie było rzeczywistością. Czekoladowe koty, to były potwory w przebraniach, drapieżniki czekające na dobry moment do ataku, aby skrzywdzić jak najwięcej kotów. Niby takie bezsilne, a atakowały w najgorsze możliwe miejsca. Płotka zaatakowała ją najbardziej, zabierając jej kuzynkę i uciekając jak tchórz. Nikt się nie postawił. Nikt z nich nie walczył o lepsze życie, przypieczętowując tylko swój los. Słyszała dużo o sobie, jednak wiele rzeczy z tego nie było prawdą. Nie ceniła kotki nad kocurami, jak robiła to jej mentorka, nawet mogła przyznać, że robiła rzecz odwrotną. Kocury nie dawały jej następnych wymagań do spełnienia, nie przypominały o jej błędach. Kolcolistne Kwiecie był u jej boku, od kiedy tylko pamiętała i nie zawiódł jej ani razu. Zawsze mogła liczyć na futro, w którym mogła płakać, a sama oferowała to samo. Byli stworzeni do siebie i mimo, iż na początku próbowała sobie wmówić, że tylko kotki są dla niej, to wyszło, jak wyszło. Tylko jemu mogła ufać, reszta kotów nie rozumiała niczego, obserwując jej zachowanie oraz słowa i na tej podstawie formując zdanie o niej. Wiedziała, że nie jest lubiana w Klanie Nocy. Dużo kotów miało negatywne zdanie o niej, a nawet uważało ją za agresywną, chociaż do końca nie wiedziała dlaczego. Nie skrzywdziła nikogo, przynajmniej nie fizycznie, a nawet stroniła od walki. Jej słowa wystarczyły, aby zniszczyć drugiego kota. Tylko Wirująca Lotka umiała je znieść, rzucając w jej stronę podobne ataki. Czemu musiała odejść? Dlaczego gwiazdy na niebie zadecydowały, że zabiorą z tej ziemi jej siostrę? Ona by ją zrozumiała, sama walczyła o to samo co Gęś, więc czemu musieli ją usunąć, tym samym zostawiając jej kocięta. Miała je przygarnąć? Jeszcze tylko tego jej w życiu brakowało, aby opiekować się bandą kociaków. Przypominały jej tylko o Wir, co się jej nie podobało. Poza tym były dziwne. Płotka uciekła, Alga zaatakowała ją, jak kociak słyszący kilka niemiłych słów, Zimorodek poszła na medyka, próbując naśladować jej córkę, a Mandarynka była po prostu dziwna. Coś jej w niej nie pasowało. Chciała się jej zbyt bardzo przypodobać, jakby chciała wpłynąć na jej wybór, co nie podobało jej się. Szukała akceptacji? Dostała ją przecież od samej przywódczyni. Czemu zdanie Gęsi miało się liczyć bardziej? Nigdy się nie liczyło, więc czemu miała nastąpić zmiana? Nie była przywódczynią, dopiero miała nią być. Wszystkim zarządzała Srocza Gwiazda, co czasem ją przerażało. Kocica mogła strącić jej z aktualnej pozycji, jeśli chciała. Nawet jeśli wiedziała, że tak się nie stanie, przecież była jej rodzoną córką, to strach pozostawał. Całkowita kontrola starszej kocicy nad jej życiem paraliżowała ją. Całe swe życie poświęciła, aby przejąć kontrolę nad swym marnym losem, a teraz mogło być jej to odebrane, jeśli zajdzie taka potrzeba.
 Jej uszy drgnęły, gdy usłyszała cichy szelest. Nie była tu sama i po zapachu, który docierał do niej, nie była przy niej liliowa wojowniczka. Stanęła. Ktokolwiek to był, nie był tu mile widziany i miała to zamiar udowodnić najpierw słowami, a później czynami. Dwie kocie sylwetki ukazały jej się między drzewami, a ich wzrok wbity prosto w nią. Miała złe przeczucie odnośnie tej dwójki i mimo iż łapy mówiły jej, aby uciekać, ta stała nie drgając nawet o wąs.
 - A co to za zagubiona kotka? - odezwał się jeden z nieznajomych, powodując, że futro kocicy zjeżyło się. - Nie potrzebujesz może pomocy, aby opuścić ten okropny teren? Znam prosty sposób, aby pozbyć się wszystkich twych problemów.
 - Opuśćcie teren Klanu Nocy, nim będę zmuszona was osobiście wyprowadzić. - Syknęła kocica, a jej wzrok przeskakiwał z jednego kota na drugiego i z powrotem. 
 - Teren Klanu Nocy? Co to za kłamstwa? A co tu robimy? Otóż kochana, ktoś chce Cię zobaczyć martwą - odpowiedział nieznajomy, co już przekroczyło pewną granicę. Weszli oni na teren Klanu Nocy i jeszcze powiedzieli jej, że są tu po to, aby zakończyć jej życie. Jeśli słowa Gęsi nie zadziałały, to musiała przejść do czynów. Nieznajomy miał zamiar kontynuować swoją bezsensowną gadkę, jednak zastępczyni rzuciła się na niego z pazurami. Nie miała chęci marnować czas, a tym bardziej doprowadzić, żeby jego słowa się spełniły. Dwójka samotników nie zakończy jej marnego życia. Tym kotem może być tylko ona. Ona miała kontrolę nad wszystkim i nie straci jej ponownie. Pazury czarnej kocicy wbiły się w bark kota, który teraz leżał pod nią, a jej kły zacisnęły się na jego krtani, tworząc większą ranę w ów miejscu, z którego wypłynęła szkarłatna substancja. Ostry smak krwi dotarł na jej język. Nie tak wyobrażała sobie polowanie z siostrą. Nie miała na swej drodze spotkać tej dwójki. Ostry ból uderzył ją nagle, a sama została odepchnięta od samotnika, wyrywając kawałek jego szyi. Okazało się, że jego kolega nie siedział bezczynnie, patrząc, jak Tuptająca Gęś kończy jego życie. Wypluła ona zakrwawiony kawałek kota, gdy ujrzała, że drugi samotnik rzuca się na nią, wywalając ją na ziemię i tworząc na jej szyi ranę. Nie mogła tu zginąć. Jej historia nie zakończy się w tym momencie. Miała przecież zostać przywódczynią, była tak blisko swego celu. Nie mogła się teraz poddać. Udało jej się strącić kocura z siebie, gdy ten skupił swą uwagę na ranie zadanej mu przez kotkę. Długo jej nie zajęło, aby znaleźć się blisko samotnika i wbić ponownie swoje kły w nieznajomego kończąc jego żywot. Obrazek przed jej oczami to nie było coś, co spodziewała się zobaczyć dzisiejszego poranka. Przynajmniej stała żywa, w przeciwieństwie do dwóch pozostałych kotów, mimo kilku głębokich ran, jakie udało jej się zdobyć. Odwróciła się, gdy usłyszała czyjeś kroki, aby po chwili zobaczyć jej liliową siostrę. Szkoda, że nie udało jej się przybyć tu wcześniej, może zapobiegłaby tej potyczce.
 - Tuptająca Gęsi! - Głos Spienionego Nurtu uderzył jej uszy. - Co tu się stało? Nie wyglądasz ani trochę dobrze.
 - Czuję się dobrze, nie masz co panikować - odpowiedziała, chociaż czuła się wręcz odwrotnie. Spływająca z jej ran krew powodowała, że każdy następny oddech zdawał się coraz cięższy do wzięcia. Traciła siły i dobrze o tym wiedziała, jednak da radę dojść do obozu, a przynajmniej tak myślała. Zrobiła pierwszy krok, co nie było dobrym pomysłem, bo wraz z nim padła na ziemię. Nie była już w stanie stać na własnych łapach, a jej oddech przyśpieszył. Widziała, jak Pianka podbiega do niej, jednak jej słowa słyszała jakby przez mgłę. 
 Wzięła ostatni oddech, po czym zatopiła się w wiecznej ciemności. Nic na nią tam nie czekało, nikt nie czekał. Teraz pozycja zastępcy się ponownie zwolniła, a wiadomość o śmierci czarnej kotki musiała przekazać Spieniony Nurt reszcie klanu.

[*]