Kolejny poranek był znośniejszy. Nauczył się korzystać z tej śmiesznej kuwety, co nie obyło się bez wielkiego trudu. Musiał jednak się do tego stosować, aby Wyprostowani przestali na niego wrzeszczeć, powodując w nim napady lęku. Na dodatek ostatnio spodobało mu się to, że gdy robił coś po myśli Blanki, ta zgadzała się na trochę czułostek. Więc teraz leżąc w swoim stałym miejscu w pudle, zaczepił ją.
— Daj mi zadanie. — Kotka spojrzała na niego tak jakby nie wiedziała o co mu chodziło. Naburmuszył się, bo przecież to było jasne jak słońce! — No zadanie. Tak jak było z tym tulaskiem za bycie miłym dla Słoneczka — przypomniał jej o tym.
— A... to — westchnęła, przypominając sobie co miał na myśli. — Daj mi chwilkę — to powiedziawszy, rozciągnęła się i ziewnęła przeciągle. — O, wiesz co... mamy mieć dzisiaj spotkanie ogródkowe. Twoim zadaniem jest zachowywać się podczas niego przyzwoicie i nie robić... przypałów.
Spotkanie ogródkowe? Co to niby było? Nigdy wcześniej nie słyszał o czymś takim. Nagle przypomniał sobie co mogło oznaczać to sformułowanie. Przecież pieszczochy chodziły na te swoje sąsiedzkie pogawędki! A to oznaczało, że mieli wyjść na zewnątrz. Zrobił wielkie oczy. Nie! Nie pokaże się jakimś kotom w takim... stanie. Wyglądał przecież jak pieszczoch!
— A... muszę tam iść? Nie mogę zostać? Czy to konieczne? I zdefiniuj słowo przypał.
— Tak, musisz, bo mieszkasz ze mną — stwierdziła rzecz oczywistą. — A przypał, no wiesz, nie będziesz na nich syczał, krzyczał, wyzywał od pieszczochów... takie tam.
Skrzywił się. Super. Mieszkał z nią i musiał iść się upokorzyć przed obcymi kotami. Już położył po sobie uszy niezadowolony z takiego stanu rzeczy.
— Czyli mam być grzeczny jednym słowem... — westchnął. Nie wiedział czy mu wyjdzie. Zależy jak te koty będą do niego podchodzić. Na pewno nie przedstawi się imieniem jakie dał mu Wyprostowany. A tym bardziej jasno im wyperswaduje, że nie był pieszczochem. — Postaram się...
— Jestem pewna, że jak postarasz się, to ci się uda. Pamiętaj o nagrodzie — zamruczała, a skierowawszy się do wyjścia z pudła na śniadanie, z chytrym uśmieszkiem przesunęła ogonem po piersi kocura.
Uśmiechnął się na ten gest i ruszył za nią. Powoli przyzwyczajał się do takiego życia. Wsparł się na jej boku, docierając do kuchni. Rzucił Słoneczku bojowy wyraz pyska, by go nie tykał, po czym podszedł do miski z wodą, by najpierw się napić.
Blanka w tym czasie podeszła do czekającego już na nią dania i zaczęła jeść, podczas gdy Słoneczko schylił się i pogładził ją parę razy po grzbiecie podczas posiłku. Następnie Wyprostowany spojrzał na niego, po czym podsunął mu jego miskę, wyjmując drugą ręką małe pudełko, które znowu mignęło. Ale ten typ go irytował! I co on tak znowu migał?! Znów prosił się o kłopoty! Jednak tym razem nie dziabnął go, a zaczął pochłaniać szybko swoją porcję.
Blanka spojrzała na okno, a raczej porę dnia, jaka za nim się kryła.
— Spotkanie się powinno niedługo zacząć. Wincenty woli wychodzić rano, bo potem jego Dwunożni go szukają — wytłumaczyła, kończąc jedzenie.
Zjeżył się. O nie. Już?! Jaki Wincenty?! Złapała go trema. Spotkanie się z kimś kim zawsze pogardzał wiązało się z wieloma problemami. No i nie podobało mu się to, że jakiś pieszczoch decydował o czasie, kiedy miało odbyć się te ich śmieszne rozmowy o niczym. No bo o czym może rozmawiać pieszczoch? Czuł, że to będzie ponad jego siły. Dokończył jednak posiłek, póki jeszcze nie wyruszyli.
— A jak... Będzie... źle? — miauknął spięty.
— Nie będzie źle — starała się go uspokoić. — Poradzisz sobie bez problemu. Tylko bądź miły.
— Mh... tak. Miły — powtórzył po niej nieprzekonany.
Jego obawy zaczęły rosnąć, kiedy zaczęli zbliżać się do wyjścia na tyły posesji. Gdy już mieli przekroczyć próg, zatrzymał się. Serce waliło mu zbyt szybko, musiał jeszcze to przemyśleć. Przecież mógł zostać! Ale wtedy... wtedy nie będzie mógł potulić się do bengalki. Ugh! Po co on się pisał na to zadanie!
— Oj chodź, żaden samotnik cię nie zauważy. Na spotkanie przychodzą tylko pieszczochy, które nigdy nie widziały cię na oczy. Będzie dobrze — upewniła go, robiąc parę kroków do przodu.
Wziął głęboki wdech, a następnie przeszedł z nią do ogrodu, mając nadzieję, że się nie myliła. Ostatnio... trochę pieszczoszek wykorzystał dla gangu Śruby. A co jeśli o tym wiedzieli? Był w końcu dość charakterystyczny. Nie każdy samotnik nie miał oka, łapy oraz ogona.
Blanka usiadła wygodnie na miękkiej trawie, czekając na sąsiadów. Na razie nikogo nie było, więc wyluzowany przycupnął tuż obok niej. Możliwe, że nikt nie przyjdzie. Może tym pieszczochom wypadło coś z głowy, bo musieli dawać się miziać swoim Wyprostowanym. Tak, na pewno tak. Przynajmniej starał się w to wierzyć. Jego wiara jednak natychmiast runęła, gdy usłyszał chrobot na płocie i ujrzał nowy pysk.
Pierwszy pojawił się czarno-biały pers o długiej, bardzo długiej sierści. Kocur zeskoczył zza płotu prosto przed ich dwójkę.
— Blanko, jak dobrze cię widzieć! Ostatnio często znikałaś. Już myślałem, że jakiś potwór cię dorwał... o... a to — Skrzywił się delikatnie, zobaczywszy burego kocura za jej plecami. — Kto?
Miał być miły, miał być miły, powtarzał to sobie w głowie, aby nie zrobić bengalce siary.
— Jestem Wypłosz — przedstawił się kocurowi. — I nie jestem pieszczochem — dodał dla jasności.
— Oh? Nie jesteś pieszczochem? — pers zmierzył go niepewnym wzrokiem. — To czym? Raczej nie samotnikiem. Masz nawet obrożę, mieszkasz z Blanką... — mruknął, by zaraz zwrócić się do kotki. — Moja miła, jak mogłaś pozwolić, żeby takie... coś, się u ciebie zaszyło. W twoim własnym domu! Co jeśli zabije ci dwunożnych? Słyszałem, że samotnicy tak robią...
Co takiego?! Jak on śmiał! Widać było, że to było puste i głupie. Na dodatek typ miał taki spłaszczony pysk, jak gdyby uderzył w mur i mu tak już zostało! Chętnie by mu przeorał tą paszczę, ale wiedział, że teraz był do niczego. Bez pomocy pieszczoszki, nie mógł nawet się porządnie poruszać.
Blanka posłała sąsiadowi wściekłe spojrzenie.
— Wypłosz to nie coś! To mój przyjaciel — powiedziała, nie wiedząc jak inaczej nazwać cokolwiek co między nimi było. — A poza tym- — już miała odwołać się do zabijania Dwunogów, gdy nagle przerwał jej niski, gardłowy głos.
— Źle słyszałeś, Wincenty — miauknęła chłodno starsza kotka, która jakby znikąd pojawiła się na płocie. Na jej niebieskiej szyi widniała pomarańczowa, podniszczona obróżka. — Samotnicy to koty jak każde inne, tylko na innych zasadach. — Nieznajoma zeskoczyła do nich do ogrodu.
— To Brunhilda — przedstawiła ją Blanka. — Też kiedyś była samotnikiem.
— Życie na własną łapę, gdy te coraz bardziej trzeszczą, nie jest takie łatwe — mruknęła, układając się wygodniej.
— Nie jestem pieszczochem — powtórzył by do niego dotarło. — To faza przejściowa aż do wyzdrowienia — burknął, po czym skierował wzrok na starszą kocice. Rzeczywiście wyglądała mu na kogoś kto poznał ulice. Nie podobał mu się jednak fakt, że wolała zostać pieszczochem, by mieć na starość wygodne życie. To była hańba! — Ja żyje tam bez łapy, oka i ogona długo i nie narzekam.
— Masz bardzo silną wolę, młodziku — zwróciła się do niego staruszka. — Godne szacunku. Nie pozwól, by kiedykolwiek wygasła — dodała, przymykając ślepia.
Wincenty tylko napuszył się, odwracając łeb.
— Jakby kiedyś zaczął ci ten samotnik przeszkadzać, mój ogród jest zawsze otwarty dla ciebie, Blanko. — Posłał jej oczko, na co ta się skrzywiła, a go krew zalała. Czy on podrywał jego ukochaną?! A to miał tupet! Chyba dobrze się stało, że trafił pod ten dach, bo wiedząc, że ten typ łasił się do bengalki, nie było mowy o tym, aby zostawił ją tu samą! Jeszcze zrobią sobie kocięta i co będzie?! Pójdzie w odstawkę?
— Świetna propozycja, ale nie skorzystam — odmiauknęła mu mądrze pani tego domu, odwracając łeb.
No i dobrze! Ucieszył się, że kotka pokazała mu, że nie jest zainteresowana jego zalotami. Kocur coraz bardziej mu się nie podobał. Nagadałby mu, jednak miał się zachowywać, więc ugryzł się tylko w język. Przysunął się za to bliżej Blanki, by widział, że ona należy do niego i nie odda jej bez walki.
Wincenty napuszył się, widząc to. Nie powiedział jednak nic, tylko zadarł brodę i odwrócił łeb w inną stronę. Blanka za to rozglądała się po otaczającym ich płocie, czekając jakby na kogoś jeszcze.
— Widziałaś ostatnio Figę? Coś długo jej nie ma... — miauknęła do Brunhildy, na co ta pokręciła głową. Zaraz jednak do ich uszu doszło skrzypnięcie płotu, a na nim pojawiła się niewielka, młoda kotka o liliowym kolorze sierści. Osz cholera. Spojrzał na nowoprzybyłą. Znał ją. To ją kiedyś zaciągnął do Śruby i jego kumpli. Nie wiedział, że była sąsiadką Blanki! No to teraz będzie miał przesrane. Czuł, że nie wyjdzie z tego żywy.
— Figa! — ucieszyła się Wincenty, jednak jego wzrok przybrał zaraz bardziej ciekawski wyraz. — Nie mówiłaś, że znalazłaś sobie partnera. Bo jestem pewien, że to nie dwunogi cię tak utuczyły.
Figa jednak skrzywiła się, kręcąc smutno głową. Na jej karku każdy dostrzegł dziwne rany.
— To nie tak. Nigdy nie chciałam kociąt! Na pewno nie teraz, zostałam wykorzystana, przez... — jej drżący głos urwał nagle, gdy wzrokiem natrafiła na Wypłosza. Całe jej futro podniosło się, a ślepia otworzyły szerzej, widząc znajomy pysk. — TY! — wrzasnęła, kładąc po sobie wściekle uszy.
Zjeżył sierść, nie odpowiadając jej. Czuł, że zaraz zacznie się burza. Może powinien udawać, że się pomyliła? Zacisnął pysk.
— Figa? O czym ty mówisz? — miauknęła Blanka, z niepokojem przyglądając się to kotce, to Wypłoszowi. Figa za to z trudem zeskoczyła z płotu i szybko przyciągnęła bengalkę do siebie.
— To wszystko jego wina! To on mi to zrobił! — syczała wściekle. — Jesteś jego kolejną ofiarą Blanka! Na pewno! Ciebie też wykorzysta jak mnie, gdy nadarzy się okazja!
— Nie ja jej zrobiłem brzuch — fuknął, tłumacząc się z tej delikatnej sprawy. Nigdy przecież nie tknął ten pieszczoszki! W ogóle nie miał nigdy partnerki, ponieważ wciąż oczami wyobraźni widział siebie i Blankę. Z tego też względu nie mógł jej zdradzić, ku radości kumplów, którzy mieli z niego ubaw. — To Śruba. — wyjaśnił, by bengalka nie sądziła, że będzie miał młode. Nie podobało mu się to jak ta druga miauczy jej do ucha swoje głupoty!
— Zaprowadził mnie do swoich koleżków z ulicy, by mi to zrobili! — wycharczała, podczas gdy reszta zebranych słuchała w szoku. Blanka spojrzała na niego niepewnie. Pewnie już domyśliła się, że to było tym zadaniem, o które prosił go Śruba za to, że darował im życie. Musiał jednak to zrobić, aby ochronić pieszczoszkę. Gdyby się z tego wycofał, przyszliby i ich zabili.
— Może to tylko nieporozumienie? — spróbowała załagodzić sytuację pani tego ogródka.
— Jakie nieporozumienie?! Zostawił mnie tam na ich pastwę! Zna imię jednego, to już dowód! A ciebie omotał tak, że tego nie widzisz!
— Och nie płacz tak. Jak nie chcesz kociąt, zjedz nasiona marchwi i będzie po problemie — podzielił się z nią informacją od starej wariatki, którą spotkał kiedyś wraz z Blanką. Nie powiedział jednak liliowej, że jej najdroższa przyjaciółka, którą tak przed nim broniła już pewnie domyśliła się, że to z jej winy tak ucierpiała. Miał nie robić jednak jej wstydu, więc zacisnął pysk bardziej.
— Słucham?! — Figa ryknęła wściekle, wysuwając pazury. Blanka tylko zacisnęła pysk bardziej.
— Ty zapchlony szczurze! Jak możesz coś takiego mówić?! — syknął pers, podnosząc się z miejsca. W całej nerwowej sytuacji, prawdziwie spokojna pozostała jedynie Brunhilda. Kotka wstała i jednym syknięciem uciszyła pieszczoszkowe towarzystwo.
— Koniec spotkania. Blanka sama rozprawi się ze swoim gościem — oznajmiła krótko, wyganiając z ogrodu Wincenta. Figa jeszcze zatrzymała się przy uchu bengalki.
— Ten potwór to złe wieści. Powinnaś uważać, inaczej skończysz jak ja — ostrzegła ją, nim przepędziło ją ostre spojrzenie starszej kocicy. A ta, tak szybko jak się pojawiła, tak szybko zniknęła. Blanka cały czas siedziała w ciszy, uciekając wzrokiem od pyska Wypłosza.
No to się porobiło. Wiedział, że to całe spotkanie sąsiedzkie będzie jedną wielką klapą.
— Zepsułem ci spotkanie. Przepraszam. — Zwiesił łeb. — Mówiłem byś mnie wtedy zabiła. Przynajmniej oszczędziłbym ci wstydu przed przyjaciółmi. Jak nie chcesz mnie widzieć, mogę dzisiaj zostać w ogrodzie. Przywykłem do takiego życia. Przynajmniej wiesz teraz, dlaczego uważam się za śmiecia i potwora — i mówił to szczerze. W końcu wiele razy powtarzał to Blance, gdy jeszcze był młodym kotem, który nękany był przez Krokus i Bylicę. Teraz jednak czuł się strasznie źle ze świadomością, że ta wiedziała o jego mrocznej przeszłości, z której nie był dumny. Dlatego też chciał właśnie jej to wynagrodzić, zaszyć się w krzaku, doczekać końca kuracji i zniknąć. Wstyd nie pozwalał mu spojrzeć w jej oczy. Była dla niego wszystkim, lecz powoli zdawał sobie sprawę, że być może nie byli sobie pisani. Chociaż i tak myśl, że Blanka mogłaby się związać z Wincentym podnosiła mu ciśnienie. Ale co miał zrobić? Jeżeli ta go po raz kolejny odrzuci, tak jak to było w przypadku Sójki, to musiał już sobie odpuścić.
— To nie moi przyjaciele — powiadomiła go, kładąc po sobie uszy. — I nie będziesz spać w ogrodzie. Wrócimy normalnie do pudła. To moja wina nie powinnam za tobą łazić do Wiedźmy, nie powinnam była kręcić nosem na skrót i nie powinnam zapraszać cię na głupie spotkanie, na którym nie chciałeś być. To ja przepraszam. Tylko... potrzebuję najpierw chwili dla siebie — rzekła poważnym tonem, zbliżając się do Wypłosza by odprowadzić go do pudła.
Czy mówiła szczerze? A może miała co do tego wątpliwości? Na razie nie chciał o to pytać. Już dość zrobił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz