— Mamo, opowiesz nam bajkę?
Ciche piśnięcie wdarło się do uszu małej szylkretki. Natychmiast wywróciła oczami. Wszystko, tylko nie bajki tej zrzędliwej gnidy. To nawet nie były bajki, tylko okropnie nudne twierdzenia o jej obrzydliwych racjach. Nikogo o zdrowych zmysłach to nie interesowało. Ale oczywiście jej nędzne rodzeństwo było wpatrzone w nią jak obrazek i słuchało jej gadaniny jak boskiej pieśni. Nie cierpiała ich. W każdym momencie życia pragnęła trzasnąć pazurami prosto w ich przesiąknięte wykładami Fretki łby. Stara raszpla. Tak bardzo pragnęła się od niej odciąć. Nie mając innego wyjścia, uczyła się samodzielności od pierwszych chwili życia. Ale oczywiście nie pozwalali jej z niej korzystać. Była jedynie głupim kocięciem, przywiązanym w matki łańcuchem. Ostatnio nawet upolowała jakiegoś robaka, który zabłądził do kociarni. Nie miała jednak okazji go skosztować — został rozkruszony przez wielkie łapsko liliowej zrzędy. Wszystko jej niszczyła! Nie szło jej dogodzić. Każda rzecz, którą robiła, była zła. Działa na własną łapę? Źle. Prosiła o pomoc? Jeszcze gorzej! I tak bez przerwy. Zrezygnowała więc z prób uszczęśliwiania jej.
— Mogę opowiedzieć — wydał się pomruk. — Pod warunkiem, że wasza postawa nie będzie lekceważąca. Nie zamierzam tracić czasu na coś tak głupiego i jeszcze nie otrzymać niczego w zamian.
Prześmiewczo naśladowała ruchy jej pyska, by zaraz potem ponownie położyć głowę na chłodnej ziemi. Zatkała łapkami uszy. Nie chciała słuchać tych bzdur. Jęknęła pogardliwie i skuliła się mocniej, odwracając od reszty kotów. Jeszcze czego. Nie dość, że musi tego słuchać, to jeszcze musiałaby gapić się na te żałosne małe pyski, tak głupie, by nie zrozumieć, że ich matka jest paskudnym rodzicem. Kremowa przymknęła oczy, podejmując się próby zaśnięcia.
— Skoro już opowiadam, może ty Iskro, łaskawie byś się podniosła i posłuchała? Później tylko narzekasz, jak źle i tragicznie ciebie traktuje — z pyska liliowej karmicielki wydał się warkot.
Natychmiast otworzyła oczy. W życiu! Jeszcze znowu ją skopie, tak jak zrobiła, kiedy jako malutkie kocie przyczołgała się do niej i poprosiła płaczem o jedzenie... Wciąż miała siniaka. Nie była jej potrzebna jej żadna idiotyczna gadanina. Jedyne, czego potrzebowała, to cisza i spokój, a najbardziej — odcięcia się od Fretki.
— Nie chce — mruknęła z dosadną obojętnością, nie ruszając się z miejsca.
— Myślisz, że mnie to interesuje? Masz przyjść i koniec dyskusji. Nie obchodzi mnie to, czy chcesz, czy nie. Nie mam zamiaru później wysłuchiwać żali. Staram się wystarczająco, a ty to lekceważysz. Dziwisz się później, że nie zwracam na ciebie uwagi, smarku — syknęła, drażniąc uszy szylkretowej koteczki.
"Staram się wystarczająco"
Zjeżyła sierść na karku. Warknęła cicho i gniewnie zacisnęła zęby. Dłużej tego nie zniesie. Tych obrzydliwych, chorych kłamstw. Nazywania jej smarkiem. Serce zabiło jej szybciej. Poderwawszy się z ziemi, strzepnęła ogonem. Wściekłym tupotem zniszczyła swoją bezpieczną bańkę, w której ukrywała się przed wrzaskiem matki. Wyszczerzyła kły, podkreślając swoją złość. Żłobek zadrżał. Kremowy kociak stanął na samym środku, tuż po łapami karmicielki.
— Ty się starasz? Słyszysz, co mówisz? — rzuciła głośno, wbijając malutkie pazury w podłoże. — Mam dość nazywania mnie smarkiem i trakotwania mnie jak najgorszą istotę na świecie. Przestań przekłamywać rzeczywistość. Nigdy ci nie narzekam. Być może teraz jestem dla ciebie jedynie głupim kocięciem, lecz wiedz, że mimo tego i tak nigdy ze mną nie wygrasz — zakończyła syknięciem.
Zrobiła to. Powiedziała jej to prosto w twarz. Dreszcz przebiegł po całym jej ciele. Udało jej się. Zebrała się na odwagę. Mimo, iż była świadoma możliwych konsekwencji, nie zawahała się nawet na chwilę. Wbiła wzrok w ciemne oczy kotki. Widziała, jak tlił i kotłował się w nich gniew. Nawet nie drgnęła. Ktoś w końcu musiał jej to powiedzieć. Drażniła swoją obecnością jej ślipia. Dręczyła je. Drapała. Wydrapywała. Niszczyła ją. Grała w paskudną grę z jej samokontrolą. Uśmiechnęła się lekko, podle i triumfalnie. Wygra.
Wtem, cała jej pewność siebie runęła jak domek z kart. Blask jej długich pazurów to jedyne, co w tym momencie zobaczyła. W brutalny sposób, jej odwaga zawaliła się pod pazurami Fretki. Kremowa gwałtownie uderzyła w podłoże z piskiem. Wiła się, kręciła, próbowała uwolnić — wszystko na nic. Liliowa łapa gniotła jej mizerna szyję. Nie była w stanie złapać oddechu. Serce biło jej ze zdwojoną siłą. Pragnęło wyskoczyć z ciała na zewnątrz. Zduszony krzyk wypełnił kociarnię. Po raz kolejny przegrała. Nienawidziła jej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz