Kontynuacja opowiadania Orlika do Konwalii
Krew wrzała w moich uszach, krążąc szybko, napędzając mięśnie do biegu, uszy do słuchania, oczy do patrzenia. Cały czas obserwowałem otoczenie, biegnąc ile sił w nogach, aż nie zorientowałem się, że nic nas nie ściga.
- Konwalio! - Krzyknąłem do kotki, czując jak zdziera mi to gardło.
- Tak?! - Podbiegła, nadrabiając dystans między nami.
- Musimy biec w stronę pozostałych. - Zarządziłem zmęczony.
Ostatnie dni były dla mnie katorgą. Zacząłem bardzo żałować wszystkich swoich decyzji dotyczących tego kundla. Co ja gadam, już żałowałem! Sam fakt, że tyle kotów zostało w to wmieszanych, teraz dodatkowo każdemu z nas zagrażał pies.
Czułem, jak krew rozsadza moje żyły, a mięśnie drżą bez opamiętania.
- Idziemy! - Ruszyłem o resztce sił w stronę pozostałych kotów.
Biegnąc, nie zwracałem uwagi na nic. Ani, czy Konwaliowe Serce za mną nadąża, czy coś mi zagraża. A głowie miałem jedynie swoich podopiecznych.
Do moich nozdrzy dotarł zapach tak znany z mojego dzieciństwa, krew. Mieszana z odorem śmierci oraz bestii. Dostrzegłem w oddali jasne futro Orlikowego Szeptu, jego przerażone oczy, drżące łapy. Stał w miejscu, a wzrok utkwiony miał w jednym z wejść do tuneli. Nagle zerwał się do biegu, pędził.
Nie rozumiałem go, jednak kontynuowałem pościg.
Dotarłem do tunelu, w którym odór był najintensywniejszy. Słyszałem mlaskanie, dźwięk łamanych kości, poczułem się jak wiele księżyców temu, podczas treningu z Ciernistą Gwiazdą, gdy borsuk rozrywał jej kości.
Cierń...Ciernista Łapa! Otrząsnąłem się ze wspomnień, które zawładnęły mną na uderzenie serca. Natychmiast, gdy dostrzegłem psa, dopadłem go.
Skoczyłem na kundla, żeby zwrócił swoją uwagę na mnie. Pysk umoczony w szkarłatnej krwi, łapy, pazury pełne ciemnej sierści, tak złudnie podobnej do mojej byłej mentorki.
Usłyszałem warknięcie, zacząłem biec. Mój mózg wyłączył się, biegłem, nie rejestrując tego, co widzę, czy słyszę. Jedynie wbijające się gałęzie w moje łapy, mówiły mi o tym, że wciąż żyję i biegnę. Biegnę, by nikt więcej nie musiał się bać.
Zgubiłem psa wiele wiele metrów dalej, gdy ta postanowiła porzucić pościg, na rzecz odejścia ze swoim młodym. Zdyszany, zestresowany zacząłem wracać.
Czułem, jak tracę sierść, moje serce kołatało, a w uszach szumiało. Lada moment mogłem zemdleć, paść jak kłoda, ale nie mogłem. Chciwie łapiąc powietrze szedłem przed siebie.
Dotarłem do nory, z której czułem smród krwi. Dookoła trwała cisza, mącona jedynie krzykami pozostałych kotów, medycy. Biegli, by odnaleźć śnieżnobiałego wojownika.
Cętka była z nimi. Wszedłem na miękkich łapach do nory, znalazłem poszarpane, martwe ciało. Wywlokłem uczennicę, jak niegdyś ciągnąłem ciało brata. Na zewnątrz stał Kucykowy Ogon, jej mentor.
Czułem w oczach łzy, chociaż nie miałem czym płakać. Ledwo stałem na łapach, mój umysł nie był zdolny do logicznego myślenia.
- Gdzie ona jest? - Usłyszałem z dworu, mentor pytał o uczennicę.
- Ona...nie żyje - głos Orlikowego Szeptu rozszedł się w ciszy. Był zszokowany i słaby. - Cierniowa Łapa nie żyje.
Przymknąłem oczy, gdy dzienne światło dotarło do moich oczu.
W ciszy pełnej żalu staliśmy nad zmarłą.
Zawiodłem. Zawiodłem na całej linii. Dlaczego Gwiezdni mi nie pomogli? Na co mi był dar mądrości, który od nich otrzymałem? Miałem chronić klan, zamiast tego niewinna kotka straciła życie.
Wysunąłem pazury, wbijając je w ziemię. Koty pochylały się nad ciałem Cierniowej Łapy, a ja stałem z boku. Medycy podawali lekarstwa Orlikowi, Kucykowy Ogon z żalem przyciskał nos do resztek jego uczennicy.
W pewnej chwili odwróciłem wzrok, chociaż nie powinienem. Moim przeznaczeniem było teraz wziąć za to odpowiedzialność, patrzeć, jak ciało terminatorki marnieje, a muchy zaczynają ją konsumować.
Jednak nie potrafiłem. Odwróciłem wzrok, by koty nie dostrzegły łez. Zacisnąłem zęby, aż przegryzłem dziąsła. Krew małymi kroplami skapnęła z mojego pyska, brudząc trawę, którą przetarłem łapą, nim, przyjmując znowu zwyczajowy, zmęczony wyraz pyska, zwróciłem się do klanowiczów.
- Wracamy. Weźcie jej ciało. - Słowa opuszczały moje usta, ale czułem, iż nie należały do mnie. Gwiezdni pomogli mi je powiedzieć. - Pogrzebiecie ją.
Droga minęła w grobowej ciszy. Szedłem na przodzie, patrząc w ziemię. Czując, jak moje mięśnie dają mi do zrozumienia, że chcą odpoczynku.
Przekraczając próg obozu, unikając wzroku wojowników oraz uczniów, poszedłem od razu do siebie. W tej chwili cieszyłem się, że moje legowisko jest puste.
Pozwoliłem, by emocje opuściły moje skołatane nerwy. Nie chciałem dłużej tego w sobie trzymać. Leżałem bez ruchu parę godzin, myśląc.
- Mokra Gwiazdo? - Usłyszałem głos Chabrowej Bryzy.
Kotka cicho i spokojnie weszła do środka.
- Mokry, koty czekają na wyjaśnienia. - Powiedziała cicho, widząc, w jakim stanie jestem. - No i na karę dla wojowników, którzy brali w tym udział.
Nie odpowiedziałem jej. Kara dla wojowników. Wiem, czego oczekują inni, będę musiał ich ukarać, samemu nie mogąc wziąć na siebie tego samego.
Moją karą stało się życie z kolejną śmiercią na koncie, której nie potrafiłem zapobiec. Wyrzuty sumienia, zżerające mnie od środka, niczym najgorsza trucizna.
Podniosłem się niemrawo, zastępczyni wyszła. Oblizałem pysk, by zetrzeć resztkę zmęczenia i mchu.
Wskoczyłem na podest, a pierwsze koty zaczęły się schodzić.
- Niech wszystkie koty, zdolne do walki i będące w obozie, przyjdą tutaj! - Zawołałem, czując, jak mój głos zaczyna drżeć.
Zacisnąłem szczęki, wysuwając pazury.
Dostrzegłem Orlikowy Szept, który smętnym wzrokiem patrzył na mnie, podobnie jak reszta świadków tej tragedii.
- Chciałem wam powiedzieć, co się wydarzyło. - Zacząłem, gdy wojownicy z uczniami podeszli. - Jak wiecie, jedna z uczennic, Cierniowa Łapa przepłaciła życiem starcie z psem. Zaatakował on nas - przez chwilę pomyślałem, czy warto pominąć fakt ukrywania szczeniaka. - byliśmy bez szans.
Pomiędzy wojownikami rozeszły się szepty, niektórzy się przerazili.
- Czuję się winny za jej śmierć i na pewno jestem. - Mówiłem dalej, jednak mój głos nie wskazywał na żadne emocje. Byłem z nich wyprany w tym momencie. - Możecie mnie o to obwiniać, jednak pamiętajcie, że będę żył z tym wspomnieniem.
Nastała chwila ciszy, ruchem ogona poprosiłem, by Konwaliowe Serce, Cętkowany Kwiat i Orlikowy Szept wyszli na przód.
- Zostaniecie ukarani. - Oznajmiłem, nie okazując żadnych emocji. Moje oczy były chłodne, gdy patrzyłem na Srebrną Skórkę, po czym przeniosłem lodowate spojrzenie na klan.
- Na czas pięciu księżyców zostajecie zdegradowani do rangi ucznia, a co za tym idzie, będziecie wykonywać ich obowiązki. Macie również zakaz wychodzenia z obozu bez opieki.
Nie wiedziałem, co jeszcze powiedzieć. Żadne słowa nie zatrą tego, co się stało. Musieliśmy żyć z tym dalej.
- To wszystko. - Zakończyłem zebranie klanowe, bez słowa odchodząc na bok.
Nie chciałem z nikim rozmawiać. Poszedłem do swojego legowiska, słysząc pierwsze obelgi pod swoim imieniem. Westchnąłem ciężko, przymykając oczy. W wejściu do legowiska poczułem, jak tracę kontakt ze światem, a wszystko staje się czarne.
<Orliku? Cętko? Konwalio? Zemdlało mu się :> jeśli chcecie, to niech ktoś odpisze uwu>
Klepię!
OdpowiedzUsuńNa pv ci wszystko wytłumaczę tylko podaj kontakt ^^ (np: e-mail) Mój to: kidak697@gmail.com lub howrse: Memi5642
OdpowiedzUsuńTaką dostali karę za sprowadzenie zagrożenia
OdpowiedzUsuń