Częściej otaczał się większą ilością kotów. Wcześniej również lubił to robić, ale teraz szczególnie, ponieważ musiał uważać na dwóch samotników. Nie zrobili nic, co dałoby mu pretekst, by posadzić ich o złamanie kodeksu, ale kręcili się wokół niego jak kruki czyhające na dobicie padliny. Nie lubił być padliną w tej grze.
Wziął patrol graniczny. W tym czasie chciał uwolnić się z dusznego i nieprzyjemnego obozu, a przy okazji mieć święty spokój od uważania na każdym kroku, by przypadkiem nie zostać z którymś z tej dwójki sam na sam.
Wychodząc z komory rzuciły mu się w oczy dwa kocięta. Kocięta Sennego Pyska. Kotkę znał i nie sądził, że tak szybko sobie sprawi kocięta. Nieźle.
Przeszedł obok nich i zatrzymał się tylko, patrząc przez swoje ramię.
— Witaj. — zwrócił się do ciemnego kocięcia. — Jak ci na imię?
— Trójoki — pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to obojętny, zimny głos, choć co prawda piskliwy, jak przystało na kociaka. Już mu się jednak podobał.
— Dobrze wiedzieć. — odparł chłodno van. Ciekawie byłoby poprowadzić z tym dzieciakiem dialog. Lubił bawić się w dyskusje, a już zwłaszcza takie, gdzie można się popisać swoją inteligencją.
Odwrócił się ku wyjściu z obozu. Dopiero, gdy oddalił się od niego wystarczająco, przysiadł bardziej do ziemi i poruszał się wolniej. Co jak co, ale dziki kręciły się w głębi terytorium o każdej porze.
Ruszył w kierunku granicy z Klanem Klifu. Przywykł już do chodzenia w tamte rejony. Spotykał się tam z Rysim Puchem i tego dnia również miał nadzieję ją zobaczyć. Ukrył się za drzewem, jak miał w zwyczaju, by ujawnić się dopiero wtedy, gdy zobaczy, że nie idzie w jego stronę żaden patrol. To zawsze jakaś taktyka, dająca mu dodatkowe pięć uderzeń serca, nim ktoś wywącha jego zapach.
Ujrzał kota idącego w stronę potoczku. Rysi Puch. Wyjrzał zza drzew z pewnym siebie chłodem wymalowanym w swoich niebieskich ślipiach. Dopiero, gdy kotka zbliżyła się do granicy, zrozumiał, że to nie Ryś.
To jakaś obca Klifiaczka. Schował zdziwienie pod maską obojętności. Wyglądała na młodą kotkę. Uczennicę. Na jego pysk wpełznął obrzydliwy zimny uśmiech. Pewnie była głupia, patrząc na to, jak są w stanie zachowywać się młodziki. Aż miało się ochotę wysunąć pazury i zatopić kły w jej karku. Jednak powstrzymał swoje chore myśli i zastąpił je zdrowym rozsądkiem.
Gdy zobaczył, że kotka go najpewniej nie zauważyła, nie chciał czekać, aż go wyczuje. Wylazł z krzaków.
— Nie spodziewałem się zobaczyć tu dzisiaj Klifiaka. — miauknął sardonicznie, przy okazji lustrując kocicę wzrokiem. Kąciki jego pyska drgnęły w nieznacznym uśmiechu, gdy szylkretowa podniosła na niego wzrok.
<Fiolet?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz