Wodna toń przyjęła w swe zdradzieckie sidła rudego kocura, który machał nogami jak opętany, aby wydostać się z zimnej rzeki. Raz po raz wychylał głowę i brał gwałtowne wdechy, by następnie walczyć o kolejny oddech. Nie czuł dna. Czekała go albo śmierć, albo przetrwanie. W końcu coś wymagającego, a nie wieczne siedzenie w legowisku z rybimi śmierdzielami, Błysk, Czermieniem czy wrakiem kota, którego zwał kiedyś karmicielką. Nadal zdarzało mu się nazywać rodzeństwo starymi imionami, wolał system nadawania imion z klanu lisa. Po co trzy razy zmieniać imię, skoro można mieć jedno przez całe życie.
Chwycił jakąś gałąź, otoczoną martwymi rybami i zgniłymi liśćmi. Mokre drewno zatrzymało się, gnieżdżąc się blisko brzegu. Ostry nurt rzeki czaił się, by porwać Szkarłatną Łapę daleko, poza teren klanu nocy. Kaszlnął pozbywając się wody z gardła. Zadrżał z zimna, lecz ignorował je. Widział zalety tej sytuacji, w końcu czuł, że żył, a nie monotonnie egzystuje. Mógł podszkolić umiejętności i nauczyć się czegoś nowego. Mięśnie mu pracowały, dzięki pracy tych ważnych tkanek stał się silniejszy, chociaż do sukcesu długa droga.
Spojrzał na mentora, Sumowego Wąsa. Bury kocur patrzył na ucznia oschłym spojrzeniem. Leżał, spokojny jak zawsze. Przed kilkoma minutami wrzucił Szkarłatną Łapę do rzeki, zaczynając naukę pływania.
- Takim sposobem musieliście zabić dziesiątki kotów! - miauknął głośno, wysuwając pazury i łapiąc równowagę na gałęzi. Słabł, czuł to. Ciało mu drżało coraz bardziej i tylko silną wolą trzymał się drewna.
- Nie, robimy tak i jakoś nikt się nie utopił. Przynajmniej mi nic o tym niewiadomo - odpowiedział dorosły, machając ogonem. - Pośpiesz się, nie chcę się spóźnić na obiad.
Między słowami rudy usłyszał ciche stwierdzenie: "Jesteś słaby, przegrasz".
Warknął.
Słabość wygrała. Pazury samoistnie schowały się, a Szkarłatna Łapa wpadł do wody. Szedł ku dnu. Płuca domagały się tlenu, za mało pobrały go z powietrza. Rudzielec machał łapami, powoli tracąc w nich czucie. Chciał walczyć, lecz umysł nie dążył do walki o życie. Przebijające się promienie słońca wydawały się być jedynym gościem na wodnym pogrzebie kocurka.
Nie. Nie zamierzam przegrać. Nie zamierzam się poddać. Jestem dzieckiem klanu lisa, muszę walczyć - pomyślał, gdy wyczuł końcówką ogona rzeczny muł.
Odbił się tylnymi kończynami od dna i zebrał siły, czające się gdzieś w głębi niego. Machał nogami, intensywnie i mocno, myśląc o tym, jak dobiera się do skóry Czermieniowej Łapy, Gałęzi czy innej nędznej formy życia. Przez chwilę zdawało mu się, że czuje metaliczny smak krwi, w wyniku czego dotknął językiem kłów, aby upewnić się, czy to iluzja. Zbliżał się do powierzchni.
Wypłynął. Dokonał tego. Wziął kilka gwałtownych wdechów i wydechów, czując ulgę. Przeżył. Wygrał ze śmiercią.
Dopłynął do brzegu i otrzepał się z wody, mocząc bure futro mentora. Uśmiechnął się lekko z drwiną, na dźwięk nagłego pisku dorosłego kocura.
- Myślałem, że zginiesz. Jednak lisiaki są względnie silne... - stwierdził Sumowy Wąs, widząc przemoczonego ucznia. - Wracamy, spisałeś się jak na pierwszą lekcję pływania.
Skierowali się oboje do obozu klanu nocy. Szkarłatna Łapa marzył o śnie. Powieki same zamykały mu się, zmęczenie ogarnęło całe ciało. Czuł satysfakcję, mogąc pokazać mentorowi, że nadaje się na wojownika.
Doszli na miejsce. Rudy nie poszedł nic jeść, jedzenie poczeka. Skierował swoje kroki do legowiska, położył się na pierwszym posłaniu i zasnął, myśląc o podtopieniu własnego brata, na wieki wieków oddając go wodnej toni.
Chwycił jakąś gałąź, otoczoną martwymi rybami i zgniłymi liśćmi. Mokre drewno zatrzymało się, gnieżdżąc się blisko brzegu. Ostry nurt rzeki czaił się, by porwać Szkarłatną Łapę daleko, poza teren klanu nocy. Kaszlnął pozbywając się wody z gardła. Zadrżał z zimna, lecz ignorował je. Widział zalety tej sytuacji, w końcu czuł, że żył, a nie monotonnie egzystuje. Mógł podszkolić umiejętności i nauczyć się czegoś nowego. Mięśnie mu pracowały, dzięki pracy tych ważnych tkanek stał się silniejszy, chociaż do sukcesu długa droga.
Spojrzał na mentora, Sumowego Wąsa. Bury kocur patrzył na ucznia oschłym spojrzeniem. Leżał, spokojny jak zawsze. Przed kilkoma minutami wrzucił Szkarłatną Łapę do rzeki, zaczynając naukę pływania.
- Takim sposobem musieliście zabić dziesiątki kotów! - miauknął głośno, wysuwając pazury i łapiąc równowagę na gałęzi. Słabł, czuł to. Ciało mu drżało coraz bardziej i tylko silną wolą trzymał się drewna.
- Nie, robimy tak i jakoś nikt się nie utopił. Przynajmniej mi nic o tym niewiadomo - odpowiedział dorosły, machając ogonem. - Pośpiesz się, nie chcę się spóźnić na obiad.
Między słowami rudy usłyszał ciche stwierdzenie: "Jesteś słaby, przegrasz".
Warknął.
Słabość wygrała. Pazury samoistnie schowały się, a Szkarłatna Łapa wpadł do wody. Szedł ku dnu. Płuca domagały się tlenu, za mało pobrały go z powietrza. Rudzielec machał łapami, powoli tracąc w nich czucie. Chciał walczyć, lecz umysł nie dążył do walki o życie. Przebijające się promienie słońca wydawały się być jedynym gościem na wodnym pogrzebie kocurka.
Nie. Nie zamierzam przegrać. Nie zamierzam się poddać. Jestem dzieckiem klanu lisa, muszę walczyć - pomyślał, gdy wyczuł końcówką ogona rzeczny muł.
Odbił się tylnymi kończynami od dna i zebrał siły, czające się gdzieś w głębi niego. Machał nogami, intensywnie i mocno, myśląc o tym, jak dobiera się do skóry Czermieniowej Łapy, Gałęzi czy innej nędznej formy życia. Przez chwilę zdawało mu się, że czuje metaliczny smak krwi, w wyniku czego dotknął językiem kłów, aby upewnić się, czy to iluzja. Zbliżał się do powierzchni.
Wypłynął. Dokonał tego. Wziął kilka gwałtownych wdechów i wydechów, czując ulgę. Przeżył. Wygrał ze śmiercią.
Dopłynął do brzegu i otrzepał się z wody, mocząc bure futro mentora. Uśmiechnął się lekko z drwiną, na dźwięk nagłego pisku dorosłego kocura.
- Myślałem, że zginiesz. Jednak lisiaki są względnie silne... - stwierdził Sumowy Wąs, widząc przemoczonego ucznia. - Wracamy, spisałeś się jak na pierwszą lekcję pływania.
Skierowali się oboje do obozu klanu nocy. Szkarłatna Łapa marzył o śnie. Powieki same zamykały mu się, zmęczenie ogarnęło całe ciało. Czuł satysfakcję, mogąc pokazać mentorowi, że nadaje się na wojownika.
Doszli na miejsce. Rudy nie poszedł nic jeść, jedzenie poczeka. Skierował swoje kroki do legowiska, położył się na pierwszym posłaniu i zasnął, myśląc o podtopieniu własnego brata, na wieki wieków oddając go wodnej toni.
~ogółem na przyszłość, bo boli mnie moje dziecko tak chłodne, sum nie jest aż tak surowy i niemiły~
OdpowiedzUsuń*przyjmijmy, że miał zły dzień*
Usuń