BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 maja 2018

Od Ciernistej Łodygi C.D Migotki

Nawet, jeśli posmutniała, to ciężko było to zauważyć, chociaż Rdzawa spojrzała nań znacząco. Wiedziała o Virusie, a Ciernista wiedziała, że ona wiedziała. Któż nie zauważyłby zniknięcia czarnego kocura o krótkich łapach?
Co prawda, były pieszczoch nie był oficjalnie jej uczniem, jednak tak właśnie go traktowała. Nadal nie była wbsyanie do końca poukładać sobie w głowie tego, że już go nie ma.
Och, ona. A co dopiero Brzoskwinia? Cierń widziała doskonale, że jej przyjaciółka mętnieje z dnia na dzień.
Po raz kolejny była tą silną. Zupełnie jak wtedy, gdy umarł Księżycowa Łapa. Zaczymało ją to męczyć, ale wiedziała, że nie może inaczej. Ktoś musi trzymać wartę.
— Nie, nie mam ucznia — odpowiedziała spokojnie — jedyne młodsze ode mnie koty w klanie to wy, oraz mój przyjaciel. Nie miałam okazji, aby zostać mentorką — wytłumaczyła spokojnie. Migotka zdziwła się lekko.
— Jedyne młodse? To ile masz Księżyców? — zapytała.
— Dwadzieścia — jedno słowo uderzyło nie tylko Migotkę, co zarówno Ciernistą, jak i Rdzawą. Zupełnie tak, jakby starsze kotki dopiero zdały sobie sprawę znprzemijania czasu. Jeszcze nie tak dawno temu Rdzawa krzyczała na nią, aby nie garbiła się, jak kulawy borsuk. A teraz? Teraz Ciernista Łodyga przyglądała się pyszczką dzieci tej butnej kocicy. Tak, wiele się zmieniło. Cierń została wojowniczką, a Rdzawa - matką. To było tak okropnie dziwne. I takie szybkie... Prawie, jakby ktoś machnął ogonem i przeniósł ją od punktu do punktu.
Szylkretka uśmiechnęła się blado, a na jej pyszczku pojawił się wyraz dziwnej nostalgii.
— Dwadzieździa? — powtórzyła koteczka — nie wyglądasz na taką starą.
Ciernista Łodyga zaśmiała się. Tak, dla niej też, w wieku trzech księżyców, kotka taka jak ona wydawałaby się stara.
— Wolnego, Migotko — burknęła rozbawiona Rdzawa — jeśli Ciernista Łodyga jest stara, to ciebie wychowuje emerytka.
Szylkretowa koteczka zaśmiała się perliście, słysząc owy komentarz. Po chwili pobiegła pobawić się ze swoim rodzeństwem.
— To tyle czasu... — westchnęła nad uchem dawnej uczennicy kocica.
— Owszem — przytaknęła z wolna Cierń — mam już zacząć mówić ci "babciu"? — zapytała, aby po chwili oberwać rudym ogonem w bok. Uśmiechnęła się lekko i otarła pyszczkiem o polik mentorki, obserwując jej dokazującą dzieciarnię.
~*~
Z zadowoleniem dzierżyła w pyszczku bażanta. Zawsze, gdy miała okazję schwytać owego ptaka, dawało jej to dziwną satysfakcję. A może po prostu była sentymentalna? Spokojnie stawiałankolejne kroki, wracając do obozu. Nie śpieszyło jej się, a wręcz przeciwnie, chciała iść tam jak najdłużej. Dawno nie miała okazji tak po prostu pobyć sama ze sobą. Przez moment nie udawać Klan Gwiazd wie kogo, a być zwyczajną, młodą, trochę zagubioną i zdołowaną kotką, jaką była w środku. W porównaniu do wielu kotów w jej klanie, była jeszcze dzieciakiem, a jej wzrost wcale w tym nie pomagał. Coraz bardziej tęskniła za Virusem i jego niziutką postawą.
W końcu jednak - dotarła, w eskorcie jesiennego wiatru, który delikatnie mierzwił jej futerko. Kątem oka dostrzegła grupkę kociaków, bawiących się w obozie.
Migotka się doczekała - pomyślała. Dzieci zostały wypuszczone do obozu, a teraz przebywała z nimi ich nieziemsko zachwycona babcia, Korowa Skóra. Cierń miała domysły, że to niezwykle rodzinna kotka po tym, jak zajmowała się Burzową Łapą, kiedy byli w żłobku, ale dopiero, gdy na świat przyszły wnuki jej ukochanego synka odkryła, co naprawdę znaczyła jej rodzinna odsłona. Ta kocica całe dni mogła spędzić, opiekując się swymi potomkami. Ciernista Łodyga nawet nie zauważyła, jak jedna z (już nie tak kuleczkowatych) kuleczek podbiegła do niej.
— Czo tam mas? — zapytała Migotka. Cierń spojrzała nań, zdziwiona.
— Szto? Baszuand — odparła, nadal dzierżąc swą ofiarę w ustach.
— Co mówisz? — zdziwiła się. Buraska położyła ptaka na ziemi, po czym powtórzyła płynnie i spokojnie.
— To bażant. Muszę go odnieść do stosu.
<Migotko?>

Od Jasnej Łapy (Kła) C.D Srebrnego Poroża

Przerażony uczniak zerknął niepewnie na przyjaciela. Nie był pewny, czy aby napewno nie porwie go prąd, lecz musiał spróbować. Powoli puścił się kamienia, lecz spanikował i całe szczęście, że obok był inny kamień. Płowy spróbował jeszcze raz. Woda blokowała jego łapy, lecz musiał się wydostać z tego piekła. Zebrał wszystkie swoje siły i zaczął machać swoimi łapami. Wpierw myślał, że nic to mu nie daje, lecz zauważył, że ląd znajdował się już trochę bliżej. Włożył w to jeszcze więcej siły, aż w końcu poczuł suchy grunt pod łapami.
- Widzisz? Udało ci się. - Powiedział Srebrne Poroże.
Jasna Łapa spojrzał za siebie w rzekę. Naprawdę, udało mu się! Przebrnął przez tą okropną toń. Nic nie szkodzi, że jest zmoczony jak pies, ale udało mu się pokonać lęk.
Trochę dalej zauważył Dębowe Futro, który najprawdopodobniej nabijał się z całej tej sytuacji. Mysi móżdżek. Sam pewnie da kiedyś jakąś plamę.

~TimeSkip~

Drzewa, jeszcze kiedyś Wielkie Drapaki, zrzucały swoje złociste korony na ziemię. Wszędzie roznosił się zapach wilgotnych liści, który Jasna Łapa uwielbiał. Aj, sorki. Teraz Jasny Kieł. Jego droga była kręta. Przez pieszczocha Szampana, dziecinnego Jasną Łapę, aż po mężnego wojownika Klanu Nocy, Jasnego Kła. Niedawno został mianowany przez Pierzastą Gwiazdę. W legowisku uczniów została jedynie Jagodowa Łapa. Nie kontaktował się z nią zbytnio, lecz i tak fajnie by było gdyby też już była wojowniczką.
Jagodowe Futro zlecił mu z rana polowanie. Jasny Kieł nie chciał iść na nie sam. Dębowe Futro odpada, Wrzosowy Kieł... Może lepiej nie? Postanowił pójść ze Srebrnym Porożem.
- Hej, Srebrne Poroże! - miauknął. - Wyjdziesz ze mną na polowanie?

< Panie Srebrny Rogaty? Taka buła wyszła :/ >

Od Rudzika C.D Małego Synka

Od momentu znalezienia dwóch martwych kotek na plaży minęło sporo czasu, ale Rudzik nadal nie mógł pogodzić się ze śmiercią matki, która razem z Wisienką, była najważniejszą osobą w jego życiu. Całkowicie zamknął się w sobie, i oprócz siostry, prawie z nikim nie rozmawiał. Dopiero po paru wschodach słońca zaczął wychodzić na treningi, wciąż jednak roztrzepany i jeszcze bardziej rozkojarzony niż zwykle. Dopiero kiedy Bluszcz przemówiła mu do rozsądku, krzycząc żeby wreszcie się obudził i zrozumiał, że każdy kiedyś umrze, trochę się rozchmurzył, a nawet zawstydził. Przecież jego rodzeństwo i Mały przeżywali teraz to samo, oni też stracili tego dnia ważne dla nich osoby, i podczas gdy czwórka rodzeństwa miała wciąż siebie, to Mały został sam, tracąc brata i siostrę. Rudzik starał się pocieszać ucznia jak tylko mógł, wymyślając różne tematy do rozmów i zajmując jego uwagę nauką, tak jak to mu poradziła Bluszcz. Dnie mijały im na intensywnych treningach, zarówno walki jak i rozpoznawania ziół, aż do pewnej nocy.

***

Płytki, jak zazwyczaj, sen Rudzika zaburzyła cicha krzątanina Małego, który przygotowywał zioła podróżne. Zaspany kocurek pomyślał, że coś mu się przewidziało, jednak młodszy uczeń wciąż usilnie starając się być cicho chodził między półkami i po chwili wyglądało na to, że był gotowy. Wziął wiązankę w pyszczek i na palcach wyszedł ze stodoły. Rudzik leżał jeszcze przez chwilę, starając się przeanalizować co się właśnie stało, zanim szybko przetarł oczy łapą i pobiegł za przyjacielem. Zrozumiał, że Mały udaje się w długą podróż, tylko nie wiedział po co. Czy chciał opuścić Klan Lisa? Udało mu się dogonić kocurka i przez chwilę starał się go śledzić, jednak zdradziła go uschnięta gałązka, na którą przypadkiem nadepnął. Młodszy uczeń szybko się odwrócił i ze zdziwieniem spojrzał na arlekina, który odwzajemnił niepewnie spojrzenie.
— M-mały? Gdzie idziesz? Chyba nie chcesz uciec z Klanu Lisa..? —Zapytał niepewnie Rudzik po chwili milczenia.
— Nie, Rudziku. Idę szukać Srebrnego... — miauknął cicho Mały, odwracając wzrok.
Starszy zaczął niepewnie grzebać w ziemi przednią łapą. Nie wiedział co odpowiedzieć. Spróbował przekonać przyjaciela, żeby jednak jeszcze się zastanowił, ale ten wyraźnie już podjął decyzję. Teraz pora na jego odpowiedź. Rudzik otworzył pyszczek, żeby ogłosić swoją decyzję przyjacielowi, jednak nic nie przychodziło mu na myśl. Było dużo za, ale jeszcze więcej przeciw. Cała ta wyprawa była niebezpieczna i bardzo ryzykowna, a nawet nie było pewności, że Srebrny żyje. No i Rudzik musiałby zostawić Wisienkę i resztę rodzeństwa samych na parę dni, na pewno wszyscy martwiliby się po tym co spotkało ich mamę. Z drugiej strony wiedział, jak bardzo Mały przeżywał utratę rodzeństwa, i jeśli istniała nadzieja na odzyskanie jego brata, nie zawahałby się wyruszyć. Poza tym pozwolenie uczniowi na pójście samemu do lasu było dosyć ryzykowne, z towarzyszem na pewno byłoby bezpiecznej, nawet jeżeli Rudzik był mniejszy i drobniejszy od Małego, to wciąż miał większe doświadczenie i był zdecydowanie bardziej ostrożny, co było przydatną cechą w podróży w nieznane. Kocur westchnął cicho i podszedł do Małego, biorąc od niego wiązankę ziół.
— Wezmę trochę dla siebie — wymruczał cicho i nie oglądając się za siebie ruszył niepewnym krokiem w stronę lasu. Mały był pierwszym przyjacielem jakiego zdobył (bo Wisienka była jednak jego siostrą) i zamierzał wspierać go mimo wszystko. Poza tym, jak wrócą i dostaną karę to przynajmniej będą siedzieć w tym razem.
Mały Synek uśmiechnął się i ruszył szybko za uczniem, zdradzając mu swój plan.

***

Zaczynało już świtać, kiedy wreszcie dotarli do lasu. Rudzik widział go z daleka wiele razy, ale po raz pierwszy miał postawić łapę między drzewami. Mały posłał mu pokrzepiające spojrzenie, po czym ruszył przodem, uważnie stawiając każdy krok pośród plątaniny korzeni i krzewów. Mniejszy szybko do niego dołączył i od razu uderzyło w niego mnóstwo nowych zapachów, w tym także zapachy innych kotów. Mimowolnie zjeżyła mu się sierść na grzbiecie i zaczął uważniej rozglądać się dookoła.
— Mały.. Jeżeli wyczuję, że ktoś jest w pobliżu to od razu zawracamy..
Mały kiwnął głową na zgodę, nadal skupiony na znalezieniu jakiejkolwiek ścieżki albo śladu obecności brata. W plątaninie różnych woni łatwo było się pogubić, jednak oboje nie wyczuł niczego, co wskazywałoby na obecność Srebrnego. Około południa zmęczony Rudzik poprosił o chwilowy postój, na co młodszy, również wyczerpany, chętnie przystał. Usiedli w cieniu starego dębu z rozłożystymi korzeniami i niewyspany Rudzik musiał powstrzymać się, żeby nie zasnąć. Młodszy kocur również co chwila ziewał, po nieprzespanej nocy pewnie padał z nóg, ale obydwoje zdawali sobie sprawę, że nie był to dobry moment ani miejsce na drzemkę. Zjedli już wszystkie zioła podróżne, ale Rudzikowi wciąż nieprzyjemnie burczało w brzuchu. Przez chwilę bił się z myślami, czy by nie zapolować, jednak mysz przebiegła mu przed nosem i to zaważyło na decyzji. Szybko skoczył i wbił swoje małe kły w kręgosłup ofiary, która nie zdążyła wydać nawet pisku. Rudzikowi najłatwiej polowało się na ptaki, ale myszy były na drugim miejscu, no i miały smaczne i delikatne mięso. Podzielił się z Małym, po czym zakopali resztki i ponownie wyruszyli w drogę. Nie minęło dużo czasu, kiedy uderzył w niego mocniejszy zapach paru kotów. „Patrol”, pomyślał, po czym zwrócił się szybko do Małego, który też uważnie zaczął wąchać w powietrzu.
— Myślę, że zapach dochodzi z prawej.. N-niedobrze, uciekajmy.
Przyspieszyli kroku, jednak wciąż czuli obecność klanowych kotów za plecami, a po chwili, kiedy usłyszeli głosy, zrozumieli że są ścigani. Mały spojrzał ze strachem na starszego kocurka, oczekując jakiegoś dobrego pomysłu, jednak ten miał pustkę w głowie.
— W nogi — syknął i zaczął biec na oślep przed siebie, pilnując jednak żeby się nie rozdzielić z przyjacielem.
Klanowiczom pomagała znajomość terenu, jednak Rudzik i Mały Synek wciąż mieli niewielką przewagę w odległości, starali się też co chwila zmieniać nieco kierunek biegu, utrudniając zadanie tropiącym. Po jakimś czasie, który wydawał się wiecznością w końcu udało im się zgubić pościg, a przynajmniej tak im się wydawało. Zaraz gdy zwolnili kroku zza krzaków niespodziewanie wyskoczyła nieznajoma kotka, która nie czekając na ich reakcję rzuciła się z pazurami na Rudzika i szybko przyszpiliła go do ziemi.
— Coście za jedni i co robicie na terenach Klanu Wilka?! — krzyknęła głośno szylkretka, wściekle machając ogonem.
— P-puść.. mnie — Rudzik zaczął się szamotać, próbując uwolnić swoją szyję i łapy spod pazurów kotki.
— Jesteśmy samotnikami i szukamy mojego brata, Srebrnego. Nie wiemy, że były to wasze tereny, przepraszamy — szybko powiedział Mały. — Powiedz nam tylko proszę czy widziałaś gdzieś tutaj zgubionego srebrno-białego kocurka, nawet dawno temu?
— Nawet jeśli nie chcieliście tu przyjść i faktycznie się zgubiliście, to polowaliście na naszą zwierzynę — wysyczała kotka. Rudzik przeklął w myślach swoją nieostrożność, mógł zakopać resztki. — A odpowiadając na twoje pytanie, nie, do naszego klanu nie przybył ostatnio żaden taki kociak.
— A inne klany? — nie ustępował uczeń.
— Niech pomyślę... — zamyśliła się kotka. — Wydaje mi się, że do Klanu Nocy mógł dołączyć jakiś czas temu kociak nieco podobny do ciebie, ale mogę się mylić.
Mały otworzył szerzej oczy i z determinacją podszedł do nieznajomej.
— Dziękujemy! Więc.. my już będziemy iść.
— Nie tak szybko — wymruczała kotka, wciąż trzymając Rudzika. — Pójdziecie teraz ze mną do liderki, żeby zdecydowała co z wami zrobić.
— C-co — wyjąkał przerażony Rudzik. — N-nigdzie nie idziemy! Puść m-mnie! — zaczął histerycznie się szamotać i drapać pazurami na oślep.
Z pomocą zaraz przyszedł mu Mały, rzucając się z boku na szylkretkę i swoim ciężarem zrzucając ją z mniejszego kocurka. "Uciekamy" rzucił szybko Rudzik, jednak zanim zdążył wykonać skok kotka już była na nogach i sycząc wściekle rzuciła się Małemu na plecy, przewracając go na ziemię. Szamotali się na ziemi, wznosząc w powietrze kłęby kurzu, przez który Rudzikowi trudno było znaleźć odpowiedni moment na atak, jednak w końcu zobaczył, że kotka odsłoniła na chwilę brzuch i skoczył szybko na nią, wgryzając się mocno w futro poniżej przedniej łapy. Kotka warknęła i odepchnęła szybko Małego tylnymi nogami, a mając wolne pole manewru zamachnęła się szeroko i z całej siły wymierzyła mniejszemu uczniowi cios w pysk, jednak ten na szczęście w ostatniej chwili zrobił unik. Pazury dosięgły jednak jego wielkiego ucha, które zaczęło mocno krwawić. Kocurek oszołomiony mocą uderzenia i bólem wpatrywał się przez chwilę w kotkę, zanim nie dostał drugiego uderzenia, tym razem celnego, w pysk. To była jego pierwsza walka na poważnie i nie wiedział jak się ma właściwie zachować. Wykrzywił pysk w grymasie bólu, czuł piekącą ranę po uderzeniu między oczy i krew skapywała mu do pyska, więc oblizał się szybko i wgryzł w szyję kotki, blokując przy tym swoimi łapami jej odpowiedniczki. Jak można było się domyślić, niewiele jednak tym zdziałał, bo przeciwniczka była dużo silniejsza i z łatwością go odepchnęła, przewalając Rudzika z hukiem na grzbiet. Mocny upadek spowodował chwilowy brak tchu, jednak w tym momencie Mały wgryzł się kotce w łapę, odciągając ją tym samym od ucznia. Rudo-biały kocurek szybko wyślizgnął się spod szylkretki i wyskoczył w górę najwyżej jak umiał. Kotka odwróciła się i z pewnym uznaniem spojrzała na ucznia. Jeśli chodziło o skoki, to mało kto mógł się z nim równać. Mały Synek, korzystając z chwilowej nieuwagi kotki mocno ją odepchnął i dołączył do uciekającego przyjaciela. Nie wiedzieli ile biegli, ale przestali dopiero gdy zabrakło im sił i boleśnie upadli na ziemię, dysząc ciężko. Rudzikowi lekko zamazywał się obraz przed oczyma, a rany na całym ciele szczypały i piekły. Spojrzał na Małego, który też miał parę zadrapań na ciele, po czym postarał się uspokoić oddech.
— P-przydałby się szczaw albo nawłoć. No i pajęczyny. Może coś jeszcze..?
Młodszy roześmiał się cicho, zaraz jednak zaczął kaszleć.
— Myślałem, że ze zmęczenia wypluję sobie płuca — zakaszlał jeszcze krótko. — Może nagietek.
— Tak, brawo — zaśmiał się nerwowo Rudzik. Nigdy nie miał dobrego poczucia humoru, bo był po prostu zbyt zestresowany na żarty. — O-oh, widzisz tamto przewalone drzewo? To tereny niczyje, wiem to od Bluszczu. Powinniśmy tam o-odpocząć.
Mały pokiwał chętnie głową i ułożyli się w cieniu drzewa, wkrótce też dwójka uczniów zasnęła wtulonych w siebie nawzajem.

<<Mały Synek?>>

Od Migotki C.D Ciernistej Łodygi

Słysząc wołanie mamy, położyła uszy po sobie, mając ochotę jak najszybciej oddalić się od norki.
- Zabesz mnie od mamy! Plosie! - szepnęła, sepleniąc i wlepiając wielkie, błękitne ślepka w ślepia kotki tak podobnej do taty. 
- Nie mogę, ona będzie się o ciebie martwić - odparła, a jej cierpliwość chyba dobiegała końca.
Właśnie w tej chwili obok nich pojawiła się szylkretowa kotka z rudym ogonem. Natychmiast podniosła niezadowoloną i zaskoczoną córkę. Migotka była wściekła. Jak Ciernista Łodyga mogła... zepsuć jej wspaniały plan?! Wtedy Mama delikatnie odłożyła ją na mech i wróciła do swej byłej uczennicy, zasłaniając swym ciałem wejście do środka.
- Uciekła że żłobka, prawda?
- Tak, włóczyła się sama po obozie...
- Dziękuję, że ją przyprowadziłaś. Zaczęłam się martwić... och, ten kociak kiedyś coś sobie zrobi! Wejdziesz?
- W sumie mogę.
Po tej rozmowie obydwie kotki weszły do norki. Rdzawy Ogon usiadła przy kociakach, energicznie wylizując Trzepotka, który marudził coś pod nosem.  Ciernista Łodyga natomiast przysiadła obok, z miłością w oczach obserwując maluchy przyjaciółki. Migotce jednak humor nie dopisywał. Podniosła wysoko ogon, wywaliła język i powędrowała w kąt żłobka, siedząc tam nieruchomo. Była BARDZO zła. Może zwiedziłaby więcej, ale akurat musiała spotkać wojowniczkę... kompletnie nie rozumiała jej dobrych intencji. Tymbardziej, że bura sama się jej przyznała, że też tak uciekała, gdy była kociakiem. Powinna więc rozumieć marzenia i chęci szylkretki. Mała stała tak jeszcze przez kilka minut, lecz słysząc radosne pomruki rodzeństwa nie wytrzymała dłużej. Odwróciła się nagląco i powędrowała w stronę ferajny. Usiadła obok przybyłej. Mimo wszystko ta lekko imponowała jej tytułem wojowniczki. Chciała dowiedzieć się od niej nieco o tym. Jeszcze raz spojrzała silnie w jej zielone oczy. Ciernista posłała jej uśmiech i miłe spojrzenie. 
- Jak tio jest... byc wojownicką? - zaczęła niepewnie koteczka.
- Cóż... to naprawdę wspaniałe. Jesteś samodzielna, możesz sama opuszczać obóz... trudno mi to opowiedzieć, ale to coś świetnego.
- Chce jusz byc wojownicką... - westchnęła.
- Ale ma to też minusy.
- Niemoszlile! - odparła zdziwiona.
- Możliwe, możliwe. Przede wszystkim musisz ciężko pracować, słuchać lidera... choć teraz też powinnaś go słuchać. Należy narażać nawet swe życie dla klanu, Pory Nagich Drzew są zimne i okrutne, nie możesz wtedy wtulić się w miłe futerko mamy ani zostać w cieple cały dzień... życie wojownika jest trudne i niebezpieczne, jednak warte poświęceń.
-  Dlatiego chce byc jusz wojownikiem! Dlugo tlwa zostianie nim?
- Możesz szkolić się ledwie 4 księżyce, ale też i nawet 14 księżyców. To zależy od twoich umiejętności, poświęcenia, posłuszeństwa oraz decyzji mentora. 
- Muse miec jakiekos supel mentola! Takieko jak ty albo mama!
Kocica uśmiechnęła się na tę pochwałę.
- A ty? Jestes jusz mentolem? Mas ucnia? - dodała.

Ciernista Łodygo?

Od Ciernistej Łodygi C.D Migotki

Buraska przez krótką chwilę obserwowała wyraźnie zakłopotanego kociaka, podczas, gdy Migotka próbowała wykrzesać z siebie jakieś wyjaśnienie. Przypominiało jej trochę własne, kocięce lata, gdy kotka nie dość, że uciekała z obozu, to jeszcze namawiała do tego rodzeństwo! Uśmiechnęła się blado, może z nutą smutku. To było takie... Odległe.
— Hmm. Czyżbyśmy się wymknęli? — zapytała, obracając głowę na bok. Mała drgnęła, a Cierń już wiedziała, że miała rację. W końcu, minęły księżyce od narodizn kociąt, a nadal żadne z nich nie włóczyło się luzem po obozie, chociaż mogła to być kwestia kwarty, lub dwóch. Czuła pewną satysfakcję, że nie należy już do grupy "młodzików" w ich klanie. Inne koty w końcu przestały traktować ją, jak dziecko. Teraz była wojowniczką.
— A nawet jeśli, to co? — burknęła nagle, o wiele pewniejszym głosem. Ciernista Łodyga musiała całą swoją siłę włożyć w to, aby się nie roześmiać. Tak bardzo przypominała teraz Rdzawą...
Prawie wszystkie ich dzieci ją przypominały. No, może Skra bardziej odpowiadała zachowaniem Cieniowi. Pewne siebie, ciekawskie istotki, walczące o swoje. Co to będzie, gdy zostaną uczniami?
— Twoja mama będzie się o ciebie martwić — wytłumaczyła — nie chcesz, aby się martwiła, prawda?
Migotka z wolna pokiwała głową. Oczywiście, że nie chciała. Rdzawa dawała jej ciepło, miłość, pokarm... Coś w niebieskich oczach Migotki komunikowało jednak, że nie zamierza tak łatwo odpuścić. Nie teraz, kiedy udało jej się wymknąć.
— To tylko chwila, nie zauważy — powiedziała, unosząc pewnie wzrok w kierunku Ciernia. — Więc daj mi spokój i pozwól zwiedzić obóz!
Pręgowana pokręciła przecząco głową, uśmiechając się. Czy wszystkie kociaki takie są?
Nie.
Ćma nigdy taka nie była. Ćma była cichutka i usłuchana. Nadal jest.
— Będziesz mieć jeszcze na to czas — powiedziała Ciernista Łodyga, po czym chwyciła ją za kark. Poczuła jej mięciutkie futerko i w jej serduszko ukuła fala bólu. Maleńka, niewinna... Zupełnie tak, jak Virus.
Zmrużyła oczy.
Przestań żyć tym, co było.
— Hej! Puszczaj mnie! — zawołała koteczka. Cierń jednak nic nie poszła z małą w miejsce, gdzie znajdował się żłobek. Już miała wejść do środka, kiedy... Odłożyła zaskoczonego kociaka na ziemię.
— Zanim będziemy, zdradzę Ci sekret — mruknęła — jako kociak też bardzo często uciekałam z kociarni. Nie lubiłam ciemności w niej, ani faktu, że nie ma tam co robić? Ale niedługo mama i tata zaczną wypuszczać was przed kociarnię. Wystarczy tylko poczekać.
Mała już miała coś powiedzieć, gdy do uszu kotek doszło nawoływanie Rdzawej.
— Migotko? Migotko?

<Migotko?>

Od Migotki

Obudziła się rano, jak zwykle. Nic ciekawego. Podeszła do matki, chcąc napić się mleka, lecz ta delikatnie odsunęła brzuch, przez co, zamiast do niego, Migotka 'przyssała' się do mchu. Wyglądało to komicznie, jednak małej nie było do śmiechu. Odczepiła się, spoglądając z wyrzutem na Rdzawy Ogon. Tak właśnie okazało się zwać 'Ciepło'. Byli jeszcze Ziółko (no wiadomo!) Skra, Światełko i Trzepotek. Lecz to nie było teraz ważne. W tym momencie najważniejszym był fakt, że nie mogła napić się mleka! 
- Jeśtiem głotna - mruknęła. - Flacego ne moge mleka?
- Powinniście jeść już stały pokarm - zamruczała łagodnie w odpowiedzi.- Próbowałaś już myszki, prawda?
- No tiak...
- W takim razie zaraz przyniosę ci i twojemu rodzeństwu smaczne jedzonko. Poczekaj chwilkę i nie wychodź ze żłobka!
- Diobsze!
Szylkretowa kotka liznęła córkę i powoli wstała. Migotka z lekkim przygnębieniem  spojrzała, jak ta znika w wyjściu z jamki. Narazie nie można było jej tam wychodzić. A tak bardzo chciała zobaczyć świat poza ciasną i duszną kociarnią... Na zewnątrz musiało być naprawdę wspaniale! Och, ile by dała, żeby to zobaczyć... Ale... może na chwileczkę... Tylko wychylić nosek... już chciała potruchtać w stronę wyjścia, gdy... Na jej nieszczęście Ziółko się obudził.
- Kcie fet mam?! (Gdzie jest Mama?!) - krzyknął przeraźliwie z typowym dla siebie seplenieniem, przy okazji budząc resztę kociaków Rdzawego Ogona.
Koteczka syknęła, rozumiejąc, że teraz nie ma szans na wymknięcie się.  Mimo to, postanowiła skorzystać z okazji i pokazać bicolorowemu bratu, jaka to jest mądra i wszechwiedząca.
- Mamia posila po myski dla nas. Mówila mi! - Przy drugim zdaniu wypięła dumnie pierś.
Akurat w tej chwili do żłobka weszła znana wszystkim obecnym, kochana kotka. W pysku trzymała coś nieco długiego i znacznie większego od myszy. Dokładniej, to trzymała dwie takie rzeczy. Zamruczała, gdy Ziółko natychmiastowo wtulił się w jej łapy z radością w oczkach. Potem spokojnie położyła to coś na ziemi.
- Co to? - mruknął wyniośle Trzepotek.
- Króliki. Też są do jedzenia, ale są większe od myszy i smakują zupełnie inaczej. Zresztą, zaraz sami się przekonacie. Króliki to podstawowy pokarm wojowników Klanu Burzy, więc, jeśli chcecie nimi zostać, musicie nauczyć się jej jeść. 
Po tej krótkiej przemowie Rdzawy Ogon odsunęła jedną z ofiar za siebie, a drugą podzieliła na mniejsze kawałki i dała swoim pociechom. Migotka nie myślała wiele - w końcu to jedzenie prawdziwych wojowników - natychmiast zaczęła gryźć maleńkimi kłami. Było naprawdę pyszne! Chyba nawet lepsze od myszy. Kątem oka spojrzała, jak reszta rodzeństwa wraz z matką powoli i w spokoju wbijają zęby w pokarm. Nie rozumiała tego. Jak coś tak pysznego można było jeść tak powoli? Co za tym idzie, szybko skończyła jeść i pozostało jej tylko nudne przypatrywanie się temu, jak to jedzą jej mama i rodzeństwo. Ogólnie, Migotka w tym rodzeństwie nie widziała nic interesującego. Oprócz Ziółka oczywiście. Nikt nie miał pojęcia dlaczego  (nawet sama Migotka) się go uczepiła. Ale jej się to podobało, kocurkowi niekoniecznie. W każdym razie, w bracie nie podobało jej się to, że był dość strachwily i beczał za każdym razem, gdy Rdzawy Ogon opuszczała kociarnię. Co prawda koteczka też tego nie lubiła, ale głównie z powodu faktu, że Mama opuszczała żłobek, kiedy tylko chciała, a ona nie mogła! Och, musi zobaczyć świat na zewnątrz... położyła uszy po sobie i rozejrzała się. Wszyscy dalej jedli, dorosła kocica mruczała coś do Skry. Na Migotkę nikt nie zwracał uwagi. A gdyby tak... zaczęła po cichutku stąpać i przemknęła się za mamą. Gdyby ona ją zauważyła, byłyby kłopoty. A co dopiero, gdyby przyłapało ją rodzeństwo... co chwila się obracała, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Jeszcze parę kroków... i wystrzeliła jak z procy. 
Od razu uderzyło ją zimne powietrze. Nie było co prawda aż tak zimno, ale dla kociaka zawsze żyjącego w przytulnej  norce był to duży szok termiczny. A świat wyglądał... niesamowicie. Choć był dziwny - żółty, brązowy i pomarańczowy... A podobno był zielony... kotka odszukiwała w myślach słów Rdzawego Ogona, które by o tym mówiły. A, no tak! To była Pora Opadających Liści. Upewniwszy się, że nikt jej nie widzi, kotka poczęła zwiedzać obóz Klanu Burzy. Jej oczom ukazały się norki, ostrokrzew i wielki, płaski kamień z zagłębieniem. To wszystko zapewne było legowiskami. A może czymś innym?... Obóz otaczało podwyższenie terenu, a on sam mieścił się w dobrze ukrytym zagłębieniu, czego jednak nie mogła stwierdzić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że nagle coś musnęło ją z tyłu. Stanęła jak wryta i niepewnie się odwróciła. Jej oczom ukazała się drobna, pręgowana kotka. Migotka ją skądś znała... Tylko skąd? No tak, całkiem niedawno ich odwiedziła. I miała na imię... Ciernista Łodyga! I była kiedyś uczennicą jej mamy. To jednak nie zmieniało faktu, że ta cała Ciernista Łodyga wszystko jej popsuła.
- Jeden z kociaków Rdzawej? - miauknęła delikatnie.  - Gdzie reszta? Mama pozwoliła ci wyjść?
- N-No bo j-ja... j-ja... - jąkała się,  a inne słowa nie mogły przejść jej przez gardło.

Ciernista Łodyga?

Od Światełka

Do niedawna do Światełka docierało jedynie ciepło. Pochodziło z bliżej niezidentyfikowanego obiektu, który, jak szybko stwierdziła, po ugniataniu łapkami dawał jej się napić sycącej cieczy. Oprócz mleka i dotyku tego wielkiego czegoś odczuwała jeszcze czasem niemiłe pacnięcia, które zawsze spadały na nią z niedającego się przewidzieć kierunku. Nie znała zupełnie świata poza tym wszystkim, nie czuła więc żadnej potrzeby zmiany - ale ona nastąpiła. Zaczęło się niewinnie - od śmiesznych, niewyraźnych odgłosów, które kotka nazwała bum-bum, bo takie właśnie, w jakiś sposób kojące uderzenia słyszała prawie cały czas. Pewnego jednak dnia Światełko, tuż po przebudzeniu z drzemki, poraziło jakieś nowe, nieznane wrażenie. Było tak bardzo dziwaczne, że aż - to się stało samo! - kotka otworzyła ślepka. Natychmiast zalała ją fala odczuć, tak wielka i zaskakująca, że aż z powrotem zacisnęła powieki. Odczekała chwilę. I znów je otworzyła.
Po paru dniach zrozumiała, że to rzecz naturalna. Na dodatek okazało się, że dostarcza wielu informacji o otaczającym ją świecie. Ten duży, karmiący cosiek z szorstką częścią nazywał się 'mama', co w zasadzie było Światełku obojętne; kiedy jednak dotarło do niej, że rozpychający się przy jedzeniu, hałaśliwy i szturchający element to te kulki wokół, to aż się w niej zakotłowało. Zamrugała wtedy szybko i ten kłębek w środku jakby się zwinął. Nie potrafiła określić, czym on był - wiedziała, że to coś nieprzyjemnego, ale teraz już nie chciało wyjść na wierzch. Czuła, że to dziwne i chyba nie powinno tak być, ale cóż. Nie mogła się zresztą dłużej zastanawiać, bo w pobliżu właśnie pojawiło się nowe wielkie stworzenie, a te beznadziejne kłębki futra obudziły się i zaczęły - a jakżeby inaczej! - piszczeć i przepychać się. Niektóre chyba próbowały nawet robić odgłosy jak wielkie stworzenia, ale coś im nie szło. Zdegustowana Światełko popełzła bliżej do mamy i wtuliła się w nią jak najmocniej, jednocześnie uważnie taksując świat spojrzeniem. Czy hałaśliwe istoty zrobią wreszcie coś ciekawego?

Rodzeństwo, a może jakiś 'wielki stwór'?

30 maja 2018

Od Czereśni

Po tej rozmowie z Sarną, Czereśnia czekała dalej na mianowanie, odliczając księżyce i mając nadzieję, że zostanie wraz z siostrą szybciej mianowana niż Oset. Przecież to był wstyd, jakby kocurek został przed nimi mianowany no i wtedy miał jeszcze większę ego niż pewnie ukochany kuzyn Czereśni, Srebrny,którego koteczka miała zamiar kiedyś odnaleźć. W końcu musiała wiedzieć co się z nim dzieje, wtedy może każdego dnia by nie zadręczała się czy dobrze zrobiła, będąc cicho, gdy odchodził. Z tymi myślami żyła całe dnie, dopóki nie usłyszała, a raczej podsłuchała rozmowy Sarny z Srebro, że w końcu zostanie mianowana. Słysząc te słowa na jej pyszczku pojawił się uśmiech, a mówiąc siostrze co się dowiedziałam, nie mogła przestać skakać z radości. Tyle na to czekała, a niedługo miało się to spełnić. W jej głowie pojawiały się myśli,że wreszcie nie będzie uważana za dziecko i będzie mogła wyjść spod czujnego oka matki, ale też ciekawiła się kto zostanie jej mentorem. Chciała, żeby okazał się mądrym i silnym kotem, który niczego się nie boi, a nie jak jej wujek, Zając co własnego dziecka się boi. W sumie Czereśnia nie umiała go zrozumieć, bo fakt Oset był małym irytującym egoistą, ale przecież to był jeszcze kociak. Co on niby miał zrobić? Zamiauczeć i obrażony pociągnąć swojego rodziciela za ogon? Z tymi myślami Czereśnia udało się do swojego kuzyna.
-Ej młody, wiesz kto zostanie niedługo mianowany? Bo na pewno nie ty -oznajmiła dumnie i chociaż nigdy, by się do tego nie przyznała to chciała się z nim trochę podroczyć, w końcu ktoś musiał zająć się tym rozpuszczonym kocurkiem i pokazać, że nie jest najważniejszy na świecie.

<Oset?>

28 maja 2018

Od Pierzastej Gwiazdy

Kocica z trudem wdrapała się na leżące na ziemi drzewo i popatrzyła z góry na obóz. To, w jak szybkim czasie jej klan urósł do takich rozmiarów cieszyło ją. Jej wargi drgnęły ku górze, a widząc bawiące się przed kociarnią kocięta i obserwującą je Żurawinowy Krzew, poczuła w sercu znajome jej ciepło. Jednak to uczucie za chwilę zastąpił ból w całym ciele, który Pierzasta Gwiazda miewała w ostatnich dniach bardzo często. Grymas na pyszczku i jej lekkie zachwianie się zaniepokoiło przechodzącą obok Rybi Ogon.
— Pierzasta Gwiazdo, nie wyglądasz za dobrze — zauważyła. — Czy czujesz się źle? Pójdę z tobą do Dryfującego Obło– nie! Przyjdę z nim tu i cię zobaczy — mówiła, a w jej głosie z każdym słowem wzrastało zmartwienie o przywódcę. — Pora opadających liści nie oszczędza, a co dopiero będzie w porę nagich drzew? Mam nadzieję, że to nie jest kaszel i wyzdrowiejesz z tego! Dryfujący Obłok jest bardzo dobry w leczeniu, ale ty to chyba wiesz, Pierzasta Gwiazdo, bo gdy ja byłam u niego to dał mi coś do jedzenia i brzuch od razu przestał boleć. Nie było to dobre, ale ważne, że zadziałało, bo ból tak mnie rozrywał od środka, że– — kocica o krótkim, czarnym futrze przerwała jej.
— Nie martw się o mnie, bo nic mi nie jest — powiedziała, a następnie się wyprostowała, i by podkreślić te słowa uśmiechnęła się krzywo do Rybiego Ogona, co ta chyba przyjęła, bo odeszła od Pierzastej Gwiazdy i usiadła przy Bursztynowej Bryzie, liżąc go po poliku na przywitanie.
Gdy do Pierzastej Gwiazdy dotarło to, w jakim celu tu przyszła, rozejrzała się, a upewniona, że kot, którego ceremonię zaplanowała na dzisiaj jest w obozie, wydała z siebie głośnie miauknięcie i zaczekała, aż Klan Nocy zgromadzi się u jej łap. Polizała futerko sterczące jej na piersi, a następnie zwróciła się w stronę siedzących przed nią kotów.
— Do grona wojowników dołączy dziś nowy kot — oznajmiła, a swój wzrok zatrzymała na siedzącym z tyłu Jasnej Łapie. — Jasna Łapo, wystąp.
Kocur o krótkim, płowym futerku z białymi plamami podszedł do leżącego na ziemi drzewa i uniósł swoją głowę, by spojrzeć Pierzastej Gwieździe prosto w oczy. Zauważyła, że uczeń z lekka dygocze, ale stara się, by nie było tego po nim widać, bo wiedział, że nie był w Klanie Nocy mile widziany. Ona widziała w nim potencjał na dobrego i lojalnego wojownika, a gdyby ktoś zapytał ją o to, z jakiego to powodu, to by mu nie odpowiedziała, bowiem i ona tego nie wiedziała. Miała nadzieję na to, że pod okiem jej syna – Wrzosowego Kła – nauczy się, w jaki sposób żyć w tym klanie – i nie myliła się. Wojownik o długim, czekoladowym futrze nie był kotem o łatwym usposobieniu i z pewnością Jasnej Łapie było z nim trudno, a jednak wytrzymał te kilka księżyców na treningach z Wrzosem, co było dla Pierzastej Gwiazdy potwierdzeniem jej myśli i przypuszczeń. Był to kocur, który miał w sobie energię do działa. Mimo, że jego start w Klanie Nocy nie był łatwy, nie poddał się i pokonywał te przeszkody, które mu stawiała większość kotów z tego klanu, a dzięki temu zyskał w oczach Pierzastej Gwiazdy.
— Wołam do moich przodków, by spojrzeli na tego ucznia! — zaczęła. — Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.
Jasna Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam! — wyrzucił z siebie, a widząc, że nie czuje się dobrze, gdy oczy kotów z Klanu Nocy są na niego skierowane, Pierzasta Gwiazda kontynuowała.
— Z mocy Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Jasna Łapo, od tej pory będziesz znany jako Jasny Kieł. Klan Gwiazdy ceni twoją odwagę i wytrwałość, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Nocy!
Kilka z kotów siedzących na środku obozu wykrzykiwało jego nowe imię, i choć nie było ich wiele, to na pyszczku Jasnej Łapy pojawił się uśmiech. Był z siebie dumny i z tego, co udało mu się osiągnąć w czasie tych dziesięciu księżyców.
Pierzasta Gwiazda ogłosiła, że to koniec tej ceremonii, a następnie zeskoczyła z pnia i zaczęła iść w stronę legowiska, w którym to przebywał ich medyk. Myślała, że bóle, które przez ostatnie kilka dni się nasilały, miną, ale myliła się i wiedziała, że powinna iść z tym do Dryfującego Obłoku. Skoczyła w stronę dziupli w drzewie i zaczepiła się pazurami o korę, a następnie wspięła się po niej, i choć jej skok nie był tak dobry jak kiedyś to udało jej się po kilku uderzeniach serca wejść do legowiska. Usiadła na kawałku mchu i wbiła swoje spojrzenie w Dryfujący Obłok. Kocur o niebieskim futrze i wywiniętych do przodu uszach popatrzył na nią ze znużeniem w oczach. Chwilę mu zajęło to, by dojść do tego, że Pierzasta Gwiazda nie jest tu dla przekonania go do ucznia, a więc po kilku uderzeniach serca zbliżył się do niej usiadł przed nią. Zachęcił ją do mówienia skinięciem swojej głowy.
— Od kilku wschodów słońca miewam bóle w całym ciele — powiedziała. — Na początku było to raz na dzień, a teraz zdarza się to nawet do kilku razy — dodała, a następnie w ciszy oczekiwała na to, co jej powie medyk.
Dryfujący Obłok nic jej nie odpowiedział. Zerknął na składzik z ziołami, a gdy to zrobił, mruknął coś pod nosem i chwycił w pyszczek dwa ziarenka o czarnym kolorze i podał je Pierzastej Gwieździe.
— Zjedz — polecił.
Kocica o krótkim, czarnym futrze zrobiła to, a po chwili wróciła swoim wzrokiem do kocura. Owinęła ogon wokół łap i spojrzała na niego wyczekująco. Miała nadzieję na to, że Dryfujący Obłok będzie chciał z nią porozmawiać.
— O co chodzi? — zapytał ją, marszcząc nos. — Jeśli chodzi ci o ucznia, to– — urwał w połowie zdania, widząc, że Pierzasta Gwiazda kręci swoją głową.
— Jak myślisz – kogo Jagodowe Futro by wybrał na swojego zastępcę? — zapytała z dozą zaciekawienia w głosie.
— Co to za pytanie? — mruknął, nie wyglądając na zadowolonego z tego, że musi z kimś rozmawiać o czymś, co nie jest związane z leczeniem. Widząc, że Pierzasta Gwiazda oczekuje na nie odpowiedzi, wypuścił ze świstem powietrze z nosa i popatrzył w bok. — Nie jest to za miły typ, a więc myślę, że jego zastępcą by był ktoś, kto jest do niego podobny.
— Na przykład?
Dryfujący Obłok spojrzał na Pierzastą Gwiazdę, nie wiedząc, z jakiego to powodu jej zależy na tym, by odpowiedział.
— Jastrzębi Szpon — rzucił od niechcenia, a kocica kiwnęła mu swoją głową. — Dlaczego o to pytasz?
— Z ciekawości — odpowiedziała, a następnie wbiła pazury w korę i wypięła grzbiet do góry, przeciągając się i ziewając.
— Boli? — zapytał ją.
— Mniej.
— To znaczy, że mak działa — stwierdził. — Idź i się prześpij, bo zaśniesz na środku obozu i będę musiał cię wciągać do legowiska — dodał i wrócił do układania w stosiki rośliny.
Kąciki u jej warg drgnęły ku górze. Wywnioskowała, że Dryfujący Obłok miał w tej chwili lepszy humor niż w momencie, w którym tu weszła, a więc na spokojnie mogła go opuścić i udać się do swojego legowiska. I tak jak pomyślała – tak zrobiła. Wyszła z dziupli, uprzednio go żegnając, a następnie skierowała swoje kroki do leżącego na ziemi pnia, pod którym to zamierzała uciąć sobie drzemkę.

Zawilec!(Samotnik)

Zawilec | Samotniczka

Od Różanej Sarny

Wstałam dziś bardzo wcześnie. Obudziły mnie promienie słońca, które raziły mnie w oczy. Wstałam i wyszłam z norki, która obecnie była moim domem. Przeciągnęłam się w jedną i drugą stronę, wyprostowałam łapy i ziewnełam.  Postanowiłam pospacerować w poszukiwaniu pożywienia. Gdy tak przechadzałam się po lesie, moim oczom ukazała się nieduża polana, na której był mały staw. Podeszłam bliżej stawu i popatrzyłam w wodę, w wodzie widziałam swoje odbicie i pływająca rybę. Nagle zaburczało mi w brzuchu, wtedy do głowy wpadł mi pomysł. Pomyślałam, że mogłabym złapać tą rybę. Wsadziłam łapę do wody, gdy poczułam, że coś w niej mam, zacisnęłam łapę i szybko wynurzyłam. W łapie była ryba, odłożyłam ją na ziemię i zaczęłam jeść. Był to pierwszy mój taki posiłek, więc dziwiłam się tym nietypowym smakiem. Gdy już zjadłam wyruszyłam w dalszą drogę. Weszłam w głąb lasu. Na początku nic ciekawego tam nie widziałam, dopiero później w oddali zobaczyłam grupę kotów, chociaż nie byłam do końca pewna czy są to koty. Gdy podeszłam bliżej ich, jeden z nich mnie zauważył. Trochę się zaniepokoiłam, gdy do mnie podszedł.
- Kim jesteś i co tu robisz? - popatrzył na mnie groźnie.
- A ty jak masz na imię? - zawsze dla pezbieczeństwa wolałam wiedzieć jak nowopoznana osoba ma na imię.
- Jestem Milcząca Gwiazda. - mruknęła.
- A ja Różana Sarna. Spaceruję po lesie, a ty co tu robisz? - spytałam się kotki, która wyglądała trochę na groźną.

<Milcząca Gwiazda?>

27 maja 2018

Nowy członek Klanu Gwiazdy

SZELESZCZĄCY LIŚĆ
Powód odejścia: Decyzja właściciela/administracji
Przyczyna śmierci: Postrzelenie z strzelby przez dwunoga/wykrwawienie się

Od Spienionej Fali CD

Błyskawica zaczął lustrować ją zielonymi oczami.
- Lubię cię, Pianko. - wypalił bez ogródek. Kocica otworzyła szeroko oczy. - Oh, czyżbyś nie polubiła mojego towarzystwa? -zapytał po chwili skruszony, ale w tym zdaniu czaiła się ironia.
- Nie, ja też cię lubię, ale jeszcze nie spotkałam kogoś tak bezpośredniego.
- Oczywiście, że spotkałaś.
- Co? A kogo niby? - dopytywała się.
- Swoje odbicie w tafli wody - parsknął śmiechem, przyciskając łebek do boku Spienionej Fali i śmiał się, wtulony w jej krótkie futro. Do odgłosu stłumionego śmiechu szybko dołączyła się i kotka, chichocząc. Długowłosy oderwał swoją głowę od kocicy. - To co, dostanę odpowiedź? Lubisz mnie?
- Yyyy... - bąknęła. Bardzo polubiła kocura, ale mimo to wiedziała, że tak naprawdę w ogóle nie powinna z nim rozmawiać, a jedynie krótko poinstruować, by się tu nie zapuszczał. Było jej tak szkoda Błyskawicy, błyskotliwego i szczerego do bólu samotnika, którego największym marzeniem było zostanie prawdziwym klanowym wojownikiem, że poczuła, jak łzy spływają jej po policzkach. Nigdy nie spotka kogoś takiego jak on. Miała nieodparte wrażenie że razem stanowiliby świetny duet - on kierował się sercem, ona umysłem. I może te myśli potoczyłyby się dalej, gdybg nie słowa kocura:
- Zapomnij. Nie powinienem pytać - przecież prawdziwy wojownik jest wierny swojemu klanowi. Przepraszam - spuścił głowę. Ona potrząsnęła głową - niech się wypchają, klanowe świętoszki!
- Lubię cię bardzo, bardzo, bardzo, tak bardzo, że aż boję się, co z tego wyniknie.  Ale wiesz co? Mam to gdzieś. Na pewno Klan Gwiazdy chroni dobre koty, którym los nie pozwolił być razem. - przytuliła się do niego mocno, a ten był zbyt zszokowany, by zareagować inaczej niż Pianka. Nie myślała o Błyskawicy jak o partnerze, ale czuła w nim przyjaciela, kota wspanialszego niż jej ukochany kuzyn Rozżarzony Popiół.
- To co, gotowy? - zapytała z łobuzerskim uśmiechem. Kocur najpierw się zdziwił, ale nim zdążył zapytać już wiedział i naprzemian otwierał i zamykał pyszczek. W końcu wydukał:
- Pianko, jeśli ty myślisz o tym, o czym ja myślę, to...
- Oj nie marudź, na pewno tego chcesz. - mrugnęła.
- Możesz się na mnie obrazić, ale nie przypuszczałem, że klanowe kotki są tak puszczalskie. - zaśmiał się. Kocica, udając wielce oburzoną rzuciła się na długowłosego i przeturlała go w pobliskie krzaki. A to, co się cstal dalej, niech pozostanie tajemnicą

<The end.>

Od Żwirowej Ścieżki C.D Spienionej Fali

<przesuwam akcje do teraźniejszości>

Pstrokata zastrzygła uszami, wlepiając wzrok w niebo. Miała dwadzieścia pięć księżyców. Nie widziała czy chce partnera, już, teraz, zaraz. Choć.. perspektywa posiadania kogoś tak bliskiego była aż nazbyt kusząca. Mogłaby wspierać, leżeć obok, spędzać razem czas i najzwyklej delektować się obecnością drugiej połówki. I... uderzył ją jeden fakt. Miała przecież już kogoś takiego, nawet jeśli nie zdawała sobie do końca sprawy że czuję się bezpieczna leżąc obok pewnego, jakże głupiego, rudzielca. Była przy nim jak zmarły jego siostry. Pilnowała oraz budziła, gdy rzucał się po mchu przez koszmary. Zajmowała się Srebrnym. A mimo to, jej mózg jak gdyby nie chciał dopuścić informacji że Żar mógł być kimś więcej niż najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miała. Nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy przechodziła jej takowa myśl.
- Nie wiem... chyba byłoby fajnie posiadać takiego ktosia... by mieć do kogo wracać po patrolu czy polowaniu - mruknęła, dopiero po chwili kierując wzrok na niebieską, która kiwała powoli głową.
- A kocięta? - Spytała, zerkając na młodszą. W końcu ona też zadała jej te pytania. Też chciała wiedzieć, halo!
- SZELEST! - Czyjś wrzask przeciął powietrze.
Obydwie podniosły się na ugięte łapy wpatrując się w krzaki, zza których w pewnym momencie wyszła czekoladowa szylkretka. Rozglądała się nerwowo na wszystkie strony. Gdy tylko je zobaczyła, wykonała szybkiego susa by znaleźć się przy dwóch wojowniczkach.
- Ym... widziałyście może Szeles... Szeleszczącego Liścia? Poszedł na wieczorny patrol i nadal nie... - Miaukneła na jednym wdechu przebierając łapami w miejscu, gdy przerwał jej trzask. A raczej ogłaszający huk niosący się od strony Płaczącego Strażnika.
Calico wrzasneła imie brata, jak gdyby przeczuwając najgorsze. I w sumie miały racje.
Gdy obydwie rzuciły się za Wydrą, oraz dotarły do Strażnika, usłyszały kotkę jak powtarza jedno słowo.
- nie.. nie. Nie. NIE! - Córka Ziewającej Łasicy stała pare metrów od czegoś brązowego. Czegoś co śmierdziało jednocześnie znajomo, ale nie przypominało żadnego znanego Żwirce kota. Do czasu, aż nie zbliżyła się nieco i metaliczny zapach krwi nie zaatakował doszczętnie jej nozdrzy. Cały pysk, szyja oraz część ramenia była wrecz poszatkowana. Z pomiędzy skrawków (pozostałości) skóry oraz futra wystawało srebrne coś. Coś co do złudzenia przypominało ostre, miniaturowe odłamki skałek. Krew, z każdym kolejnym uderzenie serca, wypływała wolniej. A pstrokata na prawde powstrzymywała odruch wymiotny, krzywiąc się niemiłosiernie.
-Nie! To... to żart prawda? On.. on zaraz wstanie. Musi wstać... musi... - Głos czekoladowej załamywał się, po jej polikach spływały gęste łzy. Zaś nieobecny wzrok skupiony na zmasakrowanym ciele.
A Żwirke uderzył fakt kim był "Ktosiek". I na prawde zebrało jej się na zwrócenie zawartości żołądka. Tu i teraz.

<Wydra? Albo Mejbi Pianka? Dokonało się xD>

Różana Sarna! (Samotnik)

Różana Sarna | Samotnik

Nowy członek Pustki!


OWOCOWY ALBERT
Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Zamordowanie przez Kukułkę
Odszedł do Pustki

rip albi balbi

Od Owocowego Alberta

Biegł.
Biegł najszybciej jak potrafił, ledwie łapał oddech, nogi bolały go od wysiłku, czuł, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi, ale nie mógł, nie mógł się zatrzymać!
W ślad za nim pędziła rozwścieczona, cynamonowa kotka z żądzą mordu błyszczącą w żółtych oczach - dawna partnerka Alberta, Kukułka.
Mimo, że sfinks był od Kukułki o wiele szybszy, to tamta była bardziej wytrzymała, a do tego poganiało ją nienawistne uczucie jakie żywiła do kocura. Złapanie Alberta było tylko kwestią czasu, a kiedy już to się stanie...
Sfinks z trwogą poczuł, że plączą mu się nogi. Z rozpaczliwym wrzaskiem przewrócił się na twardą powierzchnię, a następnie przeturlał, uderzając ciałem w kosz na śmieci. W tym momencie zdał sobie sprawę, że już nie ma dla niego ratunku. Nie próbował się nawet podnieść, bo gdy tylko ta myśl przebiegła mu przez głowę, poczuł żelazny uścisk szczęk Kukułki na swoim karku. Rozsierdzona kotka szarpnęła brutalnie sfinksem parę razy, po czym uderzyła nim o ziemię. Albert jęknął półprzytomnie, czując okropny ból rozchodzący się po całym jego ciele. Jego serce biło jak oszalałe.
- Albert... - wysyczała Kukułka, a kocur mógł przysiąc, że gdy po kilkunastu miesiącach znowu usłyszał jej głos, miał wrażenie, że tysiące igieł wbiły mu się głęboko w uszy. - Po takim czasie... mogłam się domyślić, że schowasz się przede mną u Wąsa, pieprzony tchórzu. - Głos kotki był nasączony wszystkim co najgorsze - nienawiścią, pogardą, żalem, wstrętem.
- Zamknij pysk - wydyszał Albert, z trudem przezwyciężając kujący ból w klatce piersiowej i suchość w gardle. - Nic dla mnie nie znaczysz, myślisz, że twoje słowa robią na mnie jakiekolwiek wrażenie? - ostatkiem sił odwrócił głowę w stronę Kukułki, a na jego pysk wpłynął podły uśmiech.
Oczy cynamonowej płonęły wściekłością, jej pazury były wysunięte, a ogon zamiatał gniewnie podłoże. Oddychała ciężko i chrapliwie, przez kilka uderzeń serca milczała.
- Ależ kochanie - warknęła, uśmiechając się sadystycznie - przecież byłam dla ciebie całym światem... Czyżby coś się stało? - zamruczała Kukułka.
- Rdzawa się stała - miauknął Albert, a wymówienie imienia ukochanej było w tej chwili najprzyjemniejszym momentem. - Żałuję, że kiedykolwiek cię poznałem, Kuku. Żałuję, że przystałem wtedy, w lesie, na twoją propozycję. Nienawidzę twoich dzieci - mówił sfinks. - Za to całym sercem kocham Rdzawą i... i nasze kocięta, mimo, że pewnie nigdy ich nie zobaczę - zakończył, patrząc cynamonce prosto w oczy.
Kukułka otwierała pyszczek coraz szczerzej, a gniew malujący się na jej twarzy rósł z każdą sekundą.
- Ta wywłoka... - wycedziła. Po chwili dopadła go gardła Alberta i zaczęła szarpać kocurem. Czerwona posoka rozlała się na chodniku, ale kotka nie zamierzała odpuścić. Chciała go zniszczyć. Każdą część jego ciała naznaczyć krwistym śladem. Zaczęła drapać martwego już kocura, a jej  syki po chwili przeobraziły się w sadystyczny śmiech, który niósł się pomiędzy budynkami:
- Och, zobaczysz swoją rodzinę, Albert! Już niedługo będą tam gdzie ty!

Od Lavika

Podsadzili go tutaj niedawno, gdyż sam nie miał jeszcze na tyle zdrowia. Widział, jak za oknem opadały liście. Delikatnie sunęły, spadając jedno za drugim. Ile to już czasu, odkąd go znaleziono?  Właściwie, sam nie pamiętał. Wydarzenie to wydawało się bardzo odległe. Sam Lavik z tego czasu też był trochę dalszy od obecnego kocura. Na pewno trochę przytył, chociaż według Biełki nigdy już nie będzie przeciętnym przedstawicielem swojego gatunku, jeśli chodzi o budowę. Blizny na jego plecach schowały się pod warstwą futerka, która wyglądała już znacznie lepiej. Nie była taka rozrzedzona. Jego pyszczek również spoważniał, wydoroślał... mimo jednak licznych zmian, jakie zaszły w Laviku, nadal był zwyczajnie szkaradny. Mała, brzydka kulka. Oto właśnie on.
– Co tam, Mały? – zapytała Biełka, a bury drgnął, zwracając głowę w jej kierunku. Chyba nigdy nie przestanie go tak nazywać, nie ważne, ile księżyców sobie liczył. Mały. Lavik był za młody, aby to zrozumieć, w oczach kotki jednak po prostu zawsze będzie kociakiem. Może to przez jego pierdołowatość, strachliwość, a może fakt, że ciągle się jąka, przypominał jednak kocię, szczególnie w oczach liczącej sobie blisko osiemdziesiąt księżyców kocicy. Ona przeżyła przynajmniej pięć razy tyle księżyców, ile żył Lavik.
– Li-liście spa-spadają – mruknął kocur. Biełka uśmiechnęła się lekko, kiwając głową.
– Ano. Jeszcze trochę, a wszystko pokryje śnieg – odparła, ziewając. Lavik zdał sobie sprawę, że to właśnie podczas pory Nagich Drzew dołączyła do nich Biełka. Pamiętał, jak bardzo się przeraził, kiedy drzwi zamknęły się za nim... a potem jeszcze ten pies. Na samo wspomnienie tegóż stworzenia, po ciele Lavika przeszły gwałtowne dreszcze. Tak. Pies. Chyba nigdy więcej nie chciałby spotkać psa.
– Co jest, Mały? – mruknęła rozbawiona kotka, obserwując reakcję swojego współlokatora. Chyba się lubili. Lavik na pewno ją lubił, chociaż czasami nie wiedział, jak z nią rozmawiać. Nie bał się jej już praktycznie wcale, jednak... był aspołeczny i chyba każdy, kto miał z nim jakąkolwiek styczność nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. O ile strach przed kotką znikł, lęk przed samym sobą i tym, że się źle wobec niej zachowa pozostał na swoim miejscu. Chyba już nigdy się go nie wyzbędzie. – Przecież mówiłam ci, że tutaj nie dosięgnie nas Zielony Kaszel.
Bury pokiwał głową, leciutko się uśmiechając.
– T-tak, B-biełko – przytaknął – jesteśmy bez-bezpieczni.
Przez moment wpatrywała się weń, żadne z nich nie powiedziało jednak ani słowa więcej.

~*~

Lubił spać na łóżku Ellie. Było takie cieplutkie i mięciutkie. Szczególnie, gdy była na nim jego właścicielka. Tak, wówczas była o wiele cieplejsze, o wiele bezpieczniejsze. Lavik mógłby przespać tak kilka wschodów słońca i nadal nie miałby dość. Coś jednak zakłóciło jego błogi sen. Nad jego uszami rozległo się mruknięcie. Był bardzo wczesny ranek i kocurek jedynie leniwie uchylił jedno oko. Dostrzegł białą sylwetkę.
– Cześć, Mały – powiedziała Biełka. Lavik spojrzał nań, zdziwiony. Nigdy jeszcze go nie obudziła.
– Cz-cześć – mruknął, zdziwiony. Koteczka pochyliła się z lekka nad nim, po czym polizała go po głowie. Nie zdrygnął się. Już kiedyś, gdy zaplątał się w kołdrę, zrobiła to samo. Teraz jednak nie był w nic zaplątany.
– Chciałam ci powiedzieć... wiesz... jesteś naprawdę świetnym kocurem. Musisz tylko uwierzyć w siebie, dobrze? Obiecaj mi, że spróbujesz uwierzyć w siebie – jej głos brzmiał tak... dziwnie. Smętnie. Lavik przechylił głowę na bok, zdziwiony.
– A-ale... – zaczął, nie rozumiejąc.
– Obiecaj mi to. – Lavik poczuł się dziwnie, kiedy nalegała. Nie potrafił od tak jej odmówić. Po prostu... nie umiał.
– Dobrze. O-obiecuję się-się pos-postarać – wydukał, zdziwiony. Kotka pokiwał łbem, po czym zeskoczyła z łóżka.
– Trzymam Cię za słowo – to mówiąc, skierowała się do wyjścia. Lavik powoli podszedł bliżej krawędzi łóżka. Jego złamana łapa dawała o sobie znać, nawet usztywniona. Każdy ruch musiał być kierowany przez skok. Na szczęście, kocur nie spadł z łózka.
– Bie-biełko... – wymruczał, dość cichutko. Kotka jednak odwróciła się i spojrzała nań, a coś w jej oczach zdawało się gasnąć. Lavik zadrżał, zauważając to. – Wszystko w porządku?
Kocica uśmiechnęła sie blado, acz ciepło, co jeszcze bardziej go zdziwiło. Zwykle wydawała mu się taka... smutna. Zniewolona. Tak, z pewnością była zniewolona. Wcale nie chciała tutaj być, a Lavik dobrze o tym wiedział. Nie umiał jednak, a może po części nie chciał jej pomóc. Nie chciał jej stracić.
– Pewno – powiedziała – niedługo będzie w jak najlepszym porządku. Nie martw się.
I wyszła. Opuściła pomieszczenie. Lavik nie wiedział wtedy jeszcze, że widzi ją po raz ostatni.

~*~

Biełka zniknęła. Tak po prostu, kiedy już wstał nigdzie jej nie było. Przeszukał nawet kryjówki, w które tylko on się mieścił. Nic. Jego właściciele z początku nic nie zauważyli, spiesząc się tam, gdzie zawsze się spieszą. Lavik jednak miał nadzieję, że coś zrobią, jak tylko wrócą.
A może oni także nie wrócą?
Kocura okropnie uderzyła ta myśl. Bo dlaczego mieli wracać codziennie? Skoro Biełka zniknęła, to oni też mogą zniknąć, prawda?
Nie, nie, nie!
Ostatnio rehabilitowana łapa nie miała znaczenia, gdy z coraz to większą prędkością przemierzał cały dom, czując okropny ból. Skakał. Po prostu skakał na trzech pozostałych, ignorując złamaną kończynę. Nie było jej. Nigdzie jej nie było.
W końcu, zmęczony poszukiwaniami, a może dobitną pustką w domu, położył się pod oknem. Nie było dwunogów, więc nikt nie mógł go tam podsadzić. Pisnął cichutko, nie wiedząc, co ma robić. Przez moment po prostu wpatrywał się w szybę, kiedy coś spadło, delikatnie sunąc się na wietrze.
Liść?
Nie, to nie liść.
Zupełnie białe piórko powoli zsunęło się po szybie, opadając na parapet, czego kocur nie mógł zauważyć.
Lavik widział już kiedyś ptaka, którego szyja posiadała podobne upierzenie. Było to pióro orła. Sam nie wiedział, czemu, nagle jednak poczuł w sercu dziwne ukłucie. Z jego oczu popłynęły łzy. Bo właśnie ta, drobna poszlaka nasunęła mu myśl, że Orzeł już nie wróci.
Że odeszła.

Nowy członek Pustki!

BIEŁKA
Powód odejścia: Decyzja własciciela
Przyczyna śmierci: Samobójswo; zadeptanie przez potwora
Odeszła do Pustki

Od Fenixa

Obudziłem się w drapaku. Na zewnątrz drapaka byli dwunożni. Wyszedłem lekko zaspany, lecz nie było źle nagle pokój stał się czarny. Było pusto. Potem była sama krew. Nikogo wokół mnie. Nagle się obudziłem. Otworzyłem lekko oczy i zobaczyłem Virusa. Był to zwykły koszmar. Bardzo się wystraszyłem.Virus coś mi opowiadał o klanach i podobno był w jednym, ja nic o nich nie wiem. Wyszedłem z drapaka tak, żeby nie obudzić Venixa po raz drugi. Pani monotonnie stawiała obok siebie trzy miski z wodą i karmą. Postanowiłem powiedzieć to Virusowi:
-Virus. Jedzenie-mruknąłem po cichu.
On zaspany wychodzi i powolnym krokiem zbliża się do misek, podobnie jak jego matka. Również ja postanowiłem coś zjeść. Nie byłem za bardzo głodny, ale trzeba coś jeść, żeby mieć "siłę" ja oczywiście jestem gruby i raczej nie dam rady być dobrym, zwinnym i szybkim kotem. Nudziło mi się w domu, więc postanowiłem spytać się Virusa czy pobawi się ze mną na dworze:
-Chcesz się ze mną pobawić Virus?- ochoczy spytałem i dorzuciłem:
-Hmm a może dzisiaj na dworze?- Virus tak na mnie spojrzał, ale po chwili się zgodził. Wyszliśmy, wzięliśmy to co potrzebne i się bawiliśmy. Ja po godzinie byłem już zmęczony. Poszedłem się napić, ale nagle Virus zapytał:
-Gdzie idziesz?-odpowiedziałem mu, że idę się napić. Wszedłem do środka napiłem się, miałem już zeskakiwać z parapetu, lecz nagle zobaczyłem Virusa patrzącego się w płot. Podchodziłem powolnym krokiem, wręcz się skradałem i leciutko skoczyłem na Virusa. On się tak mocno przestraszył, że aż mnie zadrapał. Po chwili zauważył, że to tylko ja i mocno przepraszał powiedział nagle:
-Chodźmy do pani może ona coś zaradzi-przestraszony Virus pomógł mi do niej pójść i pani opatrzyła ranę, chyba czymś odkaziła mocno szczypało. Po ok. 5 min. wszystko było już w normie. Tylko ślady pazurów. Wróciliśmy do zabawy i przez resztę dnia nic innego nie robiliśmy.

Od Łezki C.D Deszczyka

Technicznie rzecz ujmując, nic jej się nie stało, może leciutko obiła sobie łapkę, nie było to jednak jakoś szczególnie dokuczliwe. Zwróćmy jednak uwagę na słowo "technicznie". Łezka bowiem miała sklonność do dramatyzowania. Mały ból, jak i szok wywołany całym zajściem sprawiły, że w oczach koteczki pojawiły się łzy, które już po chwili zaczęły spływać po jej policzkach, z łatwością ześlizgując się po króciutkim futerku.
— B-b-boooliii — jęknęła, pociągając noskiem. Deszczyk poruszył się niespokojnie na miejscu, lekko zestresowany. Koteczka spojrzała na niego załzawionymi oczyma.
— Przeprasam! — podszedł bliżej, oglądając swoją siostrzyczkę. — Ja wsale nie chciałem! Mocno Cię boli?
Bura pokiwała powoli głową, wówczas ich matka również zbliżyła się do swojego rozhisteryzowanego płodu i pochyliła się nad koteczką.
— Co cię boli, kochanie? — zapytała spokojnie. Łezka na moment spuściła wzrok, aby przyjrzeć się obolałej kończynie. Po części podobało jej się, że inni skupiali się teraz na niej, chociaż pewnie nie powiedziałaby tego głośno.
— Ła-łapka! — zawołała — ta w kropeski — dodała piskliwie. Żurawinowy krzew przyjrzała się dokładnie łapce awojej córeczki, a następnie lekko dotknęła jej noskiem. Odsunęła się od niej, uśmiechając się lekko.
— Nie wygląda, jakby coś się tam stało — powiedziała.
— A-ale mamo! Ona naprawdę boli! Csuje, jakby miała mi zaraz odpaśź! — wyjęczała, płacząc. Usłyszała, jak zza pleców matki toń fuka cichutkim śmiechem, wiedziała jednak, że jej siostra nie odezwie się, doputy Żurawina może ją usłyszeć. Nie rozumiała tego zupełnie.
— Naprawdę? — przeraził się Deszczyk, a Łezka jedynie pokiwała głową.
— Skoro tak stawiasz sprawę, nie wolno tego lekceważyć — powiedziała ciepło cynamonka, aby następnie wychylić się z legowiska. Po chwili przywołała jedną z kotek, którą Łezka czasem widywała. Jakąś Jagodową Łapę, czy kogoś takiego.
— Jagodowa Łapo, mogłabyś zostać na moment z Deszczykiem i Tonią? Łezka się poślizgnęła i bardzo ją boli. Zabiore ją do dryfującego obłoku.
Koteczka uśmiechnęła się lekko, kiwając głową.
— Pewnie, z miłą chęcią — weszła do środka legowiska, patrząc na trójkę kociąt. — Jak tam? — zapytała.
Żurawinowy Krzew chwyciła poszkodowaną córkę za kark, po czym przeszła z nią aż so dziupli, znanej jako legowisko medyka. Dryfujący obłok uśmiechnął się lekko, widząc swoich gości.
— Żurawinowy Krzew i Łezka... Co was tutaj sprowadza? — zapytał, a następnie czujnym wzrokiem zmierzył kociaka. Łezka wlepiła w niego ciekawski wzrok. Zawsze zastanawiały go jego uszy. Takie... Dziwne.
— Łezka potknęła się podczas zabawy — wytłumaczyła spokojnie Żurawinowy Krzew — mówi, że barezo boli ją łapa.
Kocur pokiwał głową, po czym dokładnie przyjrzał się łapie, raz po raz zadając pytania, czy boli, jak robi tak i tak. Koteczka pociągała noskiem, odpowiwdając raz za razem. W końcu medyk wydał werdykt.
— To nic groźnego, zwy-
Urwał, widząc trójkę nowych przybyszy, wchodzących do jego legowiska. Deszczyk szybko podbiegł do siostry, a następnie spojrzał na niebieskiego medyka. Za nim kroczyły Toń i Jagodowa Łapa.
— Przepraszam — mruknęła Jagoda — bardzo nalegał, aby tutaj przyjść.
Żurawinowy Krzew już miała odpowiedzieć, że kotla nie ma za co przepraszać, kiedy odezwał się jej syn, przybierając śmiertelnie poważny ton głosu.
— Czy Łezce odpada łapa?
Medyk spojrzał na niego, zdziwiony, po czym uśmiechnął się życzliwie.
— Ależ spokojnie. Łapa twojej siostry ma się znakomicie.
Trójka starszych kotów zaśmiała się, widząc ulgę na twarzy kociaków, Toń, Deszczyk i Łezka spojrzeli jednak po sobie, nie do końca rozumiejąc, co ich tak bawi.

<Deszczyku? Strasznie dużo dialogów T.T >

26 maja 2018

Od Deszczyka CD Łezki

Smutny głos Łezki podziałał na kocurka natychmiastowo. Za żadne skarby nie chciał sprawić jej przykrość. Co byłby wtedy z niego za brat? Sen może zaczekać, ważniejsza jest bura koteczka! Spojrzał jeszcze tęsknie w kierunku Żurawinowego Krzewu, po czym potrząsnął małą główką, by otrząsnąć się ze znużenia.
— Nie no, ocywiście, ze chce — miauknął niepewnie, po czym nagle do głowy wpadł mu pomysł — Ale od razu po tym pójdziemy spać, dobse?
Nadal miał małe trudności z wymówieniem niektórych literek, jednak z każdym powiedzianym słowem czuł się z siebie dumny. Smutna ekspresja Łezki zniknęła w uderzenie serca, zastępując ją szerokim uśmiechem. Popatrzyła jeszcze na niego przez parę chwil, jakby się namyślając. Po chwili pokiwała entuzjastycznie głową.
— Dobra, sgoda! — zawołała wesoło, podskakując w miejscu — To w co się pobawimy?
Deszczyk spojrzał na siostrę, by po chwili kaszlnąć cicho zaskoczony. Miał cichą nadzieję, że skoro zapytała pierwsza, ma w zanadrzu jakiś pomysł. Widząc jednak jej wyczekujące spojrzenie, westchnął cicho. Uwielbiał tę niepohamowaną energię Łezki, jednak czasem było to troszkę męczące. Uśmiechnął się lekko, po czym pacnął ją lekko łapką w głowę.
— Gonisz! — miauknął rozweselony, po czym ruszył w przeciwnym kierunku, potykając się co kilka kroków na niepewnych jeszcze łapkach.
Przez pyszczek Łezki przewinęło się lekkie oburzenie, potem zdziwiona otworzyła szeroko oczy, by w parę chwil później pobiec za bratem, śmiejąc się głośno. Deszczyk wyłapał jednym uchem jej uroczy śmiech. Obrócił głowę, znajdując dobre miejsce na ucieczkę. Przecież mógł się schować za mamę!
Szybko skręcił i pobiegł w kierunku Żurawinowego Krzewu. Buraska, która miała tam bliżej, skręciła wprost na kocurka. Gdy właśnie miała go złapać, potknęła się o swój długi ogon. Pisnęła zaskoczona, wywijając koziołka i wpadając wprost na brata. Kocurek jęknął głośno, gdy koteczka uderzyła w niego z całym swoim pędem. Przeturlali się kilka kocięcych kroków do przodu, by wreszcie zatrzymać się blisko cynamonowej królowej i jej drugiej córki.
— Łezko, Deszczuku? — miauknęła zaniepokojona, przerywając, ku radości Toni, czyszczenie futerka trzeciego kocięcia. Żurawinowy Krzew podniosła się do pionu, ruszając ku swoim dzieciom zaniepokojona. Podeszła do zbitej kupki dwóch futer, leżących na sobie nawzajem.
Deszczyk leżał przez chwilę oszołomiony na mchu, po czym szybko otworzył oczy, podnosząc głowę.
— Łezko? — miauknął cicho przestraszony — Wszystko gra?
Miał nadzieję, że nic jej się nie stało. Ostatnie co chciał jej sprawić, to jakąkolwiek przykrość.

<Łezko? jejku przepraszam, że tak długo, ale cierpię na brak weny ;^; >

Znajdki

Na terenach Klanu Klifu zastała znaleziona dwójka kociąt. Maluchy odnalazł wieczorny patrol, a trafiły pod opieke Poplamionego Piórka i Pręgowanego Grzbietu.

Zaskroniec

Rozkwit

Od Srebrnego Deszczu C.D Rudzika

- Na medyka... - zamyślił się. - To dość odpowiedzialne stanowisko. Od ciebie będzie zależeć życie innych.
- Wiem... - kocurek mruknął. 
- Jednak każdy popełnia błędy, nawet medyk. - pocieszył go Srebrny Deszcz. - Czasem nawet medycy nie są w stanie uratować kota... Na przykład z nieznanej choroby...
W jego umyśle pojawiły się tamte okropne wspomnienia z Pory Nagich Drzew. Chore koty, smród śmierci, załzawione oczy i oczywiście Łzawy Kaszel. Cichy morderca o niepodejrzliwych objawach. Ten, który zgrabił życie jego własnej partnerki.
- A co było z tą kotką? - spytał wojownik. - Chorowała na coś?
- Eh...Tak... - Rudzik spuścił głowę.
- Wiem, jak to jest opiekować się kimś chorym... Mogę ci opowiedzieć...
Srebrny Deszcz zerknął na niebo rozszyfrowując porę dnia.
- Muszę iść - miauknął. - Powiem ci jutro. Spotkajmy się tutaj gdy słońce wejdzie najwyżej nieba.

~~~

Stało się tak jak było powiedziane. Van czekał na niego w tym samym miejscu co wczoraj. 
- Miałem ci powiedzieć - westchnął. - A więc...
 Była to Pora Nagich Drzew...
Śnieg otulał cały las. Zazwyczaj wtedy przychodziła pora Zielonego Kaszlu, lecz tym razem przyszło coś innego. Koty miały załzawione oczy i skarżyły się na mroczki przed oczami. Pierwsza zarażona była Zroszony Nos, moja partnerka. Okazało się, że choroba rozpostrzeniła się we wszystkich klanach. A co najgorsza, nikt nie znał leku. W tych dniach zawsze brałem mały kęs myszy, by z powrotem zanieść ją Zroszonemu Nosowi. W końcu znaleziono lek. Niestety znaleziono go za późno. W tym czasie ona zdążyła odejść już do Klanu Gwiazdy.
Westchnął cicho i przycupnął na trawie.

<Rudzi Rudzi?>

Od Ostu

Ziewnął, a następnie wbił pazury w starą deskę i wypiął do góry grzbiet, przeciągając się. Nudziło mu się i nie ukrywał, że najchętniej by wyszedł z tej stodoły i zobaczył to, o czym opowiadała mu jego matka, a za razem zabraniała mu wychodzenia z niej, dopóki Sarna nie przydzieli mu mentora. Gdy pytał Jemiołę o to, kiedy to nastąpi, ona mu odpowiadała, że w swoim czasie. Patrząc na kotki, z którymi spędził te sześć księżyców, doszedł do tego, że nie nastąpi to szybko, bowiem były one starsze od Ostu o cztery księżyce, a nadal miały tą samą rangę co on.
Wiedząc, że pytając o to Jemiołę nie otrzyma innej odpowiedzi, uznał, że warto o to zapytać jego ojca – Zająca. Był to starszy brat Sarny, a więc z pewnością wiedział o tym więcej od swojej partnerki.
— Ej! — krzyknął, idąc w stronę kocura o niebieskim futrze i białych łatach. — Odpowiedz mi na pytanie.
Oset złapał za ogon Zająca swoimi zębami i pociągnął go. Wojownik wydał z siebie jęk, a gdy popatrzył na ciągnącego go kota, spiął się. Nie miał dobrych kontaktów ze swoim synem, bo nie umiał się z nim dogadać, a gdy kocurek o długim, burym futrze zobaczył, że Zając jest kotem o łagodnej i delikatnej osobowości, wykorzystał to i mu dokuczał, bo wiedział, iż nic mu się nie stanie i nie dostanie kary. I choć to nie powinno tak wyglądać, to wojownik bał się i unikał swojego syna jak ognia, by ten go nie poniżał – no chyba, że był w towarzystwie Jemioły, która nie pozwalała Ostowi na takie zachowanie.
— O-Oset! — pisnął. — O-o-o co cho-chodzi? — wyjąkał z lekkim strachem w oczach.
Kocię wypuściło z pyszczka jego ogon i spojrzało na niego ze zmrużonymi oczami. Ta tchórzliwa postawa jego ojca wkurzała go i wstydził się, że jest to jego rodziciel, a gdyby miał możliwość to z pewnością by zamienił go na kogoś, kto jest silny i szanowany przez cały Klan Lisa.
— Kiedy będę mógł stąd wyjść? — warknął, a dla podkreślenia tych słów i swojej złości uderzył w ziemię ogonem.
Zając nie patrzył na syna i rozglądał się. Wyglądało to tak, jakby szukał u kogoś pomocy, a widząc to, Oset zmarszczył czoło i wbił w niego swoje rozgniewane spojrzenie. Kocur o niebieskim futrze zerknął na kociaka i gdy zobaczył, że jest on wściekły, przełknął tą gulę, która mu ciążyła w gardle, a następnie otworzył na chwilę pyszczek, by po chwili ponownie go zamknąć. Drżał, a przez tą stresującą sytuację nie mógł pozbierać myśli do kupy i odpowiedzieć na pytanie zadane mu przez syna.
— Ki-kiedy zostaniesz u-uczniem i-i... — jego głos dygotał tak samo jak on. — ...za-zapytaj Sarnę!
Zając skoczył w kierunku wyjścia ze stodoły i zniknął z pola widzenia Ostu, na co ten prychnął. Nie wiedział, czy się śmiać z niego, czy płakać, bo miał tak tchórzliwego i słabego ojca. Był zły na cały ten klan, a że nie słuchał większości tego, co mu mówiono, to zignorował to, że Jemioła opowiadała mu o drapieżnikach, które tylko czekają na to, aby go upolować i poszedł w ślady Zająca. Wyskoczył przez dziurę i rozejrzał się, a to, co zobaczył, sprawiło, że lekko rozchylił swój pyszczek z wrażenia. Drzewa, o których mu opowiadano, były jeszcze większe niż je widział przez szpary w starych deskach, a krzewy i inne gęstwiny aż zachęcały do wejścia między nie i zobaczenia tego, co może się w nich ukrywać. I kiedy chciał postawić krok w ich stronę, ktoś się odezwał i mu przeszkodził.
— Chyba nie powinieneś tam iść samemu.
— Hę? — Oset odwrócił swoją głowę, a widząc, że stoi za nim jakiś kocur o dużym wzroście i długim futrze, odsunął się. Wyglądał na silnego, i gdyby nie jego łagodny wyraz pyszczka to by wziął go za jednego z lepszych wojowników z Klanu Lisa. — A co ci do tego, co? — parsknął.

< Mały Synku? >

Od Małego Synka CD. Rudzika

Kocur zadrżał, jego oddech przyspieszył, a oczy miał szeroko otwarte i zaszklone. Zakrwawione ciała wojowniczek klanu Lisa leżały na piasku, a on nie mógł nic zrobić!
- Miętus! - wrzasnął Mały, jakby w nadziei, że młodsza z kotek otworzy oczy i wstanie. Może i Miętus nie była ideałem, ale to jego siostra! Brata już stracił, nie umiał przyjąć do wiadomości, że właśnie stracił i siostrę. Przerażony uczeń chciał jak najszybciej zejść do kocic, jednak nigdzie nie widział zejścia. Mały Synek wpadł na pomysł, by zsunąć się powoli po zboczu, więc podszedł szybko bliżej. Spoglądając w dół, przełknął ślinę. Wiedział, że jeden zły ruch może skończyć się upadkiem z śmiertelnym skutkiem, jednak wciąż miał nadzieję, że jeśli zejdzie tam na dół uratuje obie kotki.
- Mały! C-co ty robisz?! - zapytał Rudzik drżącym głosem, robiąc chwiejny krok w stronę klifu.
- Chcę im pomóc! - krzyknął, rzucając zrozpaczone spojrzenie biało-rudemu. - Ja muszę im pomóc!
- Nie, Mały, czekaj! N-nie możesz i-im już pomóc! Nikt nie może... - powiedział smutnym głosem Rudzik. Do Synka w końcu dotarło, że obie kotki nie żyją i nawet jeśli by chciał, nie może im zwrócić życia. Po policzkach kocura spływało coraz więcej łez. Odsunąwszy się lekko od krawędzi, położył się na klifie i zakrył łapą oczy.

***

Gdy Rudzik i Mały wrócili do stodoły, wszyscy wiedzieli, że coś jest nie tak.
- Mały, Rudziku? Znaleźliście je? - zapytała Wisienka, podchodząc do kocurów. Mały Synek jedynie odwrócił głowę, by ukryć napływające do oczu łzy.
- Z-znaleźliśmy je martwe na plaży... - miauknął cicho Rudzik. Mały dostrzegł kątem oka, że oczy Wisienki i reszty jej rodzeństwa zaszkliły się. Młodszy terminator zacisnął oczy i pomknął do miejsca dla medyków. Położył się na swoim miejscu i próbował się uspokoić. W nocy męczyły go koszmary, przewracał się z boku na bok, nie mogąc normalnie zasnąć. W końcu postanowił cicho wyjść z stodoły, odetchnąć świeżym powietrzem. W dali rysowały się pnie drzew, należących do leśnych klanów. Może jest jednak jakaś nadzieja, że jego brat żyje? Pomimo tego, że nie byli do siebie mocno przywiązani, tęsknił za nim. Westchnął, po czym poprzysiągł sobie, że pewnego dnia znajdzie Srebrnego - żywego lub martwego.

***

Mały i Rodzik wiele się już razem nauczyli. Oboje już wiedzieli, do czego służą dane zioła i gdzie najlepiej je zbierać. Każdego dnia spędzali czas siedząc przy ziołach razem z Bluszczem, trenując walkę i polowania i rozmawiając. Mały niekiedy wspominał Rudzikowi, że chce iść szukać Srebrnego, ale rudo-biały najpewniej odbierał to jako żarty. Jednak pewnego dnia, a raczej nocy, Mały wyszedł z stodoły razem z małym zawiniątkiem z ziołami, które dodadzą mu sił na podróż. Na początku w ogóle nie zorientował się, że ktoś za nim poszedł. Gdy się odwrócił, zaniepokojony chrzęstem gałązek ujrzał Rudzika, który przyglądał mu się ze zdziwieniem.
- M-mały? Gdzie idziesz? Chyba nie chcesz uciec z klanu Lisa, prawda?
- Nie, Rudziku. Idę szukać Srebrnego... - miauknął kocurek, odwracając wzrok od pyszczka przyjaciela. Najbardziej go bolało, że go zostawia.
- Ale on... Dlaczego? Wiem, że to może źle zabrzmieć, ale jest możliwość, że on nie... - powiedział nie pewnie, jakby bojąc się reakcji Małego, na te słowa.
- Wiem, ale jednak jest jakaś nadzieja. Jak chcesz, możesz iść ze mną, jeśli nie, powiedz jedynie Sarnie, że poszedłem go szukać... - spojrzał ze smutkiem w zielone oczy przyjaciela, być może już po raz ostatni.
<Rudzik?... Wybacz mi, że tak długo nie odpisywałam :/ No i teraz musisz dokonać wyboru - idziesz z Małym czy zostajesz w obozie? :) >

Od Czarnego Potoku

Zaczerwienione liście spadały powolnie pod łapy kocura który brnął przez szybkim krokiem. Obok niego dreptał czarno-biały kocur machający ciemną kitą. Rozglądał się ostrożnie szukając czegoś na co może zapolować. Uniósł swój nos do góry i wciągnął rześkie powietrze.
- Myślisz, że coś znajdziemy Czarny Potoku?- zapytał wyższego, choć młodszego, kocura. Ten jedynie kiwnął głową po czym dodał cicho:
- Na pewno, nie przejmuj się tak.
- Musimy wyżywić klan. A po za tym, Poplamione Piórko spodziewa się kociąt, potrzebuje dużo siły...
Czarny Potok zaśmiał się krótko po czym skoczył do przodu. Woda z kałuży rozpierzchła się na wszystkie strony pod naporem łap chudzielca. Otrzepał palce po czym ruszył do przodu a słysząc trzepot skrzydeł zatrzymał się padając na ziemię. Przyczołgał się do miejsca dźwięku i ujrzał sporego wróbelka. Ptaszek obmywał się w kałuży machając piórkami. Czarny Potok przysunął się jeszcze na odległość ogona po czym wybił się z długich łap i złapał w pazury wróbla. Przegryzł jego szyjkę po czym oblizał pysk z krwi. Podziękował Klanowi Gwiazd za pomoc w polowaniu po czym wrócił do byłego mentora. Słoneczny Blask ciągnął za sobą coś bardzo dużego. Młody wojownik wysunął głowę do przodu i ujrzał...sowę. Oczy kocura rozszerzyły się z wrażenia. Podszedł do swojego mentora i spojrzał na jego pysk. Od ucha po kącik pyska rozchodziła się duża szrama. Krew osadziła się na jego czarnym futerku brudząc i śnieżnobiałą część. Przerażony były uczeń spojrzał na oczy mentora i ze spokojem odkrył, że oba są całe.
- Coś ty narobił!?- wypalił strosząc sierść na karku- czemu zaatakowałeś sowę?!
- Klan potrzebuje pożywienia...Poplamione Piórko go potrzebuje- Słoneczny Blask zaczął przebierać łapami- a tak mogę pomóc...co tam jakieś wróbelki czy myszki, takim ptaszorem pożywią się wszyscy!
Mimo protestów starszego wojownika obaj powrócili do obozu. Gdy tylko przeszli przez chaszcze na spotkanie im rzuciła się Wierzbowe Serce. Widząc stan swojego przyjaciela pisnęła i poprosiła aby wybrał się do medyka. Słoneczny zgodził się, ale najpierw chciał zawlec sowę na stos ze zwierzyną. Gdy to uczynił chwiejnym krokiem oddalił się do lecznicy w której już czekały na niego dwie kotki. Czarny Potok pokręcił głową z dezaprobatą, choć w jego oczach błyszczały iskry dumy. Odwrócił się i zmierzył w kierunku legowiska lidera aby poinformować go o stanie byłego mentora.
- Czarny Potoku, możemy porozmawiać?
Niski, chrapliwy głos wdarł się do uszu młodzieńca rozdzierając jego duszę na pół. Kocur odwrócił się i ujrzał swojego ojca idącego powolnie w jego kierunku. Czarny wojownik zwrócił się w jego stronę. Czuł jak sierść jeży się mu na karku. Szmaragdowe oczy ojca zmierzyły go od góry do dołu pozostawiając po sobie jedynie uczucie chłodu.
- Nie mamy o czym rozmawiać- burknął Czarny Potok marszcząc brwi.
- Otóż się mylisz. Chodź, przejdźmy gdzieś na bok...
- Abyś mógł mnie zaatakować, wbić mi pazury w plecy kiedy nie będę się spodziewał?
- Nigdy bym cię nie skrzywdził...
- Słucham?!- wykrzyknął młodzieniec sztywniejąc- spójrz na mój pysk, na moje rany...kto inny jest ich przyczyną jak nie ty. Nie mówię już o bólu psychicznym na jaki mnie wystawiłeś...
- O tym właśnie chcę porozmawiać- przerwał mu zwracając się w stronę kontu obozu- chodź, proszę.
Słysząc słowo ,,proszę" z ust ojca zrozumiał, że on naprawdę chce z nim przeprowadzić poważną rozmowę. Ośmielony tym tonem poszedł za nim lekko unosząc ogon do góry. Gdy zatrzymali się w rogu obozu siedli naprzeciw siebie. Spadający Liść przyglądał się dokładnie synowi a na jego pysk wkroczył delikatny uśmiech.
- Jesteś podobny do mnie, wiesz?
- Wiem. Nie jestem z tego dumny.
- Kiedyś byłeś- zauważył stary kocur wzdychając ciężko- powiedz mi, czemu mnie tak nienawidzisz?
- Naprawdę...jeszcze masz czelność pytać?- prychnął z pogardą Czarny Potok spoglądając oskarżycielsko w oczy ojca- byłeś dla mnie zawsze podły, wyżywałeś się na mnie, biłeś, traktowałeś jak strawę dla wron, poniżałeś mnie i moją matkę, chciałeś wyrzucić mnie z klanu...mam dalej wyliczać?
- Nie, możesz skończyć- poprosił Spadający Liść owijając ogon na łapach- czy jest coś...co sprawi, że będę lepszym ojcem?
Czarny Potok poczuł jak przechodzi go dreszcz. Co on znowu wymyślił?! Nagle chce być świetnym rodzicem? Kocur chciał go zwymyślać, powiedzieć gdzie ma jego ,,dobre intencje". W ostatniej chwili opamiętał się, może naprawdę warto dać mu szansę. Wojownik wziął głęboki oddech po czym wypuścił powietrze nosem. Zmierzył zgarbionego ojca przychylniejszym spojrzeniem po czym powiedział:
- Zacznij od naprawienia relacji z mamą. Ona wymaga od ciebie największych przeprosin. Gdy ona ci wybaczy...ja się zastanowię.
Spadający Liść zadrżał na samą myśl o błaganiu Pręgowanego Grzbietu aby ta mu przebaczyła. Mimo oparcia kiwnął głową i wstał. Pożegnał się krótko z synem i wyszedł na obóz. Nie poszedł od razu do partnerki, chciał wszystko przemyśleć. Czarny Potok odetchnął z ulgą i powrócił na swój dawny tor. Wszedł do legowiska lidera i zastał Niedźwiedzią Gwiazdę rozłożonego na swoim posłaniu. Kocur mruczał coś pod nosem a widząc bratanka przewrócił się na drugi bok uśmiechając się.
- Ah, Czarny Potok, co cię tu sprowadza?- zapytał rozwierając pysk w geście ziewnięcia. Wstał ociężale i usiadł na mchu prostując łapy. Młody wojownik uśmiechnął się do wujka i podszedł bliżej. Czuł, że lepiej dogaduje się z nim niż z własnym ojcem. Przez głowę przeszła mu myśl, że cieszyłby się bardziej gdyby to brązowy kocur okazał się jego tatą.
- Chciałem powiedzieć, że Słoneczny Blask mocno oberwał...ale złapał sowę.
- Sowę! Na Klan Gwiazd, cóż za odwaga!- miauknął zafascynowany lider- muszę ją zobaczyć bo nie uwierzę...ale to potem. Czy to wszystko?
- Tak, chyba tak- mruknął młodzieniec siedzący na ziemi. Przebierał łapkami zdenerwowany, a czując, że nie ma o czym już rozmawiać odwrócił się z zamiarem wyjścia.
- Czarny Potoku!- zawołał za nim Niedźwiedzia Gwiazda- jakby coś się działo...mów, zawszę ci pomogę.
Kocur kiwnął głową z uśmiechem. Cieszył się, że choć jedna osoba z rodziny ojca jest skora mu pomagać. Gdy wyszedł z legowiska poczuł ciężkie powietrze. Zbierało się na deszcz.

25 maja 2018

W kij ważna informacja!

UWAGA!
Na sejmie z dnia 14 kwietnia tego roku zdecydowano o przeprowadzeniu bardzo ważnej reformy!

Ze względu na reformę w grze Howrse, nasze konto, WC:NE musi jak najszybciej zawiesić swoją działalność! Wspomniana reforma podchodzi znacznie bardziej rygorystycznie do sprawy multikont. Jako, że konto WC:NE pod multikonta podchodzi jesteśmy zmuszeni zrezygnować z jego użytkowania w najbliższym czasie, gdyż prędzej czy później zostanie ono najprawdopodobniej zablokowane przez administrację gry.

Z tego powodu przenosimy nasz kontakt na pocztę mailową.

Od teraz prosimy członków bloga o przestawienie swoich nawyków i przesyłanie opowiadań i innych wiadomości na adres mailowy:
wcne.official@gmail.com


EDIT: Prosimy też o wysyłanie swoich adresów e-mail! Będziemy powoli zmieniać właścicieli na adresy mailowe! Jeżeli nie życzysz sobie upubliczniania swojego maila, pamiętaj o powiadomieniu administracji!


Mamy nadzieję przenieść się na pocztę na stałe do sejmu 25 maja.

P.S. Administratorzy - hasło do poczty na waszych pocztach ;)

Od Virusa

Byłem w domu dwunogów. Wyskoczyłem przez okno. Znowu uciekam bez nikogo. Chciałem zawrócić, moje ciało mi nie pozwalało. Wbiegłem na drogę grzmotu i... Obudziłem się z głośnym sykiem. Leżałem w drapaku. Ponownie wróciłem do dwunogów. Czułem dotyk. Przy mnie spał Fenix. Owinąłem kociaka ogonem. Jest dla mnie jak... jak młodszy brat. Położyłem głowę na łapach i patrzyłem na zewnątrz. Pani weszła i położyła trzy miski z karmą i trzy z wodą. Z kąt pani bierze te miski?. Nie wychodziłem. Przyzwyczaiłem się do normalnego jedzenia. Nie będę niczego jadł. Szturchnąłem Fenixa w bok.
- Fenix, śniadanie - mróknąłem
Kocurek lekko otworzył oczy, ziewnął i powoli wstał. Był jeszcze mały więc wziąłem go za skórę i zaniosłem do miski. Fenix zaczął jeść. Była to mokra karma. Nagle ujrzałem... Ptaka. Niestety był za oknem. Nigdy już z tond nie ucieknę. Uciekłem raz, to już się nie powtórzy. Spojrzałem na pijącego wodę Fenixa. Zjadł już wszystko. Wtedy pani weszła do pokoju. Miała na swoich łapach w połowie przezroczyste coś. Pośpiesznie skączyłem za drapak, zabierając przy okazji Fenixa. Nie może nic zrobić ani mi, ani Fenixowi.
- Po co tu jesteśmy? - spytał zdziwiony Fenix
- Obawiam się że pani coś od nas chcę - odpowiedziałem
Kocurek kiwnął główką.
Położyłem się, a on oparł o moje ciało głowę, również się kładąc. Zasnęliśmy.