Po raz kolejny bezproblemowo udało mu się opuścić tereny obozu Klanu Nocy. Odkąd udowodnił Pędzącemu Wiatrowi, że jego wszelkie samotne podróże to tylko chęć polowania, miał więcej spokoju i nie musiał przejmować się natręctwem kocura. Oczywiście wciąż miał się na baczności i upewniał się za każdym razem, czy nikt inny tym razem nie zamierza podążać jego śladami.
Nie wiedział, co tak naprawdę łączy go z Żarem. Sam fakt, iż tak idealny wojownik raczył poświęcić uwagę mu - życiowej niedorajdzie, był nieprawdopodobny. Burzak wydawał się być pod niektórymi względami jego przeciwieństwem. Zawsze miał futro w stanie nienagannym, a ruda barwa wręcz nabierała połysku w blasku słońca. W przypadku Rudzika, na odcień sierści wpływu nie miał żaden z czynników zewnętrznych. Była tak samo nudnawo pomarańczowa jak zza czasów żłobka.
Każda myśl o ostatnim zgromadzeniu napawała go ciepłem. Zasypiał, myśląc o kocurze, bo pomagało mu to odpędzić się od problemów. Nawet przy zwykłych, codziennych czynnościach, łapał się na tym, że jego głowę zaprzątał tylko Rozżarzony Płomień.
Łapy same prowadziły go na spotkanie. Błotnista droga nie ułatwiała mu zachowania dyskrecji, więc tam, gdzie tylko mógł, starał się dreptać uboczem, aby pozostawiać jak najmniejszą ilość śladów. Deszcz okazywał się być sprzymierzeńcem tylko pod jednym względem. Zacierał jego zapach.
Odliczał w myślach kroki. Od dawna zastanawiał się, ile dzieli go od kocura. Żałował, że nie mógł go mieć przy sobie. Zasypianie z pyskiem wtulonym w miękkie futerko na klatce piersiowej rudzielca było jednym z jego głównych marzeń na ten moment. Z pewnością bycie w jednym klanie ułatwiłoby sprawę, ale żaden z nich nie chciał opuszczać swoich stron.
Już z oddali dostrzegł powalony przy granicy pień, w którym to nieraz skrywali się na swoje nielegalne schadzki. Nie widział jeszcze ukochanego, ale im bliżej był, tym większa niepewność go okrywała. Nie przyszedł?
Zawahał się, po czym w końcu zajrzał do środka, a z jego pyska uciekło westchnięcie pełne ulgi. Pomarańczowe ślepia wbiły w niego spojrzenie, a na pysku Żara pojawił się delikatny uśmiech. W opinii Rudzika w takim stanie wyglądał najpiękniej. Kiedy był szczęśliwy.
— Przyszedłeś — stwierdził burzak, wstając i podchodząc do niego.
— A z-zwątpiłeś chociaż przez chwilę, że m-mnie nie będzie? — wymruczał, z lekka rozbawiony. — Powinienem się o-obrazić — dodał, ale gdy tylko znaleźli się bliżej siebie, otarł łebek o jego pysk i wydał z siebie pomruk zadowolenia.
Myślał, że coraz lepiej szło mu wypowiadanie się bez zająknięć, ale kiedy ekscytacja mieszała się z pewnym stresem, problem wracał na nowo. Czasami naprawdę nie dowierzał, że Rozżarzony Płomień lubił go i poświęcał mu tyle uwagi. Brzmiało to jak sen, z którego nie chciał się budzić. Bał się rzeczywistości, bo pod wieloma względami wydawała się okrutna.
— Różne rzeczy mogły cię zatrzymać — mruknął. — Ale dobrze, że dałeś radę tu dojść.
— Niestety j-jest taki jeden w moim klanie, który zauważył, że za często chodzę w te strony, ale ostatecznie u-udało mi się go przekonać, że tu się najlepiej poluje i dlatego zawsze idę w te okolice - westchnął, mając na myśli Pędzący Wiatr. Póki czekoladowy mu jakkolwiek wierzył, nie musiał się nim obawiać, ale nie miał pewności, że któregoś dnia znowu nie raczy zainteresować się jego wycieczkami.
— Ale już jest dobrze, tak? — zapytał Żar, patrząc na niego uważnie.
— Tak - miauknął i pokiwał energicznie głową. — P-pilnuję się teraz, więc n-nie ma raczej obaw, by ktokolwiek nas kiedykolwiek przyłapał — dodał, ale wcale nie brzmiał tak pewnie, jak brzmieć chciał.
Nie wiedział, co tak naprawdę łączy go z Żarem. Sam fakt, iż tak idealny wojownik raczył poświęcić uwagę mu - życiowej niedorajdzie, był nieprawdopodobny. Burzak wydawał się być pod niektórymi względami jego przeciwieństwem. Zawsze miał futro w stanie nienagannym, a ruda barwa wręcz nabierała połysku w blasku słońca. W przypadku Rudzika, na odcień sierści wpływu nie miał żaden z czynników zewnętrznych. Była tak samo nudnawo pomarańczowa jak zza czasów żłobka.
Każda myśl o ostatnim zgromadzeniu napawała go ciepłem. Zasypiał, myśląc o kocurze, bo pomagało mu to odpędzić się od problemów. Nawet przy zwykłych, codziennych czynnościach, łapał się na tym, że jego głowę zaprzątał tylko Rozżarzony Płomień.
Łapy same prowadziły go na spotkanie. Błotnista droga nie ułatwiała mu zachowania dyskrecji, więc tam, gdzie tylko mógł, starał się dreptać uboczem, aby pozostawiać jak najmniejszą ilość śladów. Deszcz okazywał się być sprzymierzeńcem tylko pod jednym względem. Zacierał jego zapach.
Odliczał w myślach kroki. Od dawna zastanawiał się, ile dzieli go od kocura. Żałował, że nie mógł go mieć przy sobie. Zasypianie z pyskiem wtulonym w miękkie futerko na klatce piersiowej rudzielca było jednym z jego głównych marzeń na ten moment. Z pewnością bycie w jednym klanie ułatwiłoby sprawę, ale żaden z nich nie chciał opuszczać swoich stron.
Już z oddali dostrzegł powalony przy granicy pień, w którym to nieraz skrywali się na swoje nielegalne schadzki. Nie widział jeszcze ukochanego, ale im bliżej był, tym większa niepewność go okrywała. Nie przyszedł?
Zawahał się, po czym w końcu zajrzał do środka, a z jego pyska uciekło westchnięcie pełne ulgi. Pomarańczowe ślepia wbiły w niego spojrzenie, a na pysku Żara pojawił się delikatny uśmiech. W opinii Rudzika w takim stanie wyglądał najpiękniej. Kiedy był szczęśliwy.
— Przyszedłeś — stwierdził burzak, wstając i podchodząc do niego.
— A z-zwątpiłeś chociaż przez chwilę, że m-mnie nie będzie? — wymruczał, z lekka rozbawiony. — Powinienem się o-obrazić — dodał, ale gdy tylko znaleźli się bliżej siebie, otarł łebek o jego pysk i wydał z siebie pomruk zadowolenia.
Myślał, że coraz lepiej szło mu wypowiadanie się bez zająknięć, ale kiedy ekscytacja mieszała się z pewnym stresem, problem wracał na nowo. Czasami naprawdę nie dowierzał, że Rozżarzony Płomień lubił go i poświęcał mu tyle uwagi. Brzmiało to jak sen, z którego nie chciał się budzić. Bał się rzeczywistości, bo pod wieloma względami wydawała się okrutna.
— Różne rzeczy mogły cię zatrzymać — mruknął. — Ale dobrze, że dałeś radę tu dojść.
— Niestety j-jest taki jeden w moim klanie, który zauważył, że za często chodzę w te strony, ale ostatecznie u-udało mi się go przekonać, że tu się najlepiej poluje i dlatego zawsze idę w te okolice - westchnął, mając na myśli Pędzący Wiatr. Póki czekoladowy mu jakkolwiek wierzył, nie musiał się nim obawiać, ale nie miał pewności, że któregoś dnia znowu nie raczy zainteresować się jego wycieczkami.
— Ale już jest dobrze, tak? — zapytał Żar, patrząc na niego uważnie.
— Tak - miauknął i pokiwał energicznie głową. — P-pilnuję się teraz, więc n-nie ma raczej obaw, by ktokolwiek nas kiedykolwiek przyłapał — dodał, ale wcale nie brzmiał tak pewnie, jak brzmieć chciał.
<Żar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz