Leniwie wyciągała się w cieniu. Tak, pora zielonych liści była przyjemna... lecz w momentach, gdy słońce parzyło jej skórę zaczynała ją lekko denerwować.
— Hej. — Usłyszała znajomy i zaraz otworzyła oczy, leżąc nadal wygięta na ziemi. Agrest? Czego potrzebował od niej zastępca? Umierała z ciekawości, by się dowiedzieć. — Jesteś już z nami od jakiegoś czasu i chciałem się zapytać, jak się u nas czujesz? Jest lepiej niż w Klanie Klifu? — dopytywał. — Niczego ci nie brakuje?
Daglezjowa Igła przymrużyła oczy i usiadła na ziemi w bardziej eleganckiej pozycji niż leżenie na plecach, wypinając brzuch. Spojrzała się na kocura. Cóż za miły gość...
— Porównując Klan Klifu do Owocowego Lasu nie ma o czym mówić. — Kotka przewróciła oczami. — Zdecydowanie wolę to miejsce. Przynajmniej tutaj nie rządzi tyran, z którym mogę się bać, że zaraz rozszarpie mi gardło. Chociaż Komar... — Chciała coś dodać, ale w porę ugryzła się w język. — …wydaje się być nienajgorszym przywódcą. Mnie to cieszy.
Agrest uśmiechnął się nieznacznie w jej stronę.
— Mnie również. Staramy się sprawić, by Owocowy Las był dla wszystkich bezpiecznym i przyjemnym miejscem, bez względu na jego pochodzenie — odparł. — Inne koty też ci specjalnie nie przeszkadzają?
— Cóż... a może porozmawiamy przy zwierzynie? — zaproponowała, łapiąc krótki kontakt wzrokowy z zastępcą. — Pytałeś czy czegoś nie potrzebuję, a tak się składa że nieco brakuje mi na tą chwilę posiłku i pogadanki.
— Och, właściwie... mam chwilę — miauknął, wyglądając na lekko zakłopotanego. Na pysku Daglezjowej Igły natomiast nieprzerwanie widniał spokojny, promienisty uśmiech.
Cóż, Lukrecja na pewno się nie obrazi, jeśli spędzi czas z innym kocurem. A nawet jeśli to jego problem i wina. Ostatnio nie miał dla niej czasu, więc nie powinien być zdziwiony, że nie będzie mu lojalna jak pies. Z resztą taka była jej natura! Jeżeli nie mógł tego zaakceptować to na nią nie zasługiwał.
— Wybierzesz coś ze stosu?
— Pewnie. — Wojowniczka obserwowała, jak Agrest podchodzi do sterty ze zwierzyną i zastanawia się nad wyborem. Miała nadzieję, że wybierze coś zjadliwego. Wytrzeszczyła lekko z obrzydzeniem oczy, gdy niebezpiecznie zbliżał się do obślizgłej żaby, jednak odetchnęła prędko z ulgą. Brązowy złapał leżącego obok królika i zawrócił w stronę Daglezji, która już położyła się wygodnie na ziemi w cieniu. Ruda przejechała wzrokiem po obozie i kotach, które w nim w tej chwili przebywały. Najwyraźniej nadeszła pora dzielenia się językami. Cóż, mogłaby rzec, że Agrest pojawił się w idealnym momencie.
Królik został położony pomiędzy rozmówcami przez kocura, który poszedł w ślady Daglezjowej Igły i położył się na trawie naprzeciwko niej.
— Więc — mruknął Agrest, podwijając pod siebie przednie łapy — Czy chciałabyś kontynuować?
— Oczywiście. Z owocniakami jest nieco bardziej zawiła sprawa, ale była do przewidzenia — zaczęła. Agrest spojrzał na nią z zainteresowaniem. — Nie każdy wojownik mnie szanuje i uważa mnie za pełnoprawnego członka Owocowego Lasu. Przynajmniej tolerują moją obecność, choć wciąż, nie wszyscy.
— Przykro mi to słyszeć. Czy mógłbym wiedzieć jakie to koty? — zapytał uprzejmie. Daglezjową Igłę świerzbiło, by wymienić z połowę mieszkańców sadu, ale się powstrzymała. Nie była przecież taką ofiarą, by trzeba było jej pomagać. Sama prędzej czy później się z nimi rozprawi.
— To nie jest takie ważne. Aż tak źle mnie nie traktują — zaśmiała się, a kocur widząc jej śmiech sam zdusił (albo wymusił, trudno stwierdzić) pojedynczy chichot. — Ale sądzę, że otwartość na obcych części Owocowego Lasu nie jest na najwyższym poziomie, jeśli tak to ujmę. Wciąż zdarza mi się słyszeć plotki o byciu zdrajcą i szpiegiem zagrażającym bezpieczeństwu naszego klanu. Przywykłam do tego, lecz nadal nie jest to najprzyjemniejsza rzecz, która może dojść do mych uszu. Nie przyszłam tutaj, by zacierać łapki i przekazywać wrogom informacje, choć widocznie dla wielu nie jest to oczywiste — wywróciła oczami z irytacją. — Chcę być dobrym i oddanym wojownikiem Owocowego Lasu, nawet jeśli opinia publiczna srogo w to powątpiewa.
Czekoladowy wojownik słuchał, jedząc zabraną zdobycz. Oblizał pysk i podniósł łeb znad zwierzyny, gdy zdał sobie sprawę, że kotka przestała już mówić i nastała niezręczna cisza.
— Wybacz — przeprosił, kręcąc głową. — I przepraszam, że coś takiego musiało cię spotkać. Wezmę to pod uwagę, gdy –
— Nie musisz mnie przepraszać — przerwała mu miękkim głosem, wpatrując się w jego oczy. Bawiła ją ta grzeczność. Oprócz płochliwych uczniów nikt tak się nigdy do niej w życiu nie odzywał. No, może z pominięciem Lukrecji. — Przecież nie ponosisz winy za to, że w twoim klanie jest kilkoro półgłówków, prawda?
<Agrest?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz