Kolejny wschód słońca odpoczywała, oddalona kawałek od terytorium Klanu Klifu, na które w późniejszym czasie wstąpiła po wieczornym patrolu, aby zapolować przed drogą powrotną. Oczywiście, jako rasowy krętacz, zostawiła po sobie ślad, w postaci truchła zjedzonego już ptaka. Och, jak chciałaby zobaczyć minę Klifowego wypłosza, który je znajdzie! Niech wiedzą, że ktoś był na ich terenie. Ukradkiem wymknęła się pod osłoną nocy i ruszyła w drogę powrotną, z pełnym brzuszkiem. Nie była jeszcze pewna, czy pozostanie na stałe w Klanie Lisa, ale na razie nie był najgorszą opcją. Więc przez całą wędrówkę księżyca po niebie, aż do zanurkowania za horyzontem Nów przemierzała drogę powrotną do Klanu Klifu. Z uwagi na porę opadających liści wieczór był dość chłodny, a w dodatku zaczęło padać. Miała nadzieję, że patrol Klanu Burzy znalazł jej nienazwaną córkę, w innym razie ta na pewno już zginęła. Oczywiście, szylkretka nigdy nie przyznałaby się na głos do takowych rozważań w temacie bezpieczeństwa córki Księżycowego Pyłu. Kiedy dotarła do drogi Grzmotu robiło się coraz jaśniej, a jej oczy mrórzyły się. Ospale rozejrzała się, czy żadne monstrum nie planuje jej rozjechać, w końcu jednak stwierdziła, że nawet jeśli, to nic ją to nie obchodzi i ruszyła przed siebie. Bez większego problemu znalazła się po drugiej stronie i ruszyła w kierunku obozu. Nim jednak w ogóle do niego dotarła, jakaś czarna masa skoczyła na nią, przygniatając kocicę do ziemi. Potomkini Srebrnej Gwiazdy spojrzała z wrogością na... Owcę. Tego gówniarza, którego szkoliła Czereśnia.
— A tobie co strzeliło do tego pustego łba? — syknęła, mało przyjaźnie. Kocur przewrócił oczami na jej uwagę.
— Proszę proszę, kto to się ukazał. Już myśleliśmy, że tym razem naprawdę popełniłaś samobójstwo. Hmm, ale jeszcze nic straconego, prawda? — roześmiał się, a tortie miała ochotę rzucić ku się do gardła i rozorać je. Wiedziała jednak, że po pierwsze, jest wykończona drogą i porodem, a po drugie, takie zachowanie pochwalałaby Czysta Gwiazda, do której przecież Nów już nie należy. Która ją wyrzuciła i złamała jej niewielkie serduszko. Nie zrobi nic, co podoba się tej prukwie.
— Słuchaj, gówniarzu, jestem za bardzo zmęczona na twoje zagrywki. Złaź ze mnie, to może nie dosypie ci nic do pożywienia — warknęła poirytowana, wpatrując się weń hardym wzrokiem.
< Owca? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz