Z początku strzepnął uchem na wołania wojownika. Nie spał od dłuższego czasu, ale nie raczył jeszcze ruszyć kupra z posłania. Od rana słychać było szmery wstających do treningów uczniów, a on jak najdłuższej chciał wykorzystać możliwość leżenia w cieple. W końcu jednak tchnęła go myśl, że jeśli nie chce spędzić wieczności jako terminator i pragnie uzyskać możliwość samodzielnego przemieszczania się po terenach, to musi zawalczyć o wyższą rangę.
Wyszedł z legowiska, witając mentora przeciągłym ziewnięciem, co spotkało się z pełnym politowania spojrzeniem. Mimo to posłuchał polecenia rudego i ruszył za jego ogonem w kierunku stojącej nieopodal jasnego kocura. Mżyste Futro miał podobną co do niego barwę futra. Jedynym, co ich tak właściwie różniło, była inna ilość bieli. Już raz towarzyszył im na patrolu, kojarzył go jako miłego kota, a to, że na dzień dobry ciepło się do niego uśmiechnął, tylko utwierdziło go w przekonaniu, że nie będzie źle.
Zwiędły Hiacynt zerknął na niego ukradkiem, a jego spojrzenie szybko stało się poważne. To był znak, że czas zabrać się do roboty i jakiekolwiek obijanie się nie będzie tu mile widziane.
— Dzisiaj idziemy na patrol — powtórzył Zwiędły Hiacynt, jakby zaspany wzrok jego ucznia tłumaczył mu wszystko i wiedział, że ten zaraz padnie znużonym snem, jeśli nie przypomni mu celu.
Srebrzysta Łapa westchnął cicho. Liczył na bardziej tradycyjne ćwiczenia, ale zdawał sobie sprawę, że patrolowanie granic również było istotną częścią obowiązków wojownika.
— Bez obaw, jeszcze będziemy mieli czas na typowy trening — zapewnił go jego mentor, jak gdyby wyraz pyska niebieskiego dalej zdradzał wszelkie jego myśli.
Ruszyli, żegnając się ze znienawidzonymi cierniami broniącymi obóz przed światem zewnętrznym. Ani trochę nie czyniło to dla Srebrnego tego miejsca przytulnym, a tym bardziej czymś, co mógłby nazwać domem, do którego chciałby chętnie wracać.
Już po pierwszych krokach, zniecierpliwiony zaczął niemalże robić okrążenia dookoła towarzyszących mu wojowników. Rudy długo nie komentował jego poczynań, wręcz ignorował kocięce zachowanie. Dopiero potem cicho charknął, chcąc zwrócić jego uwagę.
— Co dzisiaj robimy? — zapytał Srebrzysta Łapa, próbując rozpocząć rozmowę, mając nadzieję, że ich spokojny spacer zrobi się wkrótce ciekawszy.
— Na razie idziemy na patrol — odpowiedział mu mentor, na co młody odwrócił pysk i przewrócił oczami. Już trzeci raz to słyszał i w pełni to już załapał. Czy nuda była jakimś rodzajem kary? Nie zrobił nic złego, jedyne co to wykazywał się brakiem cierpliwości, ale to wszystko. Hiacynt powinien się już do tego przyzwyczaić.
— Bez treningu? — dopytywał, lekko zaskoczony.
— Trening będzie potem — uspokoił go mentor.
Srebrzysta Łapa zawahał się przez chwilę. Potem, czyli jak tylko skończą patrol, czy jeszcze później, jak wrócę do obozu, odpoczną i ponownie wyjdą? Nie wiedział, na ile może dręczyć kocura milionem upierdliwych pytań, ale postanowił dać mu na chwilę spokój. Jedynie pokiwał w końcu od niechcenia głową.
Zmieszał w sobie uczucia. To wszystko dalej było dla niego wyzwaniem, ale w końcu zaczynał rozumieć, że aby osiągnąć swoje cele, musi poświęcić się treningowi i pracy. Westchnął głęboko, przytakując mentorowi za każdym razem, gdy ten kazał mu zwrócić uwagę na coś, co działo się w ich otoczeniu. Wiedział, że trudna droga przed nim, ale był gotów stawić czoła przyszłym wyzwaniom. Dreptał wolno, byleby ich spowolnić. Im dłużej byli poza obozem, tym lepiej.
Wokół panował spokój, a na granicach klanu nie zauważyli niczego, co mogłoby budzić w nich obawy. Mżyste Futro towarzyszył im w pierwszej części zadania, a gdy zaczęli kierować się z powrotem do obozu, rudy odchrząknął, przystając.
— W sumie to możesz wrócić już sam. — Skierował te słowa w stronę srebrzystego kocura. — My przejdziemy się od razu na trening — oświadczył.
Wojownik uśmiechnął się lekko, przytakując głową.
— Zrozumiałe. Powodzenia wam obu, a tobie w szczególności, młody — rzucił w kierunku ucznia, odwracając się i idąc w przeciwną do nich stronę. Z każdym przelotnym oddechem, stawał się coraz mniejszym punktem w zasięgu wzroku zielonookiego.
Srebrzysta Łapa wyczuł, iż Zwiędły Hiacynt spojrzał na niego z wyraźnym zainteresowaniem. Wiedział, że nadszedł czas na bardziej intensywny trening.
— To... co będziemy robić? — zagadnął pogodnie niebieski, przystępując z łapy na łapę, lekko ożywiony. Warto się było dzisiaj skupić. Czuł, że jeśli pokaże się z dobrej strony, to może i wkrótce porzuci uczniowski przydomek.
— Na razie sprawdzimy twoje zdolności w polowaniu na króliki.
Srebrzysta Łapa potrząsnął głową, choć tak naprawdę jedynym, za czym do tej pory ganiał, były wiewiórki. Zawsze na miejscu rudych stworzonek wyobrażał sobie pewnie irytujące go istoty z sąsiadujących w legowisku posłań, dzięki czemu pogoń stawała się ciekawsza.
Jako, iż burzaki słynęły z tych kicających stworzeń, wstyd by było, gdyby nie potrafił owego dorwać. Ostatnio miał problemy z koncentracją, ale teraz postanowił dać z siebie wszystko, chociaż miał na uwadze, że jego dobre chęci to za mało.
Zwiędły Hiacynt pokierował go w kierunku zarośli, tłumacząc, że w tamtym rejonie najczęściej idzie dorwać długouszne zwierzęta. Srebrzysta Łapa starał się podążać za swoim mentorem, próbując zachować ciszę i wypatrzeć pośród traw jakikolwiek kształt. Póki co wszystko dla niego było zielone.
Minęło kilka uderzeń serca, nim pierwszy szelest nie skupił ich uwagi. Dostał kuksańca w bok i kilka rad, które rudy powtarzał mu wielokrotnie. W tym momencie liczyła się jego szybkość. Teren był otwarty, więc nie musiał martwić się o drzewa na swojej drodze, w które mógłby ostro zaryć pyskiem. Co najwyżej potknie się o jakiś korzeń, ale na tę chwilę groziło to jedynie upokorzeniem w oczach rudego, oraz zwianiem potencjalnego posiłku dla któregoś z członków klanu.
Wyskoczył do przodu, gdy znalazł się wystarczająco blisko ofiary. Ta zareagowała na tyle szybko, by od razu zerwać się do biegu, pędząc niemalże na oślep przed siebie. Niebieski zawahał się na moment, co kosztowało go zwiększeniem odległości między nim a tym, co miał upolować. No nic, czekało go bieganie i gwarantowana w gratisie zadyszka.
Było trudno, ale nie poddawał się. Nawet w pewnym momencie nie był już w stanie zorientować się, gdzie był jego mentor. Czy czekał tam na niego, czy też biegł gdzież za nim — możliwości było wiele, ale miał wrażenie, że jest stale obserwowany, więc zakładał tę drugą opcję.
Pierwszy kicajek mu uciekł. Po prostu umknął z jego wzroku, a ten zwyczajnie poddał się i zawrócił do wojownika, który cały czas był blisko. Srebrzysta Łapa sądził, że na tym skończą ten dzień, ale zostało mu polecone, aby jeszcze raz spróbować.
Kolejne podejście również okazało się nieskuteczne. Jak i następne. Powoli tracił siły, łapy odmawiały mu posłuszeństwa, gdy raz po raz rzucał się w pogoń. Poduszki piekły go, ale gdy jakimś cudem jego szczęka zacisnęła się na karku zająca, poczuł euforię przechodzącą wzdłuż jego ciała. Przez chwilę miał wrażenie, że śni na jawie, ale zapach świeżej krwi zwierzyny uświadomił go co do realizmu tej sceny. Był dumny z siebie, choć wiedział, że to jedynie kwestia szczęścia, a nie wprawienia. Czyli, chcąc nie chcąc, musiał się jeszcze wiele nauczyć.
Podniósł swoją zdobycz i udał się do mentora. Był zmęczony, ale pełen determinacji. Upuścił stworzenie tuż przy łapach rudego, odsuwając się na krok. Starał się uspokoić ciężki i przyspieszony oddech.
— Wystarczy na dziś? — wyszeptał, niemalże błagalnie, nie marząc już o niczym więcej, jak o skryciu się we własnym posłaniu i śnie. Nie sądził, że da się go jakkolwiek wycieńczyć, ale Zwiędły Hiacynt najwyraźniej potrafił dokonywać "niemożliwego", nie pozwalając mu ani na moment się poddać. Ciekawe, czy miał go już po prostu dosyć i chciał jak najszybciej skończyć jego trening, czy rzeczywiście zależało mu na dobrze wyszkolonym uczniu? Srebrny starał się docenić podejście mentora jako wzmocnienie mu wytrzymałości i uświadomienie, że nie wolno się zbyt szybko poddawać, ale jednocześnie jego wnętrze pragnęło odpoczynku i miało serdecznie dosyć tego wszystkiego.
Wyszedł z legowiska, witając mentora przeciągłym ziewnięciem, co spotkało się z pełnym politowania spojrzeniem. Mimo to posłuchał polecenia rudego i ruszył za jego ogonem w kierunku stojącej nieopodal jasnego kocura. Mżyste Futro miał podobną co do niego barwę futra. Jedynym, co ich tak właściwie różniło, była inna ilość bieli. Już raz towarzyszył im na patrolu, kojarzył go jako miłego kota, a to, że na dzień dobry ciepło się do niego uśmiechnął, tylko utwierdziło go w przekonaniu, że nie będzie źle.
Zwiędły Hiacynt zerknął na niego ukradkiem, a jego spojrzenie szybko stało się poważne. To był znak, że czas zabrać się do roboty i jakiekolwiek obijanie się nie będzie tu mile widziane.
— Dzisiaj idziemy na patrol — powtórzył Zwiędły Hiacynt, jakby zaspany wzrok jego ucznia tłumaczył mu wszystko i wiedział, że ten zaraz padnie znużonym snem, jeśli nie przypomni mu celu.
Srebrzysta Łapa westchnął cicho. Liczył na bardziej tradycyjne ćwiczenia, ale zdawał sobie sprawę, że patrolowanie granic również było istotną częścią obowiązków wojownika.
— Bez obaw, jeszcze będziemy mieli czas na typowy trening — zapewnił go jego mentor, jak gdyby wyraz pyska niebieskiego dalej zdradzał wszelkie jego myśli.
Ruszyli, żegnając się ze znienawidzonymi cierniami broniącymi obóz przed światem zewnętrznym. Ani trochę nie czyniło to dla Srebrnego tego miejsca przytulnym, a tym bardziej czymś, co mógłby nazwać domem, do którego chciałby chętnie wracać.
Już po pierwszych krokach, zniecierpliwiony zaczął niemalże robić okrążenia dookoła towarzyszących mu wojowników. Rudy długo nie komentował jego poczynań, wręcz ignorował kocięce zachowanie. Dopiero potem cicho charknął, chcąc zwrócić jego uwagę.
— Co dzisiaj robimy? — zapytał Srebrzysta Łapa, próbując rozpocząć rozmowę, mając nadzieję, że ich spokojny spacer zrobi się wkrótce ciekawszy.
— Na razie idziemy na patrol — odpowiedział mu mentor, na co młody odwrócił pysk i przewrócił oczami. Już trzeci raz to słyszał i w pełni to już załapał. Czy nuda była jakimś rodzajem kary? Nie zrobił nic złego, jedyne co to wykazywał się brakiem cierpliwości, ale to wszystko. Hiacynt powinien się już do tego przyzwyczaić.
— Bez treningu? — dopytywał, lekko zaskoczony.
— Trening będzie potem — uspokoił go mentor.
Srebrzysta Łapa zawahał się przez chwilę. Potem, czyli jak tylko skończą patrol, czy jeszcze później, jak wrócę do obozu, odpoczną i ponownie wyjdą? Nie wiedział, na ile może dręczyć kocura milionem upierdliwych pytań, ale postanowił dać mu na chwilę spokój. Jedynie pokiwał w końcu od niechcenia głową.
Zmieszał w sobie uczucia. To wszystko dalej było dla niego wyzwaniem, ale w końcu zaczynał rozumieć, że aby osiągnąć swoje cele, musi poświęcić się treningowi i pracy. Westchnął głęboko, przytakując mentorowi za każdym razem, gdy ten kazał mu zwrócić uwagę na coś, co działo się w ich otoczeniu. Wiedział, że trudna droga przed nim, ale był gotów stawić czoła przyszłym wyzwaniom. Dreptał wolno, byleby ich spowolnić. Im dłużej byli poza obozem, tym lepiej.
Wokół panował spokój, a na granicach klanu nie zauważyli niczego, co mogłoby budzić w nich obawy. Mżyste Futro towarzyszył im w pierwszej części zadania, a gdy zaczęli kierować się z powrotem do obozu, rudy odchrząknął, przystając.
— W sumie to możesz wrócić już sam. — Skierował te słowa w stronę srebrzystego kocura. — My przejdziemy się od razu na trening — oświadczył.
Wojownik uśmiechnął się lekko, przytakując głową.
— Zrozumiałe. Powodzenia wam obu, a tobie w szczególności, młody — rzucił w kierunku ucznia, odwracając się i idąc w przeciwną do nich stronę. Z każdym przelotnym oddechem, stawał się coraz mniejszym punktem w zasięgu wzroku zielonookiego.
Srebrzysta Łapa wyczuł, iż Zwiędły Hiacynt spojrzał na niego z wyraźnym zainteresowaniem. Wiedział, że nadszedł czas na bardziej intensywny trening.
— To... co będziemy robić? — zagadnął pogodnie niebieski, przystępując z łapy na łapę, lekko ożywiony. Warto się było dzisiaj skupić. Czuł, że jeśli pokaże się z dobrej strony, to może i wkrótce porzuci uczniowski przydomek.
— Na razie sprawdzimy twoje zdolności w polowaniu na króliki.
Srebrzysta Łapa potrząsnął głową, choć tak naprawdę jedynym, za czym do tej pory ganiał, były wiewiórki. Zawsze na miejscu rudych stworzonek wyobrażał sobie pewnie irytujące go istoty z sąsiadujących w legowisku posłań, dzięki czemu pogoń stawała się ciekawsza.
Jako, iż burzaki słynęły z tych kicających stworzeń, wstyd by było, gdyby nie potrafił owego dorwać. Ostatnio miał problemy z koncentracją, ale teraz postanowił dać z siebie wszystko, chociaż miał na uwadze, że jego dobre chęci to za mało.
Zwiędły Hiacynt pokierował go w kierunku zarośli, tłumacząc, że w tamtym rejonie najczęściej idzie dorwać długouszne zwierzęta. Srebrzysta Łapa starał się podążać za swoim mentorem, próbując zachować ciszę i wypatrzeć pośród traw jakikolwiek kształt. Póki co wszystko dla niego było zielone.
Minęło kilka uderzeń serca, nim pierwszy szelest nie skupił ich uwagi. Dostał kuksańca w bok i kilka rad, które rudy powtarzał mu wielokrotnie. W tym momencie liczyła się jego szybkość. Teren był otwarty, więc nie musiał martwić się o drzewa na swojej drodze, w które mógłby ostro zaryć pyskiem. Co najwyżej potknie się o jakiś korzeń, ale na tę chwilę groziło to jedynie upokorzeniem w oczach rudego, oraz zwianiem potencjalnego posiłku dla któregoś z członków klanu.
Wyskoczył do przodu, gdy znalazł się wystarczająco blisko ofiary. Ta zareagowała na tyle szybko, by od razu zerwać się do biegu, pędząc niemalże na oślep przed siebie. Niebieski zawahał się na moment, co kosztowało go zwiększeniem odległości między nim a tym, co miał upolować. No nic, czekało go bieganie i gwarantowana w gratisie zadyszka.
Było trudno, ale nie poddawał się. Nawet w pewnym momencie nie był już w stanie zorientować się, gdzie był jego mentor. Czy czekał tam na niego, czy też biegł gdzież za nim — możliwości było wiele, ale miał wrażenie, że jest stale obserwowany, więc zakładał tę drugą opcję.
Pierwszy kicajek mu uciekł. Po prostu umknął z jego wzroku, a ten zwyczajnie poddał się i zawrócił do wojownika, który cały czas był blisko. Srebrzysta Łapa sądził, że na tym skończą ten dzień, ale zostało mu polecone, aby jeszcze raz spróbować.
Kolejne podejście również okazało się nieskuteczne. Jak i następne. Powoli tracił siły, łapy odmawiały mu posłuszeństwa, gdy raz po raz rzucał się w pogoń. Poduszki piekły go, ale gdy jakimś cudem jego szczęka zacisnęła się na karku zająca, poczuł euforię przechodzącą wzdłuż jego ciała. Przez chwilę miał wrażenie, że śni na jawie, ale zapach świeżej krwi zwierzyny uświadomił go co do realizmu tej sceny. Był dumny z siebie, choć wiedział, że to jedynie kwestia szczęścia, a nie wprawienia. Czyli, chcąc nie chcąc, musiał się jeszcze wiele nauczyć.
Podniósł swoją zdobycz i udał się do mentora. Był zmęczony, ale pełen determinacji. Upuścił stworzenie tuż przy łapach rudego, odsuwając się na krok. Starał się uspokoić ciężki i przyspieszony oddech.
— Wystarczy na dziś? — wyszeptał, niemalże błagalnie, nie marząc już o niczym więcej, jak o skryciu się we własnym posłaniu i śnie. Nie sądził, że da się go jakkolwiek wycieńczyć, ale Zwiędły Hiacynt najwyraźniej potrafił dokonywać "niemożliwego", nie pozwalając mu ani na moment się poddać. Ciekawe, czy miał go już po prostu dosyć i chciał jak najszybciej skończyć jego trening, czy rzeczywiście zależało mu na dobrze wyszkolonym uczniu? Srebrny starał się docenić podejście mentora jako wzmocnienie mu wytrzymałości i uświadomienie, że nie wolno się zbyt szybko poddawać, ale jednocześnie jego wnętrze pragnęło odpoczynku i miało serdecznie dosyć tego wszystkiego.
<Zwiędły Hiacyncie?>
[1258 słów]
[polowanie na króliki]
[polowanie na króliki]
[przyznano 30%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz