Żłobek wypełniała łagodna cisza, przerywana momentami odgłosem spacerujących kociąt czy oddechem jego mieszkańców.
Jego siostry spały. Widział, jak boki Zimorodka unoszą się powoli i równomiernie, sprawiając, że i mu chciało się spać. Mimo wszystko jednak powstrzymywał się od tego. Obudził się wcześnie. Gdy klanowy porządek jeszcze spał wraz z tymi, którzy o niego dbali. Zza wyjścia nie widział ani jednej żywej duszy - może poza tatą i ich zastępczynią.
Otworzył jedno ślipko, mrugając nim kilkukrotnie. Głowa zabolała go od natłoku nieprzyjemnego światła, które szczególnie raziło go porankiem. Odwrócił wzrok, wtulając się w przyjemną otchłań zielonego mchu, które wypełniało jego posłanie.
Było ciepło, gdy legowisko zapełniały koty. Ale również duszno i na dłuższą metę tłoczno. Nie lubił tłoku.
Wysunął pazurki, ugniatając nimi mech. Ciężko będzie mu się oderwać od tego beztroskiego leżenia, rozmawiania i dowiadywania się wielu nowych rzeczy.
Jeśli chodzi o dowiadywanie się, współczuł najstarszym członkom klanu. Byli dorośli i doświadczeni, więc pewnie nie mieli nic do odkrywania. A on mógł czerpać przyjemność z faktu, że przed nim stało jeszcze mnóstwo tajemnic do odkrycia. Jak wygląda terytorium Klifiaków? Uczniowskie życie? Relacje z innymi klanami? Natłok pytań sypał się w jego głowie, niemal prosząc o odpowiedzi, których zawsze brakowało.
Jego wzrok spoczął na Rdzawym Futrze. Kotka, owijając ogon wokół swoich dzieci, spała brodą podparta o własne łapy. Towarzystwo matki również go w pewien sposób uspokajało i kochał z nią rozmawiać. Może nie zawsze rozumiał wszystko z tego, co mówiła, ale chętnie wymieniał się z nią słowami. Tak samo rodzeństwo, które momentami bywało upierdliwe, a innym razem zadowalające. Kochał ich mimo wszystkich wad, które przecież każde z nich posiadało. On też. Chociaż jak wady innych potrafił akceptować, tak swoich niekoniecznie. Przeszkadzało mu wszystko, co było w nim źle. Każdą jego gorszą stronę uważał za coś, co mogłoby sprawić, że inni go odrzucą, albo nie zdoła wystarczająco poświęcić się dla rodziny.
Wstał i otrzepał swoje futerko ze ściółki, którą miał na posłaniu. Wyjście niezauważenie z kociarni było dość ciężkim zadaniem, gdy leżał pośród rodzeństwa i matki. Ale zrobił to i nie żałował, gdy uderzyła w niego fala chłodnego, ale przyjemnego i czystego powietrza. Czuł się lżejszy niż wcześniej. Z każdym dniem rósł coraz bardziej i wiedział, że tylko księżyc dzielił go od ceremonii. Jednocześnie obawiał się tego i ekscytował się tym.
Spojrzał na kałużę, wokół której roznosiło się grząskie błoto. Widział swoje odbicie. Czerwone oczy, blada biała sierść, ostre rysy pyska. Frędzelki na uszach, półdługa sierść okalająca jego szyję czy pierś. Wysunął brodę i przymknął powieki, kątem oka spoglądając w kałużę. Wyglądał jak przyszły uczeń! Cieszył się. Miał nadzieję, że był wystarczający, by inne koty go lubiły. Nie chciał być samotny. Nie wytrzymałby bez towarzystwa. Siostry były fajne, ale były siostrami. Rodziną.
Ale im dłużej wpatrywał się w swoje odbicie, tym bardziej tracił wigor. Bał się, że treningi okażą się trudniejsze, niż przypuszczał. Że nie podoła wyzwaniu. Zawiedzie ich wszystkich i stanie się pośmiewiskiem.
Myślał zbyt dużo. Zdecydowanie zbyt dużo. Każdy kolejny oddech drżał mu coraz bardziej i chociaż to było irracjonalne, stres narastał w jego małej głowie jak tornado.
— Cześć, Blask.
Kocurek nastroszył futro. Odwrócił się zaniepokojony i wypuścił powietrze, widząc "ojca". Nie wiedział co powiedzieć. Miał nadzieję, że Jaśmin nie zobaczyło jego zwątpienia. Co to za syn, który nie potrafi wesprzeć swojej rodziny? Nie chciał być ciężarem. Nie chciał, żeby inni go pocieszali. ON chciał pocieszać innych.
Był w stanie tylko uśmiechnąć się lekko i udawać, że wszystko jest świetnie. Ale nie było. Jaśminowa Gwiazda miało na głowie już wystarczająco obowiązków. Blask czuł się winien, że zawracał mu ogon.
— Hej. Widzę, że coś jest nie tak. Czym się tak martwisz? — W oczach przywódcy zalśniło zmartwienie.
Czerwonooki stał jak słup. Nawet ogon wisiał sztywno, niezdolny do drgnięcia. Albinos nie wiedział co powiedzieć. Nie mógł okazać skruchy przy innej osobie! Zwłaszcza przy Jaśminku. Nie mógł.
— Ja... — słowa ledwo przechodziły mu przez krtań. Co pomyślą inne koty, jeśli zobaczą, że stracił pewność siebie i uśmiech, który zawsze gościł na jego twarzy? Panika przejęła cały jego umysł, chociaż starał się ją zamaskować jak potrafił. Już nie było odwrotu.
— N-nie będziecie na mnie źli, j-jeśli sobie nie poradzę? — wybąkał. Był tak zażenowany i zły na własną głupotę. Jaśmin pewnie musiało robić mnóstwo ważnych rzeczy jako lider, a tymczasem stoi tu i słucha jego głupich wyżaleń. Blask czuł potrzebę przeproszenia tatę milion razy za marnowanie czasu.
— Czemu mielibyśmy? — w głosie Jaśminowej Gwiazdy przelewało się lekkie zdziwienie. — Poza tym, jestem przekonane, że sobie poradzisz. Chodzi ci o bycie uczniem, prawda?
Nieznacznie pokiwał głową, przełykając ślinę.
— T-to już niedługo. Boję się, że źle mi pójdzie. Że nie uda mi się ukończyć treningu i s-stanę się pośmiewiskiem — wstyd. Czuł okropny wstyd, gdy wyżalał się przed rodzicem. Nie powinien. Powinien był milczeć. Był tylko ciężarem.
— Będzie dobrze. — miauknęło w odpowiedzi. — Nawet, gdybyś miał z czymś jakiekolwiek problemy, ja i twoja matka nie będziemy na ciebie źli. Do nas zawsze możesz przyjść po radę i pocieszenie. To nic złego. Każdy przecież ma czasem gorsze momenty. Nikt nie jest i nie będzie idealny i dobry we wszystkim.
— Nie zawracam ci głowy? — zapytał cicho Blask. — Bo... Jesteś przywódcą i... I pewnie masz ważniejsze sprawy n-niż ja.
Jaśmin uśmiechnęło się leciutko i trąciło kocię w nos.
— Gdybym miało coś teraz do załatwienia, pewnie by mnie tu nie było. Twoje problemy też są ważne, bez względu na to jak ważne są inne rzeczy.
Na pysku białego zagościł uśmiech. Wtulił się w futro taty i parę uderzeń serca stał w tej pozycji, zanim się odsunął.
— Dziękuję — wybąkał kocurek.
— Nie dziękuj. — mruknęło Jaśmin. — Jeśli potrzebujesz pogadać, masz do tego prawo.
Kocię kiwnęło głową. Pożegnało się z liderem, patrząc, jak Jaśminowa Gwiazda szło w kierunku swojego legowiska.
Znów popatrzył w malutkie zbiorowisko wody i uśmiechnął się, widząc swój pyszczek. Da radę. Jaśminek w niego wierzyło.
Wrócił do żłobka już z o wiele lepszym humorem. Chociaż wciąż się martwił, a przyszłość wiązała się ze sporym stresem, to uspokoił się, wiedząc, że tata nie jest na niego złe. Czuł się lepiej ze świadomością, że rodzice byli po jego stronie. Że go kochali.
Sympatycznie lśniące oczka wróciły na miejsce tych zakłopotanych. Da radę. Da radę. Da radę. Rodzice go wspierali. Co mogłoby pójść źle?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz