Wężyna urodziła aż piątkę małych, zaskakująco pięknych i równocześnie wrednych kociąt, gotowych swą obecnością roznieść cały obóz Klanu Nocy, włącznie z jego mieszkańcami!
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkęW Klanie Klifu
Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.W Klanie Nocy
doszło do ataku na książęta, podczas którego Sterletowa Łapa utracił jedną z kończyn. Od tamtej pory między samotnikami a Klanem Nocy, trwa zawzięta walka. Zgodnie z zeznaniami przesłuchiwanych kotów, atakujący ich klan samotnicy nie są zwykłymi włóczęgami, a zorganizowaną grupą, która za cel obrała sobie sam ród władców. Wojownicy dzień w dzień wyruszają na nieznane tereny, przeszukując je z nadzieją znalezienia wskazówek, które doprowadzą ich do swych przeciwników. Spieniona Gwiazda, która władzę objęła po swej niedawno zmarłej matce, pracuje ciężko każdego wschodu słońca, wraz z zastępczyniami analizując dostarczane im wieści z granicy.Niestety, w ostatnich spotkaniach uczestniczyć mogła jedynie jedna z jej zastępczyń - Mandarynkowe Pióro, która tymczasowo przejęła obowiązki po swej siostrze, aktualnie zajmującej się odchowaniem kociąt zrodzonych z sojuszu Klanu Nocy oraz Klanu Wilka.
W Klanie Wilka
Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.W Owocowym Lesie
Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.
W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)
Miot w Klanie Wilka!
(dwa wolne miejsca!)
Miot w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)
06 maja 2025
Od Sówki CD. Mirabelki
Tragiczna śmierć Kruchej dotknęła Sówkę. Nie mogła uwierzyć, że ktoś mógł dokonać czegoś takiego. Podczas pobytu zmarłej u medyka Sówka zjawiła się tam przynajmniej raz, chcąc jeszcze porozmawiać ze swoją dawną mentorką. Doskonale wiedziała, jak i reszta, że zostało jej mało czasu. Gdy tam przebywała, spotykała Mirabelkę, Malinkę czy Migotkę. Jak ona im współczuła. Doskonale wiedziała, co czują, dlatego starała się choć trochę więcej rozmawiać, przynajmniej z Migotką, która była jej dawną uczennicą. Później spotykała ich na cmentarzu. Tak samo było tym razem. Czekoladowa wybrała się w tamto miejsce, choć zazwyczaj nie miała tego w zwyczaju, swoje wyprawy zatrzymując na drzewie z tabliczkami, jednak tam Krucha swojej tabliczki nie miała, a to właśnie jej grób chciała odwiedzić. Wtedy jej oczom ukazała się Mirabelka. Zastępczyni wycofała się powoli, nie chcąc przeszkadzać zwiadowczyni. W końcu mogła chcieć teraz pobyć sama, a Sówka chciała to uszanować.
– Przepraszam, nie zauważyłam cię wcześniej – wymamrotała czekoladowa. – Zostawię cię samą – oznajmiła, spoglądając na Mirabelkę z lekkim zawstydzeniem.
– Zaczekaj! Jest tu miejsca dla nas obu. Twoja obecność mi nie przeszkadza – powiedziała szybko córka Agresta. Sówka niepewnie podeszła do Mirabelki, zajmując miejsce obok niej. – Właściwie to… wolę teraz nie być sama – wyznała tortie, uśmiechając się ponuro. – Słyszałam, że Krucha była twoją mentorką, prawda? – zapytała.
– Tak. Była nią przez większość mojego szkolenia, później przejął je Gęgawa. Muszę powiedzieć, że wiele mnie nauczyła i podziwiam, ile miała dla mnie cierpliwości z tym moim zezem – powiedziała zastępczyni. – W końcu kot z zezem musiał się nauczyć wspinać na drzewa, a do tego jest potrzebny dobry wzrok. Była wspaniałą mentorką, jak pewnie i matką?
– Tak. Była naprawdę wspaniała – mruknęła Mirabelka.
– Na zawsze pozostanie w naszej pamięci i sercach. Nawet jak teraz to bardzo boli, z czasem będzie lepiej. Ale ważne jest chyba by po prostu pamiętać. Bo wspomnienia żyją w naszych sercach, one tam zostaną na zawsze – powiedziała cicho czekoladowa, po chwili zmieniając wyraz pyska na lekko zakłopotany. – Ktoś mi tak ostatnio powiedział... Coś podobnego – dodała szybko. – Ale doskonale wiem, co teraz czujesz... – mruknęła, spuszczając wzrok na swoje łapy.
– To niesamowite Przypływ! – powiedziała zadowolona Sówka, już tuląc wojowniczkę. – Ale się cieszę! Będziesz wspaniałą matką! – mówiła zadowolona. Naprawdę nie mogła w to uwierzyć. Najpierw jej kochana córka, teraz Przypływ, którą też jak córkę traktowała. Bardzo się cieszyła ze szczęścia obu kotek i była z nich taka dumna! Obie wyrosły na wspaniałą wojowniczkę i zwiadowcę. Sówka wiedziała, że gdyby mogła zrobiłaby teraz teatralną scenę zwaną "tak szybko dorastają" z wycieraniem małej łezki, co się w oku kręci. Zamiast tego jednak przestała tulić Przypływ i pozwolila mówić liliowej.
– Też bardzo się cieszę. Nie myślałam, że po ostatnim tak się uda – wyznała, na co Sówka trzepnęła ogonem.
– Zasługujesz na to co najlepsze Przypływ. Naprawdę. Jesteś wspaniałą kotką, a Bukszpan powinien dostać za swoje. Na co zasłużył – odparła liderka i już miała się odezwać poraz kolejny, gdy obie kotki usłyszały, głos Świergot. Oby dwie odwróciły się w jej stronę.
– Witaj Przypływ, Sówko – przywitała się szamanka, a po chwili zwróciła się w stronę wojowniczki. – Musisz dostać jeszcze kilka ziół, udało nam się już je zebrać – oznajmiła i ogonem nakazała Przypływ pójście wraz z nią do legowiska. W wejściu szamanka minęła się jeszcze z Czernidłakiem, kierując w jego stronę jeszcze kilka słów, których Sówka jednak nie usłyszała i po chwili zniknęła wgłębi legowiska. Przypływ spojrzała na liderkę.
– Jak widać, muszę iść – powiedziała, uśmiechając się do czekoladowej. – Porozmawiamy jeszcze później – pożegnała się i ruszyła za Świergot do legowiska medyka. Sówka również wypowiedziała słowa pożegnania i poszła w drugą stronę, rozmyślając nad tym wszystkim. Cieszyła się, że po tych wszystkich nieszczęściach, które ostatnio spotkały całą społeczność, na świat przyjdą nowi członkowie. Po takim stresie i nerwach dobrze było usłyszeć coś dodającego otuchy. Jakieś pozytywne informacje.
Po drodze jej wzrok padł na patrol zwiadowców, znajdujący się przy wyjściu z obozu, już szykujący się do wyjścia. Mirabelka wraz z jej uczniem, Mrozem, Migotka oraz Figa. Sówka bez większego zastanowienia ruszyła w ich stronę, chcąc dołączyć do patrolu. Dawno nie brała w żadnym udziału, a miała dość siedzenia w obozie.
– Witajcie, jeśli to nie będzie problem, dołączę się do was – powiedziała i spojrzała w stronę Mirabelki, prowadzącej patrol.
– Przepraszam, nie zauważyłam cię wcześniej – wymamrotała czekoladowa. – Zostawię cię samą – oznajmiła, spoglądając na Mirabelkę z lekkim zawstydzeniem.
– Zaczekaj! Jest tu miejsca dla nas obu. Twoja obecność mi nie przeszkadza – powiedziała szybko córka Agresta. Sówka niepewnie podeszła do Mirabelki, zajmując miejsce obok niej. – Właściwie to… wolę teraz nie być sama – wyznała tortie, uśmiechając się ponuro. – Słyszałam, że Krucha była twoją mentorką, prawda? – zapytała.
– Tak. Była nią przez większość mojego szkolenia, później przejął je Gęgawa. Muszę powiedzieć, że wiele mnie nauczyła i podziwiam, ile miała dla mnie cierpliwości z tym moim zezem – powiedziała zastępczyni. – W końcu kot z zezem musiał się nauczyć wspinać na drzewa, a do tego jest potrzebny dobry wzrok. Była wspaniałą mentorką, jak pewnie i matką?
– Tak. Była naprawdę wspaniała – mruknęła Mirabelka.
– Na zawsze pozostanie w naszej pamięci i sercach. Nawet jak teraz to bardzo boli, z czasem będzie lepiej. Ale ważne jest chyba by po prostu pamiętać. Bo wspomnienia żyją w naszych sercach, one tam zostaną na zawsze – powiedziała cicho czekoladowa, po chwili zmieniając wyraz pyska na lekko zakłopotany. – Ktoś mi tak ostatnio powiedział... Coś podobnego – dodała szybko. – Ale doskonale wiem, co teraz czujesz... – mruknęła, spuszczając wzrok na swoje łapy.
***
– To niesamowite Przypływ! – powiedziała zadowolona Sówka, już tuląc wojowniczkę. – Ale się cieszę! Będziesz wspaniałą matką! – mówiła zadowolona. Naprawdę nie mogła w to uwierzyć. Najpierw jej kochana córka, teraz Przypływ, którą też jak córkę traktowała. Bardzo się cieszyła ze szczęścia obu kotek i była z nich taka dumna! Obie wyrosły na wspaniałą wojowniczkę i zwiadowcę. Sówka wiedziała, że gdyby mogła zrobiłaby teraz teatralną scenę zwaną "tak szybko dorastają" z wycieraniem małej łezki, co się w oku kręci. Zamiast tego jednak przestała tulić Przypływ i pozwolila mówić liliowej.
– Też bardzo się cieszę. Nie myślałam, że po ostatnim tak się uda – wyznała, na co Sówka trzepnęła ogonem.
– Zasługujesz na to co najlepsze Przypływ. Naprawdę. Jesteś wspaniałą kotką, a Bukszpan powinien dostać za swoje. Na co zasłużył – odparła liderka i już miała się odezwać poraz kolejny, gdy obie kotki usłyszały, głos Świergot. Oby dwie odwróciły się w jej stronę.
– Witaj Przypływ, Sówko – przywitała się szamanka, a po chwili zwróciła się w stronę wojowniczki. – Musisz dostać jeszcze kilka ziół, udało nam się już je zebrać – oznajmiła i ogonem nakazała Przypływ pójście wraz z nią do legowiska. W wejściu szamanka minęła się jeszcze z Czernidłakiem, kierując w jego stronę jeszcze kilka słów, których Sówka jednak nie usłyszała i po chwili zniknęła wgłębi legowiska. Przypływ spojrzała na liderkę.
– Jak widać, muszę iść – powiedziała, uśmiechając się do czekoladowej. – Porozmawiamy jeszcze później – pożegnała się i ruszyła za Świergot do legowiska medyka. Sówka również wypowiedziała słowa pożegnania i poszła w drugą stronę, rozmyślając nad tym wszystkim. Cieszyła się, że po tych wszystkich nieszczęściach, które ostatnio spotkały całą społeczność, na świat przyjdą nowi członkowie. Po takim stresie i nerwach dobrze było usłyszeć coś dodającego otuchy. Jakieś pozytywne informacje.
Po drodze jej wzrok padł na patrol zwiadowców, znajdujący się przy wyjściu z obozu, już szykujący się do wyjścia. Mirabelka wraz z jej uczniem, Mrozem, Migotka oraz Figa. Sówka bez większego zastanowienia ruszyła w ich stronę, chcąc dołączyć do patrolu. Dawno nie brała w żadnym udziału, a miała dość siedzenia w obozie.
– Witajcie, jeśli to nie będzie problem, dołączę się do was – powiedziała i spojrzała w stronę Mirabelki, prowadzącej patrol.
Wyleczeni: Czernidłak
<Mirabelko?>
Od Bajkowej Stokrotki CD. Płomiennego Ryku
Śmierć Obserwującej Gwiazdy oraz kilku innych kotów wstrząsnęła całą społecznością. W końcu zmarła ich liderka. Jednak Bajka mogło zauważyć, że w szczególności dotknęło to jego brata. Płomienny Ryk znów był bardzo przygaszony, dokładnie jak po śmierci ich matki. Znów Stokrotka widziało, jak kocurowi było z tym wszystkim trudno. Nawet więcej czasu spędzał z Ognistą Pięknością, za której obecnością przecież nie przepadał. Stokrotka nie mogło patrzeć na niego w takim stanie. Tak bardzo chciało w jakikolwiek sposób pomóc bratu. Nie chciało, by kocur tak cierpiał. Gdy poraz kolejny Bajkowa Stokrotka zobaczyło zmartwioną Ognistą Pięknością, miarka się przebrała. Rude podeszło do partnerki jego brata, chcąc z nią chwilę porozmawiać.
– Jak jest z Płomykiem? – zapytała.
– Nie wiem już co robić Bajko! Nawet moje całusy nic nie dają! – zawodziła tak Ogień – Ty z nim pogadaj. W końcu jesteście rodziną – oznajmiła nagle ruda wojowniczka, wbijając wzrok w Stokrotkę. Ta od razu się zgodziła. W sumie taki był jej plan, ale najpierw chciała dowiedzieć się wszystkiego od Ognistej Piękności. Dlatego zaczęła zadawać kolejne pytania, do póki nie doszły razem do legowiska, gdzie znajdował się Płomienny Ryk.
– Widzisz! Nic już nie pomaga! – znów zaczęła gadać Ogień, na co Bajkowa Stokrotka pokiwała głową. Wtedy jej uśmiech znikł. Powoli zbliżyła się do brata, mając wrażenie, że ten w ogóle jej nie widzi. Dopiero gdy stanęła tuż obok, ten nagle się obudził.
— To moja wina... Przodkowie wysłali te lisy jako ostrzeżenie. Zawiedli się na mnie. Po raz kolejny ukarali. Jestem kolejnym zdrajcą... Takim jak wujek. Zdradziłem naszą krew... Moje dzieci zginęły lub okryły się hańbą z tego samego powodu. — Wziął głębszy oddech stając pyskiem w pysk z kocicą. —Nie wiem co robić... Moja siostro. Dzielisz ze mną krew. Powiedz mi... Co mam robić? Co zrobić, aby nasz czas powrócił? Wszystko się sypie. Władza ucieka nam spod łap. Klan Gwiazdy jest nam wszystkim przeciwny. Jak mamy odbudować nasze imperium, gdy wrogów jest tak wiele? – pytał, jakby to Stokrotka było wyrocznią. Prawie jak ci uczniowie na jednym ze zgromadzeń, którzy mówili, że używa jakiś zdolności z Klanu Gwiazdy. Jak medycy. Po chwili rude pokręciło głową, wyrzucając nieprzyjemne uczucie, które nagle zagościło w jego ciele i położyło ogon na barku brata. Co mu miało teraz powiedzieć? Samo nie wiedziało. Wzięło głębszy oddech i zaczęło coś mówić, a skoro głowa nic nie podpowiadała, wypowiedź ta była z serca.
– Płomienny Ryku. Nie jesteś zdrajcą, nigdy nim nie byłeś. Nie zawsze na wszystko w życiu mamy jakiś wpływ. Nie możemy kontrolować wszystkiego – zaczęło nieco niepewnie – Atak lisów nie był twoją winą. Jeśli traktujesz to jako ostrzeżenie to to znak, że musisz coś zmienić. To sam sobie mówisz, że musisz zmienić coś w sobie – na chwilę zamilkło – Władza nie jest nasza. Nie kontrolujemy wszystkiego, nie możemy. Ja wiem, że masz poglądy jak mama czy babcia, ale... Władza nie powinna należeć do nas. Widać było to w przeszłości i jeśli my nie zmienimy swojego myślenia, znów dla Klanu Burzy przyjdą mroczne czasy. Wystarczająco dużo już cierpimy przez błędy naszych przodków. Płomyku, wywyższając się nad nie rudymi, starając się bez opanowania dojść do władzy, nie jesteś w cale lepszy od tych lisów. Zabijasz i niszczysz... A ty taki nie jesteś – mruknęło i przesunęło się do brata, czując jak w kącikach oczu zbierają mu się łzy – Pamiętaj proszę, że zawsze możesz na mnie liczyć – dodało, łapą wycierając oczy pełne łez.
Ostatnio więcej myślała. Przypominała sobie to, co było. Wspominała dzieciństwo, starając się dojść do jakiś wniosków. Robiąc to zazwyczaj chodziła po terenach, a dokładniej samych granicach, wzrok kierując gdzieś daleko daleko w nieznane. Jej marzenie. Poznanie świata... Ale czy to na pewno był dobry pomysł? W końcu zostawiłaby dom. Rodzinę. Przyjaciół. Po prostu wszystko... Westchnęła cicho. Pewnie nawet nie będzie miała możliwość ruszenia w nieznane. Jakby była przywiązana do Klanu Burzy jakąś liną, czymś, co tak mocno ją trzyma. Oczywiście była to rodzina, którą kochała i nie chciała zostawić.
Powoli zaczęło wracać do obozu, ze zwierzyną w pysku. Przed nim szła reszta patrolu, którego było częścią. Już miało ich dogonić gdy kątem oka zobaczyło znajomy rudy odcień. Głowę przychyliło w tamtą stronę i ujrzało swojego brata.
– Jak jest z Płomykiem? – zapytała.
– Nie wiem już co robić Bajko! Nawet moje całusy nic nie dają! – zawodziła tak Ogień – Ty z nim pogadaj. W końcu jesteście rodziną – oznajmiła nagle ruda wojowniczka, wbijając wzrok w Stokrotkę. Ta od razu się zgodziła. W sumie taki był jej plan, ale najpierw chciała dowiedzieć się wszystkiego od Ognistej Piękności. Dlatego zaczęła zadawać kolejne pytania, do póki nie doszły razem do legowiska, gdzie znajdował się Płomienny Ryk.
– Widzisz! Nic już nie pomaga! – znów zaczęła gadać Ogień, na co Bajkowa Stokrotka pokiwała głową. Wtedy jej uśmiech znikł. Powoli zbliżyła się do brata, mając wrażenie, że ten w ogóle jej nie widzi. Dopiero gdy stanęła tuż obok, ten nagle się obudził.
— To moja wina... Przodkowie wysłali te lisy jako ostrzeżenie. Zawiedli się na mnie. Po raz kolejny ukarali. Jestem kolejnym zdrajcą... Takim jak wujek. Zdradziłem naszą krew... Moje dzieci zginęły lub okryły się hańbą z tego samego powodu. — Wziął głębszy oddech stając pyskiem w pysk z kocicą. —Nie wiem co robić... Moja siostro. Dzielisz ze mną krew. Powiedz mi... Co mam robić? Co zrobić, aby nasz czas powrócił? Wszystko się sypie. Władza ucieka nam spod łap. Klan Gwiazdy jest nam wszystkim przeciwny. Jak mamy odbudować nasze imperium, gdy wrogów jest tak wiele? – pytał, jakby to Stokrotka było wyrocznią. Prawie jak ci uczniowie na jednym ze zgromadzeń, którzy mówili, że używa jakiś zdolności z Klanu Gwiazdy. Jak medycy. Po chwili rude pokręciło głową, wyrzucając nieprzyjemne uczucie, które nagle zagościło w jego ciele i położyło ogon na barku brata. Co mu miało teraz powiedzieć? Samo nie wiedziało. Wzięło głębszy oddech i zaczęło coś mówić, a skoro głowa nic nie podpowiadała, wypowiedź ta była z serca.
– Płomienny Ryku. Nie jesteś zdrajcą, nigdy nim nie byłeś. Nie zawsze na wszystko w życiu mamy jakiś wpływ. Nie możemy kontrolować wszystkiego – zaczęło nieco niepewnie – Atak lisów nie był twoją winą. Jeśli traktujesz to jako ostrzeżenie to to znak, że musisz coś zmienić. To sam sobie mówisz, że musisz zmienić coś w sobie – na chwilę zamilkło – Władza nie jest nasza. Nie kontrolujemy wszystkiego, nie możemy. Ja wiem, że masz poglądy jak mama czy babcia, ale... Władza nie powinna należeć do nas. Widać było to w przeszłości i jeśli my nie zmienimy swojego myślenia, znów dla Klanu Burzy przyjdą mroczne czasy. Wystarczająco dużo już cierpimy przez błędy naszych przodków. Płomyku, wywyższając się nad nie rudymi, starając się bez opanowania dojść do władzy, nie jesteś w cale lepszy od tych lisów. Zabijasz i niszczysz... A ty taki nie jesteś – mruknęło i przesunęło się do brata, czując jak w kącikach oczu zbierają mu się łzy – Pamiętaj proszę, że zawsze możesz na mnie liczyć – dodało, łapą wycierając oczy pełne łez.
***
Ostatnio więcej myślała. Przypominała sobie to, co było. Wspominała dzieciństwo, starając się dojść do jakiś wniosków. Robiąc to zazwyczaj chodziła po terenach, a dokładniej samych granicach, wzrok kierując gdzieś daleko daleko w nieznane. Jej marzenie. Poznanie świata... Ale czy to na pewno był dobry pomysł? W końcu zostawiłaby dom. Rodzinę. Przyjaciół. Po prostu wszystko... Westchnęła cicho. Pewnie nawet nie będzie miała możliwość ruszenia w nieznane. Jakby była przywiązana do Klanu Burzy jakąś liną, czymś, co tak mocno ją trzyma. Oczywiście była to rodzina, którą kochała i nie chciała zostawić.
Powoli zaczęło wracać do obozu, ze zwierzyną w pysku. Przed nim szła reszta patrolu, którego było częścią. Już miało ich dogonić gdy kątem oka zobaczyło znajomy rudy odcień. Głowę przychyliło w tamtą stronę i ujrzało swojego brata.
<Płomienny Ryku?>
Od Bajkowej Stokrotki DO Kaczej Łapy
W Klanie Burzy wiele się działo przez ostatnie księżyce. Królicza Gwiazda – lider Klanu Burzy – stracił życie. Została wygnana jedna z nowych wojowniczek. I co dotknęło Bajkę, zmarł jej wujek, Piaszczysta Zamieć. Kolejna fala smutku i żałoby przyszła zawładnąć jej myślami, choć ona sama starała się nie poddać jej sile. Myśli zajmowała obowiązkami, swoje smutki przelewając w wymyślane historie, podczas spacerów i obserwowania ptaków. Jej ulubionych czynności. Jak ona chciała być jak takie ptaki! Wolna. Z możliwością zwiedzania i podróżowania. Jednak dla niej niebem było wrzosowisko, po którym często biegała i spacerowała. Tym razem czas przyszedł na to pierwsze. Bajkowa Stokrotka biegło przed siebie, czując przyjemne powiewy wiatru. Uśmiech nie schodził mu z pyska, gdy z doskonałą prędkością przemierzało kolejne kawałki swojego toru, który oczywiście wcześniej został dobrze wybrany przez wojownika. W końcu zdyszane zatrzymało się, czując, jak serce mocniej mu bije od wysiłku. Łapał spokojnie oddech, rozglądając się przy tym dookoła. Była taka ładna pogoda, idealna na biegi! Wtedy kątem oka zauważyło czyjąś postać. Była to jedna z uczennic, Kacza Łapa, która idealnie wtedy przyjmowała pozycję łowiecką. Stokrotka od razu zamilkło, starając się, nie spłoszy zwierzyny, którą młoda uczennica właśnie miała złapać. Wtedy jednak samo usłyszało jakiś szelest, a po chwili jego wzrok wyłapał sylwetkę małego zwierzęcia, uciekającą gdzieś daleko. Kacza Łapa wydała z siebie niezadowolone syknięcie i już miała wracać, gdy zauważyła Bajkę. Rude uśmiechnęło się w stronę uczennicy, podchodząc do niej.
– Witaj Kacza Łapo. Nie przyjmuj się tym, wiesz, ile razy mi uciekła zwierzyna? Ale dobrze ci idzie! – powiedziało Bajka i wtedy zza krzaków wyszła mentorka Kaczej Łapy, Leszczynowa Wiązka. Kotka spojrzała na Bajkową Stokrotkę swoimi żółtymi oczami, dokładnie go obserwując – I witaj również Leszczynowa Wiązko, wracacie już do obozu? – zapytało, nie zwracając uwagi na wzrok wojowniczki.
– Witaj Bajkowa Stokrotko i tak, zgadza się – odparła Leszczyna i zwróciła się do swojej uczennicy – Pamiętaj o zachowaniu maksymalnej ciszy – zauważyła i już miała zwrócić się w stronę obozu, gdy poraz kolejny usłyszała głos Bajki.
– Mogę się zabrać z wami? Z chęcią pójdę w towarzystwie, a też już wracam – powiedziała ruda, na co Leszczyna bez słowa kiwnęła głową. Zadowolona więc ruszyła za wojowniczką oraz jej uczennicą.
– Witaj Kacza Łapo. Nie przyjmuj się tym, wiesz, ile razy mi uciekła zwierzyna? Ale dobrze ci idzie! – powiedziało Bajka i wtedy zza krzaków wyszła mentorka Kaczej Łapy, Leszczynowa Wiązka. Kotka spojrzała na Bajkową Stokrotkę swoimi żółtymi oczami, dokładnie go obserwując – I witaj również Leszczynowa Wiązko, wracacie już do obozu? – zapytało, nie zwracając uwagi na wzrok wojowniczki.
– Witaj Bajkowa Stokrotko i tak, zgadza się – odparła Leszczyna i zwróciła się do swojej uczennicy – Pamiętaj o zachowaniu maksymalnej ciszy – zauważyła i już miała zwrócić się w stronę obozu, gdy poraz kolejny usłyszała głos Bajki.
– Mogę się zabrać z wami? Z chęcią pójdę w towarzystwie, a też już wracam – powiedziała ruda, na co Leszczyna bez słowa kiwnęła głową. Zadowolona więc ruszyła za wojowniczką oraz jej uczennicą.
<Kacza Łapo?>
Od Barszczowej Łodygi CD. Chomiczej Łapy
— To tutaj jest granica z Klanem Klifu. Jak widzisz, całkiem piaszczysta! — zaczął. — A tam są Kamienni Strażnicy, lubię tutaj przychodzić. Imponujące miejsce, nieprawdaż?
— Imponujące? To miejsce jest wspaniałe! Przenigdy nie widziałam tak wielkich kamieni. — Podeszła bliżej nich i patrzyła na wysokie czubki. — Zapewne inne klany nie mają takich wysokich kamieni jak my. Niech nam zazdroszczą! — krzyknęła w niebo, aby mogły to usłyszeć. W końcu to miejsce było dla niej naprawdę wyjątkowe, wręcz stało się pierwszym ulubionym jej miejscem na terenie Klanu Burzy. Barszcz zaśmiał się serdecznie.
— Ja również lubię to miejsce. Poznałem tutaj mnóstwo kotów! — oznajmil. — To chyba magia tego wyjątkowego miejsca. — Przeszli się wzdłuż wielkich głazów, Barszcz poopowiadał uczennicy to i owo na ich temat, wyjaśnił, gdzie kończy się granica z Klifiakami i przestrzegł ją, czym kończy się nieuzasadnione przekraczanie granicy. — To jak, idziemy dalej? Zostało nam dosłownie jeszcze jedno ważne miejsce i będziemy wracać!
Była wsłuchana w mentora, gdy szli, wspominając o kolejnym miejscu, szybko powiedziała.
— Oczywiście! Chętnie zobaczę to ostatnie miejsce.
Kocur poprowadził kotkę przez tereny klanu. Po drodze opowiadał jej o systemie tuneli, którego na najbliższych treningach będą się uczyć.
— Słyszysz szum wody? Niedługo będziemy. Możemy chwilę odpocząć, jeśli potrzebujesz — oznajmił. — Z czasem wyrobi Ci się wytrzymałość, będziesz szybka jak strzała. Klan Burzy od zawsze słynął ze wspaniałych szybkich kotów!
Chomicza Łapa szła za kocurem, czując, jak jej łapy powoli odmawiają posłuszeństwa, miała nadzieję, że to już koniec.
Słysząc szum wody, ucieszyła się, chętnie by się napiła, bo była spragniona.
— Bardzo bym potrzebowała, chce mi się tak pić, że bym wypiła całą rzekę! — Starała się dorównywać kroku Barszczowej Łodydze, mimo obolałych łap. — Chciałabym być bardzo szybka, też chciałabym należeć do tych szybkich kotów — powiedziała, dysząc. — Może łapy przestaną w końcu mnie boleć. — Zaczęła wzrokiem szukać tej wody, żeby w końcu odpocząć i runąć na ziemię.
Poszedł razem z kotką do jeziorka. Napili się wody, a następnie usiedli. Wiatr muskał ich futra, łaskocząc przyjemnie.
— Daj mi znać, kiedy możemy ruszać dalej! — Zaczął. — Swoją drogą, jakbyśmy poszli o tam. — Wskazał łapą. — To dotarlibyśmy do Drogi Grzmotu. Za nią znajduje się Owocowy Las.
— A zobaczymy jeszcze granicę z Klanem Nocy? Bo to ostatnia granica, jakiej nie poznałam. — Popatrzyła tam, gdzie wskazywał łapą. — A jak dotrzemy do tej Drogi Grzmotu, to już będzie ostatni przystanek? Czy masz jeszcze dla mnie niespodziankę?
— Oczywiście! Jest niedaleko. — Uśmiechnął się. — Hmm... Raczej nie będziemy wchodzić na Drogę Grzmotu, bo to bardzo niebezpieczne, ale możemy poświęcić któryś trening na zapoznanie z tamtym miejscem, jeśli chcesz. Osobiście nigdy nie przekraczałem Drogi Grzmotu, to domena Owocniaków. Wstał i się przeciągnął, a jego kości przyjemnie strzeliły.
— Następne treningi będziemy poświęcać na walkę oraz tropienie! Cieszysz się?
— Tak! Przynajmniej teraz nauczę się polować i walczyć jak każdy wojownik! — Chciała już poganiać mentora, ale przypomniała sobie, że Barszczowa Łodyga mówił o Owocniakach. — A jeśli będziemy mieć kiedyś trening, to możemy ich odwiedzić, czy raczej nie? Jestem po prostu ciekawa, jak tam wygląda!
Zaśmiał się.
— Bardzo cieszy mnie Twój Zapał, Chomicza Łapo! W takim razie nie będę dawał Ci forów — powiedział wesoło. — Możemy ruszać dalej?
— Oczywiście, kto ostatni ten zgniły królik! — powiedziała kotka, chcąc się ścigać.
Barszcz pobiegł za kotką. Dogonił ją bez większego wysiłku i biegli tak przez dłuższą chwilę. Dotarli do Drogi Grzmotu, z której z daleka było słychać warkot potworów, które po niej się poruszały. Barszcz zatrzymał się i obejrzał na swoją uczennicę, czy dobiegła żywa, czy może powinien jej pójść poszukać.
Chomicza Łapa nie mogła dogonić swojego mentora; był szybszy, nie spodziewała się, że ją szybko prześcignie, gdy tylko spoglądał czy dotarła i ukryła się przed jego wzrokiem, postanawiając go zaskoczyć. Zakradła się niezauważenie do Barszczowej Łodygi, po czym skoczyła na niego.
— Mam cię! Jednak dobrze się skradam — powiedziała dumnie, że go zaskoczyła.
Chomicza Łapa poczyniła duże postępy w treningu, co bardzo cieszyło Barszczową Łodygę. Kotka najchętniej uczyła się walki, aż łapy ją świerzbiły, by tylko poznać kolejne ciosy czy sposoby na uniki.
Czekoladowy kocur patrzył na szylkretkę powtarzającą sekwencje ruchów. Wyuczone mięśnie dawały znać o tym, iż Chomicza Łapa nie próżnowała. Nie omijała żadnych treningów, jej zwinność dzięki temu rosła, jak i podziw u mentora. Barszcz był bardzo zadowolony, iż przyszło mu nauczać taką zdolną kotkę, jaką była Chomicza Łapa. Rozmowna, towarzyska i do tego nie sprawiała żadnych problemów podczas treningów. Nawet jej kondycja znacząco się poprawiła i była w stanie dotrzymać Barszczowi kroku, gdy ścigali się do obozu.
— W porządku, Chomicza Łapo, wystarczy — przerwał jej ćwiczenia. — Wracajmy, jeszcze się załapiemy na wieczorny patrol, jeśli będziesz chciała.
Machnął krótkim ogonkiem, wstając. Czekał na kotkę parę kroków dalej.
— Imponujące? To miejsce jest wspaniałe! Przenigdy nie widziałam tak wielkich kamieni. — Podeszła bliżej nich i patrzyła na wysokie czubki. — Zapewne inne klany nie mają takich wysokich kamieni jak my. Niech nam zazdroszczą! — krzyknęła w niebo, aby mogły to usłyszeć. W końcu to miejsce było dla niej naprawdę wyjątkowe, wręcz stało się pierwszym ulubionym jej miejscem na terenie Klanu Burzy. Barszcz zaśmiał się serdecznie.
— Ja również lubię to miejsce. Poznałem tutaj mnóstwo kotów! — oznajmil. — To chyba magia tego wyjątkowego miejsca. — Przeszli się wzdłuż wielkich głazów, Barszcz poopowiadał uczennicy to i owo na ich temat, wyjaśnił, gdzie kończy się granica z Klifiakami i przestrzegł ją, czym kończy się nieuzasadnione przekraczanie granicy. — To jak, idziemy dalej? Zostało nam dosłownie jeszcze jedno ważne miejsce i będziemy wracać!
Była wsłuchana w mentora, gdy szli, wspominając o kolejnym miejscu, szybko powiedziała.
— Oczywiście! Chętnie zobaczę to ostatnie miejsce.
Kocur poprowadził kotkę przez tereny klanu. Po drodze opowiadał jej o systemie tuneli, którego na najbliższych treningach będą się uczyć.
— Słyszysz szum wody? Niedługo będziemy. Możemy chwilę odpocząć, jeśli potrzebujesz — oznajmił. — Z czasem wyrobi Ci się wytrzymałość, będziesz szybka jak strzała. Klan Burzy od zawsze słynął ze wspaniałych szybkich kotów!
Chomicza Łapa szła za kocurem, czując, jak jej łapy powoli odmawiają posłuszeństwa, miała nadzieję, że to już koniec.
Słysząc szum wody, ucieszyła się, chętnie by się napiła, bo była spragniona.
— Bardzo bym potrzebowała, chce mi się tak pić, że bym wypiła całą rzekę! — Starała się dorównywać kroku Barszczowej Łodydze, mimo obolałych łap. — Chciałabym być bardzo szybka, też chciałabym należeć do tych szybkich kotów — powiedziała, dysząc. — Może łapy przestaną w końcu mnie boleć. — Zaczęła wzrokiem szukać tej wody, żeby w końcu odpocząć i runąć na ziemię.
Poszedł razem z kotką do jeziorka. Napili się wody, a następnie usiedli. Wiatr muskał ich futra, łaskocząc przyjemnie.
— Daj mi znać, kiedy możemy ruszać dalej! — Zaczął. — Swoją drogą, jakbyśmy poszli o tam. — Wskazał łapą. — To dotarlibyśmy do Drogi Grzmotu. Za nią znajduje się Owocowy Las.
— A zobaczymy jeszcze granicę z Klanem Nocy? Bo to ostatnia granica, jakiej nie poznałam. — Popatrzyła tam, gdzie wskazywał łapą. — A jak dotrzemy do tej Drogi Grzmotu, to już będzie ostatni przystanek? Czy masz jeszcze dla mnie niespodziankę?
— Oczywiście! Jest niedaleko. — Uśmiechnął się. — Hmm... Raczej nie będziemy wchodzić na Drogę Grzmotu, bo to bardzo niebezpieczne, ale możemy poświęcić któryś trening na zapoznanie z tamtym miejscem, jeśli chcesz. Osobiście nigdy nie przekraczałem Drogi Grzmotu, to domena Owocniaków. Wstał i się przeciągnął, a jego kości przyjemnie strzeliły.
— Następne treningi będziemy poświęcać na walkę oraz tropienie! Cieszysz się?
— Tak! Przynajmniej teraz nauczę się polować i walczyć jak każdy wojownik! — Chciała już poganiać mentora, ale przypomniała sobie, że Barszczowa Łodyga mówił o Owocniakach. — A jeśli będziemy mieć kiedyś trening, to możemy ich odwiedzić, czy raczej nie? Jestem po prostu ciekawa, jak tam wygląda!
Zaśmiał się.
— Bardzo cieszy mnie Twój Zapał, Chomicza Łapo! W takim razie nie będę dawał Ci forów — powiedział wesoło. — Możemy ruszać dalej?
— Oczywiście, kto ostatni ten zgniły królik! — powiedziała kotka, chcąc się ścigać.
Barszcz pobiegł za kotką. Dogonił ją bez większego wysiłku i biegli tak przez dłuższą chwilę. Dotarli do Drogi Grzmotu, z której z daleka było słychać warkot potworów, które po niej się poruszały. Barszcz zatrzymał się i obejrzał na swoją uczennicę, czy dobiegła żywa, czy może powinien jej pójść poszukać.
Chomicza Łapa nie mogła dogonić swojego mentora; był szybszy, nie spodziewała się, że ją szybko prześcignie, gdy tylko spoglądał czy dotarła i ukryła się przed jego wzrokiem, postanawiając go zaskoczyć. Zakradła się niezauważenie do Barszczowej Łodygi, po czym skoczyła na niego.
— Mam cię! Jednak dobrze się skradam — powiedziała dumnie, że go zaskoczyła.
Skip time do teraz
Czekoladowy kocur patrzył na szylkretkę powtarzającą sekwencje ruchów. Wyuczone mięśnie dawały znać o tym, iż Chomicza Łapa nie próżnowała. Nie omijała żadnych treningów, jej zwinność dzięki temu rosła, jak i podziw u mentora. Barszcz był bardzo zadowolony, iż przyszło mu nauczać taką zdolną kotkę, jaką była Chomicza Łapa. Rozmowna, towarzyska i do tego nie sprawiała żadnych problemów podczas treningów. Nawet jej kondycja znacząco się poprawiła i była w stanie dotrzymać Barszczowi kroku, gdy ścigali się do obozu.
— W porządku, Chomicza Łapo, wystarczy — przerwał jej ćwiczenia. — Wracajmy, jeszcze się załapiemy na wieczorny patrol, jeśli będziesz chciała.
Machnął krótkim ogonkiem, wstając. Czekał na kotkę parę kroków dalej.
<Chomicza Łapo?>
[763 słowa]
Od Jeżynka CD. Aster
— Hm. Chętnie, zgłodniałem od tej gry w chowanego. — Jeżynek czmychnął w stronę stosu ze zwierzyną.
Wybrał sobie niewielką mysz, a dla siostry wziął jednego skowronka.
Ze swoim posiłkiem skierował się w stronę jego ojca, po czym zaczął go spożywać ze smakiem, oblizując pysk po każdym kęsie myszy. Nie chciał mieć brudnego pyska. Po zjedzonym posiłku przerzucił się na plecy z przejedzenia, dawno nie jadł takiej dużej porcji; zwłaszcza jak na kociaka. Spojrzał przed siebie w poszukiwaniu Aster.
— Hej Aster! Przez ciebie bolą mnie całe plecy! — burknął nieprzyjaźnie do siostry. Był zły za to, że na niego wskoczyła. Czuł, że musi się na niej zemścić w podobny sposób.
— hm... Gdy zacznie jeść, to zrobię jej to samo, ale czy ja chcę być mściwy? Tak! Za mój ból pleców mi zapłaci! — syknął pod nosem, nadal szukając Aster wzrokiem.
"No gdzie ona się podziała?" — Pomyślał Jeżynek, bo nadal nie zlokalizował siostry albo po prostu jest ślepy.
Zobaczył, jak Aster biegnie w jego kierunku, wesoło machając ogonkiem.
— Nie jesteś zmęczona po takiej ilości jedzenia? — zapytał, ze zdziwieniem, lekko przekręcając główkę na bok.
— Nie, ale widzę, że Ciebie jest łatwo pokonać! — zaśmiała się, stając obok mnie.
— Hej! To nie prawda! — oburzył się, szybko wstając.
Nie chciał, żeby siostra pomyślała, że jest słaby. W końcu to z niego miała brać przykład!
— Może pójdziemy do mamy? Nie byliśmy u niej dzisiaj, przynajmniej ja nie byłem — westchnął, nadal czując ścisk w żołądku po posiłku — Może nam opowie jakąś fajną historię! Ciekawe co się działo w klanie, zanim przyszliśmy na świat!
Wybrał sobie niewielką mysz, a dla siostry wziął jednego skowronka.
Ze swoim posiłkiem skierował się w stronę jego ojca, po czym zaczął go spożywać ze smakiem, oblizując pysk po każdym kęsie myszy. Nie chciał mieć brudnego pyska. Po zjedzonym posiłku przerzucił się na plecy z przejedzenia, dawno nie jadł takiej dużej porcji; zwłaszcza jak na kociaka. Spojrzał przed siebie w poszukiwaniu Aster.
— Hej Aster! Przez ciebie bolą mnie całe plecy! — burknął nieprzyjaźnie do siostry. Był zły za to, że na niego wskoczyła. Czuł, że musi się na niej zemścić w podobny sposób.
— hm... Gdy zacznie jeść, to zrobię jej to samo, ale czy ja chcę być mściwy? Tak! Za mój ból pleców mi zapłaci! — syknął pod nosem, nadal szukając Aster wzrokiem.
"No gdzie ona się podziała?" — Pomyślał Jeżynek, bo nadal nie zlokalizował siostry albo po prostu jest ślepy.
Zobaczył, jak Aster biegnie w jego kierunku, wesoło machając ogonkiem.
— Nie jesteś zmęczona po takiej ilości jedzenia? — zapytał, ze zdziwieniem, lekko przekręcając główkę na bok.
— Nie, ale widzę, że Ciebie jest łatwo pokonać! — zaśmiała się, stając obok mnie.
— Hej! To nie prawda! — oburzył się, szybko wstając.
Nie chciał, żeby siostra pomyślała, że jest słaby. W końcu to z niego miała brać przykład!
— Może pójdziemy do mamy? Nie byliśmy u niej dzisiaj, przynajmniej ja nie byłem — westchnął, nadal czując ścisk w żołądku po posiłku — Może nam opowie jakąś fajną historię! Ciekawe co się działo w klanie, zanim przyszliśmy na świat!
<Asterko?>
Od Modliszkowej Ciszy CD. Pożarowej Łapy
Nastał kolejny piękny dzień w obozie Klanu Burzy, Modliszka przeciągnął się w legowisku, po czym niechętnie z niego wyszedł. Idealnie załapał się, na usłyszenie kogo Przepiórczy Puch przydziela do patroli, ku jego rozczarowaniu nie został przypisany do żadnego. Nie chcąc zmarnować takiego pięknego dnia, wyszedł z obozu w poszukiwaniu owadów; może i nawet znajdzie jakieś martwe do jego kolekcji. W końcu po długiej drodze, w której ciągle zatrzymywał się, by pooglądać przelatujące żyjątka, bądź by podnosić kamienie, znalazł się przy Przybrzeżnym Oku. Podszedł do tafli wody, by zobaczyć, czy może coś się na niej lub pobliżu skrywa. Przykucnął obok, obserwując w spokoju i ciszy, wzrokiem skanując każdy liść na tafli. Nagle z boku przybiegł nartnik, który z łatwością poruszał się po tafli, od razu przykuł uwagę kremowego, który uważnie obserwował jego każdy ruch. Chwilę później usłyszał szelest czyiś łap za sobą, wziął głęboki wdech, zważając na to, że nie wyczuł zapachu żadnego obcego klanu, bądź samotnika uznał, pewnie błędnie, że odwracanie się jest zbędne.
— Znalazłeś ducha czy co? — Usłyszał, po głosie rozpoznał, że to uczennica, Pożarowa Łapa. Kocur spróbował uciszyć ją ruchem ogona, w obawie, że owad się wystraszy.
— Nie. Tylko nartnika — powiedział półszeptem. Wskazując nosem na poruszające się po wodzie stworzonko.
— To jakiś pająk?
— Nie, to owad. Pająki mają osiem nóg, a ten ma sześć, jak każdy owad. Na dodatek ma skrzydła. Patrząc po głowie to pewnie pluskwiak. — Kocur nagle odpalił się swoją przemową, jak gdyby kotka nacisnęła jakiś niewidzialny przycisk.
— Znalazłeś ducha czy co? — Usłyszał, po głosie rozpoznał, że to uczennica, Pożarowa Łapa. Kocur spróbował uciszyć ją ruchem ogona, w obawie, że owad się wystraszy.
— Nie. Tylko nartnika — powiedział półszeptem. Wskazując nosem na poruszające się po wodzie stworzonko.
— To jakiś pająk?
— Nie, to owad. Pająki mają osiem nóg, a ten ma sześć, jak każdy owad. Na dodatek ma skrzydła. Patrząc po głowie to pewnie pluskwiak. — Kocur nagle odpalił się swoją przemową, jak gdyby kotka nacisnęła jakiś niewidzialny przycisk.
<Pożarowa Łapo?>
Od Jarowita
Przed dołączeniem do Klanu Burzy
Przedzieraliśmy się przez wysoką trawę. Ja i moja siostra – Marzanna. Było przyjemnie, ciepło i słonecznie. Wędrowaliśmy na oślep. Mama powiedziała, że wróci, ale już od wczoraj jej nie widzieliśmy.
— Dlaczego mama nie wraca? — zapytała młodsza siostra. Poruszała się za mną.
— Huh? — odwróciłem do niej pyszczek. Nie dosłyszałem, co mówi. Liliowa powtórzyła pytanie.
— Nie rozumiem…
— Dlaczego po nas nie wróciła?... Ty jesteś … Dziwny, więc może nie spodobałeś się mamie… Ale dlaczego zostawiła mnie; taką śliczną kotkę jak ja?
— To nie dlatego… — mruknąłem i kontynuowałem podróż w jakimś losowym kierunku. Jak się okazało, szylkretka postanowiła pójść jednak za swoim "dziwnym" bratem. Ale nie powinienem być zły. Marzanna już taka była.
Mama nam wszystko tłumaczyła. Dlaczego nas zostawia? Ja zrozumiałem. Bo chcieli nas zabić. Jednakże widziałem, że moja młodsza siostra nie ogarnęła.
Byłem w złym nastroju. Zmęczony, sfrustrowany, ponury. Rzadko zdarzało się, że miałem taki humor. Dosyć duży wysiłek dla łap i głód zrobiły jednak swoje.
Byłem świdrowany wściekłym spojrzeniem Marzanny, czułem to. Niezbyt mi się to podobało, ale po raz pierwszy rozumiałem powód, przez który była niezadowolona.
Po kilku minutach wędrówki usłyszeliśmy szelest wśród traw. Kazałem swojej siostrze położyć się na ziemi i ukryć się, jednak ona, myśląc, że wie lepiej, nie posłuchała. Wciąż stała. Może nieruchomo, ale jednak widać było bardzo dobrze jej jasne futro.
Podczołgałem się bliżej niej.
— Jak będziemy mieli umierać to razem — szepnąłem do kotki. Pomimo jej kaprysów, kochałem ją. Była moją młodszą siostrą i czułem się za nią odpowiedzialny.
Zielonooka kotka zaś wręcz czekała na to, aż to, co szeleściło, przyjdzie tu. Jakby tu była jej mama.
Szelesty jeszcze bardziej przybrały na sile. Nagle zauważyliśmy to, co było ich przyczyną. Spojrzałem na kota. Srebrny kocur, który to został obdarzony ślicznymi, zielonymi oczami. Przestraszyłem się i najeżyłem delikatnie futro, jednak o wiele mniej niż Marzanna.
Następne dwa koty wyłoniły się z tyłu. Niebieski kot oraz bura szylkretka o futrze podobnym do mojej siostry, jednak jeden z kolorów był inny.
— Co państwo tu robią? — zapytałem. Udawałem, że nic się nie dzieje.
— A co wy tu robicie kociaki? — zapytała szylkretowa kotka. Spojrzałem jej prosto w oczy. Patrzyli się na nas. Wszyscy. Bez wyjątku. Musnąłem ogonem Marzannę, by uspokoić ją. Czułem, że się bała.
Srebrzysty kocur mruknął coś pod nosem. Zająłem się zgadywaniem słów, które wypowiedział dzięki ruchom pyska.
— Mama… Nas zostawiła — odpowiedziałem. Kotka uśmiechnęła się do nas.
— Jesteście może głodni? — zapytała, a my pokiwaliśmy głowami. — Jeżeli chcecie, to możemy was zabrać w miejsce, gdzie dostaniecie jedzonko.
Widać było, że pomysł nam się spodobał. Ochoczo pokiwałem głową. W takim też wypadku wzięli nas za karki. Mnie wziął ten kocur o srebrnym futrze, a moją siostrę – ta strasznie miła kotka. Nie wiedziałem jeszcze, że to jedno spotkanie odmieni moje życie.
— Dlaczego mama nie wraca? — zapytała młodsza siostra. Poruszała się za mną.
— Huh? — odwróciłem do niej pyszczek. Nie dosłyszałem, co mówi. Liliowa powtórzyła pytanie.
— Nie rozumiem…
— Dlaczego po nas nie wróciła?... Ty jesteś … Dziwny, więc może nie spodobałeś się mamie… Ale dlaczego zostawiła mnie; taką śliczną kotkę jak ja?
— To nie dlatego… — mruknąłem i kontynuowałem podróż w jakimś losowym kierunku. Jak się okazało, szylkretka postanowiła pójść jednak za swoim "dziwnym" bratem. Ale nie powinienem być zły. Marzanna już taka była.
Mama nam wszystko tłumaczyła. Dlaczego nas zostawia? Ja zrozumiałem. Bo chcieli nas zabić. Jednakże widziałem, że moja młodsza siostra nie ogarnęła.
Byłem w złym nastroju. Zmęczony, sfrustrowany, ponury. Rzadko zdarzało się, że miałem taki humor. Dosyć duży wysiłek dla łap i głód zrobiły jednak swoje.
Byłem świdrowany wściekłym spojrzeniem Marzanny, czułem to. Niezbyt mi się to podobało, ale po raz pierwszy rozumiałem powód, przez który była niezadowolona.
Po kilku minutach wędrówki usłyszeliśmy szelest wśród traw. Kazałem swojej siostrze położyć się na ziemi i ukryć się, jednak ona, myśląc, że wie lepiej, nie posłuchała. Wciąż stała. Może nieruchomo, ale jednak widać było bardzo dobrze jej jasne futro.
Podczołgałem się bliżej niej.
— Jak będziemy mieli umierać to razem — szepnąłem do kotki. Pomimo jej kaprysów, kochałem ją. Była moją młodszą siostrą i czułem się za nią odpowiedzialny.
Zielonooka kotka zaś wręcz czekała na to, aż to, co szeleściło, przyjdzie tu. Jakby tu była jej mama.
Szelesty jeszcze bardziej przybrały na sile. Nagle zauważyliśmy to, co było ich przyczyną. Spojrzałem na kota. Srebrny kocur, który to został obdarzony ślicznymi, zielonymi oczami. Przestraszyłem się i najeżyłem delikatnie futro, jednak o wiele mniej niż Marzanna.
Następne dwa koty wyłoniły się z tyłu. Niebieski kot oraz bura szylkretka o futrze podobnym do mojej siostry, jednak jeden z kolorów był inny.
— Co państwo tu robią? — zapytałem. Udawałem, że nic się nie dzieje.
— A co wy tu robicie kociaki? — zapytała szylkretowa kotka. Spojrzałem jej prosto w oczy. Patrzyli się na nas. Wszyscy. Bez wyjątku. Musnąłem ogonem Marzannę, by uspokoić ją. Czułem, że się bała.
Srebrzysty kocur mruknął coś pod nosem. Zająłem się zgadywaniem słów, które wypowiedział dzięki ruchom pyska.
— Mama… Nas zostawiła — odpowiedziałem. Kotka uśmiechnęła się do nas.
— Jesteście może głodni? — zapytała, a my pokiwaliśmy głowami. — Jeżeli chcecie, to możemy was zabrać w miejsce, gdzie dostaniecie jedzonko.
Widać było, że pomysł nam się spodobał. Ochoczo pokiwałem głową. W takim też wypadku wzięli nas za karki. Mnie wziął ten kocur o srebrnym futrze, a moją siostrę – ta strasznie miła kotka. Nie wiedziałem jeszcze, że to jedno spotkanie odmieni moje życie.
05 maja 2025
Od Mątwiej Łapy
Był to przyjemny dzień. Mątwią Łapę obudził śpiew ptaków oraz promienie słońca, które przebijały się do legowiska uczniów. Zauważyła, jak większość z nich jeszcze śpi, a tylko jedno z legowisk było puste. Brakowało Latającej Łapy, może poszła na trening? Czarna przeciągnęła się w swoim legowisku, ciesząc się zmianą miejsca zamieszkania. Było tam tak… Spokojnie. Spodziewała się, że dni będą bardziej chaotyczne, chociaż to może ten poranek wyjątkowo był tak spokojny? Mątwa wygrzebała się ze swojego legowiska wyłożonego piórami, powoli wychodząc na zewnątrz, i miała rację. Było bardzo wcześnie. Słońce dopiero wychylało się zza horyzontu, oświetlając obóz Klanu Nocy, gdy do niego weszła grupa kotów, niosąc zwierzynę. Koty tak wcześnie polują? Uczennica rozpoznała tylko kilku z piątki przybyszów, a mianowicie Błękitną Lagunę, który odrzucił rybę na stos oraz Perlistą Łzę, z którą się bawiła gdy była młodsza. Kocur również ją zauważył. Wojownik zrobił kilka kroków w jej stronę, zatrzymując się przed nią.
— Widzę, że wstałaś. To dobrze — wymruczał kocur.
— Tak! Słońce mnie obudziło — odparła koteczka, uśmiechając się w jego stronę.
— Jak się podoba w legowisku uczniów? — zapytał, zerkając w stronę wcześniej wspomnianego legowiska, spoglądając na śpiące koty w środku. — Mam nadzieję, że nie miałaś problemów z zaśnięciem…
— Jest tam super! Wiesz, jakie ładne są tam legowiska? Takie kolorowe… Każdy ma tam piórka i błyskotki! Super to jest, bardzo chciałabym zebrać jakieś piórka na treningu… — rozmarzyła się koteczka, przeciągając swoje drobne ciałko.
— Cieszy mnie to, jednak piórka muszą poczekać. Najpierw musisz opanować wiele umiejętności, które bycie wojownikiem wymaga. Wiedz, że trening ze mną będzie ciężki — zawiadomił Mątwę kocur.
— Spoko, dam radę! — odpowiedziała beztrosko, widocznie niezmartwiona faktem, że przez następne kilka księżyców będzie wracać wyczerpana.
— Pfft, widzę, że się wyspałaś… — zaśmiał się, komentując ilość Energi koteczki. — Weź sobie coś ze stosu, a za chwilę wychodzimy. Musisz mieć pełen żołądek, bo czeka nas wiele pracy — wytłumaczył Błękitna Laguna.
— Wiele pracy? Co będziemy dzisiaj robić? — miauknęła, przekrzywiając łeb i stawiając swoje uszy do góry zaciekawiona.
— Cóż, zaczniemy od szybkiego kursu pływania w rzekach, muszę zobaczyć, jak sobie radzisz na wodzie. Myślę, że szybko to załapiesz, bo wcześniej wspomniałaś, że już jako maluch pluskałaś się w wodzie. Później oprowadzę cię po terenach Klanu Nocy i wzdłuż granicy, będzie dużo chodzenia… Co dalej… — mruknął kocur, spoglądając na swoje łapy, aby zebrać myśli. — Opowiem ci odrobinę o patrolach i przedstawie kodeks wojownika. Będę oczekiwać, że nauczysz się go na pamięć. Jako księżniczka musisz go znać jak własną łapę, jeśli kiedyś będzie ci pisane wypełnianie ważnej roli w Klanie Nocy — odparł, a po chwili poprowadził Mątwią Łapę pod sam stos, pokazując jej, aby coś z niego wybrała. — Zjedz coś, musisz mieć siły.
Mątwa zerknęła w kierunku stosu, wybierając z niego pierwszą lepszą rybę, która rzuciła jej się w oczy. Była ona średnich rozmiarów, a jej płetwy były czerwone.
— Płoć? Dobry wybór — mruknął wojownik, przysiadając na uboczu, czekając, aż uczennica usiądzie przy nim.
— To jest płotka? Fajna! Ładne ma płetwy… — miauknęła koteczka, zabierając się za jedzenie, jednak gdy zauważyła, że Błękitna Laguna nic nie zabrał, ta podniosła wzrok zakłopotana. — Nic nie będziesz jeść? — zapytała.
— Nie, jeszcze nie. Zjem, jak wrócimy z naszej wyprawy. Mimo iż już polowałem, jako pierwsi mają zjeść starsi, karmicielki i kocięta. Zjeść można dopiero wtedy, gdy reszta klanu się naje. Uczniowie jedzą dopiero wtedy, gdy oni sami zapolowali dla klanu, chyba że jeszcze nie potrafią tego robić, bo dopiero byli mianowani tak jak ty — wytłumaczył wojownik, zachowując spokojny i opanowany ton głosu, jednak docenił troskę młodszej.
— Och, rozumiem! — odpowiedziała, wpychając resztę ryby do pyska i pożerając ją w jednym gryzie. — Już jestem gotowa! Możemy już iść? — zapytała, wycierając pyszczek łapą.
— Dobrze, zaczniemy twoją naukę od pływania — odparł kocur, kierując się w stronę wyjścia z obozu, a Mątwia Łapa zaraz za nim, podskakując podekscytowana.
Gdy dwójka znalazła się przy wyjściu z obozu na krańcu wyspy, Mątwa się zawahała. Fakt, może woda przy samym brzegu nie była aż tak głęboka, ale myśl, że ta zaraz będzie musiała przepłynąć na drugą stronę, sprawiała, że ta czuła odrobinę… Strachu. Koteczka zatrzymała się przed wodą, a Błękitna Laguna, który już stał w wodzie, spojrzał na nią zakłopotany nagłym przystanięciem kotki.
— Coś się stało? — zapytał Błękitna Laguna, robiąc krok w stronę kotki.
— Trochę się… Boję. Co jeśli coś pójdzie nie tak? — miauknęła, drżącym głosem, a spojrzenie kocura złagodniało.
— Hej, nie martw się. Będę obok w wodzie, dobrze? Dasz radę. Prąd tutaj przy wyjściu nie jest aż tak silny, a ja nie jestem złym pływakiem. Gdy coś się stanie, to popłynę po ciebie — odpowiedział.
Mątwia Łapa pomyślała chwilę. To był fakt, Błękitna Laguna był całkiem dobrym pływakiem, a w Klanie Nocy była masa kotów, która byłaby w stanie jej pomóc, gdyby coś się stało… Czarna po chwili zastanowień skinęła głową, i zrobiła krok do przodu, mocząc swoje łapy. Woda była chłodna, ale przyjemna. Podobało jej się. Uczennica zerknęła niepewnie w kierunku Błękitnej Laguny, a gdy ten skinął głową, Mątwa zrobiła kolejny krok do przodu. Gdy woda zaczęła sięgać brzucha kotki, zatrzymała się, a wojownik do niej dołączył.
— Co teraz..? — zapytała niepewnie.
— Teraz musisz mi zaufać — powiedział, ustawiając się tak, aby prąd rzeki spychał uczennicę na niego. Mątwia Łapa była jeszcze drobna i delikatna, więc nie było to wyzwaniem, aby prąd zabrał uczennicę ze sobą. — Będziesz musiała trzymać głowę wysoko nad wodą. Wykorzystaj swój ogon do kierowania, za to łapami musisz machać szybko i mocno — wytłumaczył, a Mątwa skinęła głową. — Teraz powoli oderwij swoje łapy od dna, jesteś lekka, to woda powinna cię utrzymywać na powierzchni sama z siebie — wymruczał. Mątwia Łapa delikatnie się zawahała, niepewnie zerkając na kocura, a gdy wojownik nic więcej nie powiedział, uczennica wzięła głęboki wdech, i oderwała swoje dwie tylne łapy od dna. Poczuła, jak woda ją unosi, a Błękitna Laguna przytrzymuje jej ciało, aby prąd jej nie zabrał i nie poszła na dno jak kamień przypadkiem.
— Oderwałam moje tylne łapy od dna.. Dobrze tak? — zapytała.
— Tak, jest dobrze. Pozwól sobie zapoznać się z wodą, rozluźnij swoje łapy, nie możesz być sztywna jak patyk — odpowiedział kocur, a Mątwa cicho się zaśmiała. — To nie są żarty, mówię poważnie. Jeśli będziesz tak mocno spinać mięśnie, to podczas pływania może złapać cię skurcz w łapie, a to nie jest ani przyjemne doświadczenie, ani wygodne pod względem pływania. Łatwo jest wtedy się utopić — wytłumaczył Błękitna Laguna, delikatnie poprawiając kotkę tak, aby ta nie odpłynęła mu przypadkiem.
— Myślę, że jest już dobrze — miauknęła Mątwa, poruszając swoimi tylnymi łapami.
— To teraz następna część… Ona może być mniej przyjemna, ale musisz oderwać swoje przednie łapy od dna. Weź głęboki wdech, a gdy będziesz gotowa, zrób to. Będę cię trzymać łapą — miauknął kocur. Mątwa niepewnie się rozejrzała na boki. Czy była na to gotowa? Fakt, chciała się nauczyć pływać, nawet musiała… Ale bała się, że coś pójdzie nie tak, jak tego chciała.
— Okej… Tylko mnie trzymaj! — odpowiedziała, a gdy poczuła łapę kocura pod swoim brzuchem, ta powoli oderwała swoje przednie łapy od dna. Poczuła, jak woda ją zaczyna unosić. Podobało jej się, chociaż cały czas musiała pilnować, aby przypadkiem nie zanurzyć głowy.
— Dobra robota, widzisz? Jesteśmy krok od tego, abyś popłynęła. Powoli zabiorę łapę, a ty będziesz musiała przebierać łapami, jakbyś chciała gdzieś uciec, zrozumiano? — mruknął, a Mątwia Łapa skinęła głową. — Świetnie, to teraz przygotuj się, puszczam na trzy. Raz… Dwa… Trzy — miauknął, a po chwili zabrał swoją łapę.
Mątwa pamiętała instrukcje kocura, gdy ten jej tłumaczył co i jak… Głowa wysoko, wziąć głęboki wdech i machać łapami, jakby od tego jej życie zależało… W teorii jej życie właśnie od tego machania zależało. Poczuła, jak ten zabiera swoją łapę spod brzucha kotki, a ona sama wpada pod wodę na krótką chwilę. Mątwa zaczęła machać łapami i próbować wystawić swoją głowę nad wodę, a po chwili walki z samą sobą, udało jej się to. Mątwa nauczyła się pływać.
— Udało mi się! Widzisz? — miauknęła energicznie, podpływając do kocura, który obserwował uczennicę z dumą.
— Tak, udało ci się… Dobra robota, Mątwia Łapo. Teraz musimy przepłynąć na drugą stronę rzeki, aby wydostać się na tereny. Dasz radę? — zapytał. Mątwa tym razem nie czekała i prędko pokiwała głową. Była gotowa! Dwójka kotów powoli ruszyła w głębszą część rzeki. Jako pierwszy wyruszył Błękitna Laguna, a zaraz za nim Mątwia Łapa, trzymając się blisko starszego wojownika. Nie było to zbyt wielkie wyznanie dla nich. Prędko przedostali się na brzeg, otrzepując swoje futra z wody.
— Teraz gdzie idziemy? — zapytała koteczka, przekrzywiając łeb.
— Teraz idziemy zachodnią częścią granicy. Pokażę ci, jak ona biegnie przez nasze tereny oraz gdzie jest Bursztynowa Wyspa — odpowiedział. — Ruszajmy już — dodał.
Młoda uczennica razem ze swoim mentorem ruszyli przez tereny Klanu Nocy, tak jak powiedział kocur wcześniej, kierując się zachodnią częścią granicy. Widziała ona morze, takie piękne i duże! Kotka nie mogła się na nie napatrzeć… Widok ten sprawiał, że chciała zapomnieć o treningu, ruszyć w świat i zbierać wszystkie błyskotki świata! Może znalazłaby jakieś świecidełka, jakie widziała w legowiskach uczniów… A może… Rozmyślenia jej przerwał głos Błękitnej Laguny.
— Jesteśmy — wymruczał kocur, wskazując łapą na morze. Po drugiej stronie wody dostrzegła klif oraz wodospad… Był on bardzo ładny, jednak domyśliła się, że kocur nie na to wskazywał. Dostrzegła, jak ten próbuje nakierować ją łapą, aby ta spojrzała w wodę… Nic tam nie było?
— Na co mam patrzeć..? — miauknęła niepewnie koteczka, spoglądając na mentora, jakby ten nagle oszalał i stracił rozum.
— Na nic. Teraz nic nie zobaczysz, ale gdy nadchodzi pełnia księżyca, z wody wynurza się Bursztynowa Wyspa — wytłumaczył czarny.
— Bursztynowa Wyspa? Ładna nazwa… Ale dlaczego mi to pokazujesz? To jakaś część terenów Klanu Nocy? Trochę daleko, aby tam popłynąć samemu… — miauknęła Mątwia Łapa, a Błękitna Laguna pokręcił głową.
— Nie, nie są to tereny Klanu Nocy. Można powiedzieć, że są to tereny… Wspólne. Podczas pełni wszystkie grupy kotów, nie licząc samotników i pieszczochów oczywiście, zbierają się na tej wyspie. Wtedy obowiązuje rozejm. Walki są surowo zakazane, a wszystkie konflikty na tą jedną noc są zapominane. Podczas zgromadzeń przywódcy przekazują nowiny o swoich klanach. Można się dużo na nich dowiedzieć… — wymruczał. — Jeśli będziesz pilnie się uczyć i ładnie zachowywać, jestem pewien, że zabiorą cię na takie zgromadzenie, a jeśli szczęście będzie ci dopisywać, to może na to następne — dodał na sam koniec, z delikatnym uśmieszkiem a pysku. — A teraz dalej! Idziemy do granicy z Klanem Klifu, musisz poznać ich zapach — miauknął, ruszając z miejsca, a Mątwia Łapa zaraz za nim.
— To jest granica z Klanem Klifu? — zapytała Mątwia Łapa, marszcząc swój nosek, gdy poczuła nagłą zmianę zapachu. Zauważyła, że po stronie drugiego klanu są jakieś dziwne kamienie… Całkiem dobry wyznacznik tego, gdzie zaczyna się ich granica.
— Tak, to jest ich granica. Zapamiętaj ten zapach dobrze, mimo iż nie mamy żadnych konfliktów z Klanem Klifu, to warto go zapamiętać. Jeśli wyczujesz go w środku naszych terenów, będzie oznaczać to, że ktoś wkradł nam się na tereny i może coś ukradł… — mruknął, zerkając w kierunku terenów Klanu Klifu. — Widziałaś tamten wodospad? Słyszałem, że za nim mają swój obóz — wytłumaczył.
— A kto rządzi Klanem Klifu? — zapytała Mątwa, siadając na ziemi. Błękitna Laguna zrobił to samo.
— Obecnie w Klanie Klifu rządzi Liściasta Gwiazda. Jest to starsza kotka, jednak jak zobaczysz ją na zgromadzeniu, to prędko ją rozpoznasz. Jej zastępcą jest Judaszowcowy Pocałunek, czekoladowy kocur, któremu trochę futra brakuje… Bardzo mocno wyznaje wiarę w Klan Gwiazdy, tak słyszałem — powiedział, jednak Mątwie nie umknęła zmiana tonu głosu kocura, gdy ten opisywał kolor futra Judaszowcowego Pocałunku. — Kogo tam jeszcze mamy… — wymruczał sam do siebie. — Ach, jeszcze medycy... Ich medykiem na chwilę obecną jest Liściaste Futro, nie kojarzę jej z wyglądu… Asystentkami jej są Wieczne Zaćmienie i Ćmi Księżyc, o nich również nie wiem za wiele. Ćmi Księżyc jest ślepa, o ile dobrze kojarzę. Są one również rodzeństwem, mam na myśli Wieczne Zaćmienie i Ćmi Księżyc — powiedział na jednym wdechu.
— A kto był przed nimi? — dopytała Mątwa, przekrzywiając głowę.
— Ale mi pytania zadajesz… Sam nie jestem pewien. Może ruszymy dalej w kierunku granicy z Klanem Burzy, co ty na to?
Mątwia Łapa skinęła głową energicznie, wstając z miejsca. W podskokach ruszyła ona do kocura, zmniejszając dystans między nimi.
— A daleko się tam idzie? — zapytała młodsza, podnosząc wzrok na niego.
— Nie, jest to całkiem blisko. Można powiedzieć, że tu idzie się spotkać z trzema klanami jednocześnie. Jedyny klan, z którym nie mamy granicy, to Klan Wilka — mruknął.
— Klan Wilka? Brzmi ciekawie, opowiesz mi o nim coś więcej? — zapytała koteczka, jednak ten szybko ją spławił.
— Może później, zobacz, jesteśmy przy granicy — odpowiedział, szybko zmieniając temat. Mątwa zauważyła, że tereny ich były bardzo podobne. Nie było tam masy drzew lub krzewów, większość to same polany i pojedyncze krzewy, które dały radę wyrosnąć… Czy klany były aż tak podobne? Mątwia Łapa chciała zadać kolejne pytanie, jednak Błękitna Laguna ponownie zabrał głos, nie dając jej dojść do słowa. — Zgaduję, że będziesz chciała zapytać o to, kto pełni tam rolę przywódcy? — zapytał kocur, a młodsza jedynie potwierdziła jego słowa prędkim skinięciem głowy. — Czyli zgadłem… Widzę, że jesteś bardzo ciekawska. To dobrze, szybko się nauczysz. Kto wie, może uda ci się prędko zdobyć swoje imię wojownika… — miauknął, jednak gdy zauważył, że temat schodzi na inny, cicho odchrząknął. — Zacznijmy od tego, że przywódcą Klanu Burzy jest Królicza Gwiazda, jest to kocur o ciemnym, gęstym futrze… Jeśli dobrze pamiętam, to on również ma krótki ogon, bardzo krótki — odparł, zerkając na koteczkę. — Później jego zastępczynią jest Przepiórczy Puch, jeśli pamięć mnie nie myli, jest to szylkretka? Ma bardzo fikuśny wygląd, chociaż jest czekoladowa — powiedział, marszcząc nos. — Klan Burzy ma też kilku medyków, najstarsza jest Pajęcza Lilia, jeśli dobrze kojarzę… Taka ruda kocica, ale nie przypominam sobie, abym kiedyś z nią rozmawiał. Jest jeszcze Skowroni Odłamek, jej asystent, również czekoladowy kocur. Ciężko mi przypomnieć sobie ich dokładny wygląd, zbyt dużo tych kotów. Na sam koniec mamy Wdzięczną Firletkę, liliowa szylkretka. Wiem, że było tam jeszcze kilku uczniów, ale imion ich nie jestem w stanie sobie przypomnieć, zbyt wiele kotów — odpowiedział, zerkając w stronę granicy.
— Klan Burzy bardzo różni się od Klanu Nocy? — zapytała uczennica, przekrzywiając głowę.
— Cóż… Można tak powiedzieć, zacznijmy od tego, że w Klanie Nocy koty potrafią pływać, podczas gdy w Klanie Burzy są oni bardziej… Strachliwi, jeśli chodzi o wodę. My żywimy się rybami, a oni królikami i innymi gryzoniami. Nasze tradycje też muszą się różnić, nie znam tych, które panują w innych klanach, jednak dam sobie łapę uciąć, że nie ma rodu królewskiego w Klanie Burzy — odpowiedział wojownik.
Mątwa się zamyśliła, a po chwili skinęła głową.
— Zrozumiano! To co, idziemy dalej? — miauknęła, uśmiechając się szeroko.
— Jasne… Idziemy, następny przystanek to łąki — powiedział, ruszając z miejsca.
Wojownik razem z uczennicą ruszyli w kierunku Kolorowych Łąk. Droga do nich nie była jakoś wyjątkowo długa, jednak ciągłe pytania Mątwy dawały mu mocno w kość… Usłyszał chyba ze sto pytań, a każde kolejne nie było powiązane w najmniejszy sposób z poprzednim! Myślał, że zamorduje zaraz tę kotkę, gdy ta ponownie otworzyła pysk…
— Mątwia Łapo, głowa zaczyna mnie boleć. Algowa Struga nie powiedziała ci, że nie ładnie tak cały czas mówić? Ja rozumiem pytania i wszystko, ale chciałbym trochę odpocząć też. Odpowiadanie na twoje pytanie jest męczące — westchnął, a czarna zatrzymała się nagle, spoglądając na niego, jakby ten obraził jej całą rodzinę. — Jeśli będziesz ładnie się zachowywać, to pokażę ci, jak się wspinać na drzewa, dobrze? Spodoba ci się — mruknął, zatrzymując się w lasku przy jednym z drzew. — Ale teraz ani słowa, jak się odezwiesz to koniec treningu i wracamy! — zagroził. Mątwia Łapa pokiwała głową, podskakując do niego, zatrzymując się przy drzewie.
— Patrz teraz uważnie, aby wspiąć się wysoko, musisz korzystać ze swoich pazurów. Twoim głównym wybiciem z ziemi będą twoje tylne łapy. To nimi będziesz się odbijać w górę, aby pokonywać kolejne odległości nad ziemią. Zaczep swoje przednie łapy o tak — powiedział, zaczepiając pazurami o drzewo, odrobinę nad swoją głową. — Wtedy podnieś się z ziemi, aby jedyne co dotykało trawy to twoje tylne łapy — dodał, robiąc tak, jak przed chwilą powiedział. Wojownik wyprostował się, zaciskając swoje pazury, aby nie zrobić z siebie głupka i pośmiewiska przed uczniem, który miał od niego się uczyć. — Teraz będzie ciężko, musisz odbić się od ziemi, a łapy twoje muszą znaleźć zaczepienie, aby się nie ześlizgnąć — powiedział, zaraz po tym bezbłędnie prezentując wspinaczkę. Kocur uczepił się łapami o pień drzewa, trzymając się go mocno. — Jedyne co zostało, to powoli wspinać się w górę. Jedna łapa w górę, później druga tylna, później trzecia przednia i na koniec czwarta tylna. Powtarzaj to, aż nie dotrzesz do swojego celu. Jest też inna metoda, jest ona znacznie szybsza, ale i niebezpieczniejsza — mruknął. — Musisz wybić się ze swoich tylnych łap, cały czas trzymając się drzewa — odparł. Błękitna Laguna zakołysał ogonem, a po krótkiej chwili wybił się ze swoich łap, wyskakując wysoko w górę. Gdy znalazł się na odpowiedniej wysokości, złapał się drzewa pazurami. — Widzisz? Teraz twoja kolej, będę cię łapał — odparł, zeskakując z drzewa.
Mątwia Łapa zrobiła krok do przodu, niepewnie wysuwając swoje pazury. Spojrzała na swoje łapy, dostrzegając te ostre igiełki, które miały za zadanie utrzymać ją na drzewie. Czy się bała? Oczywiście, że tak. Wystarczy, aby ta za słabo się chwyciła i poleci na ziemię jak kamień.
— Złapiesz mnie..? — upewniła się koteczka, zerkając na niego. Błękitna Laguna skinął głową.
— Tak, złapię — odparł wojownik.
Mątwa westchnęła, a po chwili powoli podniosła jedną łapę w górę, zaczepiając ją o drzewo. Wbiła swoje pazury w drewno, delikatnie szarpiąc, aby upewnić się, że pazury zaczepiły się mocno. Powtórzyła to samo z drugą łapą, również upewniając się, że jest ona poprawnie zaczepiona o drzewo. Uczennica, opierając się o drzewo, podniosła się. Gdy ta stanęła na tylnych łapach, ta zachwiała się odrobinę. Teraz pozostało najtrudniejsze. Czarna przypomniała sobie to, co mówił jej mentor chwilę temu. Widziała, jak ten zaczepiał swoje pazury… Teraz albo nigdy, i z tą myślą Mątwa wybiła się w górę, zaczepiając się mocno o drzewo.
— Zrobiłam to! Zrobiłam! — zapiszczała, trzymając się mocno gałęzi.
— Widzisz? Szybko to załapałaś — miauknął wojownik. — A teraz zeskocz — powiedział krótko.
Mątwa się zawahała, jednak… Błękitna Laguna kazał jej skoczyć, to chyba nic się nie stanie. Czarna wzięła głęboki wdech, a jej żółto-niebieskie oczy skanowały otoczenie. Wzięła kilka wdechów, a następnie się puściła. Poczuła, jak ląduje na ziemi. Nic jej nie bolało? Znaczy, że żyje!
— Dobrze mi poszło? — zapytała.
— Tak, bardzo dobrze. Teraz przerobimy ostatni z naszych tematów na dzisiaj, ja sam jestem już zmęczony, więc możemy powoli kończyć trening… Resztę oprowadzki zrobimy jutro — wytłumaczył. — A teraz siadaj i słuchaj uważnie. W klanach panują pewne bardzo ważne zasady, mówię oczywiście o kodeksie wojownika. Składa się on z 12 zasad, które każdy wojownik musi przestrzegać. Wyjątkami są oczywiście samotnicy, którzy tych zasad nie szanują… Oni żyją na własnych zasadach. Będę oczekiwał, że nauczysz się każdej z nich na pamięć. Ostrzegam, że będę cię z niego codziennie odpytywał — mruknął ostrzegawczo wojownik.
— Jasne! — odparła czarno-biała, uśmiechając się szeroko. Wojownik jedynie westchnął.
— Pierwsza zasada naszego kodeksu mówi, że należy bronić innych klanów nawet za cenę własnego życia. Każdy kot, który przestrzega kodeksu, staje się naszym sojusznikiem. Nie możemy pozwolić, aby któryś z klanów upadł. Gdy tak się stanie, my polegniemy jako następni. Klany wspierają siebie nawzajem, a gdy jeden z nich zniknie, ta równowaga zostanie zaburzona — mruknął. Wojownik spojrzał na Mątwią Łapę, która wpatrywała się w niego jak w obrazek.
— Druga zasada mówi, że mimo wszystko każdy klan jest nienależny. Każdy z nich ma swoje tradycje, zwyczaje, a my mamy obowiązek je szanować. Ci, którzy tego nie zrobią, zostaną ukarani. Trzecia z zasad jest jedną z najważniejszych w całym kodeksie. Honorowy wojownik nie musi zabijać, aby wygrać walkę. Prawdziwy wojownik to taki, który pozwoli kotu uciec, a nie pozbawi go żywotu. Nie możesz zapomnieć o tym, że litość istnieje w naszym świecie, jednak coraz mniej kotów potrafi ją okazywać — powiedział.
— A co jeśli to on próbuje cię zabić? — miauknęła.
— Wtedy są wyjątki oczywiście… Gdy jest to sytuacja życia i śmierci trzeba walczyć, aż drugi nie przestanie. Czwarta zasada naszego kodeksu głosi, że starsi, karmicielki i kociaki powinny zostać wykarmione jako pierwsze. Są oni najsłabsi i nie są w stanie polować. O takich trzeba dbać — wytłumaczył. — Piąta zasada, która mówi, że ucznie nie mogą jeść bez pozwolenia. Aby zjeść, muszą najpierw zapolować dla starszyzny. Szósta, podczas zgromadzeń panuje absolutny rozejm. Zero walk — mruknął.
— Co się stanie, gdy ktoś będzie walczył? — zapytała Mątwia Łapa.
— Wtedy ten, który łamie tę zasadę zostanie ukarany, a przodkowie się zezłoszczą. Zasłonią chmurami księżyc, a to oznacza koniec zgromadzenia… Siódma zasada, każdy wojownik ma obowiązek bronić i pomagać młodym, które tego potrzebują. Nie ważne jest to, czy należą do twojego klanu. Takiego kociaka nie można opuścić. Ósma zasada nakazuje, aby każdy nowy zastępca po śmierci poprzedniego przywódcy został wybrany przed następną pełnią księżyca. Dziewiąta zasada nakazuje zabijać zwierzynę, tylko aby się nią pożywić. Polowanie dla zabawy jest surowo zakazane — powiedział wojownik.
Spojrzał na Mątwę, która siedziała cicho i słuchała… Dobrze, przynajmniej nie zadawała miliona pytań.
— Dziesiąta zasada, każdy z nowo mianowanych wojowników musi odbyć nocne czuwanie zaraz po ceremonii. Oznacza to, że siedzisz cicho jak myszka! Ani słowa, ani dźwięku. Siedzisz całą noc i pilnujesz obozu. Jedenasta, każdy wojownik musi odrzucić wygodne życie pieszczocha, słyszałaś o nich, prawda? — zapytał, a Mątwia Łapa skinęła głową. — Nie możesz korzystać z ich pomocy, stając się wojownikiem, odrzucasz te wygody. Ostatnia zasada, dwunasta. Granice muszą być codziennie patrolowane i oznakowane, dbaj, aby intruzi nie mogli się dostać na nasze tereny. Jak na jakiegoś natrafisz, to go przegoń — powiedział. Mątwia Łapa powoli kiwnęła głową. — Wbij sobie te zasady do głowy, a teraz wracajmy, dobrze się spisałaś. — miauknął Błękitna Laguna, powoli kierując się w stronę obozu. Był to pracowity dzień, Mątwia Łapa nauczyła się wiele. Poznała wiele zasad i miejsc, a jeszcze wiele rzeczy zostało przez nią niezbadane. Chciała poszukać piórek, jednak była zbyt zmęczona… Chciała już odpocząć i paść na swoje legowisko. Czuła się, jakby łapy miały jej zaraz odpaść, chociaż nie mogła się doczekać, aby opowiedzieć wszystko swojej mamie i siostrze…
— Widzę, że wstałaś. To dobrze — wymruczał kocur.
— Tak! Słońce mnie obudziło — odparła koteczka, uśmiechając się w jego stronę.
— Jak się podoba w legowisku uczniów? — zapytał, zerkając w stronę wcześniej wspomnianego legowiska, spoglądając na śpiące koty w środku. — Mam nadzieję, że nie miałaś problemów z zaśnięciem…
— Jest tam super! Wiesz, jakie ładne są tam legowiska? Takie kolorowe… Każdy ma tam piórka i błyskotki! Super to jest, bardzo chciałabym zebrać jakieś piórka na treningu… — rozmarzyła się koteczka, przeciągając swoje drobne ciałko.
— Cieszy mnie to, jednak piórka muszą poczekać. Najpierw musisz opanować wiele umiejętności, które bycie wojownikiem wymaga. Wiedz, że trening ze mną będzie ciężki — zawiadomił Mątwę kocur.
— Spoko, dam radę! — odpowiedziała beztrosko, widocznie niezmartwiona faktem, że przez następne kilka księżyców będzie wracać wyczerpana.
— Pfft, widzę, że się wyspałaś… — zaśmiał się, komentując ilość Energi koteczki. — Weź sobie coś ze stosu, a za chwilę wychodzimy. Musisz mieć pełen żołądek, bo czeka nas wiele pracy — wytłumaczył Błękitna Laguna.
— Wiele pracy? Co będziemy dzisiaj robić? — miauknęła, przekrzywiając łeb i stawiając swoje uszy do góry zaciekawiona.
— Cóż, zaczniemy od szybkiego kursu pływania w rzekach, muszę zobaczyć, jak sobie radzisz na wodzie. Myślę, że szybko to załapiesz, bo wcześniej wspomniałaś, że już jako maluch pluskałaś się w wodzie. Później oprowadzę cię po terenach Klanu Nocy i wzdłuż granicy, będzie dużo chodzenia… Co dalej… — mruknął kocur, spoglądając na swoje łapy, aby zebrać myśli. — Opowiem ci odrobinę o patrolach i przedstawie kodeks wojownika. Będę oczekiwać, że nauczysz się go na pamięć. Jako księżniczka musisz go znać jak własną łapę, jeśli kiedyś będzie ci pisane wypełnianie ważnej roli w Klanie Nocy — odparł, a po chwili poprowadził Mątwią Łapę pod sam stos, pokazując jej, aby coś z niego wybrała. — Zjedz coś, musisz mieć siły.
Mątwa zerknęła w kierunku stosu, wybierając z niego pierwszą lepszą rybę, która rzuciła jej się w oczy. Była ona średnich rozmiarów, a jej płetwy były czerwone.
— Płoć? Dobry wybór — mruknął wojownik, przysiadając na uboczu, czekając, aż uczennica usiądzie przy nim.
— To jest płotka? Fajna! Ładne ma płetwy… — miauknęła koteczka, zabierając się za jedzenie, jednak gdy zauważyła, że Błękitna Laguna nic nie zabrał, ta podniosła wzrok zakłopotana. — Nic nie będziesz jeść? — zapytała.
— Nie, jeszcze nie. Zjem, jak wrócimy z naszej wyprawy. Mimo iż już polowałem, jako pierwsi mają zjeść starsi, karmicielki i kocięta. Zjeść można dopiero wtedy, gdy reszta klanu się naje. Uczniowie jedzą dopiero wtedy, gdy oni sami zapolowali dla klanu, chyba że jeszcze nie potrafią tego robić, bo dopiero byli mianowani tak jak ty — wytłumaczył wojownik, zachowując spokojny i opanowany ton głosu, jednak docenił troskę młodszej.
— Och, rozumiem! — odpowiedziała, wpychając resztę ryby do pyska i pożerając ją w jednym gryzie. — Już jestem gotowa! Możemy już iść? — zapytała, wycierając pyszczek łapą.
— Dobrze, zaczniemy twoją naukę od pływania — odparł kocur, kierując się w stronę wyjścia z obozu, a Mątwia Łapa zaraz za nim, podskakując podekscytowana.
⊹ * ⊹ * ⊹
Gdy dwójka znalazła się przy wyjściu z obozu na krańcu wyspy, Mątwa się zawahała. Fakt, może woda przy samym brzegu nie była aż tak głęboka, ale myśl, że ta zaraz będzie musiała przepłynąć na drugą stronę, sprawiała, że ta czuła odrobinę… Strachu. Koteczka zatrzymała się przed wodą, a Błękitna Laguna, który już stał w wodzie, spojrzał na nią zakłopotany nagłym przystanięciem kotki.
— Coś się stało? — zapytał Błękitna Laguna, robiąc krok w stronę kotki.
— Trochę się… Boję. Co jeśli coś pójdzie nie tak? — miauknęła, drżącym głosem, a spojrzenie kocura złagodniało.
— Hej, nie martw się. Będę obok w wodzie, dobrze? Dasz radę. Prąd tutaj przy wyjściu nie jest aż tak silny, a ja nie jestem złym pływakiem. Gdy coś się stanie, to popłynę po ciebie — odpowiedział.
Mątwia Łapa pomyślała chwilę. To był fakt, Błękitna Laguna był całkiem dobrym pływakiem, a w Klanie Nocy była masa kotów, która byłaby w stanie jej pomóc, gdyby coś się stało… Czarna po chwili zastanowień skinęła głową, i zrobiła krok do przodu, mocząc swoje łapy. Woda była chłodna, ale przyjemna. Podobało jej się. Uczennica zerknęła niepewnie w kierunku Błękitnej Laguny, a gdy ten skinął głową, Mątwa zrobiła kolejny krok do przodu. Gdy woda zaczęła sięgać brzucha kotki, zatrzymała się, a wojownik do niej dołączył.
— Co teraz..? — zapytała niepewnie.
— Teraz musisz mi zaufać — powiedział, ustawiając się tak, aby prąd rzeki spychał uczennicę na niego. Mątwia Łapa była jeszcze drobna i delikatna, więc nie było to wyzwaniem, aby prąd zabrał uczennicę ze sobą. — Będziesz musiała trzymać głowę wysoko nad wodą. Wykorzystaj swój ogon do kierowania, za to łapami musisz machać szybko i mocno — wytłumaczył, a Mątwa skinęła głową. — Teraz powoli oderwij swoje łapy od dna, jesteś lekka, to woda powinna cię utrzymywać na powierzchni sama z siebie — wymruczał. Mątwia Łapa delikatnie się zawahała, niepewnie zerkając na kocura, a gdy wojownik nic więcej nie powiedział, uczennica wzięła głęboki wdech, i oderwała swoje dwie tylne łapy od dna. Poczuła, jak woda ją unosi, a Błękitna Laguna przytrzymuje jej ciało, aby prąd jej nie zabrał i nie poszła na dno jak kamień przypadkiem.
— Oderwałam moje tylne łapy od dna.. Dobrze tak? — zapytała.
— Tak, jest dobrze. Pozwól sobie zapoznać się z wodą, rozluźnij swoje łapy, nie możesz być sztywna jak patyk — odpowiedział kocur, a Mątwa cicho się zaśmiała. — To nie są żarty, mówię poważnie. Jeśli będziesz tak mocno spinać mięśnie, to podczas pływania może złapać cię skurcz w łapie, a to nie jest ani przyjemne doświadczenie, ani wygodne pod względem pływania. Łatwo jest wtedy się utopić — wytłumaczył Błękitna Laguna, delikatnie poprawiając kotkę tak, aby ta nie odpłynęła mu przypadkiem.
— Myślę, że jest już dobrze — miauknęła Mątwa, poruszając swoimi tylnymi łapami.
— To teraz następna część… Ona może być mniej przyjemna, ale musisz oderwać swoje przednie łapy od dna. Weź głęboki wdech, a gdy będziesz gotowa, zrób to. Będę cię trzymać łapą — miauknął kocur. Mątwa niepewnie się rozejrzała na boki. Czy była na to gotowa? Fakt, chciała się nauczyć pływać, nawet musiała… Ale bała się, że coś pójdzie nie tak, jak tego chciała.
— Okej… Tylko mnie trzymaj! — odpowiedziała, a gdy poczuła łapę kocura pod swoim brzuchem, ta powoli oderwała swoje przednie łapy od dna. Poczuła, jak woda ją zaczyna unosić. Podobało jej się, chociaż cały czas musiała pilnować, aby przypadkiem nie zanurzyć głowy.
— Dobra robota, widzisz? Jesteśmy krok od tego, abyś popłynęła. Powoli zabiorę łapę, a ty będziesz musiała przebierać łapami, jakbyś chciała gdzieś uciec, zrozumiano? — mruknął, a Mątwia Łapa skinęła głową. — Świetnie, to teraz przygotuj się, puszczam na trzy. Raz… Dwa… Trzy — miauknął, a po chwili zabrał swoją łapę.
Mątwa pamiętała instrukcje kocura, gdy ten jej tłumaczył co i jak… Głowa wysoko, wziąć głęboki wdech i machać łapami, jakby od tego jej życie zależało… W teorii jej życie właśnie od tego machania zależało. Poczuła, jak ten zabiera swoją łapę spod brzucha kotki, a ona sama wpada pod wodę na krótką chwilę. Mątwa zaczęła machać łapami i próbować wystawić swoją głowę nad wodę, a po chwili walki z samą sobą, udało jej się to. Mątwa nauczyła się pływać.
— Udało mi się! Widzisz? — miauknęła energicznie, podpływając do kocura, który obserwował uczennicę z dumą.
— Tak, udało ci się… Dobra robota, Mątwia Łapo. Teraz musimy przepłynąć na drugą stronę rzeki, aby wydostać się na tereny. Dasz radę? — zapytał. Mątwa tym razem nie czekała i prędko pokiwała głową. Była gotowa! Dwójka kotów powoli ruszyła w głębszą część rzeki. Jako pierwszy wyruszył Błękitna Laguna, a zaraz za nim Mątwia Łapa, trzymając się blisko starszego wojownika. Nie było to zbyt wielkie wyznanie dla nich. Prędko przedostali się na brzeg, otrzepując swoje futra z wody.
— Teraz gdzie idziemy? — zapytała koteczka, przekrzywiając łeb.
— Teraz idziemy zachodnią częścią granicy. Pokażę ci, jak ona biegnie przez nasze tereny oraz gdzie jest Bursztynowa Wyspa — odpowiedział. — Ruszajmy już — dodał.
⊹ * ⊹ * ⊹
Młoda uczennica razem ze swoim mentorem ruszyli przez tereny Klanu Nocy, tak jak powiedział kocur wcześniej, kierując się zachodnią częścią granicy. Widziała ona morze, takie piękne i duże! Kotka nie mogła się na nie napatrzeć… Widok ten sprawiał, że chciała zapomnieć o treningu, ruszyć w świat i zbierać wszystkie błyskotki świata! Może znalazłaby jakieś świecidełka, jakie widziała w legowiskach uczniów… A może… Rozmyślenia jej przerwał głos Błękitnej Laguny.
— Jesteśmy — wymruczał kocur, wskazując łapą na morze. Po drugiej stronie wody dostrzegła klif oraz wodospad… Był on bardzo ładny, jednak domyśliła się, że kocur nie na to wskazywał. Dostrzegła, jak ten próbuje nakierować ją łapą, aby ta spojrzała w wodę… Nic tam nie było?
— Na co mam patrzeć..? — miauknęła niepewnie koteczka, spoglądając na mentora, jakby ten nagle oszalał i stracił rozum.
— Na nic. Teraz nic nie zobaczysz, ale gdy nadchodzi pełnia księżyca, z wody wynurza się Bursztynowa Wyspa — wytłumaczył czarny.
— Bursztynowa Wyspa? Ładna nazwa… Ale dlaczego mi to pokazujesz? To jakaś część terenów Klanu Nocy? Trochę daleko, aby tam popłynąć samemu… — miauknęła Mątwia Łapa, a Błękitna Laguna pokręcił głową.
— Nie, nie są to tereny Klanu Nocy. Można powiedzieć, że są to tereny… Wspólne. Podczas pełni wszystkie grupy kotów, nie licząc samotników i pieszczochów oczywiście, zbierają się na tej wyspie. Wtedy obowiązuje rozejm. Walki są surowo zakazane, a wszystkie konflikty na tą jedną noc są zapominane. Podczas zgromadzeń przywódcy przekazują nowiny o swoich klanach. Można się dużo na nich dowiedzieć… — wymruczał. — Jeśli będziesz pilnie się uczyć i ładnie zachowywać, jestem pewien, że zabiorą cię na takie zgromadzenie, a jeśli szczęście będzie ci dopisywać, to może na to następne — dodał na sam koniec, z delikatnym uśmieszkiem a pysku. — A teraz dalej! Idziemy do granicy z Klanem Klifu, musisz poznać ich zapach — miauknął, ruszając z miejsca, a Mątwia Łapa zaraz za nim.
⊹ * ⊹ * ⊹
— To jest granica z Klanem Klifu? — zapytała Mątwia Łapa, marszcząc swój nosek, gdy poczuła nagłą zmianę zapachu. Zauważyła, że po stronie drugiego klanu są jakieś dziwne kamienie… Całkiem dobry wyznacznik tego, gdzie zaczyna się ich granica.
— Tak, to jest ich granica. Zapamiętaj ten zapach dobrze, mimo iż nie mamy żadnych konfliktów z Klanem Klifu, to warto go zapamiętać. Jeśli wyczujesz go w środku naszych terenów, będzie oznaczać to, że ktoś wkradł nam się na tereny i może coś ukradł… — mruknął, zerkając w kierunku terenów Klanu Klifu. — Widziałaś tamten wodospad? Słyszałem, że za nim mają swój obóz — wytłumaczył.
— A kto rządzi Klanem Klifu? — zapytała Mątwa, siadając na ziemi. Błękitna Laguna zrobił to samo.
— Obecnie w Klanie Klifu rządzi Liściasta Gwiazda. Jest to starsza kotka, jednak jak zobaczysz ją na zgromadzeniu, to prędko ją rozpoznasz. Jej zastępcą jest Judaszowcowy Pocałunek, czekoladowy kocur, któremu trochę futra brakuje… Bardzo mocno wyznaje wiarę w Klan Gwiazdy, tak słyszałem — powiedział, jednak Mątwie nie umknęła zmiana tonu głosu kocura, gdy ten opisywał kolor futra Judaszowcowego Pocałunku. — Kogo tam jeszcze mamy… — wymruczał sam do siebie. — Ach, jeszcze medycy... Ich medykiem na chwilę obecną jest Liściaste Futro, nie kojarzę jej z wyglądu… Asystentkami jej są Wieczne Zaćmienie i Ćmi Księżyc, o nich również nie wiem za wiele. Ćmi Księżyc jest ślepa, o ile dobrze kojarzę. Są one również rodzeństwem, mam na myśli Wieczne Zaćmienie i Ćmi Księżyc — powiedział na jednym wdechu.
— A kto był przed nimi? — dopytała Mątwa, przekrzywiając głowę.
— Ale mi pytania zadajesz… Sam nie jestem pewien. Może ruszymy dalej w kierunku granicy z Klanem Burzy, co ty na to?
Mątwia Łapa skinęła głową energicznie, wstając z miejsca. W podskokach ruszyła ona do kocura, zmniejszając dystans między nimi.
— A daleko się tam idzie? — zapytała młodsza, podnosząc wzrok na niego.
— Nie, jest to całkiem blisko. Można powiedzieć, że tu idzie się spotkać z trzema klanami jednocześnie. Jedyny klan, z którym nie mamy granicy, to Klan Wilka — mruknął.
— Klan Wilka? Brzmi ciekawie, opowiesz mi o nim coś więcej? — zapytała koteczka, jednak ten szybko ją spławił.
— Może później, zobacz, jesteśmy przy granicy — odpowiedział, szybko zmieniając temat. Mątwa zauważyła, że tereny ich były bardzo podobne. Nie było tam masy drzew lub krzewów, większość to same polany i pojedyncze krzewy, które dały radę wyrosnąć… Czy klany były aż tak podobne? Mątwia Łapa chciała zadać kolejne pytanie, jednak Błękitna Laguna ponownie zabrał głos, nie dając jej dojść do słowa. — Zgaduję, że będziesz chciała zapytać o to, kto pełni tam rolę przywódcy? — zapytał kocur, a młodsza jedynie potwierdziła jego słowa prędkim skinięciem głowy. — Czyli zgadłem… Widzę, że jesteś bardzo ciekawska. To dobrze, szybko się nauczysz. Kto wie, może uda ci się prędko zdobyć swoje imię wojownika… — miauknął, jednak gdy zauważył, że temat schodzi na inny, cicho odchrząknął. — Zacznijmy od tego, że przywódcą Klanu Burzy jest Królicza Gwiazda, jest to kocur o ciemnym, gęstym futrze… Jeśli dobrze pamiętam, to on również ma krótki ogon, bardzo krótki — odparł, zerkając na koteczkę. — Później jego zastępczynią jest Przepiórczy Puch, jeśli pamięć mnie nie myli, jest to szylkretka? Ma bardzo fikuśny wygląd, chociaż jest czekoladowa — powiedział, marszcząc nos. — Klan Burzy ma też kilku medyków, najstarsza jest Pajęcza Lilia, jeśli dobrze kojarzę… Taka ruda kocica, ale nie przypominam sobie, abym kiedyś z nią rozmawiał. Jest jeszcze Skowroni Odłamek, jej asystent, również czekoladowy kocur. Ciężko mi przypomnieć sobie ich dokładny wygląd, zbyt dużo tych kotów. Na sam koniec mamy Wdzięczną Firletkę, liliowa szylkretka. Wiem, że było tam jeszcze kilku uczniów, ale imion ich nie jestem w stanie sobie przypomnieć, zbyt wiele kotów — odpowiedział, zerkając w stronę granicy.
— Klan Burzy bardzo różni się od Klanu Nocy? — zapytała uczennica, przekrzywiając głowę.
— Cóż… Można tak powiedzieć, zacznijmy od tego, że w Klanie Nocy koty potrafią pływać, podczas gdy w Klanie Burzy są oni bardziej… Strachliwi, jeśli chodzi o wodę. My żywimy się rybami, a oni królikami i innymi gryzoniami. Nasze tradycje też muszą się różnić, nie znam tych, które panują w innych klanach, jednak dam sobie łapę uciąć, że nie ma rodu królewskiego w Klanie Burzy — odpowiedział wojownik.
Mątwa się zamyśliła, a po chwili skinęła głową.
— Zrozumiano! To co, idziemy dalej? — miauknęła, uśmiechając się szeroko.
— Jasne… Idziemy, następny przystanek to łąki — powiedział, ruszając z miejsca.
⊹ * ⊹ * ⊹
Wojownik razem z uczennicą ruszyli w kierunku Kolorowych Łąk. Droga do nich nie była jakoś wyjątkowo długa, jednak ciągłe pytania Mątwy dawały mu mocno w kość… Usłyszał chyba ze sto pytań, a każde kolejne nie było powiązane w najmniejszy sposób z poprzednim! Myślał, że zamorduje zaraz tę kotkę, gdy ta ponownie otworzyła pysk…
— Mątwia Łapo, głowa zaczyna mnie boleć. Algowa Struga nie powiedziała ci, że nie ładnie tak cały czas mówić? Ja rozumiem pytania i wszystko, ale chciałbym trochę odpocząć też. Odpowiadanie na twoje pytanie jest męczące — westchnął, a czarna zatrzymała się nagle, spoglądając na niego, jakby ten obraził jej całą rodzinę. — Jeśli będziesz ładnie się zachowywać, to pokażę ci, jak się wspinać na drzewa, dobrze? Spodoba ci się — mruknął, zatrzymując się w lasku przy jednym z drzew. — Ale teraz ani słowa, jak się odezwiesz to koniec treningu i wracamy! — zagroził. Mątwia Łapa pokiwała głową, podskakując do niego, zatrzymując się przy drzewie.
— Patrz teraz uważnie, aby wspiąć się wysoko, musisz korzystać ze swoich pazurów. Twoim głównym wybiciem z ziemi będą twoje tylne łapy. To nimi będziesz się odbijać w górę, aby pokonywać kolejne odległości nad ziemią. Zaczep swoje przednie łapy o tak — powiedział, zaczepiając pazurami o drzewo, odrobinę nad swoją głową. — Wtedy podnieś się z ziemi, aby jedyne co dotykało trawy to twoje tylne łapy — dodał, robiąc tak, jak przed chwilą powiedział. Wojownik wyprostował się, zaciskając swoje pazury, aby nie zrobić z siebie głupka i pośmiewiska przed uczniem, który miał od niego się uczyć. — Teraz będzie ciężko, musisz odbić się od ziemi, a łapy twoje muszą znaleźć zaczepienie, aby się nie ześlizgnąć — powiedział, zaraz po tym bezbłędnie prezentując wspinaczkę. Kocur uczepił się łapami o pień drzewa, trzymając się go mocno. — Jedyne co zostało, to powoli wspinać się w górę. Jedna łapa w górę, później druga tylna, później trzecia przednia i na koniec czwarta tylna. Powtarzaj to, aż nie dotrzesz do swojego celu. Jest też inna metoda, jest ona znacznie szybsza, ale i niebezpieczniejsza — mruknął. — Musisz wybić się ze swoich tylnych łap, cały czas trzymając się drzewa — odparł. Błękitna Laguna zakołysał ogonem, a po krótkiej chwili wybił się ze swoich łap, wyskakując wysoko w górę. Gdy znalazł się na odpowiedniej wysokości, złapał się drzewa pazurami. — Widzisz? Teraz twoja kolej, będę cię łapał — odparł, zeskakując z drzewa.
Mątwia Łapa zrobiła krok do przodu, niepewnie wysuwając swoje pazury. Spojrzała na swoje łapy, dostrzegając te ostre igiełki, które miały za zadanie utrzymać ją na drzewie. Czy się bała? Oczywiście, że tak. Wystarczy, aby ta za słabo się chwyciła i poleci na ziemię jak kamień.
— Złapiesz mnie..? — upewniła się koteczka, zerkając na niego. Błękitna Laguna skinął głową.
— Tak, złapię — odparł wojownik.
Mątwa westchnęła, a po chwili powoli podniosła jedną łapę w górę, zaczepiając ją o drzewo. Wbiła swoje pazury w drewno, delikatnie szarpiąc, aby upewnić się, że pazury zaczepiły się mocno. Powtórzyła to samo z drugą łapą, również upewniając się, że jest ona poprawnie zaczepiona o drzewo. Uczennica, opierając się o drzewo, podniosła się. Gdy ta stanęła na tylnych łapach, ta zachwiała się odrobinę. Teraz pozostało najtrudniejsze. Czarna przypomniała sobie to, co mówił jej mentor chwilę temu. Widziała, jak ten zaczepiał swoje pazury… Teraz albo nigdy, i z tą myślą Mątwa wybiła się w górę, zaczepiając się mocno o drzewo.
— Zrobiłam to! Zrobiłam! — zapiszczała, trzymając się mocno gałęzi.
— Widzisz? Szybko to załapałaś — miauknął wojownik. — A teraz zeskocz — powiedział krótko.
Mątwa się zawahała, jednak… Błękitna Laguna kazał jej skoczyć, to chyba nic się nie stanie. Czarna wzięła głęboki wdech, a jej żółto-niebieskie oczy skanowały otoczenie. Wzięła kilka wdechów, a następnie się puściła. Poczuła, jak ląduje na ziemi. Nic jej nie bolało? Znaczy, że żyje!
— Dobrze mi poszło? — zapytała.
— Tak, bardzo dobrze. Teraz przerobimy ostatni z naszych tematów na dzisiaj, ja sam jestem już zmęczony, więc możemy powoli kończyć trening… Resztę oprowadzki zrobimy jutro — wytłumaczył. — A teraz siadaj i słuchaj uważnie. W klanach panują pewne bardzo ważne zasady, mówię oczywiście o kodeksie wojownika. Składa się on z 12 zasad, które każdy wojownik musi przestrzegać. Wyjątkami są oczywiście samotnicy, którzy tych zasad nie szanują… Oni żyją na własnych zasadach. Będę oczekiwał, że nauczysz się każdej z nich na pamięć. Ostrzegam, że będę cię z niego codziennie odpytywał — mruknął ostrzegawczo wojownik.
— Jasne! — odparła czarno-biała, uśmiechając się szeroko. Wojownik jedynie westchnął.
— Pierwsza zasada naszego kodeksu mówi, że należy bronić innych klanów nawet za cenę własnego życia. Każdy kot, który przestrzega kodeksu, staje się naszym sojusznikiem. Nie możemy pozwolić, aby któryś z klanów upadł. Gdy tak się stanie, my polegniemy jako następni. Klany wspierają siebie nawzajem, a gdy jeden z nich zniknie, ta równowaga zostanie zaburzona — mruknął. Wojownik spojrzał na Mątwią Łapę, która wpatrywała się w niego jak w obrazek.
— Druga zasada mówi, że mimo wszystko każdy klan jest nienależny. Każdy z nich ma swoje tradycje, zwyczaje, a my mamy obowiązek je szanować. Ci, którzy tego nie zrobią, zostaną ukarani. Trzecia z zasad jest jedną z najważniejszych w całym kodeksie. Honorowy wojownik nie musi zabijać, aby wygrać walkę. Prawdziwy wojownik to taki, który pozwoli kotu uciec, a nie pozbawi go żywotu. Nie możesz zapomnieć o tym, że litość istnieje w naszym świecie, jednak coraz mniej kotów potrafi ją okazywać — powiedział.
— A co jeśli to on próbuje cię zabić? — miauknęła.
— Wtedy są wyjątki oczywiście… Gdy jest to sytuacja życia i śmierci trzeba walczyć, aż drugi nie przestanie. Czwarta zasada naszego kodeksu głosi, że starsi, karmicielki i kociaki powinny zostać wykarmione jako pierwsze. Są oni najsłabsi i nie są w stanie polować. O takich trzeba dbać — wytłumaczył. — Piąta zasada, która mówi, że ucznie nie mogą jeść bez pozwolenia. Aby zjeść, muszą najpierw zapolować dla starszyzny. Szósta, podczas zgromadzeń panuje absolutny rozejm. Zero walk — mruknął.
— Co się stanie, gdy ktoś będzie walczył? — zapytała Mątwia Łapa.
— Wtedy ten, który łamie tę zasadę zostanie ukarany, a przodkowie się zezłoszczą. Zasłonią chmurami księżyc, a to oznacza koniec zgromadzenia… Siódma zasada, każdy wojownik ma obowiązek bronić i pomagać młodym, które tego potrzebują. Nie ważne jest to, czy należą do twojego klanu. Takiego kociaka nie można opuścić. Ósma zasada nakazuje, aby każdy nowy zastępca po śmierci poprzedniego przywódcy został wybrany przed następną pełnią księżyca. Dziewiąta zasada nakazuje zabijać zwierzynę, tylko aby się nią pożywić. Polowanie dla zabawy jest surowo zakazane — powiedział wojownik.
Spojrzał na Mątwę, która siedziała cicho i słuchała… Dobrze, przynajmniej nie zadawała miliona pytań.
— Dziesiąta zasada, każdy z nowo mianowanych wojowników musi odbyć nocne czuwanie zaraz po ceremonii. Oznacza to, że siedzisz cicho jak myszka! Ani słowa, ani dźwięku. Siedzisz całą noc i pilnujesz obozu. Jedenasta, każdy wojownik musi odrzucić wygodne życie pieszczocha, słyszałaś o nich, prawda? — zapytał, a Mątwia Łapa skinęła głową. — Nie możesz korzystać z ich pomocy, stając się wojownikiem, odrzucasz te wygody. Ostatnia zasada, dwunasta. Granice muszą być codziennie patrolowane i oznakowane, dbaj, aby intruzi nie mogli się dostać na nasze tereny. Jak na jakiegoś natrafisz, to go przegoń — powiedział. Mątwia Łapa powoli kiwnęła głową. — Wbij sobie te zasady do głowy, a teraz wracajmy, dobrze się spisałaś. — miauknął Błękitna Laguna, powoli kierując się w stronę obozu. Był to pracowity dzień, Mątwia Łapa nauczyła się wiele. Poznała wiele zasad i miejsc, a jeszcze wiele rzeczy zostało przez nią niezbadane. Chciała poszukać piórek, jednak była zbyt zmęczona… Chciała już odpocząć i paść na swoje legowisko. Czuła się, jakby łapy miały jej zaraz odpaść, chociaż nie mogła się doczekać, aby opowiedzieć wszystko swojej mamie i siostrze…
[3607 słów + Nauka pływania + Nauka wspinaczki]
Od Jaśminowiec CD. Purchawki
Szybki ruch młodszej kotki ostro zbił ją z tropu. Gdy Purchawka dała pod nią nura, Jaśminowiec usilnie próbowała balansować na trzech łapach, by nie upaść na pysk. Zamiast odpowiadać Purchawce, chowając ją pod futrem na brzuchu, uczennica niezgrabnie próbowała się usunąć znad grzbietu koleżanki, co najwidoczniej ją zaniepokoiło, bowiem przylgnęła do jednej z czekoladowych łap. Jaśminka całkowicie tracąc równowagę, w końcu upadła na czarną, która wyrzuciła z siebie powietrze z piskiem.— Purchawko, wyłaź! — zawołała Jaśmin, mając nadzieję, że nikt nie zauważył tego harmidru. Przecież jakby zobaczyli to Sekrecik, Len albo Miłostka to by się spaliła ze wstydu!
— Ale jastrząb straszny! — odpisnęła Purchawka, zasłaniając oczy łapkami.
— No, ale przecież obronię Cię, tylko muszę mieć grunt pod nogami!
— Oh…
Purchawka zaraz niekoniecznie sprawnie wygramoliła się spod Jaśminki. Kotka szybko otrzepała się z piachu i posłała czarnej zirytowane spojrzenie. Wyraz jej pyska jednak złagodniał, gdy zobaczyła wciąż wystraszone ślepka Purchaweczki.
— Ze mną nie masz co pękać. — Szturchnęła ją przyjacielsko w bok. Z wyszczerzonymi dumnie zębami uniosła wysoko łeb, dziarsko robiąc parę kroków. — W końcu jeszcze trochę, a będę najlepszą wojowniczką Owocowego Lasu! Żaden jastrząb nie będzie nam straszny!
Purchawka z rozdziawionym z zachwytu pyszczkiem wpatrywała się w Jaśminkę, czego srebrna była jak najbardziej świadoma. Dumnie się prężyła i pokazywała bojowe ruchy, aż nie usłyszała cichych Purchawkowych tupnięć o ziemię jako aplauz. Zerknęła potem jeszcze raz na piórko, które sprezentowała jej koleżanka. W zasadzie to rzeczywiście było bardzo ładne. Nieposzarpane, ostro zakończone, o ładnym, zdrowym lśnieniu. Jaśminowiec wzięła je w pyszczek, zamoczyła końcówkę w żywicy i umiejętnie wplotła między futro przy nasadzie ogona.
— Patrz, pasuje idealnie — zamruczała, podziwiając nową ozdóbkę. Zaraz poczuła, jak zachwycona Purchawka wiesza się jej na szyi i pełnym nadziei spojrzeniem wwierca się w jej duszę.
— Teraz ja! Teraz ja! — poprosiła czarniutka, wskazując na pozostałe pióra. Jaśminowiec udzielił się entuzjazm koteczki. Miło było patrzeć na jej po prostu szczery uśmiech. Zamiast sprawić psikusa Musze, kotki spędziły popołudnie na dokładnym dekorowaniu ogonka Purchawki.
Nie mogła uwierzyć, że Purchawka szkoliła się na stróża. Może i miała nieco problemu z utrzymaniem równowagi, a jej myśli były zwykle prostolinijne, ale przecież i tak mogłaby się spełniać jako wojownik albo zwiadowca! Jaśmince zupełnie nie pasowało, że jej koleżanka miała się szkolić na jakiegoś słabego pomagacza… Gdy tylko wyhaczyła Purchawkę kończącą swoją pierwszą lekcję po mianowaniu, od razu do niej podbiegła.
Z miłym otarciem na powitanie momentalnie chwyciła koteczkę za łapkę.
— Sówka musiała się ostro pomylić, Purchaweczko! — W jej głosie było słychać mocne przejęcie.
— Pomylić? Czemu? — zdziwiona przekręciła naiwnie główkę. Ah, już wpuścili do jej mózgu pszczoły! Jaśminowiec nie mogła tak tego zostawić!
— Bo jest stara. Jeszcze jej pokażemy, że byłabyś świetną wojowniczką. Idziemy trenować normalne rzeczy, a uczyć się o jakiś… — W zasadzie to nie wiedziała, czego dokładnie uczą się stróże. Ale na pewno nie było to nic fajnego! — Uh… Nieważne! Chodź, pokażę Ci, jak złapać mysz! Wypróbujemy na już złapanej, ja będę nią ruszać, a Ty na nią skocz!
— Ale jastrząb straszny! — odpisnęła Purchawka, zasłaniając oczy łapkami.
— No, ale przecież obronię Cię, tylko muszę mieć grunt pod nogami!
— Oh…
Purchawka zaraz niekoniecznie sprawnie wygramoliła się spod Jaśminki. Kotka szybko otrzepała się z piachu i posłała czarnej zirytowane spojrzenie. Wyraz jej pyska jednak złagodniał, gdy zobaczyła wciąż wystraszone ślepka Purchaweczki.
— Ze mną nie masz co pękać. — Szturchnęła ją przyjacielsko w bok. Z wyszczerzonymi dumnie zębami uniosła wysoko łeb, dziarsko robiąc parę kroków. — W końcu jeszcze trochę, a będę najlepszą wojowniczką Owocowego Lasu! Żaden jastrząb nie będzie nam straszny!
Purchawka z rozdziawionym z zachwytu pyszczkiem wpatrywała się w Jaśminkę, czego srebrna była jak najbardziej świadoma. Dumnie się prężyła i pokazywała bojowe ruchy, aż nie usłyszała cichych Purchawkowych tupnięć o ziemię jako aplauz. Zerknęła potem jeszcze raz na piórko, które sprezentowała jej koleżanka. W zasadzie to rzeczywiście było bardzo ładne. Nieposzarpane, ostro zakończone, o ładnym, zdrowym lśnieniu. Jaśminowiec wzięła je w pyszczek, zamoczyła końcówkę w żywicy i umiejętnie wplotła między futro przy nasadzie ogona.
— Patrz, pasuje idealnie — zamruczała, podziwiając nową ozdóbkę. Zaraz poczuła, jak zachwycona Purchawka wiesza się jej na szyi i pełnym nadziei spojrzeniem wwierca się w jej duszę.
— Teraz ja! Teraz ja! — poprosiła czarniutka, wskazując na pozostałe pióra. Jaśminowiec udzielił się entuzjazm koteczki. Miło było patrzeć na jej po prostu szczery uśmiech. Zamiast sprawić psikusa Musze, kotki spędziły popołudnie na dokładnym dekorowaniu ogonka Purchawki.
* * *
Z miłym otarciem na powitanie momentalnie chwyciła koteczkę za łapkę.
— Sówka musiała się ostro pomylić, Purchaweczko! — W jej głosie było słychać mocne przejęcie.
— Pomylić? Czemu? — zdziwiona przekręciła naiwnie główkę. Ah, już wpuścili do jej mózgu pszczoły! Jaśminowiec nie mogła tak tego zostawić!
— Bo jest stara. Jeszcze jej pokażemy, że byłabyś świetną wojowniczką. Idziemy trenować normalne rzeczy, a uczyć się o jakiś… — W zasadzie to nie wiedziała, czego dokładnie uczą się stróże. Ale na pewno nie było to nic fajnego! — Uh… Nieważne! Chodź, pokażę Ci, jak złapać mysz! Wypróbujemy na już złapanej, ja będę nią ruszać, a Ty na nią skocz!
< Purchaweczko? >
[485 słów]
Od Jarzębinowego Żaru CD. Wiecznego Zaćmienia
[Przeszłość, przed śmiercią Sosnowej Gwiazdy]
Jarzębinowy Żar stała naprzeciwko Wiecznego Zaćmienia, po stronie Klanu Klifu. Była na obcym terytorium, ale jako medyczka miała do tego prawo. Wiedziała jednak, że musi się spieszyć. Kotom z patrolu powiedziała, że potrzebuje kilku ziół od sąsiadów — w rzeczywistości jednak miała pilniejszy cel: rozmowę z medyczką Klanu Klifu. I to ją irytowało. Nie znosiła czuć się zależna od innych. Ale tym razem potrzebowała odpowiedzi.
— Nie chodzi o medycynę — mruknęła, czując jakby pazury zaciskały się jej na gardle. — Chodzi o coś... z nią związanego.
Słowa ledwo przeszły jej przez gardło. Zaćmienie patrzyła na nią coraz bardziej podejrzliwie, mrużąc złote oczy.
— Klan Gwiazdy — wyrzuciła w końcu z siebie Jarzębina. — Chcę o nim porozmawiać.
Poczuła, jak spada z niej ciężar. Łapy zadrżały, jakby ledwo utrzymywały ją w pionie. Ku jej zaskoczeniu, postawa medyczki Klanu Klifu się zmieniła. Zamiast zirytowania, w jej oczach pojawiło się zaciekawienie. Uszy nastawiły się uważnie.
— Moja rodzina nigdy nie wierzyła. W nic. Cisowe Tchnienie o tym nie wie — mówiła dalej Jarzębina, zniżając głos. — Wyszła z założenia, że... wiem wszystko o przodkach. Głupio mi ją zapytać. A ty... ty wydajesz się im naprawdę oddana. Pomyślałam, że może opowiesz mi coś o nich. Bo... miałam sen. Od nich. I chciałabym być bliżej.
Usiadła, otulając łapy długim ogonem. Jej głos zadrżał od napięcia. Bała się — nie tylko reakcji Zaćmienia, ale też samej prawdy, której mogła się dowiedzieć. Wieczne Zaćmienie przez chwilę patrzyła na nią w milczeniu, jakby oceniając, czy ta rozmowa to nie jakiś podstęp. W końcu jednak również usiadła.
— A co dokładnie chcesz wiedzieć? I... Cisowe Tchnienie nie dawała ci lekcji o wizjach od przodków?
— Dawała — przyznała Jarzębina. — Ale... nigdy się w to nie wczułam. Skupiałam się na leczeniu, na ziołach, na teraźniejszości. Teraz jednak... dorosłam. I czuję, że chcę ich poznać. Chcę wiedzieć, kim są. Jakie mają zasady.
Mówiła spokojnie, ale pewnie. W jej głosie nie było cienia zawahania — chociaż kilka rzeczy przemilczała. Nie wspomniała o Mrocznej Puszczy. Jeszcze nie. Nie mogła.
— Słyszałam też kiedyś o... miejscu, gdzie nie ma światła? — dodała nieco swobodniej. — Coś mi kiedyś przemknęło przez uszy, ale nie rozumiem, o co chodzi.
Wieczne Zaćmienie drgnęła.
— O Miejscu Gdzie Nie Ma Gwiazd... chcesz wiedzieć? — zapytała z nagłym niepokojem w głosie.
Jarzębina skinęła głową.
— Tak. O nim. I o Klanie Gwiazdy. Czym się różnią? Czym jest to miejsce? — Jej wzrok był błagalny. — Chcę wiedzieć wszystko.
Wieczne Zaćmienie milczała przez chwilę, jakby ważąc słowa. W końcu westchnęła, odchrząknęła i zaczęła mówić.
[Chwilę potem]
Jarzębinowy Żar właśnie przekraczała granicę, wracając na terytorium swojego klanu. W pyszczku trzymała zioła, które otrzymała od Wiecznego Zaćmienia – pod pretekstem, że Klan Wilka ich pilnie potrzebuje. Szła z ogonem nisko przy ziemi, a jej wzrok błądził niespokojnie po okolicy. Dowiedziała się. Wszystkiego. Czym naprawdę jest Klan Gwiazdy i czym była Mroczna Puszcza — ta, którą w ukryciu czciła większość jej klanu. Jarzębina czuła się przerażona i zagubiona. Czy mogła ufać Wiecznemu Zaćmieniu? Przecież od kocięcych dni słyszała od matki, że inne klany kłamią — przedstawiają Mroczną Puszczę jako zło, wywyższając Klan Gwiazdy. Ale… czy Klan Wilka nie robił dokładnie tego samego, tylko w odwrotną stronę? I dlaczego w jej własnym klanie nikt nigdy otwarcie nie mówił o wierze? Wszystko działo się jakby szeptem, gdzieś w cieniu. Jarzębina podniosła wzrok ku niebu. Jej serce wysłało cichą, bezgłośną prośbę — do Klanu Gwiazdy. Prosiła o znak. Sen. Cokolwiek, co mogłoby jej powiedzieć, co ma robić dalej. W oddali dostrzegła znajome sylwetki: Zabłąkaną Łapę i Prążkowaną Kitę. Obaj krążyli niespokojnie w miejscu, rozglądając się na wszystkie strony. Widząc ich, Jarzębina od razu przywołała na pysk sztuczny uśmiech. Uniosła głowę z udawaną pewnością siebie i podeszła bliżej.
— W końcu jesteś! Bałem się o ciebie — mruknął z ulgą Prążek, podchodząc do niej i liżąc ją po głowie. Oczywiście, że się martwił. Był jej ojcem.
— Przepraszam. Wieczne Zaćmienie była zajęta, kiedy ją znalazłam. Trochę to trwało, zanim przekazała mi zioła — powiedziała pogodnym tonem, trzymając rośliny w pyszczku.
— To możemy wracać? — zapytał Zabłąkana Łapa.
Jarzębina skinęła głową. W trójkę ruszyli w stronę obozu, po drodze zbierając jeszcze kilka roślin i łapiąc coś do jedzenia. Gdy dotarli z powrotem, tamta sprawa jakby zniknęła. Dla Prążkowanej Kity wymiana ziół między medykami była czymś zupełnie zwyczajnym. Zabłąkana Łapa z kolei... po prostu się tym nie interesował. Jarzębinowy Żar szybko schowała rośliny do magazynu. Woń Klanu Klifu nawet nie zdążyła się roznieść — natychmiast przykrył ją zapach świeżych ziół. Tak samo, jak niepokój przykrył jej myśli. Była w obozie. Otoczona znajomymi. Bezpieczna. A mimo to w środku... wszystko się chwiało.
<Dziękuje Wieczne Zaćmienie, za prawdę>
Od Czereśniowego Pocałunku CD. Czyhającej Mureny
Czereśniowy Pocałunek siedziała obok Czyhającej Mureny, chłonąc spokojną atmosferę. Plusk wody, śpiew ptaków i ciepłe promienie słońca ogrzewające futro... Czego chcieć więcej? Mogłaby tak siedzieć godzinami, nie mówiąc ani słowa – po prostu cieszyć się obecnością przyjaciółki. Jednak nagle Murena się odezwała. I jej słowa – zamiast jak zwykle przynieść ukojenie – uderzyły Czereśnię jak cios ostrych pazurów.
— Ja... chyba cię... lubię. Trochę bardziej niż innych... No wiesz.
Czereśnia spojrzała na nią spokojnie, choć w środku zamarła. Przecież to nic takiego... prawda? Murena po prostu lubi ją bardziej. Może jako najlepszą przyjaciółkę. Tylko tyle... prawda?
Prawda?
Czereśniowy Pocałunek nigdy nie była dobra w rozumieniu emocji – ani swoich, ani cudzych. Nawiązywanie relacji przychodziło jej z trudem, co zresztą łatwo było zauważyć. Poza Mureną i Szałwikiem właściwie nie miała nikogo. Ostatnio dołączył do niej jeszcze Pluskający Potok, który niemal się do niej przykleił. Czereśnia pamiętała plotki krążące po obozie – że kocur się w niej zakochał. Miała nadzieję, że to nieprawda, i trzymała rudego wojownika na dystans. Ale Murena... Murena była inna. Jej zależało. Nie chciała jej stracić. Szałwika już straciła – bo nie odwzajemniła jego uczuć. Nie rozumiała tego. Przecież była po prostu dla niego miła. Kochała go – ale jak brata. Jak rodzinę. Nigdy nie wyobrażała sobie z nim głębszej relacji. On był dla niej młodszym bratem, niczym więcej. A teraz... czy to wszystko powtórzy się z Mureną? Czereśnia też kochała Murenę. Ale inaczej. Jak przyjaciółkę. Jak kogoś bliskiego sercu. Chociaż... kiedy myślała o bliższej relacji z nią, to nie czuła lęku. Nie jak z Szałwikiem. Właściwie... było to łatwiejsze do wyobrażenia. Czy coś było z nią nie tak?
— Hm? – mruknęła tylko, gorączkowo próbując wymyślić jakąś odpowiedź. — Tak, ja też cię bardziej lubię niż innych. W sumie... to tylko ciebie tak bardzo lubię. Jesteś moją przyjaciółką — zamruczała ostrożnie.
Zwykle miała problem ze zrozumieniem sarkazmu czy aluzji, ale tym razem wiedziała dokładnie, co Murena miała na myśli. Mimo to, liczyła, że uda się to jakoś obrócić, może zignorować, może zatuszować.
— Czereśnio... tylko że ja... lubię cię bardziej niż przyjaciółkę — powiedziała z wahaniem księżniczka, patrząc jej prosto w oczy. Tym razem nie pozostawiła wątpliwości.
Czereśnia poczuła, że nie może się już dłużej wykręcać. Musiała coś powiedzieć. Ale co? Jeśli powie, że jej nie kocha – straci ją. Tak jak straciła Szałwika. A przecież nie chciała jej stracić. Może warto spróbować? Może po prostu nie rozumiała jeszcze swoich uczuć?
— Ja... też cię kocham — wyszeptała w końcu. — Nie jestem pewna, czy to przyjaźń, czy coś więcej... Przepraszam. Nie chcę cię zranić ani stracić.
Głos jej się załamał. Serce ścisnęło z lęku i niepewności. Patrzyła na Murenę błagalnie, jakby w duchu prosiła przodków, by pomogli jej dobrze wszystko zrozumieć. I żeby Murena... nie odeszła.
<Mureno, zostań… proszę>
Od Borówki (Borówkowej Łapy)
W przeszłości...
Uniosła lekko ogon, tak, by nie ryzykować upadkiem podczas wykonywania pozycji łowieckiej. Zaczęła powoli skradać się w stronę Porywistego Sztormu, która, niczego nieświadoma siedziała na swoim posłaniu, wysłuchując Promyczka, który z pasją opowiadał o jednym ze swoich wspaniałych kawałów. Po czasie, nie mierząc odległości biała koteczka wyskoczyła wprost na karmicielkę, z której nie dało usłyszeć się nawet kwiku przerażenia.
— Mamuś, złapałam cię! — Pisnęła; w jej głosiku rozbrzmiewała duma oraz radość.
Szara kotka strząsnęła ją natychmiast z futra, a następnie posłała zgorzkniałe spojrzenie, zupełnie niepocieszona wyczynem córki.
— Borówko, proszę cię, przestań zachowywać się jak pszczeli móżdżek. — mruknęła, lecz chwilkę później podeszła do niej, by utulić ją swym gęstym ogonem. — Skarbie, a może poszukałabyś sobie jakiegoś zajęcia? Nie często wychodzisz ze żłobka sama, więc chciałabym dać ci szanse, byś zaprezentowała innym kotom, jaka samodzielna jesteś.
Jej uszka drgnęły, a śnieżnobiałe futerko nastroszyło się z napływu ekscytacji. Porywisty Sztorm rzadko kiedy rzucała jej takie propozycje. Być może to chęć odpoczynku od przyjemniej jednego z jej często nazbyt energicznych kociąt skłoniła ją do rzucenia takiej propozycji? Faktycznie, nie często miała okazje chodzić po obozowisku w pojedynkę, to też niczym burza, wystrzeliła ze żłobka. Przed nią otworem stały różne legowiska, do których z pewnością nie mogłaby zajrzeć, gdyby była pod czyjąś superwizją, stwierdziła więc, że odwiedzi te, które wyglądało najciekawiej. Po krótkiej chwili namysłu podreptała w stronę legowiska znajdującego się obok niedaleko kociarni. Borówka, nie myśląc wiele wsadzała swój ciekawski łebek do środka, by ujrzeć szylkretową kotkę gawędzącą ze srebrzystym kocurem. Dwójka popatrzyła na nią badającym wzrokiem.
— Dzień dobry, co cię tutaj sprowadza? — spytała, wykrzywiając pysk w delikatnym uśmiechu. — Może chcesz posłuchać jakichś opowieści?
Zastrzygła uszami, po czym podeszła nieco bliżej dwójki.
— Jasne! — Odpowiedziała na pytanie szylkretowej kocicy, a następnie usiadła, oplatając łapki ogonem. — A o czym?
— Hm, słyszałaś już kiedyś historie o paziu królowej?
— Och, jeszcze nigdy! — Przyznała. — Moja mama opowiadała mi wiele historii, ale tej jeszcze nie słyszałam! Niech mi pani opowie!
— Mhm! — Mruknęła kocica, po czym ziewnęła leniwie i ułożyła się na swoim posłaniu. — Widzisz, kiedyś, pewien motyl zakochał się w królowej mrówek, i to jeszcze nim ta zyskała swoje miano. Wiesz, kiedy po raz ujrzał swą ukochaną, była piękną, uskrzydloną księżniczką. Codziennie wypatrywał jej, licząc, że spotka ją jeszcze jeden raz.
— I? Spotkał ją?
— Słuchaj dalej. Któregoś dnia postanowił zapuścić się szczególnie daleko, aż nad rzekę, w której ku jego radości, ujrzał swoją miłość, której widokiem nie mógł cieszyć się od tak dawna. — Mruczała dalej. — Zaczął stopniowo obniżać swój lot, by móc objąć jego ukochaną.
— Jakie jest zakończenie? — pisnęła.
— Zniżał swój lot aż do momentu, w którym zdał sobie sprawę z tego, że to, co ujrzał było zaledwie jego odbiciem. Cóż, to odkrycie było ostatnią rzeczą, jaką ujrzał przed tym, jak pochłonęły go głębiny rzeki.
— Ojej! To takie smutne.
— Dlatego właśnie trzeba trzymać się blisko swoich i akceptować to, że niektóre rzeczy mogą być niemożliwe do zmiany. — mruknęła. — Może chciałabyś usłyszeć bajkę z lepszym zakończeniem?
— Nie, na razie wystarczy mi bajek. Przy okazji, jestem Borówka! — przedstawiła się. — A pani?
— Ja jestem Ryjówkowy Urok. Miło mi ciebie poznać, Borówko. — Jej wąsy lekko drgnęły. — Gdy już będziesz uczennicą będziesz mogła słuchać moich opowieści, za każdym razem, gdy odwiedzisz mnie w sprawie wymiany posłania czy z powodu usuwania kleszczy z futra.
— To super! A dużo zna pani bajek? — spytała, po czym przechyliła swój ciekawski łebek. — Porywisty Sztorm zna ich wiele, naprawdę wiele! Ale chyba nie zna tej o paziu królowej, bo jeszcze nigdy mi jej nie opowiadała.
— No cóż, znam ich dość sporo. Z pewnością więcej, niż potrafisz zliczyć.
Borówka uśmiechnęła się lekko, aby po chwili pożegnać się ze starszą i potruchtać do żłobka, w nadziei, że Promyczek miał jakąś ciekawą zabawę, do której mogłaby się przyłączyć.
Od Czyhającej Mureny CD. Czereśniowego Pocałunku
— Oh. — Tylko to była w stanie z siebie wydusić.
Poruszyła się nerwowo, wycierając spocone poduszki łap w swoje futro i odwróciła wzrok. Jej ogon smagał powietrze, gdy w milczeniu przyglądała się ścianom legowiska wojowników. Była rozdarta pomiędzy dwoma światami. Pomiędzy miłością do Czereśni, a lojalnością odnośnie Szałwika. Musiała się przecież opowiedzieć po którejś stronie, czyż nie? Nie wiedziała, czy obronić zranione serce jej brata, czy pocieszyć rozżaloną szylkretkę. Nie wiedziała, czy powinna kilkoma prostymi zdaniami zakończyć przyjaźń z Czereśnią i chować do niej urazę o zranienie uczuć jej krewnego, czy wręcz przeciwnie, cieszyć się, że wciąż ma szansę u kocicy.
Tak więc nie mówiła nic.
Długo milczała. Na tyle długo, aby Czereśniowy Pocałunek zdążyła unieść łeb znad łap, otrzeć łzy z policzków, a nawet spojrzeć na nią pytająco.
— Przepraszam... — wyszeptała, spoglądając na pysk księżniczki.
Chciała powiedzieć, że to nie wina wojowniczki, ale nie zrobiła tego.
— M-muszę się przewietrzyć — wydukała, w pośpiechu opuszczając legowisko. W tamtej chwili zostawiła miłość swojego życia i pozwoliła Czereśni pogrążyć się w smutku, bez wsparcia, na które zasługiwała.
Od tamtego wydarzenia minęło sporo czasu. Czereśnia, choć wciąż nieco przygnębiona, nie roztrząsała przy Murenie jej dawnej relacji z Szałwikiem, a obie kotki zbliżyły się do siebie jeszcze bardziej, co zapewne spowodowane było tym, że Czereśnia przestała tak często spotykać się z pointem.
Księżniczce nie przeszkadzało to jakoś bardzo; mimo, iż wciąż zbierała się w sobie, aby porozmawiać z Szałwiowym Sercem na temat szylkretki, cieszyła się jej obecnością i odkładała moment rozmowy z bratem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie... gdyby nie powiedziała o kilka słów za dużo. Gdyby nigdy nie wypowiedziała tych paru nieprzemyślane słów, które zmieniły wszystko i zatrzęsły jej światem, stawiając pod znakiem zapytania dotychczasową relację kocicy z księciem.
Woda tamtego dnia szemrała cicho, niosąc po polanie kojącą pieśń, a wiatr poruszał liśćmi w rytm jego zwyczajowej melodii. Słońce było wysoko na niebie i rzucało jasne promienie na karki Czereśni i Mureny; mimo to wilgoć unosiła się w powietrzu, a pojedyncze kropelki wody, za sprawą ich poruszających się w chłodnej toni łap, lądowały na futrach wojowniczek. Ptasie trele rozbrzmiewały w całej okolicy, wyróżniając się na tle innych, nieco cichszych dźwięków. Razem z Czereśniowym Pocałunkiem wpatrywały się w modrą taflę. Nie rozmawiały zbyt wiele. Po prostu siedziały, wtulone w swoje boki i napawały się swoją obecnością. Nasłuchiwały swoich oddechów i bicia serc, rozkoszowały się znajomym im zapachem.
— Ja... chyba cię... lubię. Trochę bardziej, niż innych... No wiesz. — Te słowa uciekły z pyska księżniczki, zanim zdążyła pomyśleć, co tak właściwie mówi. Zamarła na moment. A jednak szylkretka nic nie odpowiedziała. Minęła chwila. Potem kolejna. Sekundy zamieniały się w wieczność. Murena poruszyła się nerwowo, czując, jak bicie jej serca przyśpiesza. To nie tak miało być! Co, jeśli kotka przyjmie oświadczyny? Szałwik nigdy jej tego nie wybaczy... A co, jeśli zostanie odrzucona? Żadna wersja wydarzeń nie była odpowiednia.
Poruszyła się nerwowo, wycierając spocone poduszki łap w swoje futro i odwróciła wzrok. Jej ogon smagał powietrze, gdy w milczeniu przyglądała się ścianom legowiska wojowników. Była rozdarta pomiędzy dwoma światami. Pomiędzy miłością do Czereśni, a lojalnością odnośnie Szałwika. Musiała się przecież opowiedzieć po którejś stronie, czyż nie? Nie wiedziała, czy obronić zranione serce jej brata, czy pocieszyć rozżaloną szylkretkę. Nie wiedziała, czy powinna kilkoma prostymi zdaniami zakończyć przyjaźń z Czereśnią i chować do niej urazę o zranienie uczuć jej krewnego, czy wręcz przeciwnie, cieszyć się, że wciąż ma szansę u kocicy.
Tak więc nie mówiła nic.
Długo milczała. Na tyle długo, aby Czereśniowy Pocałunek zdążyła unieść łeb znad łap, otrzeć łzy z policzków, a nawet spojrzeć na nią pytająco.
— Przepraszam... — wyszeptała, spoglądając na pysk księżniczki.
Chciała powiedzieć, że to nie wina wojowniczki, ale nie zrobiła tego.
— M-muszę się przewietrzyć — wydukała, w pośpiechu opuszczając legowisko. W tamtej chwili zostawiła miłość swojego życia i pozwoliła Czereśni pogrążyć się w smutku, bez wsparcia, na które zasługiwała.
── ✧《✩》✧ ──
Od tamtego wydarzenia minęło sporo czasu. Czereśnia, choć wciąż nieco przygnębiona, nie roztrząsała przy Murenie jej dawnej relacji z Szałwikiem, a obie kotki zbliżyły się do siebie jeszcze bardziej, co zapewne spowodowane było tym, że Czereśnia przestała tak często spotykać się z pointem.
Księżniczce nie przeszkadzało to jakoś bardzo; mimo, iż wciąż zbierała się w sobie, aby porozmawiać z Szałwiowym Sercem na temat szylkretki, cieszyła się jej obecnością i odkładała moment rozmowy z bratem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie... gdyby nie powiedziała o kilka słów za dużo. Gdyby nigdy nie wypowiedziała tych paru nieprzemyślane słów, które zmieniły wszystko i zatrzęsły jej światem, stawiając pod znakiem zapytania dotychczasową relację kocicy z księciem.
Woda tamtego dnia szemrała cicho, niosąc po polanie kojącą pieśń, a wiatr poruszał liśćmi w rytm jego zwyczajowej melodii. Słońce było wysoko na niebie i rzucało jasne promienie na karki Czereśni i Mureny; mimo to wilgoć unosiła się w powietrzu, a pojedyncze kropelki wody, za sprawą ich poruszających się w chłodnej toni łap, lądowały na futrach wojowniczek. Ptasie trele rozbrzmiewały w całej okolicy, wyróżniając się na tle innych, nieco cichszych dźwięków. Razem z Czereśniowym Pocałunkiem wpatrywały się w modrą taflę. Nie rozmawiały zbyt wiele. Po prostu siedziały, wtulone w swoje boki i napawały się swoją obecnością. Nasłuchiwały swoich oddechów i bicia serc, rozkoszowały się znajomym im zapachem.
— Ja... chyba cię... lubię. Trochę bardziej, niż innych... No wiesz. — Te słowa uciekły z pyska księżniczki, zanim zdążyła pomyśleć, co tak właściwie mówi. Zamarła na moment. A jednak szylkretka nic nie odpowiedziała. Minęła chwila. Potem kolejna. Sekundy zamieniały się w wieczność. Murena poruszyła się nerwowo, czując, jak bicie jej serca przyśpiesza. To nie tak miało być! Co, jeśli kotka przyjmie oświadczyny? Szałwik nigdy jej tego nie wybaczy... A co, jeśli zostanie odrzucona? Żadna wersja wydarzeń nie była odpowiednia.
<Ee, Czereśnio? Czy możemy po prostu to zignorować?>
Podsumowanie #13

No i stało się. Kwiecień 2025 można z dumą nazwać najaktywniejszym miesiącem w całej historii podsumowań! Absolutny rekord padł zarówno w przypadku ogólnej ilości opowiadań, ich liczby w poszczególnym klanie, jak i największej ich ilości od konkretnej postaci. Kto by przypyszczał, że błogosławieństwo Gwiezdnej Gwiazdy z pierwszego dnia miesiąca, da członkom bloga aż takiego, wznoszącego wprost do niebos weny, kopa…
OPOWIADANIAW kwietniu na blogu pojawiło się aż 359 postów, z czego 334 z nich stanowiły Wasze opowiadania! A oto wyniki dla poszczególnych klanów:
Klan Klifu - 101
Klan Wilka - 69
Klan Burzy - 52
Klan Nocy - 46
Owocowy Las - 41
Samotnicy - 14
Samotnicy - 14
Pieszczochy - 9
POPULACJAW tym miesiącu do bloga dołączyło 27 kotów:
15 przez narodziny w klanie/grupie
12 przez dołączenie z "zewnątrz"
Za to pożegnaliśmy 11 kotów:
Za to pożegnaliśmy 11 kotów:
8 przez śmierć
1 przez zaginięcie
2 przez zgaśnięcie
WYRÓŻNIENIAW wyniku głosowania na postać miesiąca, w kwietniu wygrał Szałwiowe Serce z Klanu Nocy!
Za to wśród każdego z klanu/ugrupowania, wyróżniono po najaktywniejszym członku/członkach:
W Klanie Burzy: Motylkowa Łapa [14 opowiadań]
W Klanie Burzy: Motylkowa Łapa [14 opowiadań]
W Klanie Nocy: Czereśniowy Pocałunek [15 opowiadań]
W Klanie Wilka: Jarzębinowy Żar [16 opowiadań]
W Klanie Klifu: Wieczne Zaćmienie [49 opowiadań]
W Owocowym Lesie: Wicokrzew [7 opowiadań]
Pośród Samotników: Pierwomrówcza Gracja [7 opowiadań]
Pośród Pieszczochów: Celestyn i Pierwomrówcza Gracja [3 opowiadania]
Z tych wszystkich postaci, najaktywniejszą w kwietniu okazała się Wieczne Zaćmienie z Klanu Klifu z liczbą 49 opowiadań!
SPRAWY TECHNICZNE
- Zorganizowano event wielkanocny, którego zakończenie możemy zobaczyć tutaj
- Zostało wprowadzone parę zmian:
- Od momentu ogłoszenia, aby wziąć nową postać, poprzednią postacią należy napisać 8, nie 5 opowiadań, jak miało to miejsce dotychczas. Zasada ta jednak nie zmienia ilości opowiadań, jakie należy mieć wbite na poprzedniej postaci po uśmierceniu kogoś. W tej sytuacji liczba opowiadań nadal wynosi 5.
- Od momentu ogłoszenia cechy kotów orientalnych zanikają w 3 pokoleniu mieszania się z kotami nieposiadającymi tych cech. Oznacza to, że jedynie 1 i 2 pokolenie tych kotów posiada budowę orientalną.
- Gwiazdki na stronach z maściami i mutacjami zostały powiększone dla lepszej widoczności
- Zniknęły indywidualne etykiety treningowe! Od momentu ogłoszenia opowiadania od wszystkich uczniów są pod wspólną etykietę „treningi”
- Koty z mutacjami tj. krótki ogon (w typie kotów rasy manx) oraz karłowatość (w typie kotów rasy munchkin) mają zwiększone szanse na następujące choroby: krótkie ogony - problemy ze stawami, kręgosłupem oraz "syndrom manxa" (zbiór problemów z tylną częścią ciała czyli z wydalaniem, brakiem czucia, nawet końcowym paraliżem tylnych kończyn); karzełki - problemy ze stawami, zwyrodnienie stawów, problemy z kręgosłupem i zdeformowana klatka piersiowa, co może prowadzić do problemów z płucami i sercem
SPRAWY FABULARNE
W Klanie Burzy Zawilcowa Łapa wymknął się potajemnie z obozu by wrócić do swojej samotniczej części rodziny, jednak w spotkaniu z babką przeszkodziła mu mentorka, która zdecydowanie nie była szczęśliwa z obrotu sytuacji, zostawiając "dowody swojego niezadowolenia" na ciele kocura. Tymczasem starsza krewna Zawilca uciekła w popłochu, zostawiając swojego wnuka na terenach klanu. Według oficjalnej wersji przedstawionej przez trójkę uczestników zdarzenia (Norniczy Ślad, Zawilcową Łapę i Przeplatkowy Wianek), Zawilec po wymknięciu się z obozu został zaatakowany przez samotnika. Niezdolny do zostania wojownikiem po utracie oka, Zawilcowa Łapa objął stanowisko ucznia medyka pod łapą Wdzięcznej Firletki. Przez zaistniałą sytuację uczniowie są uważniej pilnowanymi.
Nawet nie księżyc później Królicza Gwiazda został zaatakowany, tracąc jedno z żyć z łap.... Pierwomrówczej Gracji? Wieść ta szybko rozniosła się po obozie, gdy wciąż oszołomiony kocur, w towarzystwie Koziego Przesmyku i Kwiecistej Kniei udał się do legowiska medyków. Część kotów wcale zaskoczona nie była, druga część natomiast znalazła się w ciężkim szoku. Samej sprawczyni nikt nie widział, a smród drogi grzmotu uciążliwie przeszkadzał w poszukiwaniach. Królicza Gwiazda po krótkiej naradzie i długiej rozmowie ze swoją zastępczynią, pojawił się w oknie wieży z ogłoszeniem. Jeśli Pierwomrówcza Gracja zostanie znaleziona, o ile wciąż jest na terenach, ma zostać potraktowana jako zdrajca i przegoniona. Tyczy się to również każdej innej sytuacji, gdy ktoś zobaczy kotkę na granicach.
Lider Burzaków widocznie bardzo polubił sztukę umierania, gdyż zaraz po banicji Pierwomrówki, stracił kolejne życie z łap samotników, którymi przewodził Ważkowy Lot, jaki już miał okazję zasłynąć już w klanie ze swoich niepochlebnych czynów.
Ważkowy Lot, widocznie chcąc odzyskać swoje dzieci, postanowił zjawić się u wrót klanu, niezbyt uzbrojony, przypłacając tym życiem, przy okazji zabierając ze sobą na drugą stronę Mysią Łapę i Gradowy Sztorm.
Na sam koniec zjawili się Motylkowa Łapa wraz z Rudą Lisówką, którzy pomogli dwójce, która przeżyła. Z jakiegoś powodu jednak na zebraniu podczas wyjaśnień, Królicza Gwiazda ominął informację, jakoby stracił podczas walki życie.
W Klanie Klifu nic nowego.
Opowiadania fabularne: Brak
W Klanie Nocy po długich i ciężkich pracach, Nocniakom udało się zebrać wystarczająco dużo wskazówek, by móc namierzyć miejsce, w którym czyhać mogli wrodzy włóczędzy. Spieniona Gwiazda wraz z wybranymi wojownikami omówiła na podstawie wcześniejszych wydarzeń dalszy plan działania.
Podczas jednego z patroli na nieznanych terenach, mających na celu potwierdzenie wszystkich zeznań złożonych przez wojowników, doszło do ataku na Czyhającą Murenę. Kotka jednak była ciężką przeciwniczką, umiejętnościami dorównując widocznie doświadczonemu w walce kocurowi, który na nią napadł. Na pomoc przybiegły jej Mandarynkowe Pióro oraz Algowa Struga, skutecznie przeganiając kocura. Cała trójka trafiła do legowiska medyczek, gdzie opatrzone zostały ich rany.
Algowa Struga, z polecenia Różanej Woni, została na jakiś czas uziemiona w żłobku.
Parę dni po ataku na młodą księżniczkę, Zimorodkowe Życzenie wybrała się na poszukiwanie ziół. Planowo, a przynajmniej według zeznań Siwej Czapli, który tego poranka kończył swoją nocną wartę i zdążył zamienić ze starszą kilka słów, miała ona zawędrować jedynie w okolice Zrujnowanego Mostu. Czas jednak upływał, a słońce powoli przesuwało się po nieboskłonie. Zaniepokojona nieobecnością swej kuzynki Różana Woń poprosiła Baśniową Stokrotkę, a także paru innych wojowników, by w trakcie swego patrolu rozejrzeli się za nią. Wojownicy udali się we wskazane miejsce. Zapach unoszący się w powietrzu świadczył o niedawnej obecności kotki w tej okolicy. Trop jej prowadził jednak na przeciwległą stronę rzeki. Idąc za nim, znaleźli się w Brzozowym Zagajniku. Intensywność woni rosła, dając im nadzieję, że kotka jedynie dokonała zmiany planów i zdecydowała się zatrzymać jeszcze w kilku innych lokacjach. Ich pragnienia zostały jednak zmiażdżone wraz z wyjściem na polankę. Ślady walki pokrywały okoliczne krzewy i drzewa, a na ziemi spoczywały wcześniej upuszczone zioła. Siwa Czapla dostrzegł szlak ułożony z kwiatów mięty wodnej. Mógł być on zarówno wskazówką zostawioną dla nich przez medyczkę, jak i pułapką zastawioną na Klan Nocy przez włóczęgów, toteż patrol zdecydował podzielić się na dwie grupy - naziemną i drzewną, która trasę miała obserwować z góry. Truchtem trafili pod ściany obcego lasu. Tu również urywał się miętowy trop, a ich oczom ukazał się mrożący krew w żyłach malunek na korze brzozy. Przekreślony szkarłatny lotos, wypełniony zapachem Zimorodkowego Życzenia.
Prawie księżyc później Spienionej Gwieździe oraz jej zastępczyniom udało się mniej-więcej ustalić współrzędne, w których znajdować się miał główny obóz włóczęgów. Dane te jednak nie były pewne, toteż skorzystały z rady Różanej Woni, która zaproponowała skorzystanie z niekonwencjonalnego sposobu na wytropienie go. Jej planem było zastawienie pułapki w miejscu, w którym najczęściej widywano samotników. Na obcym terenie wykopano dół, w którym następnie umieszczono duże ilości traw. Wpaść w niego nie było ciężko, gdyż znajdował się na wydeptanej ścieżce, przykryty innymi gałęziami. Klan Nocy miał w zanadrzu kotkę, której choroba miała idealne zastosowanie w tej sytuacji. O ile normalny kot nie wyczułby woni tych traw na swym grzbiecie, tak ogrodniczka obdarzona szczególną wrażliwością na pyły traw — już tak. Choć droga była niebezpieczna, to właśnie ona wystropiła ich gniazdo, idąc śladem włóczęgi, zostawiającego za sobą woń pól. Tym samym rozpoczęto zbieranie kociej armii, której celem było odbicie Zimorodkowego Życzenia oraz pozbycie się wrogich samotników.
Niedługo później doszło do wyczekiwanej bitwy. Pod osłoną nocy, wojownicy wytropili i zakradli się do obozowiska wroga, gdzie rozpętała się wojna. Wiele zginęło, wiele poniosło straty w zmysłach, zostało na zawsze okaleczonych, bądź straciło kogoś bliskiego. Klan Nocy wyszedł z tego jednak zwycięsko. Mimo przeciwności wojownikom udało się zatriumfować i odbić Zimorodkowe Życzenie. Oprócz tego, zyskali trójkę nowych, tajemniczych więźniów.
W Klanie Wilka podczas gdy głowy większości zaprzątały zmartwienia dotyczące morderstwa Gronostajowego Tańca, czwórce uczniów sen z powiek spędzała zupełnie inna kwestia. Zgodnie z tym, co zostało im przepowiedziane, wyruszyli nocą ku wierzbie, którą pierwszą oprószyła biel bazi. Dopiero po dotarciu na miejsce uświadomili sobie, że nie pracują indywidualnie, a jako grupa wybrańców. Zabłąkana Łapa, Głupia Łapa, Kosaćcowa Łapa i Brukselkowa Łapa odbyli długą rozmowę z samym Klanem Gwiazdy, który przydzielił im zadanie, którego wynik miał zaważyć na przyszłości całego lasu. Podczas dyskusji uczniowie dowiedzieli się o zepsuciu ich klanu, liderki, kulcie i wszystkim co zgniłe. Usłyszeli plan, który miał dać Klanowi Wilka nadzieję na lepsze jutro - bez tyranii władzy, niepotrzebnych śmierci i jadu, sączącego się z pyska większości wojowników. Władza Sosnowej Gwiazdy i kultu Mrocznej Puszczy zbliżała się ku końcowi, a przynajmniej na to liczyli uczestnicy misji.
Nocą w obozie Klanu Wilka doszło do zamieszania. Jaskółcze Ziele, która wraz z Sosnową Gwiazdą i Jadowitą Żmiją udały się przeprowadzić "ostateczny test" dla Głupiej Łapy, powróciła sama, spanikowana, prosząca Zalotną Krasopanią, tej nocy pełniącą wartę, o słówko. Wśród kultystów rozeszła się wieść — Sosnowa Gwiazda i Jadowita Żmija zostały zamordowane, natomiast o Głupiej Łapie słuch zaginął. Jeszcze przed świtem piątka kultystów ruszyła na miejsce zbrodni, by potwierdzić słowa kotki. Syczkowy Szept, Zalotna Krasopani, Makowy Nów, Jaskółcze Ziele i Sowi Zmierzch ujrzeli dwa zmasakrowane ciała ich dowodzących, przypominające stan, w jakim wcześniej pozostawiono ciało Gronostajowego Tańca. Poszarpane, z sierścią Głupiej Łapy, podobnie jak ciało Płonącej Duszy, Sosnowa Gwiazda miała nawet rozpruty brzuch. O świcie Makowy Nów, ogłosiła tragiczną wieść pozostałym. Klan Wilka był zdruzgotany informacją, tracąc jednocześnie oba najważniejsze koty. Do momentu ustalenia nowego ładu, koty miały słuchać się mistrzów oraz Nikłego Brzasku. Okoliczności śmierci kotek były jednak inne, niż większość podejrzewała. Przepowiednia, zesłana czwórce uczniów, została dopełniona. Dusze potępione zgasły.
Przesłuchania dobiegły końca jeszcze tego samego dnia, gdy się zaczęły. Większość kotów odpowiedziało krótko, skreślając się z listy podejrzanych, co doprowadziło do pozostawienia jedynie dwóch gagatków, na których złożono najwięcej zeznań. Jedną z tych osób była Cisowe Tchnienie, która zaprzeczyła oskarżeniom złożonym przez jej podopiecznych, podobnie jak i Zalotna Krasopani, która tej nocy pełniła wartę i dokładnie widziała, kto i kiedy wychodził z legowisk. Za swe kłamstwa Koperkowa Łapa i Jarzębinowy Żar z woli mistrzów zostali zdegradowani do roli ucznia oraz uziemieni w obozie, aż do wyjaśnienia sprawy. Stracili wstęp do legowiska medyka, a także dostali zakaz uczestnictwa w zgromadzeniach i spotkaniach z przodkami. Ich zadaniami stało się sprzątanie brudnych legowisk, wynoszenie wydzielin starszych i kociąt oraz inne roboty, którymi nikt nie chciał się zajmować.
Tymczasem kapłanki zarządziły nową zasadę kultu, aktywną do odwołania – żaden z kultystów nie może opuszczać obozu w pojedynkę. Dodatkowo wiele kotów swą głupotą i brakiem szacunku wobec liderki i mistrzów, skreśliło sobie możliwość dołączenia do kultu...
Zagadka została niebawem rozwiązana. Zgodnie z tym, co udało się wyciągnąć Nikłemu Brzaskowi z Rysiej Łapy, Śnieżny Wicher był widoczny tej nocy na nogach. Wojownik powiadomił o tym kapłanki i następnego dnia doszło do osądu. Śnieżny Wicher skazany został na wieczne wygnanie za współpracę z włóczęgami i spisek przeciwko Klanowi Wilka. Rysia Łapa, za dostarczenie ważnych informacji odzyskała swe imię i dawną rangę.
W Owocowym Lesie tożsamość złodzieja ciała Przebiśniega nareszcie została odkryta! Cierń biorąc pod uwagę wszystkie dziwne odkrycia na ich terenach, poprawnie domyśliła się charakterystyki sprawcy. Patrol Czernidłaka, w którego wchodziła w skład, wpadł wówczas na pomysł zwabienia mięsożercy pod własne łapy. Tym sposobem, podążając za stworzeniem, udało im się znaleźć jego siedlisko. Następnie grupa kotów zdała raport ze zdarzenia swojej przywódczyni. Sówka ogłosiła mobilizację w celu przepędzenia potwora oraz odzyskania szczątków pobratymca. Chętne do pomocy koty aktualnie zgłaszają się do liderki, aby za kilka wschodów słońca utworzyć patrol, mający położyć kres wszystkim cierpieniom Owocowego Lasu. Już raz na zawsze.
Opowiadania fabularne: 1
Samotników nie spotkało nic nowego.
Opowiadania fabularne: Brak
Dziękujemy za aktywny miesiąc i życzymy weny na kolejny!
04 maja 2025
Od Kosaćcowej Łapy CD. Brukselkowej Łapy
Nie wiedział, czemu akurat wujek wybrał go na trening z Brukselką. Kosaćcowa Łapa był świadomy, że jego droga przyjaciółka mogłaby go rozszarpać w każdej chwili, gdy złoty zwracał większą uwagę na las niż na dwóch morderców. Ach, no tak. On nie wie, że zabiłem Sosnową Gwiazdę, pomyślał biały uczeń i wykrzywił się, idąc za nim. A jego uczennica zamordowała Jadowitą Żmiję. Nie współczuł mu; skoro Zalotna Krasopani należała do tego obrzydliwego kultu, to on pewnie też. Spojrzał ukradkiem na wujka, chcąc coś dostrzec w jego oczach; przywitała go tylko zimna, beznamiętna i ciemna przestrzeń, w której odbijały się drzewa. Westchnął i zaraz po tym usłyszał dyskusję między uczennicą a jej mentorem. Gdy tak przysłuchiwał się, zdał sobie sprawę, że tak czasami jest z nim i Miodową Korą.
"Ale na pewno nie daje sobą tak pomiatać" — Stwierdził. Liliowy był dla niego jak starszy przyjaciel i nauczyciel; idealne połączenie dla Kosaćca. Czasami się z nim witał i rozmawiał jak ze starym, dobrym znajomym, ale jednocześnie słuchał go jak świetnego mentora, który mógł mu przekazać dużo wiedzy. Brukselka była od niego o wiele bardziej pyskata, ale to już wiedział, odkąd oślinił jej futro. Nie rozumiał, czemu aż dotąd trzymała tę urazę w sobie. Prawie każdy Wilczak tak miał, co go już nudziło.
Nagle stanęli. Syczkowy Szept odwrócił się w ich stronę I zmierzył oczami.
— Jesteśmy na miejscu. Tutaj odbędziecie ze sobą walkę. Pamiętajcie, tylko żeby nie używać przy tym pazurów i aby nie zrobić sobie przy tym krzywdy. To tylko trening — miauknął ściszonym głosem, a następnie wycofał się w tył, siadając przy jednym z pobliskich krzewów. Dwójka uczniów skrzyżowała ze sobą wzrok. Nie mieli innego wyboru, musieli zawalczyć, ale Kosaćcowi nawet się to podobało. Mógł znowu walczyć! Brukselka chyba tez podzielała jego zdanie, choć zapewne inaczej — W takim razie… Zaczynajcie — polecił.
Kosaciec cofnął się i spojrzał spod ciemnych oczu na Brukselkową Łapę.
Uczennica rozstawiła nogi, napinając mięśnie i marszcząc brwi. Jej wzrok spoczywał na Kosaćcu, który stał przed nią. Był całkiem sporych rozmiarów, nie można go było też nazwać chuderlawym.
Kosaćcowa Łapa zawahał się. A raczej to jego ciało odmawiało posłuszeństwa przez tę chwilę, umysł chciał go zmotywować. Ale potem I on poddał się, pozwalając bezczynnie stać Kosaćcowi, który nad czymś intensywnie myślał.
Brukselkowa Łapa nawet nie czekała na to, aż Kosaciec przyszykuje się do walki. Ruszyła pierwsza, bez słowa, jakby cały świat dookoła przestał istnieć. Wybiła się od ziemi i w kilku szybkich, pewnych susach znalazła się tuż obok niego. Skoczyła w jego stronę z wyciągniętymi łapami, celując prosto w szyję. Uderzenie było mocne, kocur zachwiał się, zaskoczony jej gwałtownym atakiem. Spojrzał w jej stronę błyskawicznie, otwierając lekko buzię w zdziwieniu. Dopiero teraz mógł się ruszyć, jakby Brukselka odmroziła jego ciało. Odruchowo zamachnął się, próbując trafić uczennice, ale ta sprawnie uskoczyła w bok. Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, stali pyskiem w pysk, zaledwie kilka długości wąsa dzieliło ich twarze. Mogła poczuć jego oddech, szybki i nierówny.
"Czemu zmęczyłem się jednym uderzeniem!?" — Zapytał samego siebie, marszcząc brwi. Poczuł w sobie gniew.
Bez zwlekania wskoczyła mu na grzbiet. Kosaciec zareagował natychmiast, szarpnął się, próbując zrzucić ją z siebie. Wiercił się i w końcu udało mu się zrzucić z siebie przeciwniczkę. Kotka spadła z jego pleców i przetoczyła się po ziemi, zostawiając za sobą kurz i pył wzbity w powietrze. Zanim zdążyła się podnieść, kątem oka zobaczyła, jak wielka, biała łapa nadciąga w jej stronę z góry. Kosaciec próbował przycisnąć ją do ziemi. W ostatniej chwili przetoczyła się pod jego brzuchem i z całej siły kopnęła go tylnymi łapami. Nie udało jej się go odrzucić lub powalić z łap, ale z pewnością ten cios trochę go zabolał, bo wykrzywił się. Wydostała się spod niego i już miała się podnieść, gdy nagle coś z impetem uderzyło ją w pysk. Cios był mocny, a poza tym dokonany z zaskoczenia. Zachwiała się i na chwilę wszystko zawirowało – ziemia, drzewa, niebo, zaczęły rozmazywać jej się przed oczami. Kosaćcowa Łapa uśmiechnął się, zadowolony z dokonania tego czynu. Zacisnęła zęby i rzuciła się na oślep w jego stronę, czując, jak łapa zahacza o futro przeciwnika. Usłyszała cichy, niezadowolony pomruk i zauważyła, że na jej łapie spoczęła kępka sierści Kosaćcowej Łapy. Kosaciec nie myśląc o konsekwencjach, błyskawicznie wysunął ostre pazurki i zamachnął się wprost na jej klatce piersiowej, zbliżając się niebezpiecznie do szyi. Gdy ten chciał się na niej porządnie zemścić, usłyszeli:
— Dobrze, możecie już skończyć. — Przerwał im głos Syczkowego Szeptu. Brukselkowa Łapa cofnęła się o krok, ciężko oddychając. Kosaciec tak szybko schował pazury, jak je wcześniej wysunął, byleby Syczkowy Szept tego nie zobaczył. Czy Brukselka to widziała? Spojrzała krótko na niego, ale nie powiedziała ani słowa.
"Na pewno teraz poszło jej lepiej, niż gdy miała pokonać Jadowitą Żmiję" — Pomyślał. — "Wtedy całe jej szczęście jakby ją opuściło już na samym początku, a ja kilkoma ruchami zabiłem tą psychiczną, opętaną kotkę. I musiałem jej jeszcze pomóc, bo ta zdechłaby zaraz!"
Sam jednak nie wiedział, czemu tak kiepsko mu poszło teraz. Przecież wcześniej był tak silny, tak pełny energii... A tutaj, jakby to wszystko się ulotniło. Czyżby Sosnowa Gwiazda go osłabiła? A może Klan Gwiazdy chciał go ukarać za coś głupiego?
Musiał jeszcze zabrać kilka szybkich, płytkich oddechów, a następnie usiadł, próbując zwolnić bicie swojego serca. Zaraz po uspokojeniu się wstał i dwoma susami znalazł się obok Brukselki. Uśmiechnął się w jej stronę, obejrzał się przez ramię na Syczka, posłał mu promienny pyszczek i zaraz wrócił do niej.
— Myślisz, że twój mentor i również mój... Wujek tez jest w kulcie? — wyszeptał cichutko w jej stronę. — Skoro moja matka też tam jest to chyba jej brat też... Jak myślisz? — zapytał, unosząc jedną brew w zaciekawieniu. — A może Miodowa Kora też... — Ściszył głos, jakby mówił do siebie. Przypomniała mu się ostatnia interakcja z rodzicielką; emocje wtedy go tak przytłoczyły, że musiał schować się w jej futrze i zapłakać. Cieszył się, że przynajmniej nie powiedział jej tego, co wiedział o niej. Może ona nie była tam z własnej woli? A może jest nadal dobra? Chociaż... Zalotna Krasopani była zapatrzona w Mroczną Puszczę, jak wnioskował po tym, co im opowiadała w żłobku. Nie chciał zabijać swojej rodzicielki; nie chciał zabijać kotki, która go wychowała. Przecież go kochała... Czemu miałaby mu to zrobić?
"Ale na pewno nie daje sobą tak pomiatać" — Stwierdził. Liliowy był dla niego jak starszy przyjaciel i nauczyciel; idealne połączenie dla Kosaćca. Czasami się z nim witał i rozmawiał jak ze starym, dobrym znajomym, ale jednocześnie słuchał go jak świetnego mentora, który mógł mu przekazać dużo wiedzy. Brukselka była od niego o wiele bardziej pyskata, ale to już wiedział, odkąd oślinił jej futro. Nie rozumiał, czemu aż dotąd trzymała tę urazę w sobie. Prawie każdy Wilczak tak miał, co go już nudziło.
Nagle stanęli. Syczkowy Szept odwrócił się w ich stronę I zmierzył oczami.
— Jesteśmy na miejscu. Tutaj odbędziecie ze sobą walkę. Pamiętajcie, tylko żeby nie używać przy tym pazurów i aby nie zrobić sobie przy tym krzywdy. To tylko trening — miauknął ściszonym głosem, a następnie wycofał się w tył, siadając przy jednym z pobliskich krzewów. Dwójka uczniów skrzyżowała ze sobą wzrok. Nie mieli innego wyboru, musieli zawalczyć, ale Kosaćcowi nawet się to podobało. Mógł znowu walczyć! Brukselka chyba tez podzielała jego zdanie, choć zapewne inaczej — W takim razie… Zaczynajcie — polecił.
Kosaciec cofnął się i spojrzał spod ciemnych oczu na Brukselkową Łapę.
Uczennica rozstawiła nogi, napinając mięśnie i marszcząc brwi. Jej wzrok spoczywał na Kosaćcu, który stał przed nią. Był całkiem sporych rozmiarów, nie można go było też nazwać chuderlawym.
Kosaćcowa Łapa zawahał się. A raczej to jego ciało odmawiało posłuszeństwa przez tę chwilę, umysł chciał go zmotywować. Ale potem I on poddał się, pozwalając bezczynnie stać Kosaćcowi, który nad czymś intensywnie myślał.
Brukselkowa Łapa nawet nie czekała na to, aż Kosaciec przyszykuje się do walki. Ruszyła pierwsza, bez słowa, jakby cały świat dookoła przestał istnieć. Wybiła się od ziemi i w kilku szybkich, pewnych susach znalazła się tuż obok niego. Skoczyła w jego stronę z wyciągniętymi łapami, celując prosto w szyję. Uderzenie było mocne, kocur zachwiał się, zaskoczony jej gwałtownym atakiem. Spojrzał w jej stronę błyskawicznie, otwierając lekko buzię w zdziwieniu. Dopiero teraz mógł się ruszyć, jakby Brukselka odmroziła jego ciało. Odruchowo zamachnął się, próbując trafić uczennice, ale ta sprawnie uskoczyła w bok. Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, stali pyskiem w pysk, zaledwie kilka długości wąsa dzieliło ich twarze. Mogła poczuć jego oddech, szybki i nierówny.
"Czemu zmęczyłem się jednym uderzeniem!?" — Zapytał samego siebie, marszcząc brwi. Poczuł w sobie gniew.
Bez zwlekania wskoczyła mu na grzbiet. Kosaciec zareagował natychmiast, szarpnął się, próbując zrzucić ją z siebie. Wiercił się i w końcu udało mu się zrzucić z siebie przeciwniczkę. Kotka spadła z jego pleców i przetoczyła się po ziemi, zostawiając za sobą kurz i pył wzbity w powietrze. Zanim zdążyła się podnieść, kątem oka zobaczyła, jak wielka, biała łapa nadciąga w jej stronę z góry. Kosaciec próbował przycisnąć ją do ziemi. W ostatniej chwili przetoczyła się pod jego brzuchem i z całej siły kopnęła go tylnymi łapami. Nie udało jej się go odrzucić lub powalić z łap, ale z pewnością ten cios trochę go zabolał, bo wykrzywił się. Wydostała się spod niego i już miała się podnieść, gdy nagle coś z impetem uderzyło ją w pysk. Cios był mocny, a poza tym dokonany z zaskoczenia. Zachwiała się i na chwilę wszystko zawirowało – ziemia, drzewa, niebo, zaczęły rozmazywać jej się przed oczami. Kosaćcowa Łapa uśmiechnął się, zadowolony z dokonania tego czynu. Zacisnęła zęby i rzuciła się na oślep w jego stronę, czując, jak łapa zahacza o futro przeciwnika. Usłyszała cichy, niezadowolony pomruk i zauważyła, że na jej łapie spoczęła kępka sierści Kosaćcowej Łapy. Kosaciec nie myśląc o konsekwencjach, błyskawicznie wysunął ostre pazurki i zamachnął się wprost na jej klatce piersiowej, zbliżając się niebezpiecznie do szyi. Gdy ten chciał się na niej porządnie zemścić, usłyszeli:
— Dobrze, możecie już skończyć. — Przerwał im głos Syczkowego Szeptu. Brukselkowa Łapa cofnęła się o krok, ciężko oddychając. Kosaciec tak szybko schował pazury, jak je wcześniej wysunął, byleby Syczkowy Szept tego nie zobaczył. Czy Brukselka to widziała? Spojrzała krótko na niego, ale nie powiedziała ani słowa.
"Na pewno teraz poszło jej lepiej, niż gdy miała pokonać Jadowitą Żmiję" — Pomyślał. — "Wtedy całe jej szczęście jakby ją opuściło już na samym początku, a ja kilkoma ruchami zabiłem tą psychiczną, opętaną kotkę. I musiałem jej jeszcze pomóc, bo ta zdechłaby zaraz!"
Sam jednak nie wiedział, czemu tak kiepsko mu poszło teraz. Przecież wcześniej był tak silny, tak pełny energii... A tutaj, jakby to wszystko się ulotniło. Czyżby Sosnowa Gwiazda go osłabiła? A może Klan Gwiazdy chciał go ukarać za coś głupiego?
Musiał jeszcze zabrać kilka szybkich, płytkich oddechów, a następnie usiadł, próbując zwolnić bicie swojego serca. Zaraz po uspokojeniu się wstał i dwoma susami znalazł się obok Brukselki. Uśmiechnął się w jej stronę, obejrzał się przez ramię na Syczka, posłał mu promienny pyszczek i zaraz wrócił do niej.
— Myślisz, że twój mentor i również mój... Wujek tez jest w kulcie? — wyszeptał cichutko w jej stronę. — Skoro moja matka też tam jest to chyba jej brat też... Jak myślisz? — zapytał, unosząc jedną brew w zaciekawieniu. — A może Miodowa Kora też... — Ściszył głos, jakby mówił do siebie. Przypomniała mu się ostatnia interakcja z rodzicielką; emocje wtedy go tak przytłoczyły, że musiał schować się w jej futrze i zapłakać. Cieszył się, że przynajmniej nie powiedział jej tego, co wiedział o niej. Może ona nie była tam z własnej woli? A może jest nadal dobra? Chociaż... Zalotna Krasopani była zapatrzona w Mroczną Puszczę, jak wnioskował po tym, co im opowiadała w żłobku. Nie chciał zabijać swojej rodzicielki; nie chciał zabijać kotki, która go wychowała. Przecież go kochała... Czemu miałaby mu to zrobić?
<Brukselko?>
[1030 słów + udział w pojedynkach uczniów]
Od Kremika
Kremik wraz z rodzeństwem spali w miękkim legowisku. Dwunożni położyli je w idealnym miejscu; cichym i spokojnym, a wstające o poranku słońce ogrzewało koty, dając im znać o nowym dniu.
Jasne światło grzejące pyszczek obudziło kocurka. Otworzył oczy, ziewnął, a następnie ostrożnie, tak by nie zbudzić pozostałych, przeciągnął się. Był to kolejny piękny dzień; wczoraj padało, ale dziś pogoda była bez skazy, a pojedyncze obłoki płynące po niebie tylko dodawały jej uroku.
Zanim jego rodzina się obudziła, mógł nacieszyć się chwilą samotności. Wykorzystał ten czas na umycie się. Zaczynał kończyć toaletę, miał już się brać za czyszczenie ogona, gdy nagle został powalony na ziemię. To oczywiście Piernik uwalił się na brata.
— Cześć, Pierniku — wydusił z siebie, po czym dodał błagalnie: — Zejdź ze mnie, proszę.
Brązowy kocur go zignorował i wyciągnął tylne łapy, by się rozciągnąć.
— Złaź z niego! Nie widzisz, że jest od ciebie słabszy? — To była Plamka, siostra zawsze ratowała go z tarapatów. Stała, patrząc na nich i machając nerwowo ogonem.
— Ale ja się tylko z nim droczę — tłumaczył się pulchny kociak. — Prawda Kremiku?
— T-to nic takiego, jeszcze mnie nie połamał. — Nie umiał sprzeciwić się innym. Brat i tak zaraz powinien się znudzić, a on będzie mógł znów spokojnie oddychać.
Plamka już miała odgonić Piernika przy pomocy pazurków, jednak zapasy przerwał zapach pokarmu oraz głos dwunożnych stojących w drzwiach. Przy ich nogach była Kremówka. Trójka rodzeństwa w jednej chwili zerwała się na równe łapy i pobiegła na posiłek. Weszli do pomieszczenia, gdzie zazwyczaj jedli. Dziś dostali kawałki świeżego mięsa; były pełne smaku i soczyste, najedli się do syta.
Zazwyczaj po posiłku odpoczywali przez jakiś czas, a potem nadchodził czas na psoty. Tym razem było inaczej, dwunożni włożyli im łapy między kolorowe paski, zapieli je na plecach, a następnie wyprowadzili na dwór na długich sznurach. Chociaż śpiew ptaków powoli zanikał, kocięta i tak cieszyły się urokami zewnętrznego świata.
Plamka wyrwała naprzód, szukają najbliższej okazji, by się na coś wdrapać, Kremik starał się podążać jej tropem. Piernik niechętnie powłóczył łapami, trzymając się dwunożnych. Wolałby siedzieć w ciepłym posłaniu. Uważał, że może jest tu całkiem ładnie, ale wieje, są robale, podłoże jest nieprzyjemne dla łap, ogólnie mówiąc warunki uwłaczające jego godności. Kremówka szła spokojnym tempem, ciesząc się świeżym powietrzem.
— Chodźcie do mnie! — zawołała Plamka i pobiegła w kierunku pnia, wskakując na niego bez problemu i przysiadając na chwilę. Kremik poszedł za nią i usiadł pod pniakiem.
—Fujjj, trawa jest tu mokra — potrząsnął łapami z grymasem na pysku.
— Widzisz, nie warto zawsze się jej słuchać — powiedział lekko rozbawiony Piernik.
— To nic takiego — powiedział ciszej szylkret — Plamka na pewno nie chciała nic złego.
Nie mieli jednak czasu na przekomarzanie się, ponieważ ich opiekunowie już chcieli iść dalej.
Kociaki ganiały się ze sobą, turlały, uprawiały zapasy. To wbiegły pod jakiś krzak, to wskoczyły do jakiejś dziury. Ich matka korzystała z tego, że zajmują się same sobą i łapała promienie słońca. Dwunożni przyglądali się kocięcym zabawom, jednocześnie pilnując, aby nie wpakowały się w tarapaty. Mimo całej uwagi nie byli gotowi, na to, co się wydarzy.
— Patrzcie, motyl! — zawołał któryś z kotów.
— Jaki piękny! — odkrzyknął drugi.
— Kto pierwszy go złapie, ten wygrywa! — dodał ostatni z kociaków.
Młodziaki, niewiele myśląc, rzuciły się w pogoń za owadem. Dwunożni starali się je zahamować, Piernika udało się utrzymać. Jednak pozostała dwójka wyślizgnęła się z kolorowych pasków. Pobiegli przed siebie, nie zauważając tego, ani nie zwracając uwagi na nawoływania Kremówki i ludzkich opiekunów.
Kremik pędził, co sił w łapach, a ofiara wydawała się coraz bliżej. Zignorował cały otaczający go świat, jedyne, co widział to wielobarwne skrzydła owada. Prawie już go miał, gdy nagle znalazł się w zacienionym miejscu, gdzie trawa wciąż nie wyschła po ostatnim deszczu. Szykował się do skoku w stronę insekta. Nagle zabrakło mu ziemi pod łapami. Usłyszał tylko krótkie „Kremiku, Plamko, nieee”, poczuł przenikliwe zimno i otoczyła go ciemność.
Jasne światło grzejące pyszczek obudziło kocurka. Otworzył oczy, ziewnął, a następnie ostrożnie, tak by nie zbudzić pozostałych, przeciągnął się. Był to kolejny piękny dzień; wczoraj padało, ale dziś pogoda była bez skazy, a pojedyncze obłoki płynące po niebie tylko dodawały jej uroku.
Zanim jego rodzina się obudziła, mógł nacieszyć się chwilą samotności. Wykorzystał ten czas na umycie się. Zaczynał kończyć toaletę, miał już się brać za czyszczenie ogona, gdy nagle został powalony na ziemię. To oczywiście Piernik uwalił się na brata.
— Cześć, Pierniku — wydusił z siebie, po czym dodał błagalnie: — Zejdź ze mnie, proszę.
Brązowy kocur go zignorował i wyciągnął tylne łapy, by się rozciągnąć.
— Złaź z niego! Nie widzisz, że jest od ciebie słabszy? — To była Plamka, siostra zawsze ratowała go z tarapatów. Stała, patrząc na nich i machając nerwowo ogonem.
— Ale ja się tylko z nim droczę — tłumaczył się pulchny kociak. — Prawda Kremiku?
— T-to nic takiego, jeszcze mnie nie połamał. — Nie umiał sprzeciwić się innym. Brat i tak zaraz powinien się znudzić, a on będzie mógł znów spokojnie oddychać.
Plamka już miała odgonić Piernika przy pomocy pazurków, jednak zapasy przerwał zapach pokarmu oraz głos dwunożnych stojących w drzwiach. Przy ich nogach była Kremówka. Trójka rodzeństwa w jednej chwili zerwała się na równe łapy i pobiegła na posiłek. Weszli do pomieszczenia, gdzie zazwyczaj jedli. Dziś dostali kawałki świeżego mięsa; były pełne smaku i soczyste, najedli się do syta.
Zazwyczaj po posiłku odpoczywali przez jakiś czas, a potem nadchodził czas na psoty. Tym razem było inaczej, dwunożni włożyli im łapy między kolorowe paski, zapieli je na plecach, a następnie wyprowadzili na dwór na długich sznurach. Chociaż śpiew ptaków powoli zanikał, kocięta i tak cieszyły się urokami zewnętrznego świata.
Plamka wyrwała naprzód, szukają najbliższej okazji, by się na coś wdrapać, Kremik starał się podążać jej tropem. Piernik niechętnie powłóczył łapami, trzymając się dwunożnych. Wolałby siedzieć w ciepłym posłaniu. Uważał, że może jest tu całkiem ładnie, ale wieje, są robale, podłoże jest nieprzyjemne dla łap, ogólnie mówiąc warunki uwłaczające jego godności. Kremówka szła spokojnym tempem, ciesząc się świeżym powietrzem.
— Chodźcie do mnie! — zawołała Plamka i pobiegła w kierunku pnia, wskakując na niego bez problemu i przysiadając na chwilę. Kremik poszedł za nią i usiadł pod pniakiem.
—Fujjj, trawa jest tu mokra — potrząsnął łapami z grymasem na pysku.
— Widzisz, nie warto zawsze się jej słuchać — powiedział lekko rozbawiony Piernik.
— To nic takiego — powiedział ciszej szylkret — Plamka na pewno nie chciała nic złego.
Nie mieli jednak czasu na przekomarzanie się, ponieważ ich opiekunowie już chcieli iść dalej.
Kociaki ganiały się ze sobą, turlały, uprawiały zapasy. To wbiegły pod jakiś krzak, to wskoczyły do jakiejś dziury. Ich matka korzystała z tego, że zajmują się same sobą i łapała promienie słońca. Dwunożni przyglądali się kocięcym zabawom, jednocześnie pilnując, aby nie wpakowały się w tarapaty. Mimo całej uwagi nie byli gotowi, na to, co się wydarzy.
— Patrzcie, motyl! — zawołał któryś z kotów.
— Jaki piękny! — odkrzyknął drugi.
— Kto pierwszy go złapie, ten wygrywa! — dodał ostatni z kociaków.
Młodziaki, niewiele myśląc, rzuciły się w pogoń za owadem. Dwunożni starali się je zahamować, Piernika udało się utrzymać. Jednak pozostała dwójka wyślizgnęła się z kolorowych pasków. Pobiegli przed siebie, nie zauważając tego, ani nie zwracając uwagi na nawoływania Kremówki i ludzkich opiekunów.
Kremik pędził, co sił w łapach, a ofiara wydawała się coraz bliżej. Zignorował cały otaczający go świat, jedyne, co widział to wielobarwne skrzydła owada. Prawie już go miał, gdy nagle znalazł się w zacienionym miejscu, gdzie trawa wciąż nie wyschła po ostatnim deszczu. Szykował się do skoku w stronę insekta. Nagle zabrakło mu ziemi pod łapami. Usłyszał tylko krótkie „Kremiku, Plamko, nieee”, poczuł przenikliwe zimno i otoczyła go ciemność.
Subskrybuj:
Posty (Atom)