Po prostu musiała dotrzeć do obozu. Nie myślała nawet nad tym, co tak naprawdę stanie się kiedy tam dojdą, po prostu wtedy myślała, że jej problemy skończą się, może nawet prysną jak bańka. Kiedy jednak faktycznie przekroczyli wejście do obozu, wszystko zaczęło się toczyć jeszcze szybciej. Wokół słyszała zawodzenie kotów, inni z byli tak zszokowani, że nawet nie mogli się ruszyć. Kątem oka Pylisty Świt dostrzegła jak partnerka siostra Konwaliowej Rzeki, Brzoskwiniowa Gałązka rzuca się w jej stronę i wraz z matką, Złotą Melodią, zaczyna ją wylizywać. Tymczasem Burzowe Serce dawał już coś Ciernistej Gwieździe, w międzyczasie mówiąc coś jeszcze szybkim, nieco poddenerwowanym tonem do wojownika, który był w zasięgu jego słów. Za to łaciata przyglądała się temu z boku i czuła, jak łapy zaczynają się pod nią uginać.
- Wszystko w porządku, Pylisty Świcie? - Usłyszała jakiś zatroskany, cichy głos obok siebie i drgnęła z przerażenia, zdając sobie sprawę, że ktoś tu cały czas stał. Widząc jednak Drżącą Łapę nieco uspokoiła się. Przygryzła wargę przemilczając odpowiedź i koniec końców nie wyduszając z siebie żadnego słowa. Zamiast tego wpatrywała się w ekspresję kotki, która kierowała wzrok raz na nią, a raz na płaczący tłum - Co się stało, dlaczego...?
Pylista nic nie odpowiedziała, jedynie wypuściła ze świstem powietrze, a następnie poderwała się na równe łapy i ruszyła w stronę wyjścia z obozu. Kątem oka widziała jak Drżąca Łapa wpatruje się w nią z przerażoną miną, ale nie podniosła się. Wiedziała, że jej przyjaciółka chce być sama... i taka była prawda. Chciała sama upaść pod jedną z brzóz, sama utopić się w swoich własny łzach i sama łkać, czując, jak gdyby zaraz miały rozedrzeć się jej płuca. Po prostu płakała, leżąc nad jakimś drzewem, rosnącym na jednej z wielu łąk na terenach jej klanu. Czuła się równie samotna jak to drzewo, wylewając swoje emocje, które po chwili wraz z łzami wsiąkały w glębę. Mimo to jednak nadal trwały gdzieś w jej głębi. Namnażały się i wylewały w jeszcze większej ilości niż przed chwilą.
Nie wiedziała do końca ile tak leżała, ale kiedy w końcu wstała słońce już świtało. Wojowniczka polizała łapę i przejechała nią po pyszczku chcąc zatuszować to, że płakała. Nie mogła tutaj tak po prostu leżeć. Miała w klanie rodzinę. Prawdziwą rodzinę, która ją kochała. Nie chciała spojrzeć swojemu mentorowi w oczy, ale w końcu musiała to zrobić, prawda? Jej oczy ponownie się zaszkliły, ale tym razem zacisnęła je mocbo i wzięła wdech. Zaczęła zmierzać powoli do obozu, kiedy promienie słońca już gładziły jej futerko. Już z oddali wiedziała, że coś nie gra, ale tym razem nie była zdziwiona, poczułe jedynie jakieś uczucie żalu w środku. To właśnie teraz koty z Klanu Burzy grzebały swoją matkę, mentorkę, przyjaciółkę, koleżankę, a może po prostu jakąś dalszą znajomą - mimo to jednak nadal była członkinią klanu. Zielonooka nie chciała tego widzieć. Ostatnie czego w tamtym momencie pragnęła to zobaczyć jej sponiewierane, spopielone ciało.
Przygryzła wargę, a następnie syzbkim, ale nadal słabym krokiem weszła do obozu starając się nie patrzeć nawet w stronę obozu, w której odbywało się czuwanie. Czarno-biała chciała jakoś pocieszyć Czapli Potok, zrobić dla niego cokolwiek, aby ten nie czuł żalu spowodowanego stratą, ale zamiast tego jedynie milczała. Nie mogła zebrać się na to, aby podejść w jego stronę. Nie była nawet pewna czy po czuwnaiu lub może jeszcze później będzie w stanie spojrzeć mu w oczy. W końcu to ona była przy Konwaliowej Rzece, kiedy ta umierała. Mogła zrobić coś, cokolwiek, aby ją uratować! Przez myśl nawet jej przeszło, że równie dobrze piorun mógłby trafić właśnie w nią, ale starała się do wyprzeć z głowy. Nie. Spojrzała na swoje łapy strasznie zakłopotana nie wiedząc jak zareagować, aż w końcu ruszyła szybkim krokiem w stronę legowiska wojowników, zanim jednak do niego weszła dojrzała z oddali Bladą Łapę. Jednego z synów zastępczyni Klanu Buryz, dla nie jednak potomka Konwaliowej Rzeki tak jak cała reszta jego miotu. Przecież on również przeżywał jakoś tą żałobę, prawda? Chciała podejść, kiedy zdała sobie sprawę, że to dziwne, że nie czuwa przy swojej matce. Stwierdziła jednak, że pewnie tak jak ona nie chce widzieć jej pustego ciała, nieporuszająceg się i zimnego. Wpatrywała się w terminatora dłuższą chwilę, jak gdyby zapominając o swoim zamiarze, aż w końcu niepewnym krokiem podeszła do niego.
- Blada Łapo, ja... - Zaczęła cicho, wpatrując się w swoje łapy, kiedy kocur świdrował ją wzrokiem. Zastanawiała się co teraz krąży mu po głowie, ale nie potrafiła tego rozszyfrować. Stała tak więc chwilę w ciszy dopóty, dopóki nie dodała. - Ja, wiem, że to może brzmieć źle, ale mi przykro. Ona umarła, a mi jest tylko przykro... nie wiem w sumie co jeszcze mogłabym powiedzieć, w końcu nie mogę przeżywać tego tak jak ty--
Przerwała,zdając sobie sprawę, _e terminator wpatruje się w nią cały czas takim spojrzeniem co przedtem. Tak jakby kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego matka umarła... a może po prostu nie przeżywał tego tak, jak wyobrażała sobie wojowniczka? Pylisty Świt zmieszała się, zastanawiając się jak mogłaby do tego podejść w taki sposób, aby nie brzmiała nachalnie. Chciała po prostu szczerze mu pomóc, a przecież w ogóle się nie znali. Nadal wpatrywała się w swoje łapy, kiedy nagle usłyszała jakiś zgrzyt na twardej ziemi i wtedy dostrzegła, że terminator szura pazurami po ziemi. Zadrżała, przestraszona tym, że może go zdenerwowała czy coś, kiedy nagle dostrzegła jeszcze świeżą krew na jego pazurach. Właściwie to nie byłaby tym normalnie jakaś mocno zdziwiona, w końcu mógł wyjść na polowanie żeby ochłonąć, kiedy dostrzegła, że również reszta jego łap, a także pyszczek są delikatnie zabarwione na czerwono.
- Krew. - Skwitowała to, nawet niezdolna do wyrażenia zdziwiona. Te słowo w jej pyszczku brzmiało jak jakieś bezwartościowe stwierdzenie, zbyt zmęczona do chociażby ukazywania emocji w słowach, ale za to w jej oczach widać było, że jest zmieszana. - Rozszarpałeś coś, prawda? Z emocji? Złości? Nie wyglądasz jakbyś był zmartwiony śmiercią...
Spojrzała mu prosto w oczy, jednakże jej ciało drżało. Emocje z ostatniej nocy wylewały się z niej strumieniami i teraz, kiedy starała się zachować spokój, mimo to jednak stres wypełniał ją po brzegi. Ledwo utrzymywała się na łapach, ale mimo to stała prosto.
-...właściwie to też mam wrażenie, jakbym bie czuła już smutku spowodowanego śmiercią. Chyba za dużo już jej widziałam. Tutaj, za górami, bez różnicy. - Dodała jeszcze, prawie szeptem, ale mogła być pewna, że Blada Łapa to usłyszał. Te słowa nie były do końca skierowanego do niego, bardziej Pylisty Świt uświadamiała coś w sobie i mówiła do na głos, chcąc wszystko przetrawić. Faktycznie. Nie była smutna przez to, że nie zobaczy już nigdy Konwalii. Nie była też smutna przez to, że jakiś członek odszedł. Czuła tylko, jakby coś się zmieniło, a ona nie potrafiła tego naprawić. Ona. To ona nie potrafiła.
<Blada Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz