Musiał się wziąć w garść. Tak przynajmniej wciąż gderał jego mentor. Czasami zastanawiał się, czy aby ten ich napięty grafik był spowodowany tym, że najwyższy czas było go mianować na wojownika. Raczej nie gderałby, gdyby w końcu udałoby mu się zostać awansowanym. Rozstałby się z codziennymi treningami u Szpaka i możliwe, że nareszcie wypoczął. Ta wizja była piękna, ale aby ją osiągnął musiał udowodnić kocurowi, że był godny w ogóle zawracać Komarowi głowę.
— Chcesz przerosnąć Lukrecję? — Niebieski spojrzał na niego, doskonale wiedząc jak go zmotywować do wykrzesania z siebie sił.
— Tak — odparł bez krzty zawahania w głosie.
— To atakuj. Pokaż na co cię stać. — Wojownik przybrał pozycję bojową.
Poderwał się ciężko na łapy i po raz kolejny dzisiejszego dnia, zmierzył się z mentorem. Jego ruchy łap, mimo że wyćwiczone dalej go zaskakiwały. Jednakże powoli dostrzegał w tym wszystkim schemat. Podbiegł z lewej do kocura, lecz szybko zrobił unik przed jego łapą. Ślizg spowodował, że się skrzywił, bo ziemia była zalodowaciała i niezbyt nadawała się do utrzymania równowagi. Udało mu się jednak nie upaść, a za to wykorzystać pęd, by złapać Szpaka za łapę i polecieć z nim kawałek, wpadając w zaspę.
— Wykorzystujesz otoczenie. Bardzo dobrze — usłyszał za uchem. — Lecz bliskość kosztuję — gdy wypowiedział te słowa, poczuł jak się wbija kłami w jego sierść.
Wyrwał mu się jednak, kopiąc go łapą w brzuch i odskakując na bezpieczną odległość, dysząc i siadając na ziemi. Mentor otarł pysk, po czym skierował kroki w jego stronę.
— Znów się dekoncentrujesz — zauważył. — Co tym razem? Znów twoja macocha, a może mamusia? — zakpił.
Nastroszył na jego słowa sierść. Ostatnim razem był tak zmęczony, że zasnął obok Miodunki, a ten oczywiście musiał w końcu mu to wypomnieć. Przybrał kamienny wyraz pyska, zaciskając w złości kły. Akurat trudno było utrzymać przed kocurem maskę, gdy ten zdawał sobie sprawę z kim miał do czynienia.
— Nie. Chodzi o klan. Ale nie zrozumiesz... Bo ty lubisz tą słodycz — prychnął.
Niebieski uniósł brew, zachęcając go, aby rozwinął temat. Nie miał takiego zamiaru, ponieważ przeczuwał, że skończyłby przed obliczem lidera, gdyby mentor dowiedział się o jego radykalnych przekonaniach.
— Twierdzisz, że u nas jest... słodko? — Postąpił krok naprzód. — Że pokój, miłość i te sprawy? Zapominasz kto rozgromił Klan Nocy. Kto pozwolił nam wyjść z cienia i zaistnieć, a nie kryć się po kątach jak szczury — przerwał. Nie odezwał się ani słowem, obserwując jak mentor staje z nim pyskiem w pysk. — Radziłbym zastanowić się nad sobą. — Pacnął go łapą w pierś. — Prawdziwy wojownik jest owszem, samowystarczalny, lecz nie zniża się do bycia robactwem, aby silniejsi od niego go chronili przed sprawiedliwością. Czyż nie, Larwo? A może... Krogulcu? Tak nazywa cię Padlina, prawda? — Czy on ich podsłuchiwał?! Racja... Ostatnio powiedział bratu, aby tak na niego wołał, ponieważ to imię miało w sobie moc, która wręcz podnosiła mu ego. Ale skąd mentor o tym wiedział? Najwidoczniej wpychał się swoimi brudnymi łapami, tam gdzie nie powinien. Położył po sobie uszy. — Jak chcesz być drapieżnikiem, gdy chowasz się za maminą sierścią? Miodunka, Agrest, Kuklik, Traszka, Gwiazdnica. — Wyliczał na łapie. — Myślisz, że ocalą ci skórę? Czy może sam w końcu weźmiesz swoje życie we własne łapy, hm? — Nie odezwał się, co najwidoczniej wystarczyło Szpakowi za wygranie tej dyskusji. — Zapamiętaj... Prawdziwy wojownik nie płacze po kątach jak mu źle, a przyjmuje na klatę wszystkie niedogodności. WIĘC JAZDA DO ROBOTY! — wydarł się, powodując uniesienie jego sierści.
Czuł się... źle. Kocur wjechał skutecznie na jego ego, co mu się bardzo nie spodobało. Wstał na łapy, tak jak i mentor, zaczynając okrążać siebie nawzajem. W kolejny atak przelał cały swój gniew i frustrację, a uśmiech na pysku mentora nieco się poszerzył, gdy odskakiwał raz po raz spod jego wysuniętych łap.
— Za wolno. Pudło. Na tyle cię stać? — miauczał podjudzając go tylko jeszcze bardziej.
Nawet jak udało mu się go w końcu dopaść, nie cieszył się długo, bo Szpak skutecznie go z siebie skopał, przybijając do ziemi. Czuł się... wyczerpany. Łapał oddech za oddechem, próbując nadążyć za uderzeniami serca.
— Gniew zaślepia rozsądek. To zwykł mówić mój ojciec. Nie wygrasz ze mną, gdy będziesz im ulegał. Koniec lekcji na dziś. Wracamy — zarządził, schodząc z jego ciała.
Podniósł się z trudem na łapy, ale ruszył za kocurem. A więc o to mu chodziło? To był sukces do osiągnięcia celu? Pogodzenie się z rzeczywistością i zaakceptowanie swojej roli w tym cyrku? Postanowił... Przyjąć wyzwanie, przed którym stawiał go mentor. Jeżeli jednak okaże się to stekiem bzdur, nie miał problemów z tym, aby spróbować po raz kolejny swojego sposobu.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz