Słońce górowało na niebie, łagodnie ogrzewając ziemię. Jego promienie były jednak na tyle słabe, że nie potrafiły się przedostać przez korony drzew - mimo pory dnia pod baldachimem różnokolorowych liści panował więc półmrok. Parująca powoli rosa nadawała powietrzu nieprzyjemną wilgotność. Skryte w wysokich gałęziach ptactwo przerwało swoje trele, znużone ciepłem i duchotą, i tylko czasem dawało się usłyszeć ciche nawoływanie kukułki. Zdawało się, że cały las zgnuśniał i rozleniwił się; nawet zwierzyna leśna, ostatnimi czasy spędzająca całe dnie na gromadzeniu zapasów, ledwie szmerała w leśnym poszyciu.
Ten moment właśnie wybrała czwórka kotów na swoją wędrówkę. Vegetable i Meat prowadzili swoje dzieci przez gęstwinę z pewną podniosłością, można by rzec - ceremonialnie. Pysk buro-białego kocura miał dosyć ponury wyraz, za to jego partnerka niemal tryskała jakimś uroczystym entuzjazmem. Kocięta tej pary, czyli dwie małe, ładne koteczki, różniły się od siebie tak mocno, że obcemu trudno by było uwierzyć, że pochodzą z tego samego miotu. Ciałko jednej z nich, wyższej i smuklejszej, przyozdabiała sierść błękitno-biała; futerko drugiej, nieco bardziej korpulentnej budowy, stapiało się kolorem z listowiem, po którym stąpała, i poznaczone było prążkami. Różnice nie kończyły się jednak na wyglądzie - podczas gdy pierwsza koteczka, o wdzięcznym imieniu Świetlik, wędrowała tuż obok matki, z pyskiem niewyrażającym żadnej konkretnej emocji, jej siostrzyczka co i rusz wybiegała naprzód, dokładnie obwąchując każdy pniak i turlając się w wyschniętych liściach, a jej głośny śmiech niósł się echem po zaspanym lesie i dodawał mu nieco wesołości.
- Łaa! Mamo, co to za ptak? Patrz, ma kropki na brzuchu! - zawołała Owocek, bo tak było na imię małej rozrabiace, zatrzymując się nagle. Jak zaczarowana wpatrywała się w sporego biało-płowego ptaszka, żerującego kilka króliczych skoków dalej.
- To drozd, kochanie. - Zanim jej matka zdążyła dokończyć zdanie, buraska z głośnym okrzykiem ruszyła do ataku. Spłoszony drozd oczywiście odleciał z furkotem, zanim w ogóle znacząco się do niego zbliżyła, ale koteczce zdawało się to nie przeszkadzać. Przykucnęła i wystrzeliła w górę, wymachując krótkimi łapkami w stronę niedoszłej zdobyczy, która zdążyła już zniknąć jej z oczu. Wylądowała na ziemi z głuchym odgłosem, wzniecając przy tym burzę listków, i zaśmiała się.
- Szkoda, że nie ma z nami Skrzypka! Ciocia Pietruszka opowiada śmieszne historie, ale tutaj jest sto razy fajniej! Ale będzie nam zazdrościł, jak mu wszystko opowiem, kiedy wrócimy! - Nie odwracając wzroku od kawałka kory, którym właśnie zaczęła się bawić, dodała: - Właśnie, mamo, kiedy wracamy?
Vegetable przemilczała jednak to pytanie, nie odpowiedział również Meat, a sama Owocek w kilka sekund o nim zapomniała i przelała całą uwagę na radosne polowanie na liście.
***
Rozmowy rodziców z nowo napotkanymi kotami trwały już dłuższą chwilę. Siostrzyczki, pozostawione same sobie, siedziały na skraju dużej polany, wypełnionej całą rzeszą obcych kotów. Owocek nigdy wcześniej nie czuła się tak obserwowana - zdawało jej się, że z każdego zakątka łypie na nią para zagadkowych oczu - a liczba nieznajomych sprawiała, że pierwszy raz w życiu poczuła się onieśmielona. Wyjątkowo więc nie hasała wokoło, tylko siedziała niespokojnie obok swojej siostry, rozglądając się niepewnie po miejscu, w którym się znalazły. Las nagle przestał wydawać jej się wspaniały.
- Świetliku… - Nachyliła się w stronę ucha bicolorki, czując, że te wgapiające się w nie obce koty nie pogardziłyby wcale możliwością posłuchania ich rozmowy. Nie zamierzała im tego ułatwiać. - Co my tutaj robimy? Myślisz, że to ma jakiś związek z tym całym stawianiem się jakimiś kimsiami, o którym mówiła mama?
- Nie wiem - odpowiedziała równie cicho Świetlik - Ale chyba tak. Dlaczego te koty tak dziwnie na nas patrzą…?
- Może nigdy nie widziały kociaków? - zastanowiła się Owocek. - Albo to te całe lwy i lamparty, o których mówiła Marchewka… Jakie one są chude!
- Lwy i lamparty są o wiele większe i straszniejsze. A poza tym to tylko bajka. Ale faktycznie, są bardzo chude...
- Popatrz, tamten nie ma oka! - prawie krzyknęła bura, ale w ostatniej chwili opanowała się i ściszyła głos. Wskazała na jednego z obcych końcówką ogona, ledwie powstrzymując się przed drżeniem. Coraz mniej jej się tu podobało. - Świetliku… Nie mam pojęcia co się tu dzieje, ale coś jednak wiem. Te koty nas nie lubią…
Rzeczywiście, chociaż niektóre spojrzenia wyrażały tylko zdziwienie czy ciekawość, w większości kryło się zdenerwowanie, niechęć, a nawet ślady nienawiści. Owocek rozglądała się, coraz bardziej nieufnie, ale nigdzie nie mogła znaleźć ucieczki przed wzrokiem nieznajomych. Byli wszędzie, otaczali ją ze wszystkich stron… Pierwszy raz odkąd się urodziłą miała ochotę obrócić się i biec, biec przed siebie, jak najdalej od tego, co działo się w jej życiu.
Znajomy głos ojca wybawił ją od koszmaru. Odwróciła głowę, by znów dostrzec sylwetki ukochanych rodziców. Czym prędzej wstała i popędziła w ich stronę.
- Mamo! Tato! Wreszcie! Możemy już wracać? - zapytała błagalnie, po czym, przysuwając się do ojca, dopowiedziała cichutko: - Nie podoba mi się tutaj…
Tata miał się uśmiechnąć, popukać ją lekko ogonem po łebku i oznajmić, że wracają do domu. Miał ją pocieszyć i zapewnić, że dzielny Ogryzek-odkrywca poradzi sobie z wszystkim, co napotka na swojej drodze.
Nie miał unikać jej spojrzenia. Nie miał milczeć. To po prostu nie powinno, nie mogło się dziać. Coś było nie tak. Bura zastygła w przerażeniu.
- Tato…? - zapytała słabym głosem. Nikt jej nie odpowiedział; nawet szmer rozmów, który do tej pory niósł się po polance, zdawał się cichnąć. Odwróciła się. - Mamo! O co chodzi, wracajmy!...
- Kochanie… - Vegetable spróbowała roześmiać się uspokajajaco, ale przypominało to bardziej nerwowy chichot. - Ja z tatą teraz pójdziemy, ale wy zostaniecie tutaj… Przecież musicie stać się kimś, prawda?
- C-co? - ledwie słyszalnie wyjąkała kotka. Nie zrozumiała połowy z tego, co powiedziała matka - a może zwyczajnie nie chciała rozumieć. One… zostaną? Bez rodziców i Skrzypka? Z tymi kotami? To musi być sen, uświadomiła sobie Owocek. Mama nie powiedziałaby czegoś takiego.
- Czas się pożegnać - westchnął ktoś stojący za nią. Kiedy się obróciła, ujrzała starszego już kocura o zabawnym, biało-brązowym ubarwieniu. Kojarzyła jego głos: to z nim przed chwilą rozmawiali rodzice - albo mary w tym koszmarze, jak kto woli.
Mama pochyliła się nad nią i polizała ją po główce, mrucząc pożegnanie. Po chwili do koteczki podszedł ojciec. W jego oczach błyszczały łzy, jednak Owocek tego nie zauważyła tego - siedziała otumaniona, mechanicznie powtarzając pozdrowienia. Prawdę mówiąc, w ogóle widziała niewiele, niewiele słyszała, jakby wpadła w jakiś dziwny trans.
Nie wiedziała, co dzieje się dookoła; nie była nawet pewna, co dzieje się z nią samą. Trudno jej było logicznie myśleć. W głowie szumiały jej bezładnie skrawki wypowiedzi matki, które bezskutecznie starała się uspokoić słabnącym przeświadczeniem: To nie może dziać się naprawdę.
Zanim się obejrzała, stała już obok swojej siostry, której reakcja na to wszystko umknęła jej świadomości, tuż obok łap jakiegoś nieznanego jej kota. Teraz obcy zaczęli się zbliżać, a ich spojrzenia przybrały na intensywności; Owocek nie zwracała jednak na nich uwagi. Tym, w co wlepiła na poły nieobecny, tępy wzrok, były oddalające się sylwetki jej rodziców.
W jednej chwili jej złudzenia rozsypały się jak domek z kart. Choć ta sytuacja wydawała się zupełnie nierealna, to wszystko było zbyt żywe, zbyt prawdziwe. To nie sen. To rzeczywistość.
Oczy kociaka rozszerzyło przerażenie. Z natłoku myśli i informacji, które próbowały poskładać się w jej główce w jakiś sensowny obraz, wyłoniła się jedna i niemal zabębniła jej w uszach.
Jeśli teraz nic nie zrobi, straci swoich rodziców na zawsze.
- MAMO! TATO! - wrzasnęła z całych sił, znienacka wyrywając do przodu. Potknęła się i poturlała, ale po chwili znów była na nogach. Z tyłu dobiegły jej uszu nerwowe nawoływania, ale nie obchodziło jej to. Wszystko, czego chciała, to znaleźć się w domu, wtulona w ciepłą sierść matki czy ojca. - MAMO!
Vegetable nie odwróciła się, za to jej partner stanął i rzucił koteczce pełne bólu spojrzenie; on też tego nie chciał. To dodało Owockowi nadziei, jednak jej płomyczek zgasł tak prędko, jak się pojawił, kiedy kocur westchnął i podążył za ukochaną.
Przerażona bura zawołała jeszcze raz, ale nikt jej nie odpowiedział. Z tyłu dotarł do niej odgłos łap uderzających o liście i po chwili poczułana karku czyjeś poduszki, powstrzymujące ją przed dalszym biegiem. Wyrwała się i chciała ruszać dalej, ale znów potknęła się i upadła. Tym razem nie miała już siły wstać. Oczy zaszły jej łzami, ledwo przez nie widziała. Starała się podnieść i pędzić dalej, ale nie mogła. Z jej małego gardziołka wydobył się desperacki krzyk - mrożący krew w żyłach krzyk zrozpaczonego, sfrustrowanego dziecka. Ucichły wołania i rozmowy, ucichło kilka ptaków śpiewających swoje smętne pieśni, ucichły myszy buszujące w krzakach - las zamarł, jakby trwożnie zasłuchany w ten przerażąjący, płynący z głębi maleńkiego przecież ciałka wrzask. W końcu nawet i na to córce pieszczochów nie starczyło siły i jej wycie przeszło w urywany, rozpaczliwy szloch. Niemal rozpłaszczyła się na liściach, na które spływały jej łzy.
Ktoś - jakaś kotka - podszedł do niej i łagodnym głosem wymruczał pocieszenie; działanie zmysłów Owocka było jednak zbyt zmącone strachem i wyczerpaniem, by mogła rozróżnić słowa. Odruchowo wtuliła się w obcą sierść.
- Ja… Ja chcę do d-domu… - wyszeptała między jednym ciężkim oddechem a drugim, pociągając nosem. - D-do mamy…
Dlaczego nas to spotkało?...
<Świetlik albo ktoś z KW?>
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.W Klanie Klifu
Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.W Klanie Nocy
Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.W Klanie Wilka
Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.W Owocowym Lesie
Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.
Hmmmm… mogłabym?
OdpowiedzUsuń~Nathia (Cętka)
Oczywiście uwu
OdpowiedzUsuń~ Uchatka