Kiwnął łbem, po czym wyszedł z obozu, tak jak brat chciał. Cieszył się, że myślał. Miał rację. Ktoś mógł ich usłyszeć, co mogłoby nie być dla nich zbytnio korzystne. Nie chciał w końcu skończyć na dywaniku u lidera i tłumaczyć się ze swoich knowań. Już i tak Komar budził w nim obrzydzenie oraz niechęć. Czekał na dzień, w którym ten stary dziad zdechnie i to Agrest zajmie jego miejsce.
Gdy oddalili się na wystarczającą odległość, usiadł przy jakimś krzewie, rzucając bratu zaciekawione spojrzenie.
— Jakiś czas temu podsłuchałem rozmowę Lukrecji i jakiejś kotki — oznajmił mu Pasożyt, ukrywając się wraz z nim przy roślinie. — Byli dosyć zdenerwowani. Mówiła mu coś o głupocie wplątywaniu się w tyle bliskich relacji i o tym, jak zaniedbuje obowiązki wojownika — zakończył dramatycznie.
Oho. Ojciec znów sobie sprowadzał jakieś laski? Miał nadzieję, że nie. Po tym co usłyszał, mógł dojść do wniosku, że ta osobniczka również nie chciała, aby Lukrecja dalej utrzymywał kontakt z... tą klifiaczką. No bo o kim innym mogła mówić? Arlekin łaził tylko za nią.
— Ciekawe... Czyli mówisz, że staruszek osłabł i nabrał tłuszczu? Kim była ta kotka? — dopytywał.
— Nie wierzysz mi? Szedłem załatwić coś w lesie i zobaczyłem, że z kimś rozmawia. Zatrzymałem się za krzykiem i słuchałem. Która to dokładnie była, to nie pamiętam. Miała jasną sierść — próbował sobie przypomnieć brat.
Nie tak, że mu nie wierzył. Dlaczego od razu pomyślał o czymś takim? Chciał tylko konkretnych informacji, które mogłyby nakierować go na tą wojowniczkę. Być może mogłaby im pomóc...
— Byłbyś w stanie ją rozpoznać w obozie? — zapytał, nie odpowiadając na jego obawy związane z niewiarą.
— Nie wiem. Musiałbym się im dokładnie przyjrzeć — stwierdził albinos. — Na co dzień nie interesuje się starymi babami.
No i to był błąd. Powinien interesować się klanem w takim stopniu, jakby to wszystko dotyczyło jego. Brat nie wiedział ile chodziło tutaj zdrajców, którzy tylko czekali, aby wbić im pazury w plecy. Komar przyprowadzał coraz to nowszych samotników czy też "zbiegów". Skoro klanowe koty ich wygnali, musieli mieć najwidoczniej powód. A teraz ich dom miał cierpieć, stając się przytułkiem dla szpiegów lub też różnej maści morderców. O nie... Nie pozwoli na to.
— To od teraz zwracaj bardziej uwagę na otoczenie. Gdybyśmy ją znali, mogłaby poświadczyć, że nasz ojciec to zgniłe jajo. A to już całkiem nieźle — mruknął. — Lub dowiedzieć się czy to jakaś przypadkiem jego kolejna... — Przewrócił oczami. — Nie podoba mi się to jak szlaja się po kątach, jak jakiś niewyżyty samotnik. Sądziłem, że ma jedną, a ty teraz mówisz, że być może i trzy!
— Spróbuję — obiecał Pasożyt. — To jest straszliwie zgniłe jajo. Ale jak mam być szczery, uważam tak od samego początku. Nigdy nie uznawałem go za kogoś godnego podziwu — wyznał, trzepiąc ogonem. — Co mu tak zależy na tych kotkach? To głupie.
— Tak... Zwłaszcza, że zadaje się z dzikusami i pchlarzami, a nie kimś go godnym. Musimy mu dać nauczkę. Przynosi nam wstyd i całemu Owocowemu Lasowi. — Trzepnął ogonem. — Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć. Mało kto uważa podobnie do mnie.
<Pasożycie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz