— Nie liczę na to. Przyszedłem, bo jak już wspomniałem, tęskniłem. Tak za tobą, tobą. Za naszymi rozmowami i spędzaniem czasu — poinformował, ocierając się o jego łapę głową.
Ach, tak. Wrócił jak marnotrawny syn, bo zabrakło mu ojcowskiej atencji. Spodziewał się tego. Spodziewał się, że wróci. To znaczyło, że był mu wierny.
— Nie powiem, momentami też mi dziwnie, gdy nie mam takiej irytującej przylepy podlizującej się do mnie. — odparł z nutą sarkazmu. — Za biciem też tęsknisz?
— Nie jestem lizusem... To Szpetny Pysk w tym przoduje — mruknął, przypominając mu o tym fakcie. Na ostatnie słowa, uśmiechnął się szerzej. — Może... — rzucił zagadkowo. — Ostatni raz to było kiedy? — zmarszczył czoło. — Nie pamiętam nawet. Ale lanie było... niezłe.
— Ona przynajmniej słuchała moich rozkazów. Wciąż się zastanawiam, co się stało, że zrobiła coś tak niepodobnego do siebie — mruknął. — Dobrze wiedzieć. Jak zasłużysz, to mogę cię bić i do usranej śmierci — dodał i machnął czarnym ogonem.
Rudzielec ponownie otarł się o jego łapę.
— Dla postronnej osoby nie brzmi to zachęcająco — zauważył na wzmiankę o biciu. — Smakuje ci prezent?
— Jedzenie to jedzenie. Nic nowego — odparł jedynie. — Powiedz lepiej, jak z twoimi umiejętnościami. Utrwalasz je? To, że dostałeś karę nie znaczy, że nie dotrzymam mojego słowa.
Słysząc to, syn uśmiechnął się pod nosem.
— Utrwalam — potwierdził. — Myślisz, że co robiłem? Leniłem się przez ten czas? Nie. W zasadzie to... — Zamyślił się, marszcząc czoło. — Ta kotka od Bylicy... Wiesz jak wyglądała? Bo przypomniało mi się, że spotkałem jakąś nocniaczkę, która szukała demonów.
Postawił uszy. Kotka od Bylicy? Czyżby znalazł ich mały łup?
— Liliowa. W tygrysie pręgi. Ma na sobie trochę bieli, brązowe oczy i krótki, oderwany ogon. Mieszka z rybojadami. — opisał krótko jej wygląd.
Syn spojrzał na niego z powagą. Przewrócił się na brzuch, siadając i zastanawiając się nad tym co usłyszał.
— Nie wierzę... — wbił wzrok gdzieś w horyzont. — Nie wierzę — zaśmiał się, kręcąc głową. — Tak właśnie wyglądała. — powiedział do kocura.
Lider musiał przyjąć tą wiadomość do świadomości, a gdy już to zrobił, na jego pysk wpełznął charakterystyczny uśmiech. Podszedł do syna i uniósł jego brodę łapą. Wysunął pazury i uderzył go z całej siły.
— Pierwszy raz zrobiłeś coś naprawdę pożytecznego, synu — pochwalił go spokojnie. — Niesamowite. Rozmawiałeś z nią? Lubi cię?
Kocur skrzywił się od uderzenia, jakby przez chwilę wręcz wyłączyło mu świadomość. Otworzył pysk, chwilę nim poruszając, otrząsając się z tego szoku.
— Rozmawiałem, ale... nie wiem czy lubi — Pomasował łapą pysk, uśmiechając się zaraz szeroko. — To była jedna rozmowa. Szukała jakiegoś demona.
Czarnobiały pacnął się łapą po czole.
— Szkoda słów na poziom twojego intelektu — miauknął jedynie z przekąsem. — Żadny demon, najpewniej uczeń, za którym nie przepada. Chyba, że coś go opętało, ale... wątpię. Opętywanie uczniów na krótką chwilę jest całkiem opłacalne, ale nie na dłuższą metę. Słuchaj, nie możesz mnie zawieść. Skoro raz z nią rozmawiałeś, to nie jesteś już dla niej kompletnie obcym kotem. Jeszcze trochę i zdobędziesz jej zaufanie, a być może nawet nie będzie potrzebna przemoc fizyczna i psychiczna, by ją porwać. Mniej drastyczne rozwiązanie... Oszczędziłoby jej na pewno wiele nieprzyjemności. Jej będzie dobrze, a my skorzystamy.
— Wiem to przecież. Nie jestem mysim móżdżkiem. Powiedziałem tylko jak to sama ujęła. — wytłumaczył. — Czyli mam zdobyć jej zaufanie? Sądziłem, że zechcesz zrobić zasadzkę i ją porwać.
Zignorował pierwszą część jego wypowiedzi.
— Jeśli nie muszę robić tego siłą, to nie będę robił. Zasadzka wymaga od nas dużo energii i obmyślenia dokładnego planu.Precyzyjnego. A i tak zawsze jest ryzyko, że się nam wyrwie i rozpowie wszystko reszcie. Przyznam, że nie pogardziłbym wojną, ale... Nie teraz. Nie gdy nie mamy jeszcze przygotowanej armii. Zatem czy nie łatwiej by było, gdybyś zdobył jej zaufanie? Wtedy każdy zarzut można odeprzeć argumentem, że zrobiła to dobrowolnie. A poza tym, nie uszkodzilibyśmy jej, Bylica by się nie doczepiła, ona mogłaby się pocieszyć zdrowiem. Wbrew pozorom, także potrafię być litościwy, synu. — wyjaśnił. — Jeśli jednak wzbudzisz u niej podejrzenia albo nie zaufa ci wystarczająco, zrobimy to siłą.
— Posłuchaj... Nie wiem jak ci to powiedzieć... — zaczął powoli. — Przecież opuściliśmy stare tereny. Nie ma Bylicy, ani matki. One zostały tam daleko z tyłu. Jak niby chcesz ją jej przekazać? Wysłać gołębiem? A Ryś? Bylica wie, że idziemy za jakąś gwiazdą i również zaciągnie ci pod łapy kotkę? To... dość absurdalne, nie uważasz?
— Uważasz mnie za głupca? — prychnął. — Bylica od zawsze nachalnie interesowała się klanami. Jej córka podążyła razem z Klanem Nocy. Myślisz, że zdesperowana samotna matka nie byłaby w stanie przejść kawału drogi, by ją odzyskać? Z Ryś może być trudniej; ona nie ma po co tu iść, chyba, że jakimś cudem Bylica zaciągnęłaby ją siłą. Miała na to sporo czasu. Byłbym jednak w stanie nawet oczekiwać od niej wędrówki na sam koniec świata, żeby ją dorwać. A jeśli nie... Dogadamy się inaczej. Nie rzucam umów na wiatr i gdy wkładam wysiłek w ich dotrzymanie, to oczekuję tego samego od drugiego kota.
— Jak uważasz — miauknął tylko Chłód. — Postaram się jakoś ją do siebie przekonać, ale jest nieufna.
— Mam nadzieję. Bo jeśli Bylica zapomniała o złożonej obietnicy, to jej córki nie czeka najlepszy los — warknął, po czym wstał i wyszedł, pozostawiając syna samego.
* * *
Leżał na swoim posłaniu w trakcie krótkiego odpoczynku. Przynajmniej, dopóki spokoju, którego lider poświęcał na niemą medytację i rozważania, nie przerwał jego syn.
— Mroczna Gwiazdo? — rzucił w przestrzeń. — Możemy porozmawiać?
— A co według ciebie mamy do przegadania? — odparł czarny van, mierząc go wzrokiem. Ostatnio całkiem go zirytował.
Chociaż Omen się tego po nim nie spodziewał, syn nie zraził się jego spojrzeniem, patrząc mu bez żadnej obawy w oczy.
— O kotce, która da mi potomstwo. Jestem gotowy, by spełnić swój obowiązek - miauknął z pewnością w głosie.
— Czyli wreszcie zmądrzałeś. Potrzebowałeś do tego ponad dwudziestu księżyców. — mruknął, wpatrując się w swoje pazury, a następnie łapę, którą zaraz zaczął dokładnie wylizywać.
— Lepiej najpierw nieco dojrzeć, aby wychowywać potomstwo. Dzieci, które mają dzieci, raczej byłyby tylko problemem — zauważył. — A więc? Komu mam to zrobić? — zapytał w oczekiwaniu.
— Frezja. Frezja będzie twoją partnerką — odparł Mrok. Pierwsza część wypowiedzi Chłodu sprawiła jednak, że podniósł na moment wzrok, patrząc się na niego jak na głupca. — Gęsi Wrzask dojrzał prędzej, niż stał się wojownikiem. Podobnie jak Trójoka Wrona, Stokrotkowa Polana i większość Wilczaków. Z wyjątkiem ciebie. Ty potrzebowałeś na to aż ośmiu sezonów. Ponad. A miałeś dobrą przestrzeń do rozwijania się, z której nie skorzystałeś, jak niepełnosprawny umysłowo. Żałosne...
Słodki Kwiatuszek strzepnął uchem na jego słowa, dalej patrząc na niego niewzruszony, co nieco zaintrygowało lidera. Widocznie w końcu zaczynał dojrzewać. To był dobry znak.
— Wybacz, że z tego nie skorzystałem. Może gdyby matka nie oddała mnie klifiakom, szybciej bym dojrzał i był powodem do dumy, jak te koty, które wymieniłeś. One w przeciwieństwie do mnie, wychowały się tutaj, a ja gdzie indziej — przypomniał mu o tym. — To idę po Frezję. Jak chcesz możesz patrzeć jeśli nie wierzysz, że mam jaja by to zrobić — rzucił jeszcze, odwracając się w stronę wyjścia
— Nie zapominaj, że mamy tu także byłych samotników. A i oni, poradzili sobie lepiej od ciebie... — miauknął spokojnie, nie spuszczając z niego wzroku, gdy ruszał ku wyjściu. — Nie muszę patrzeć, synku. Czas pokaże, czy jesteś wilkiem, czy owieczką jak twoja siostrzyczka. Czy potrafisz wypełnić własne obietnice.
— Robiłem to z Gęsią kilka razy dziennie, z kotką ma mi nie wyjść? — prychnął, po czym opuścił jego legowisko.
* * *
Siedział na poboczu, gdy na horyzoncie pojawił się Słodki Kwiatuszek; kocur po chwili dosiadł się do niego.
— Zrobione, teraz wystarczy czekać na wnuki.
— Czy Deszczowa Chmura lub Papla stwierdzili ciążę? — nie zamierzał nazywać tej pseudomedyczki jej obecnym imieniem. Nie zasługiwała.
Tego, czego nie lubił w swoim synie, to jego gołosłowności. Wciąż tego z niego nie wyplenił...
— To chyba za wcześnie, by to stwierdzić. Musi jej urosnąć brzuch — powiedział syn, na co przywódca Wilczaków westchnął.
Spodziewał się, że nie zrozumie.
— Dokładnie. Nie stwierdzili. Więc nie możesz przyjść do mnie i mówić mi prosto w pysk, że wykonałeś robotę, że wystarczy czekać na wnuki. Otóż nie, mój drogi, nie wiesz, czy wystarczająco się starałeś, by zapłodnienie się powiodło. Skąd więc ta pewność w twoim głosie? — miauknął, wpatrując się mu w oczy. Musiał przyznać, że powątpiewał w to, czy Chłodowi udało się zapłodnić Frezję. Był uległym idiotą, bez wątpienia. Oczywiście nie wykluczał możliwości, że kotka faktycznie zaszła w ciążę. To jednak, czego nie lubił w swoim synie, to wylewanie na wiatr słów, nie dotrzymując ich. Nie wiedząc, czy są prawdziwe. Dla niego najlepsze było milczenie. Zbyt dużo się zawodził, słysząc jego obietnice, żeby teraz pozwolić mu na chwalenie dnia przed zachodem słońca.
Rudy wbił wzrok w łapy.
— W zasadzie to nie wiem. Założyłem, że skoro to kotka, a ona daje kocięta, to już się udało. Jestem gejem, nie znam się na płci przeciwnej i nie wiedziałem, że może nie wyjść. — powiedział, wracając do swojej ponurej postawy.
— Może nie wyjść. Nie za każdym razem kotki zachodzą w ciążę. Czasami trzeba powtórzyć czynność wielokrotnie, a i tak nie zajdą... Dlatego nie chwal dnia przed zachodem słońca, synu. Nie wiemy, czy ci się udało, dopóki Frezji nie urośnie brzuch. — zauważył. — Jednak za samo staranie, bez względu na to, czy urodzą się z tego kocięta, czy nie, należy ci się nagroda. Przyznam, że nie spodziewałem się po tobie, że zechcesz zrobić nam młodych kultystów z własnej woli. Zdejmę ci twoją karę.
Młodszy skinął łbem, przyjmując jego decyzję ze spokojem.
— Dziękuję — miauknął.
Uwadze przywódcy nie uszedł spokój syna. Dobrze. Robił postępy. Poprawiał się i coraz mniej go zawodził.
* * *
Następnego dnia ogłosił klanowi, że Słodki Kwiatuszek ponownie przyjmuje miano Chłodnego Omenu, jako iż sobie na nie zasłużył. Wspomniał także, że ma nadzieję, że w jego ślady pójdzie druga ukarana. I nie kłamał. Łasica dość się opuściła... A pokładał w niej dużo większe oczekiwania.
Gdy skończył mówić, zgrabnym susem zeskoczył z miejsca przemówień i udał się w kierunku grupy kultystów, która siedziała w cieniu iglastych drzew. Chciał omówić z nimi coś, o czym już od dawna myślał, do czego przygotowywał swojego pierworodnego.
— Pamiętacie obowiązek, który wprowadził wcześniej Jastrzębia Gwiazda? — zagaił, mówiąc bardziej do starszych członków kultu. Młodziki nie pamiętały tych zamierzchłych czasów.
Kotki, zaintrygowane podniosły wzrok. Jedynie Irga ze spokojem wpatrywała się w kocura. Zdradził jej wszystko wcześniej.
— O którym mówisz? — spytała Sosna.
— O tym, by wojownicy utrwalali walkę. Polowanie zazwyczaj się ćwiczy na patrolach, ale walka? To coś zaniedbywanego. Nie możemy na to pozwolić. Zdecydowałem, że wdrożę tą zasadę, ale ulepszoną. Wcześniej był to zbyt luźny obowiązek, by koty przykładały do tego szczególną wagę. Teraz nie będą miały wyboru. Oprócz walki będą też ćwiczyć taktyki, rodzaje technik, będą ćwiczyć, jak integrować się podczas ewentualnej walki, co najlepiej robić. Będziemy ich przystosowywać do bitw. Jak armia.
— Ale kto będzie ich szkolił? Ty masz już wystarczająco na głowie. — zauważyła Wiśnia.
— Chłodny Omen. — odparł spokojnie.
Sosna opuściła szczękę.
— Będzie nas szkolił bachor?
Kocur spiorunował ją spojrzeniem, na co kotka jedynie uniosła łapę w geście obronnym.
— No dobra, dobra, przepraszam, nie denerwuj się tak...
— Wiem, że pewnie powątpiewacie w zdolności Chłodnego Omenu. Też bym powątpiewał, ale wbrew pozorom, zmądrzał. Sam go wyszkoliłem i jest dobrym wojownikiem. Ponadprzeciętnym. Umie wykorzystywać swoje zdolności, musi jedynie nauczyć się je przekazywać. Nic tak dobrze nie szkoli, jak praktyka. W szkoleniu będzie musiał uczestniczyć każdy dorosły kot. Bez wyjątku.
Obserwował, jak zebrani wymieniają ze sobą spojrzenia.
* * *
Jeszcze chwila i ogłosi klanowi ich nową rutynę, z którą będą musieli się pogodzić. Przed tym chciał jeszcze porozmawiać z Chłodem. Miał pewne oczekiwania, jak będzie przygotowywać wojowników. Podszedł do niego i usiadł obok, kiwając mu krótko na przywitanie.
— Niedługo zaczniesz szkolić naszą armię. Chcę usłyszeć od ciebie, jak będziesz ich szkolić — miauknął na wstępie. Chciał sprawdzić, ile pamiętał z jego rad, a także czy sam wymyślił jakieś skuteczne metody, którymi miałby się posługiwać. Czy był gotów.
— Tak jak mówiłeś. Będzie kładziony nacisk na walkę w terenie, symulowanie bitew, wzmacnianie ciała, nauka formacji i strategii oraz taktyki. Dodatkowo chcę, by wiedzieli jak zachować się w danej sytuacji. By nie patrzyli po sobie, gdy dojdzie do konkretnej sytuacji, a wiedzieli jak się uformować lub zareagować. — odpowiedział mu, na co starszy skinął łbem.
— Pamiętaj jeszcze, że muszą być wyczuleni na przemoc. Wiele kotów waha się, gdy ma kogoś skrzywdzić. Na polu bitwy musisz być bezwzględny. Inaczej padniesz. Albo zabijesz pierwszy, albo to ty zostaniesz zabity. Przyzwyczajaj ich powoli do używania siły fizycznej, ale niech nie zapominają o tym, by nie dać poznać wrogowi swojego następnego ruchu. Ćwicz z nimi reagowanie na rozkazy, wydawaj najprzydatniejsze komendy. Muszą umieć reagować błyskawicznie. Ale ucz ich także, jak działać, gdy nie ma komu rozkazywać. W większości przypadków klęska dowódcy równa się z klęską całej armii, bo koty nie wiedzą, co zrobić, gdy ktoś nie stoi nad nimi. — przerwał na chwilę, po czym spojrzał na niego uważnie. — I przede wszystkim - nie ograniczaj się. Na wojnie nie ma zasad. Niech tego doświadczą. Niech przyzwyczajają się, a jeśli przyjdzie im walczyć na prawdziwej bitwie, będą czuć się jak Nocniak w wodzie.
Syn kiwnął głową.
— Oczywiście. Będę o tym pamiętać.
— Odkąd dotarliśmy na nowe terytoria... Dużo zmądrzałeś. To dobrze. Nie pozwól się zaciągnąć na dno. Nie przestawaj ćwiczyć, żeby osiągnąć szczyt świetności. Jesteś moim synem. — miauknął jedynie, odwracając się.
Pierwszy raz od całkiem długiego czasu był z niego całkiem dumny. Przestał być głupcem, zaczął się starać i godnie wypełniać jego wolę.
— Nie będę składał ci pustych obietnic — powiedział Chłodny Omen, kierując jeszcze na niego wzrok. — Czas udowodni czy będę na dnie, czy też na szczycie.
Przywódca nie odwrócił się, ale jego wargi uniosły się wyżej w dostojnym uśmiechu. Nauczył się. Po tylu rozmowach, nauczył się nie składać pustych obietnic, nie rzucać słów na wiatr, udowadniać swoją wartość czynami, a nie tym, co wypływa mu z ust.
Zostawił go samego. Nie zawiódł go i tym razem.
* * *
— Niech każdy kot, który zdolny jest do polowania zbierze się pod miejscem przemówień! — zabrzmiał jego głos. Irgowy Nektar stała u jego boku, gdy on przyglądał się wychodzącym z legowiska kotom, które z niepokojem wymieniały się spojrzeniem, wyczekując tego, jakie wieści ma do powiedzenia kocur.
Gdy zebrali się już wszyscy, rozejrzał się po tłumie.
— I wojownicy, i uczniowie, wszyscy utrwalamy umiejętności polowania, skradania się, tropienia, czy to na treningach, czy na patrolach. Ale pozwalamy sobie zaniedbywać walkę. Jej techniki. Pozwalamy sobie zapominać o bitwach, które przecież mogą nadejść w każdej chwili. Prawdziwy wojownik to wojownik, który wie, jak się zachować, gdy wróg wbije mu w plecy pazur w nieoczekiwanym momencie. Z tego powodu, od dzisiaj, każdy z was będzie przygotowywał się do stania się przykładem prawdziwej siły i potęgi Klanu Wilka. By zbudować świetlaną przyszłość naszego klanu, nie możemy akceptować słabości. — zasugerował im, że gdy on jest u władzy, lepiej przestać ryczeć jak bachor i przydawać się klanowi. — Stąd też ogłaszam coś zupełnie nowego. Od dnia dzisiejszego każdy dorosły kot będzie miał obowiązek stawić się na szkolenie. Szkolenie, które ma na celu z klanu zrobić was też prawdziwą armią z krwi i kości. Podczas niego będziecie uczyli się, jak zachować się podczas wojny, jak walczyć, gdy nie dopisują warunki klimatyczne. Poznacie tajniki walki, taktyki, sposoby jak oszukać wroga. Jak kooperować ze sobą. Nauczycie się planować ataki i wykorzystywać wszelkie słabości i luki w działaniach przeciwnika. Uczestnictwo jest obowiązkowe, bez względu na płeć, wiek, kondycję i sprawność fizyczną. Absencja będzie surowo karana. Wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni za naszą przyszłość. — Dumny wzrok przeszedł po tłumie. — Jednak żeby trenować, potrzebujecie kogoś, kto będzie wam przewodził. Kto będzie was uczył. Dlatego w naszym klanie zawita nowa ranga. Mistrz będzie szkolił zastępy Wilczaków. To on będzie utrwalał z wami wszystkie przydatne umiejętności. Niech wystąpi pierwszy kot, który pozyska tą funkcję.
Chłodny Omen wystąpił z tłumu. Koty już zaczęły szemrać między sobą, jednak lider spodziewał się tego. Milczał, czekając, aż rudzielec podejdzie bliżej. Kocur zatrzymał się wcześniej, jednak Omen skinął mu głową, zapraszając go na miejsce u swojego boku. Zasłużył na ten zaszczyt. Znacznie się poprawił.
Tłum był widocznie zdziwiony jego wyborem. Niektórzy byli zaniepokojeni; lider pokazał im już jednak swoją bezwzględność, wprowadzając walki uczniów, które nie mają żadnych zasad, noc poza obozem w przypadku kociąt, czy też testy medyków, podczas których mogłaby mieć miejsce śmierć. Pewnie byli wśród nich tacy, co bali się tego, co czeka ich na szkoleniu. Inni go popierali. A jeszcze inni... Zapewne pluli jadem. Naturalna kolej rzeczy, której przewidzenie nie sprawiało mu trudności.
Czekał cierpliwie, aż koty skończą szemrać. Gdy klanowicze się uspokoili, wybił się dźwięk pogardliwego śmiechu.
— Ma nas "szkolić" jakiś podrostek, który ledwo co miał mleko matki przed nosem? — od razu rozpoznał głos Modliszki. Jedyne, co zrobił, to uśmiechnął się z gracją.
— Jeżeli nie wierzycie w moje umiejętności, to proszę bardzo. Mogę zmierzyć się z każdym niedowiarkiem i mu to udowodnić. — miauknął Chłodny Omen.
Przywódca usłyszał protekcjonalne prychnięcie Wścibskiego Nochala. Kotka pokręciła głową i ruszyła bez zawahania do przodu.
Szybko tego pożałowała.
Chłód podszedł do niej i bez zbędnych słów rzucił się na nią, wysuwając pazury. Nie cackał się z nią. Był sprytny i szybki. Nim kotka w ogóle zdążyła zareagować, wbił jej pazury w grzbiet i pociągnął, jakby była drapakiem. Oderwał jej skórę, krew sączyła się z kotki, spadając na grunt. Atakował z każdej strony, wycieńczając ją coraz bardziej jak głodny wilk. Chociaż ta orała na oślep pazurami, Chłód w precyzji nie zwracał uwagi na pazury, które usilnie próbowały wbić się w jego futro. W końcu zbił ją z łap, a kotka padła na ziemię. Rudy van położył swoją łapę na jej głowie. Wyraz pyska Wścibskiego Nochala był skrzywiony z bólu.
Wojownik podniósł wzrok, łapiąc kontakt wzrokowy z tłumem.
— Czy ktoś jeszcze chce się ze mną zmierzyć?
Cisza. Wszystkie koty patrzyły jedynie po sobie. Wcześniej na pyskach można było dostrzec oburzenie. Teraz wiedzieli już, z kim się liczą. Mroczna Gwiazda wyprostował się dumnie, gdy syn, nie doczekawszy się odpowiedzi, zszedł z kotki i wrócił do jego boku, siadając przy nim. Nie był delikatny, ale nie zrobił jej na tyle dużej krzywdy, by ją zabić czy stale pokaleczyć. Nie usłyszał od niego rozkazu, by ją zabić. Nie usłyszał rozkazu, że może zrobić, co chce. Uszanował to, że była to jego wojowniczka. A każdy wojownik się przydaje. Omen mógł być dumny ze swojego syna.
Tymczasem kotka, która rzuciła mu wyzwanie, wstała upokorzona, zaszywając się w tłumie. Koty popędziły za nią wzrokiem, nim przeniosły go znów na Chłodny Omen. Zwróciły go na Mroczną Gwiazdę, gdy przywódca znów zaczął przemawiać.
— Spodziewałem się, że dużo z was będzie wątpić w jego zdolności. I ciężko się temu dziwić. Sądzę, iż teraz pokazał jednak wystarczająco, na co go stać. Wścibski Nochal pokazała wam, że przeceniając własne zdolności dopadnie was rozczarowanie.
Irga zmierzyła tłum dostojnym spojrzeniem.
— Powitajcie swojego mistrza.
<synu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz