Poczuła ekscytację. Dawno nic nie sprawiło jej tyle pozytywnych emocji, nawet jej ojciec zrobił się nudny w tych swoich ciągłych lękach wobec niej. A odrobina dobrej rozrywki jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Postąpiła o krok w bok, torując mu drogę. Zadarła wysoko pysk i spojrzała na niego z wyższością i z błyskiem rozbawienia w ślepiach.
— Oh, nie bądź taki nieśmiały. To nic złego, że lubisz, jak dominuje cię samica. Inni powinni brać z ciebie przykład — rzekła, zniżając głos. Wiedziała, że te słowa mocno go rozdrażnią.
Powieka mu drgnęła i lekko odskoczył do tyłu, utrzymując pomiędzy nimi dystans. Działo się tak, jak oczekiwała. Była wręcz dumna, że obrzydziła siebie na tyle w oczach niebieskiego, by ten nie próbował niczego głupiego wobec niej.
— Ha, ha, ha, bardzo śmieszne — syknął wrogim tonem. — Nie bądź taka hop do przodu, bo jeszcze się sparzysz. Wcale nie lubię być dominowany przez samice! Udało się wam, bo było was dwie — warknął na nią, starając się jakoś ją obejść.
Ponownie zakręciła się dookoła niego, blokując mu przejście. Trzepnęła go ogonem po pysku, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Sytuacja, w której wraz ze Sroczym Lotem miały okazję pokazać mu, gdzie jego miejsce, była idealna.
— W pojedynkę też by dało radę. Nie masz szacunku do lepszych od siebie, skoro bez powodu atakujesz swoich pobratymców — stwierdziła z niesmakiem. — Wstyd, że ktoś taki został wojownikiem.
Mordował ją wzrokiem. Nie przeszkadzało jej to. Zasłużył na wiele złego, skoro przystawiał się do czarnej i odważył się ją pocałować. Nic dziwnego, że kotka oddała mu w pysk. Gdyby Zając przy tym była, Nastroszony nie uszedłby z takiej akcji z życiem.
— Nikogo nie zaatakowałem. Sroka sama się na mnie rzuciła — rzucił na swoją obronę. — Ah tak? Wstyd? To nawzajem, bo też nie jesteś czysta. Zaatakowałaś mnie z tą wronią strawą! Również powinnaś zostać cofnięta do rangi ucznia, a może nawet i kocięcia — Najeżył się. — Daj mi spokój. Nie mam na ciebie czasu.
Uśmiechnęła się kpiąco, wydając z siebie cichy pomruk rozbawienia.
— Nie zaatakowałyśmy cię. To było zwykłe wymierzenie sprawiedliwości — oświadczyła, wzdychając. — Jak dorośniesz to zrozumiesz. Próbuję pomóc ci wrócić na dobrą drogę w życiu, a ty okazujesz się taki... Niewdzięczny — stwierdziła, nastawiając uszy do góry, jakby oświeciło ją. — Nastroszony, Niechciany, Niewdzięczny... Masz więcej imion niż godności.
Machnął ogonem, warcząc pod nosem.
— Wrócić na dobrą drogę w życiu? — parsknął śmiechem. — A jaka to niby droga? Klękanie przed jaśnie panią i życie pod łapą, jak jakiś nieporadny kociak? Nie. Ma. Mowy — syknął, biorąc głębszy oddech. Spuściła wzrok i spostrzegła, że wysunął pazury. — A ty... Ty masz zdradziecką krew! I ten twój człon to słaby żart lidera. Powinnaś nazywać się Zajęczy Bobek.
— Cały dzień myślałeś nad tym wyzwiskiem? Tu właśnie pokazujesz swój poziom — rzekła z wyższością. — Dorosły wojownik nie zniża się do poziomu malca, który na wszystko odpowiada głupimi przezwiskami. Czy przypadkiem nie chodzisz na te patrole ze Sroką po to, by nauczyć się szacunku do współklanowiczów? Jak widzę, masz w nim większe braki, niż można się było spodziewać. Może szepnę Rudzikowemu Śpiewu słówko i cofnie cię do roli ucznia, abyś nauczył się podstawowych zasad?
Spojrzał na nią tak, jakby widział ducha. Położył po sobie uszy, krzywiąc się.
— Mam problem tylko do ciebie, a nie do całego klanu! — wytłumaczył. — Nie zgrywaj mądralińskiej, bo gadasz głupoty jak moja matka, czyli... upadasz jeszcze niżej. Gdybyś nie zauważyła, to nie zaczepiam was jak dawniej. Sama teraz zaczynasz kłótnie. Nie miałem w planach rozmowy z tobą. Mam robotę do wykonania, a ty mi przeszkadzasz świadomie, więc... Czego chcesz, co? Powiedz i daj mi spokój.
— Zniżam się, bo zaczynam gadać jak twoja matka? — powtórzyła, podkreślając dosadnie każde słowo. — Czyli uważasz, że twoja mamusia sięgnęła dna? Nie kochasz jej? Wiesz, co jest najgorsze? To wstyd, nie mieć szacunku do tej, która powołała cię na ten świat — skwitowała.
Usiadł ciężko na ziemi. Wbił wzrok w swoje łapy, zwieszając łeb.
— Daj mi spokój — powtórzył tylko zrezygnowanym tonem głosu. — Zostaw mnie. Odejdź. Przestań gadać...
— Nie przestanę — rzekła uparcie, wbijając w niego uporczywe spojrzenie. — Chcę mieć pewność, że nie skrzywdzisz w życiu już więcej ani jednej kotki. Nie obchodzi mnie, co będziesz robił z kocurami. Do samic masz mieć szacunek — dodała ostrzej.
Postąpiła o krok w bok, torując mu drogę. Zadarła wysoko pysk i spojrzała na niego z wyższością i z błyskiem rozbawienia w ślepiach.
— Oh, nie bądź taki nieśmiały. To nic złego, że lubisz, jak dominuje cię samica. Inni powinni brać z ciebie przykład — rzekła, zniżając głos. Wiedziała, że te słowa mocno go rozdrażnią.
Powieka mu drgnęła i lekko odskoczył do tyłu, utrzymując pomiędzy nimi dystans. Działo się tak, jak oczekiwała. Była wręcz dumna, że obrzydziła siebie na tyle w oczach niebieskiego, by ten nie próbował niczego głupiego wobec niej.
— Ha, ha, ha, bardzo śmieszne — syknął wrogim tonem. — Nie bądź taka hop do przodu, bo jeszcze się sparzysz. Wcale nie lubię być dominowany przez samice! Udało się wam, bo było was dwie — warknął na nią, starając się jakoś ją obejść.
Ponownie zakręciła się dookoła niego, blokując mu przejście. Trzepnęła go ogonem po pysku, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Sytuacja, w której wraz ze Sroczym Lotem miały okazję pokazać mu, gdzie jego miejsce, była idealna.
— W pojedynkę też by dało radę. Nie masz szacunku do lepszych od siebie, skoro bez powodu atakujesz swoich pobratymców — stwierdziła z niesmakiem. — Wstyd, że ktoś taki został wojownikiem.
Mordował ją wzrokiem. Nie przeszkadzało jej to. Zasłużył na wiele złego, skoro przystawiał się do czarnej i odważył się ją pocałować. Nic dziwnego, że kotka oddała mu w pysk. Gdyby Zając przy tym była, Nastroszony nie uszedłby z takiej akcji z życiem.
— Nikogo nie zaatakowałem. Sroka sama się na mnie rzuciła — rzucił na swoją obronę. — Ah tak? Wstyd? To nawzajem, bo też nie jesteś czysta. Zaatakowałaś mnie z tą wronią strawą! Również powinnaś zostać cofnięta do rangi ucznia, a może nawet i kocięcia — Najeżył się. — Daj mi spokój. Nie mam na ciebie czasu.
Uśmiechnęła się kpiąco, wydając z siebie cichy pomruk rozbawienia.
— Nie zaatakowałyśmy cię. To było zwykłe wymierzenie sprawiedliwości — oświadczyła, wzdychając. — Jak dorośniesz to zrozumiesz. Próbuję pomóc ci wrócić na dobrą drogę w życiu, a ty okazujesz się taki... Niewdzięczny — stwierdziła, nastawiając uszy do góry, jakby oświeciło ją. — Nastroszony, Niechciany, Niewdzięczny... Masz więcej imion niż godności.
Machnął ogonem, warcząc pod nosem.
— Wrócić na dobrą drogę w życiu? — parsknął śmiechem. — A jaka to niby droga? Klękanie przed jaśnie panią i życie pod łapą, jak jakiś nieporadny kociak? Nie. Ma. Mowy — syknął, biorąc głębszy oddech. Spuściła wzrok i spostrzegła, że wysunął pazury. — A ty... Ty masz zdradziecką krew! I ten twój człon to słaby żart lidera. Powinnaś nazywać się Zajęczy Bobek.
— Cały dzień myślałeś nad tym wyzwiskiem? Tu właśnie pokazujesz swój poziom — rzekła z wyższością. — Dorosły wojownik nie zniża się do poziomu malca, który na wszystko odpowiada głupimi przezwiskami. Czy przypadkiem nie chodzisz na te patrole ze Sroką po to, by nauczyć się szacunku do współklanowiczów? Jak widzę, masz w nim większe braki, niż można się było spodziewać. Może szepnę Rudzikowemu Śpiewu słówko i cofnie cię do roli ucznia, abyś nauczył się podstawowych zasad?
Spojrzał na nią tak, jakby widział ducha. Położył po sobie uszy, krzywiąc się.
— Mam problem tylko do ciebie, a nie do całego klanu! — wytłumaczył. — Nie zgrywaj mądralińskiej, bo gadasz głupoty jak moja matka, czyli... upadasz jeszcze niżej. Gdybyś nie zauważyła, to nie zaczepiam was jak dawniej. Sama teraz zaczynasz kłótnie. Nie miałem w planach rozmowy z tobą. Mam robotę do wykonania, a ty mi przeszkadzasz świadomie, więc... Czego chcesz, co? Powiedz i daj mi spokój.
— Zniżam się, bo zaczynam gadać jak twoja matka? — powtórzyła, podkreślając dosadnie każde słowo. — Czyli uważasz, że twoja mamusia sięgnęła dna? Nie kochasz jej? Wiesz, co jest najgorsze? To wstyd, nie mieć szacunku do tej, która powołała cię na ten świat — skwitowała.
Usiadł ciężko na ziemi. Wbił wzrok w swoje łapy, zwieszając łeb.
— Daj mi spokój — powtórzył tylko zrezygnowanym tonem głosu. — Zostaw mnie. Odejdź. Przestań gadać...
— Nie przestanę — rzekła uparcie, wbijając w niego uporczywe spojrzenie. — Chcę mieć pewność, że nie skrzywdzisz w życiu już więcej ani jednej kotki. Nie obchodzi mnie, co będziesz robił z kocurami. Do samic masz mieć szacunek — dodała ostrzej.
<Nastroszony?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz