Porą Nagich Drzew
Powolnym krokiem przedzierała się przez zaśnieżone obozowisko,
gapiąc się tępo we własne łapy, które ledwo co dostrzegła w grubej
warstwie białego puchu. Rozmowy klanowiczów w temacie Jeleniego Puchu
ograniczały się do "Pewno zdechł", a i to słyszała coraz rzadziej.
Kładła nisko uszy, spoglądała na nich markotnie, ale nic nie mówiła.
Ona nadziei nie traciła. Musiał żyć.
— Przykro mi.
Zastygła, słysząc znajomy głos. Niespiesznie podniosła głowę i skierowała wzrok na sylwetkę kocura, który ze swoim czarnym futrem idealnie kontrastował z pokrytym bielą krajobrazem.
Ona nadziei nie traciła. Musiał żyć.
— Przykro mi.
Zastygła, słysząc znajomy głos. Niespiesznie podniosła głowę i skierowała wzrok na sylwetkę kocura, który ze swoim czarnym futrem idealnie kontrastował z pokrytym bielą krajobrazem.
— Czemu ci przykro? — spytała,
choć jej podświadomość sugerowała jej, jakiej kwestii dotyczyły te
słowa. — Albo zapytam inaczej. Za co ci przykro?
— Za twojego syna — odparł, wahając się. — Musi ci być ciężko, skoro tyle go już nie ma.
Cichy świst opuścił jej nozdrza.
On
też zapewne stracił już wiarę. Wiedziała, że chciał okazać jej jak
najwięcej wsparcia i bardzo to doceniała, choć nie czuła potrzeby, by
okłamywał ją tylko dlatego, by jej było lepiej. Miał prawo myśleć to, co
myślał, ale ona nie musiała się z tym zgadzać.
— Owszem,
jest. Ale jak wróci, to mi przejdzie — mruknęła, dokładnie podkreślając
fakt, że na pewno go jeszcze kiedyś ujrzy. — Dzięki Węgiel za miłe słowa
— rzekła mimowolnie z czystej grzeczności.
Skrzywiła się,
słysząc głos Czarnowroniego Lotu. Nawoływał swojego partnera, jakby samo
to, że ten rozmawiał z nią przez krótką chwilę, było największą
zbrodnią tego świata.
Patrzyła w ślad za
przyjacielem, a potem, jakby nigdy nic, ruszyła po raz kolejny na
patrol, który pod przykrywką polowania miał przysłużyć się
poszukiwaniom. Chociaż śnieg prószył coraz mocniej, a widok stawał się
bardziej ograniczony, ona nie zamierzała siedzieć w obozie.
***
Spoglądała w uklepaną ziemię na
wrzosowiskach. Miejsce pochówku Zwęglonego Kamienia, jej przyjaciela,
którego problemów najwyraźniej nie zauważyła w momencie, w którym swoje
całe skupienie przekierowała na szukaniu syna.
A
przecież od samego początku widać było, że z rudym partnerem kocura
było coś nie tak. I jak zwykle mądrzy byli dopiero po tragedii.
— Przepraszam cię, Zwęglony Kamieniu — wymruczała, mrużąc oczy i biorąc głęboki wdech. — Przepraszam, że nie zareagowałam.
Pozwoliła
sobie posiedzieć tu do późnej nocy. Skoro rodzina zdążyła się już z nim
pożegnać, było tu wyjątkowo spokojnie. Rzekłaby, że siedzi w
samotności, ale było to kłamstwem. Póki oskarżycielskie myśli krążyły w
jej głowie, nie
czuła się sama.
Żegnaj przyjacielu :c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz