Skierował się z Płonącą Pożogą na granice z Klanem Wilka, ponieważ Zakrzywiona Ość widziała jak się wydurniali, szeptając za plecami nierudych obraźliwe komentarze i kazała im się wziąć do roboty i tam zrobić obchód. Nie podobał mu się ten rozkaz, jego towarzyszce również, ale ostatnio kocica była miła, więc udał się wraz z rudą w teren, grymasząc pod nosem.
Szli spokojnym tempem, obgadując ściszonym głosem, tą nierudą wywłokę. Musiał przyznać, że świetnie się bawił ze swoją przyjaciółką i nie żałował wspólnego patrolu. Kiedy byli już prawie na miejscu dostrzegł, że coś działo się na granicy z wilczakami. Widział jakąś grupkę, która właśnie odchodziła. Czyżby również odbywali patrol? Trącił rudą w bark, wskazując na to dziwne zjawisko, bo wcześniej wydawało mu się, że te koty tam siedziały, jakby nie miały nic innego do roboty. Knuli atak? Trzeba było wybadać sprawę.
— Podejdźmy. Coś mi tu śmiełdzi.
Płonąca Pożoga skinęła mu głową w skupieniu.
— Panoszą się — mruknęła. — Tylko ostrożnie. Ruda sierść będzie się rzucać w oczy, a liczebnie nas przewyższają. Coś czuję, że te zwierzęta nie powitałyby nas miło.
Nawet nie chciał o tym myśleć. Powinni znać swoje miejsce! Byli w końcu tym gorszym sortem. Ruszyli powoli w stronę cienkiej linii zapachowej, rozglądając się uważnie po otoczeniu. Grupka zniknęła, ale ślady łap były nadal dobrze tu widoczne. Jak nic, musieli tu przesiedzieć jakiś czas. Ziemia była wydeptana i śmierdziała dość intensywnie lasem. Strzepnął uchem.
— Chyba ich nie ma. Wystłaszyli się naszej łudości. — wibrysy mu zadrgały z rozbawieniem. — Głupie niełude łajzy. Ale bym im nagadał, gdyby jakiś był w pobliżu!
Kotka zaśmiała się cicho.
— Są głupi jak stado szczurów. Dwójka młodzików wyczuła ich szybciej, niż oni nas... Banda nierudego ścierwa. Nawet, gdybyś ich powyzywał prosto w pysk, to debile by się śmiali z samych siebie jak głupi.
— Ha! Pławda — zachichotał. — Mysie móżdżki i włonie stławy, tfu! — Splunął na granicę z wilczakami. — Nie mają żadnych łudzielców widać, że to plebs — Uniósł wyżej łeb, by poczuć się wielki.
Nagle dostrzegł jakiś ruch. Szybko zerknął w tamtą stronę, dając sygnał ogonem kotce, że ktoś tu był. Jakiś zabłąkany członek Klanu Wilka? Musieli zachować ostrożność. Kto wie co to było.
Wojowniczka znieruchomiała, przyjmując znów postawę na baczność i uważnie wodząc wzrokiem za miejscem, skąd dobiegał odgłos.
— Może wrócili? — miauknęła szeptem, lecz po chwili pokręciła głową. — To chyba pojedynczy kot.
Zawęszył, ale nic to nie dało, bo przecież już tutaj mocno cuchnęło zapachem tego nierudego łajna.
— Wyjdź. Nie chowaj się. Wiemy, że tam jesteś! — rzucił w przestrzeń, unosząc wyżej brodę, by zaszpanować przed Płomień swoją odwagą. Zaraz sprawi, że ten ktoś poleci do mamusi! Tak! Tak właśnie będzie! Nie zamierzał się cofać. Nie był tchórzem.
Wtem dojrzał jak z krzaków wyłania się czyjaś postura. Czarny van. Nie okazał krzty zawahania. Uprzejmy uśmiech widniał na jego pysku, co przywodziło mu na myśl dobrego staruszka, który wyszedł na spacer. Nie był jednak siwy... Zdawał się w pełni sił.
Skrzywił na to pysk. Fuj! Nierudy! I jeszcze się cieszył tak, jakby był kimś wielkim! To niedopuszczalne! Nierudzi powinni się ich bać, a nie zgrywać przed sobą i innymi, że mogą im dorównać.
— Nie muszę się przed wami chować. — odparł grzecznie obcy.
— Co tu robisz? — warknięcie rudej kotki nie wywołało na nim wrażenia. Nie odpowiedział na pytanie, lustrując oba koty intensywnym spojrzeniem.
— Właśnie co ty tu łobisz? Zmykaj do swoich kumpli, którzy na nasz widok podwinęli ogon, niełuda stławo — warknął w jego stronę, chcąc zaszpanować przy przyjaciółce. Nadarzyła się okazja i nie zamierzał jej zmarnować. A zresztą... Co ktoś taki jak on, mógłby im zrobić? Nic! Ich była dwójka, a on był sam.
Dojrzał przez moment zawahanie rudej. Czyżby jednak nie uważała tego za dobry pomysł? Po chwili jednak uniosła wyżej brodę, śmiejąc się drwiąco.
— Uciekli w popłochu jak małe pieski. Wiedzą, gdzie ich miejsce. Twoja kolej — prychnęła, chcąc wesprzeć przyjaciela.
Uśmiech nie znikł z pyska kocura, co go tylko zirytowało. Powinien się rozpłakać i pognać do mamusi! Może był jakiś nie ten tego? Świr! Na dodatek przez moment wpatrywał się w nich w milczeniu, co zaczynało być dla niego dość niekomfortowe.
— Nie, nie wydaje mi się, by się was przestraszyli. Przed chwilą skończyli swoją zmianę — odparł spokojnie. — Nieruda strawa? Różnie mnie nazywano, ale muszę przyznać, że to oryginalne wyzwisko. Na waszym miejscu byłbym jednak ostrożny ze słowami kierowanymi do nieodpowiedniego kota. Zuchwałość okazuje się przy kotach niższych lub równych sobie. Nie do przywódców.
Czy on się właśnie porównał do lidera? Obrzydlistwo! To był chyba jakiś nieśmieszny żart! Kocur nie wyglądał mu na kogoś takiego. Po pierwsze - był nierudy, po drugie - śmierdział, a po trzecie - żaden lider nie chodził sobie po terytorium, jak gdyby nigdy nic! Kamienna Gwiazda nie ruszała się bez swojej obstawy, a ten wybrał się pilnować granicy?
— Ty jesteś przywódcą? Chyba przywódcą leszczy — prychnął z kpiącym uśmieszkiem. — Liderzy nie wychodzą z obozu i nie patłolują głanic. Mają od tego koty. Ale płosze bałdzo. Co nam złobisz? Nie przekłoczyliśmy głanicy, jesteśmy u siebie i łobimy co chcemy. Możesz nam podskoczyć. A złesztą... niełuda stława jako lideł klanu? Do takiego kogoś nie będę miał za głosz szacunku. Pewnie nazywasz się Obsłaną Gwiazdą, nie? — zaśmiał się.
Widząc jak obcy uśmiechnął się szerzej, poczuł dziwny niepokój w piersi. Lubił się naśmiewać z samego siebie? No wiedział, że jakiś wariat!
— Moi wojownicy są niedaleko — zamruczał. — Nie, mój drogi. Nazywam się Mroczna Gwiazda. A tobie i twojej koleżance jak na imię? — zapytał delikatnym głosem.
Dojrzał jak Płomień rzuca vanowi piorunujące spojrzenie i usłyszał jej warkotliwy pomruk. Też nie podobały mu się jego słowa. Trzeba było pokazać śmieciowi, gdzie było jego miejsce. Tchnięty nową falą odwagi, posłał mu wywyższające spojrzenie.
— Młoczna Gwiazda? Brzmi stłasznie. A wcale nie jesteś stłaszny, bałdziej żałosny — fuknął nie przejmując się jego ostrzeżeniem, że mógł zaraz zwołać swoich kumpli. — Ja jestem Jeleni Puch. Czystej kłwi. Moja mama jest łuda, mój tata i łodzieństwo — pochwalił się, by go zgorszyć. — A to Płonąca Pożoga — przedstawił kocicę. — Też pochodzi z łodu łudzielców, dlatego z nami nie zadziełaj.
— Mówi prawdę — usłyszał warkot wojowniczki. — Pochodzimy z potężnych rodów. Nie chciałbyś wchodzić z nami w problemy. Jak na "przywódcę" twój iloraz inteligencji jest zasadniczo niski. Może to przez tą obrzydliwą nierudą sierść, co?
Mroczna Gwiazda postawił łapę do przodu, przechylając łeb z paskudnym uśmiechem.
— Och, oczywiście. Bardzo potężne rody... — uszy niemal z automatu uniosły się mu na wydźwięk słowa "Puch". Nie ukrył jednak zainteresowania. — Ładne imiona... Pożoga, która pochłania las w płomieniach — uśmiechnął się krzywo, czując na sobie ostre spojrzenie kotki. — i Puch... Osobliwy człon. Kim są wasi rodzice?
O nie. Pytanie, przed którym niedawno ostrzegała go Zakrzywiona Ość. Nie mógł zdradzić obcemu imienia mamy, bo na pewno doniesie na niego i będzie miał problemy! Albo gorzej! To mama będzie miała! Dlatego też, zadecydował się nieco nagiąć prawdę, tak jak polecała liliowa.
— Łysi Puch. — rzucił, nie zastanawiając się nad tym. Cioci i tak nie było w klanie, więc nigdy jej nie znajdzie. — Supeł wojowniczka. Na pewno nigdy nie słyszałeś o lepszej od niej! Szpiegowała sam Klan Klifu! — nagiął nieco prawdę, ale musiał pokazać obcemu, że z nim się nie zadziera. Imienia ojca nie wspomniał, bo i tak go nie miał.
— A moi rodzice to najwspanialsze osoby w klanie. Pochodzę z rodu Piaskowej Gwiazdy. Oboje mamy powody, by się ciebie nie bać. Jesteś zwyklą nierudą wywłoką, a my czystymi, pochodzącymi z silnych rodów — miauknęła Płomień.
Był wdzięczny, że przyjaciółka go nie wydała. Też miała łeb na karku! Może również rozmawiała na ten temat z Ością?
Dojrzał jak kocur rozszerzył lekko oczy na wieść o Rysim Puchu. Ha! Zatkało go! No! Teraz wiedział, że nie byli byle kim. Już widział w wyobraźni, jak ten "wielki lider" daje nogę. Aż cisnął mu się na pysk zadowolony uśmieszek. Stało się jednak coś odmiennego niż założył. Kocur wyprostował się i wydał z siebie krótki, acz donośny dźwięk, obserwując zdezorientowane spojrzenie ich dwójki. Wariat. To był jakiś chory wariat. Teraz miał tego dowód! Kilka uderzeń serca wystarczyło jednak, by grupka wojowników wyłoniła się z gęstych wilczackich zarośli.
Spojrzał zaskoczony na zbliżające się koty. Czyli nie kłamał? Miał kumpli i dał im znak? Zerknął niepewnie na Płomień. Jednak nie był wariatem. Chyba powinni... Sobie już iść...
— Ha! Nie boimy się twoich kumpli. Jak przekłoczycie głanice, to Kamienna Gwiazda się o tym dowie! — rzucił, próbując jeszcze przez chwilę, zachować swoją pewność siebie, nie dając pokazać po sobie, jak serce mu przyspiesza.
— Jeleń... Nie — Kotka złapała go za kark, próbując zmusić do biegu. — Przestań, ich jest za dużo. Musimy wiać! Pożałują, zobaczysz, ale nie teraz...
Przywódca zignorował groźby z ich pysków. Szybko skinął głową.
— Bierzcie go — rozkazał.
To stało się tak szybko. Mroczna Gwiazda rzucił się na rudą, przybijając ją do ziemi. Widział jak ugryzła go w łapę, jak ten przygniótł jej głowę do ziemi i otworzył pysk, żeby wbić tam swoje kły i zamordować ją raz na zawsze. Chciał rzucić się jej na ratunek, ale... wmurowało go. Ciało przestało go słuchać. Tak jakby stracił nad nim panowanie, jakby już nie należało do niego. Drżał, czując jak otaczają go wrogowie.
— Nie zależy mi na tym, by cię krzywdzić i mieć zatargi z twoimi przodkami. Więc milcz, jeśli chcesz żyć, moja droga. Nie martw się, zaopiekujemy się twoim kolegą — Uśmiechnął się van. — Jeśli chcesz uchować życie swoje i swoich bliskich, to zamknij mordę. Mamy umowę?
Kotka splunęła mu w pysk w odpowiedzi, wbijając w niego ostre spojrzenie. Gdy wysunął pazury, pod naciskiem presji pokiwała jednak głową, spuszczając wzrok. Lider podniósł ją za kark i cisnął w pobliskie drzewo, a go aż skręciło. Serce biło mu w szaleńczym tempie, a wzrok kierował ku rudej, która się nie poruszyła. Nie zdołał jednak nic z tym faktem zrobić, bo unieruchomiła go dwójka syczących kotów. To pozwoliło mu wyjść z tego szoku, tego transu. Drapnął i ugryzł ich w łapy, uwalniając się spod mocnego uścisku, ale to było i tak bezcelowe. Otoczyli go. Mroczna Gwiazda odwrócił się w jego stronę. Odsunął się, gdy zaczął do niego podchodzić, wpadając tyłem na jednego z jego wojowników. Położył po sobie uszy. Cholera. Co on zrobił! Trzeba było uciekać, a teraz był w pułapce i coraz bardziej się bał! Cała pewność siebie od razu z niego wyparowała.
— P-poczekaj! Tak nie wolno! Wasz klan zapłaci!
— Mam pod ogonem, co wolno, a czego nie wolno według waszych morałów, Puszku. — odparł. — Może zapłaci. Kto wie. Los o tym zadecyduje. Ale mój klan to nie zgraja bachorów, tylko profesjonalnie szkolonych wojowników... Mogłeś być mądrzejszy i nie zadzierać z silniejszymi od siebie... Mogłeś też nie mówić mi imienia swojej matki... Bo tak się składa, że znam ją doskonale. — miauknął. — Musimy przyprowadzić jeńca do dołu. — rozkazał twardszym głosem, patrząc, jak wojownicy zbliżają się do rudzielca.
Znał jego ciocię?! Wytrzeszczył oczy, próbując uciec, ale dostał w łeb. I to tak, że aż go oszołomiło. Padł na ziemię, widząc przed oczami ciemne plamy, czując zaraz silny chwyt na swoim karku. Zaczęli go ciągnąć na obce tereny, a on nie był w stanie nic zrobić. To był jakiś koszmar! Na pewno zaraz się obudzi i wszystko będzie dobrze! Pobudka jednak nie nadchodziła. Słyszał tylko ciszę, kroki łap i ich oddechy, gdy bez litości odbierali mu wolność.
***
Przerażenie. To czuł, gdy doszedł do siebie na tyle, aby wstać. Głowa dalej go pobolewała, ale nie tym się teraz martwił. Był w dole. Wrzucili go tu i zniknęli. Bał się. Tak potwornie. Próbował wyjść, lecz było tu dość głęboko. Obtarł sobie tylko łapy, a ziemia nawet ani drgnęła. Nie wiedział jakim cudem. Coś na to zastosowali? A może te rejony były bardziej twardsze od miękkiej ziemi na terenach burzaków, w której łatwo kopało się doły?
Nie mając pojęcia co zrobić, siedział i drżał, zastanawiając się co go czekało. Ale był głupi! Oby Płomień nic się nie stało i powiadomiła klan o jego porwaniu! Klan Wilka zapłaci! Zapłaci! Wierzył, że mama go ocali, ona i Kamienna Gwiazda. Lider wilczaków był głupi! To było jak wypowiedzenie wojny!
Słysząc czyjeś kroki, zadarł łeb, próbując wykrzesać z siebie nieco odwagi. Było to jednak trudne, bo serce mu tylko bardziej przyspieszyło. Nie wiedział czego miał się spodziewać.
I wtedy...
Dojrzał jego.
<Panie zły liderze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz