*Porą Opadających Liści*
Kotka odeszła. Obserwował jeszcze chwilę, czy naprawdę to zrobiła, ale tak. Czy poszła po jedzenie? Miał nadzieję, że zrozumiała jego przekaz. Ślina kapała mu z pyska na samą myśl o mięsie. Gdyby nie to, że się w porę wycofała, wpadłaby w jego szpony. Ale by się nią najadł. Nie myślał teraz logicznie, gdy brzuch skręcał go z głodu. Zjadłby wszystko, byle tylko pozbyć się tego uczucia, które zmuszało go do posiłkowania się ziemią, by bardziej nie oszaleć. A teraz... Ktoś się zjawił. Ktoś. Nie wiedział kto to, ale to nie było ważne. Ważne, że przyjdzie jeść. A jak nie przyjdzie? Co wtedy zrobi?
Kręcił się w kółko, próbując opanować ból, aż ta nie wróciła. Od razu jego wzrok spoczął na złotej i trzymanej przez niej ofierze. Jego nastawienie od razu diametralnie się zmieniło. Podszedł do krawędzi, siadając i gapiąc się na nią niczym na Klan Gwiazdy, który zstąpił z niebios. Ta zamiast dać mu jednak jeść, zaczęła mówić.
— Dobra dzikusie, umowa jest taka: zacznij ze mną rozmawiać albo ci nie dam tej pysznej myszki.
Och... Jak to nie da? Dlaczego zmuszała go do wypowiadania męczących słów, które kaleczyły jego gardło? Ale mysz... Jej zapach, ta bijąca od niej świeżość. Przełknął ślinę, unosząc wzrok na wilczaczkę.
— Jeść — wydostało się z jego pyska, chociaż brzmiało dość niezrozumiale.
Kotka nastawiła swe wywinięte ucho, by usłyszeć to znikome słowo wydobywające się z zaschniętej gardzieli więźnia. Wyglądał pewnie okropnie, strasznie, przerażająco, jednakże rzuciła mu zwierzynę, by choćby przez chwilę poczuł smak, za którym bardzo tęsknił.
— Mam ze sobą jeszcze drugą mysz, ale dam ci ją wtedy, gdy zakończymy rozmowę. — Zielone oczy padły na niego znajdującego się w dziurze. — Przejdźmy do sedna, bo jestem tego bardzo ciekawa. Ostatnio będąc na zgromadzeniu ktoś szukał kota o opisie pasującym do twojego. Była to Burzaczka o imieniu Tygrysia Smuga. Coś ci świta?
Złapał za mysz, zjadając ją ze smakiem. Od razu miłe uczucie rozlało się po jego piersi, a sympatia do kotki znajdującej się na górze wzrosła. Cenił sobie takie osoby, które dzieliły się z nim posiłkiem. Oblizał pysk, przekrzywiając łeb na jej słowa. Zmarszczył czoło, bo imię brzmiało znajomo. Zanim jednak odpowiedział kotce, musiał ją przestrzec.
— Czałny... Pan... Zabić. Jak. Ja. Mówić. Ci. Oko — Dotknął łapą swojego pustego oczodołu. — Zabłał. Jak mówić. Bać się. Zabłać długie oko. — Skulił się wypowiadając z trudem słowa przez zachrypnięte i starte gardło.
— Rozumiem — wymruczała cicho. — Nie musisz więc wiele mówić. Z resztą chyba masz problemy z wysławianiem się. — Przekręciła nieznacznie łbem.
Skinął jej łbem. Owszem, ciężko się wypowiadało te słowa. Brzmiały inaczej niż te, które słyszał w swojej głowie. Odizolowanie go od świata i brak komunikacji sprawił, że zatracił tą umiejętność. Ale i tak był z siebie dumny, że w ogóle był w stanie wydusić z siebie jakieś słowa.
— Ja sam. Sam długo. Bałdzo. Od ciepła. Nie mówić z nikim. Ja jeść. Pycha. Mniam. — Oblizał pysk. — Dawno ja. Ja nie am mniam. Pan nie dać. Dużo — wyżalił się kotce. — Ty płoblem. Mieć. Jak... jak on przyjść. On kała. Ał, ał.
Wizja nadejścia Mrocznej Gwiazdy była straszna. Ostatnia jego rozmowa z obcym kotem, bardzo źle się dla niego skończyła. Dalej w głowie słyszał słowa lidera wilczaków, który wystraszył go na śmierć. Jednakże kocur nie odwiedzał go często. Wręcz sporadycznie. Te dni były tak losowe, że nie był w stanie ich przewidzieć. A co jeśli czaił się gdzieś w pobliżu? Nie widział tego przecież, bo w końcu jego świat ograniczał się do ścian zimnej ziemi.
<Szakala Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz