*dawno temu już, pora nowych liści*
Ten dzień zaczął się jak każdy inny.Wstała rano, przeciągnęła się, po czym rozpoczęła pielęgnację futra, a gdy dobiegła ona końcowi, arlekinka wyszła z legowiska uczniów. Dość szybko w jej oczy rzuciło się niebieskie futro przyjaciela. Sumowa Łapa właśnie wyjmował piszczkę ze stosu. Wir ruszyła w jego stronę.
— Kotewka pewnie zaraz by ci skarciła, że patrzysz z takim zastanowieniem na gryzonia. Bo przecież „One są nie zdrowe, tylko ryby mają to coś!” — udała swą siostrę. Tylko przy niektórych osobach pozwalała sobie na takie rzeczy – jedną z nich był właśnie Sumik. Znali się od kociaka i zaprzyjaźnili się mimo tego, jak ich charaktery potrafiły ze sobą kolidować. Oboje nie byli personami z którymi łatwo było nawiązać nić porozumienia, więc ich przyjaźń była tym bardziej dziwna. Ale Wir to nie przeszkadzało. W porównaniu w końcu z Kotewką byli nisko na skali dziwności.
— Ta, twoja szurnięta siostra — mruknął Sum, dalej zastanawiając się, co zjeść. Nie to, żeby wybrzydzał, ale akurat było do wyboru pare różnych piszczek, więc czemu by się nie zastanowić? Sama Wir również zaczęła spoglądać na nie innym wzrokiem, rozmyślając, na którą to ona sama najbardziej ma ochotę. — Jak sądzisz, kiedy znowu zacznie padać? — spytał jej towarzysz.
— Nie mam pojęcia, pew-
— Niech każdy dorosły kot bez wyjątku zbierze się w centrum! — przerwał jej niespodziewanie głos liderki Klanu Nocy, który jak grom z jasnego nieba przerwał codzienną rutynę klanowiczy. Kotka spojrzała w stronę swej ciotki, obok której siedziała jej matka. Wraz z Sumikiem powoli podeszli bliżej. Dość szybko zebrał się cały tłumik pobratymców, zaciekawionych tym, cóż to miała zamiar srebrna ogłosić. Kiedy już większość obozu stanęła przed obliczem Mglistej Gwiazdy, ta kontynuowała przemowę.
— Klan Gwiazdy ponownie przemówił! — od razu na pyski kotów wstąpił szok. Zaczęły się jakieś pojedyncze szepty, zdziwionym spojrzeniom nie było miary. Sama Wir słyszała przecież o tym, iż już jakiś nie tak dawny, przynajmniej z perspektywy starszych kotów, czas temu, Klan Gwiazdy rozkazał, aby jedna z poprzednich liderek przestała piastować stanowisko. Wir wpatrywała się w ciotkę z ciekawością a także niepewnością. W końcu co było tak ważnego, że Klan Gwiazdy, ich święci przodkowie się odezwali? Czyżby jedna z legendarnych przepowiedni? A może coś zagrażało ich klanowi? Nawet na jej Kamiennym pysku było widać pewną dozę zaciekawienia, a szczególnie w jej pomarańczowych oczach, choć jak zazwyczaj była po prostu Wirem – mało okazującym emocje. — Nie zamierzam bezczynnie patrzeć na to, jak cierpieliśmy przez setki księżyców, a teraz gdy wszystko ma się odwrócić wśród nas pojawiają się zdrajcy!
Oczy Wir rozszerzyły się, a ta spojrzała na równie zaniepokojonego Sumika.
— Zdrajcy? — zdziwił się kocur, jednakże nim zdążyła przeanalizować, co się stało, zastanowić się, odpowiedzieć, liderka kontynuowała.
— Na szczęście Gwiezdni byli łaskawi, i przekazali mi informację o zdrajcy. Już za chwilę stanie on przed sądem ostatecznym! Gawroni Obłędzie. Podejdź.
Dwójka uczniów, jak i reszta zgromadzonych wbiła spojrzenie w kocura. Wir wiedziała, że krążyła o nim nie jedna plotka, a sama jej ciocia Mak wyrażała się o nim co najmniej niepochlebnie. To on był zdrajcą? Nie wyglądał na takiego, bo zamiast być zdenerwowanym, musieć być wypychanym z tłumu, bojąc się kary, czarny kocur po prostu wyszedł przed oblicze liderki, jakby nieporuszony tą informacją, co jeszcze bardziej skonfundowało córkę zastępczyni.
— Gawroni Obłędzie, miałeś już do czynienia z wymiarem sprawiedliwości, dlatego chcę byś stanął teraz u mego boku.
— Co? — wyszeptali praktycznie równo Sum i Wir. Co tu się wyprawiało? Po co taka tajemnica? Napięcie było nie do zniesienia, niech w końcu powiedzą, kto to i coś z tym zrobią, a nie!
Ojciec Topika niepewnie skinął łbem by następnie usiąść po drugiej stronie liderki. Wraz z Sroczym Lotem spoglądali z oczekiwaniem w zgromadzonych.
Przez chwilę jeszcze panowała pewna wrzawa w tłumie, nim ten nie ucichł, w oczekiwaniu na zdradzenie tożsamości kota, który narażał ich klan. Gdy nastała cisza, a córka Tulipanowego Płatka mogła spokojnie kontynuować, przywódczyni raz jeszcze prześledziła wzrokiem grono zebranych.
— Sarni Tupocie. Wystąp.
Widziała, jak jej przyjaciel cały spiął się. Oboje nastroszyli się, podobnie jak oskarżony kocur.
Ten wyszedł wyłonił się powoli z tłumu po chwili, a tak samo jak Sumika, tak i czarno-białą ogarnęło niezrozumienie i wręcz coś na kształt strachu, choć to drugie w całej krasie musiał odczuwać syn oskarżonego. Jak to Sarni Tupot? Może i wrzeszczał ciągle w żłobku, gdy byli kociakami, ale czy zrobiłby… coś takiego? Przecież… zawsze wydawał się gburowaty, ale i lojalny. Podobno brał udział nawet w przegonieniu jakichś samotników z Brzozowego Zagajnika. Ryzykował własne życie… i do tego prowadził kiedyś to całe śledztwo w związku z śmiercią jakiegoś tam Zdradzieckiej Rybki, którego Wir coś tam kojarzyła z zabaw poza żłobkiem. Poza tym, to był w końcu ojciec Sumika! On mógłby zdradzić? Czy Mglista Gwiazda na pewno dobrze zinterpretowała przekaz od Gwiezdnych?
— Sarni Tupocie, zostałeś naznaczony przez sam Klan Gwiazdy by ponieść konsekwencje swoich czynów, przyznaj się do nich a twoje męki zostaną ukrócone szybko śmiercią — wymiauczała surowym tonem niebieska. Jej ślepia zdawały się świdrować duszę wojownika.
Śmiercią…
Śmiercią?!
Ona chyba nie mówiła poważnie, nie?
— Chyba na łeb upadłaś? Zamierzasz podważać moją lojalność na podstawie snu? Może wymorduj od razu pół klanu, bo tak ci się przyśniło! Jesteś jeszcze bardziej pierdolnięta niż poprzednie liderki.
Liderka rzekomo poczęta przez sam Klan Gwiazdy uniosła brew, a tuż po tym ze zgromadzonych wyrwał się na przód biało-czarny kocur, był to nikt inny jak Kwitnący Łoś.
— Widziałem go. Rozmawiał z nimi. Z Błękitnym Ogniem. O-on nas zdradził...
Wir spojrzała na kolejnego oskarżającego. Na Sarni Tupot. Na ciocię Mgłę, która zdawała się w ogóle nie brać pod uwagi swej pomyłki, nawet nie sprawdzić samej czy działania Sarny były faktycznie podejrzane, czy nie, mimo, że właśnie skazywała go na śmierć. Potem arlekinka wbiła spojrzenie w matkę. I dostrzegła na jej pysku uśmiech. Ledwo widoczny, ale ona była w stanie rozpoznać ekspresje swej matki lepiej, niż inni.
— A więc mamy świadka. Klan Gwiazdy nigdy nie kłamie, ani się nie myli. Nie ma sensu tego niepotrzebnie przedłużać, Gawroni Obłędzie?
Czarny jak noc kocur skinął łbem i oblizał pysk.
Wszystko rozgrywało się w tak szybkim tempie, że nawet Wir nie była w stanie całkowicie objąć umysłem tego, co właśnie się działo.
— N-nie zrobisz tego! Nie ośmielisz się — syknął Sarna.
Liderka zignorowała wszelkiego rodzaju sprzeciwy i błagania o litość, gestem machnięcia łbem nakazała Gawronowi wykonać jeden prosty rozkaz. Wspomniany wojownik natychmiast rzucił się na kocura, tak szybko że ten nie zdążył nawet zrobić kroku w tył. Ogromne cielsko przygniotło drugie do ziemi ograniczając możliwość jakiegokolwiek ruchu czy oddechu.
Zierenice Wiru rozszerzyły się z przerażenia. Sumia Łapa cofnął się o krok, patrząc na przerażającą scenę, na moment, w którym dusza opuszczała ciało jego własnego ojca.
— Pamiętajcie, Gwiezdni czuwają, jeśli ześlą mi kolejne sny nie zawaham się ponownie was tu zwołać. Razem stanowimy siłę, potęgę! Żaden klan nie będzie się mieszał w nasze sprawy, a jeśli to zrobią, ostro tego pożałują! — zawołała ostatni raz przywódczyni, spoglądając w martwe ślepia Sarniego Tupotu.
Koty szeptały. Odsuwały się. Przez chwilę panował jeszcze chaos, nieprzenikniona cisza, potem gwar, aż w końcu wszyscy…
Po prostu się rozeszli.
Wir nie wiedziała co powiedzieć. Stała tak nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie widziała.
Jej ciotka…
Jej ciotka skazała kota na śmierć…
Na podstawie snu i jednego zeznania.
Spojrzała na Sumiową Łapę. Na pysku kocura malowały się różnorakie emocje – strach, złość, żal i najzwyklejszy w świecie smutek. Kocur po chwili obrócił się, po czym ruszył do legowiska uczniów.
— S-sumiku — miauknęła drżącym głosem, po czym podążyła za młodzikiem.
Gdy tylko weszli do legowiska, ten padł na swe posłanie i wbił nos w mech.
Nie mogła sobie nawet wyobrazić, co właśnie przeżywał.
— Sumiku… — zaczęła cicho, o dziwo łagodnie.
— O-o-odejdź… — wydobył się cichy, drżący głos kocura.
— Nie ma mowy — warknęła Wir, następnie kładąc się tuż obok płaczącego i okrywając go ogonem. Po chwili położyła na nim swój łeb. O dziwo nie odtrącił jej. Została więc z nim, chcąc jakkolwiek mu pomóc w obliczu tego, co go spotkało.
***
Od tamtego czasu… zaczęła się czuć niepewnie. Rozumiała, że bycie liderem wymaga trudnych decyzji, ale to? Była wierna Klanowi Gwiazdy i pokorna, ale czy powinno się od tak zabijać kota, gdy ten ześle znak? Na oczach jego rodziny, przyjaciół? Czy po jednym zeznaniu, które na dodatek wypłynęło dopiero po pierwszym oskarżeniu, a nie przed, można było kogoś skazać?Najwyraźniej Mglista Gwiazda nie miała wątpliwości. Tak samo Gawroni Obłęd a nawet… nawet jej własna matka.
I to Wirującą Łapę przerażało.
[1374 słowa]
[Przyznano 27%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz