Melodyjna
Łapa zaczęła temat polityki, panującej ostatnio na kocich
ziemiach. Osobliwy i kontrowersyjny temat dla każdego
przedstawiciela rozumnej rasy. Patrol przebiegał bardzo spokojnie,
sam teren graniczny przy rzece, blisko klanu lisa, emanował ciszą.
Nie było czuć zapachu lisiaków. Na ziemi znajdowały się tylko
odciski łap dzikich zwierząt, nie natętnych przybyszów z obcego
klanu.
- Klifiaki
nie dadzą nam żadnej korzyści z sojuszu. Poślą nas na wojnę w
pierwszej linii, a potem sami nas powybijają. To najgorszy
scenariusz. Będziemy na ich posługi, tak to się skończy. Mokra
Gwiazda się nawet nie wybroni – dodała poirytowana polityką
klanu burzy Melodyjna Łapa. Kotka nie przepadała ani za
poprzednim, ani za obecnym liderem. Cóż, światopoglądowy pech.
Doświadczyła kary od Czaplej Gwiazdy, obecnego Czaplego Potoku,
przez co zmieniła się. Stała się mniej wybuchowa, ale nadal była
tykającą bombą. Potrafiła nakrzyczeć, i to niemało.
- Daj
mu czas, jest przywódcą krótko. Przeżył swoje i będzie nami
kierował ostrożnie i z rozwagą. Co do klifiaków... ostatnio
siedzą cicho. Uważałbym bardziej na wilczaki i nocniaki. Z
naciskiem na tych drugich, skoro zniszczyli klan lisa –
odpowiedział Orlikowy Szept, zachowując się neutralnie. Jak
inaczej miał myśleć? Może inaczej patrzyłby na sytuację, gdyby
nie pozytywne stosunki z Mokrą Gwiazdą. Nie czuł odrazy do
lidera, na razie prowadził klan dobrze, a sojusz zawsze przynosił
korzyści obu stronom.
- Patrzysz
zbyt optymistycznie. Byłeś pupilkiem Czaplego Potoku, teraz
podlizujesz się Mokrej Gwieździe – skwitowała krótko Melodyjna
Łapa.
Z
krzaków po drugiej stronie rzeki wydobył się dziwny pisk. Koty od
razu napięły mięśnie, przygotowując się do ewentualnej walki.
- Poczekaj
tu – miauknął szybko Orlikowy Szept do uczennicy Wszedł na
pień, łączący tereny klanu burzy z nieistniejącym już klanem
lisa.
- Idę
z tobą. Nie będę tu siedzieć – odpowiedziała buntowniczo
kotka i udała się za białym wojownikiem. Syn Koniczynki nie
wykłócał się, musiał zobaczyć, co znajduje się w zaroślach.
- Zgoda,
ale po przejściu na drugą stronę zostajesz przy pniu. Jak coś ci
się stanie, zostanę ponownie uczniem i nie będę w stanie
wyprosić u Mokrego patrolu – miauknął stanowczo. Dbanie o swoje
życie to jedna sprawa, lecz w tamtym momencie był odpowiedzialny
za siebie i Melodyjkę, uczennicę. Rzeczny Nurt sprałaby go na
kwaśne jabłko, gdyby szylkretka wróciła ranna do obozu.
Melodyjna
Łapa skwitowała to milczeniem, lecz zauważył po jej posturze
lekką irytację. Nie dbał o dobrą opinię w tamtym momencie.
Podszedł
do krzaków, powoli, starając się nie wydobyć żadnego dźwięku.
Odgarnął przednią łapą zarośla, a jego oczom ukazał się mały
zając. Zwierzę poruszało rytmicznie nozdrzami, przerażone. Obok
niego leżała martwa matka, która cuchnęła kilkugodzinnym
rozkładem. Orlikowy Szept się skrzywił. Wyszedł z krzaków.
- Co
tam znalazłeś? - zapytała się Melodyjna Łapa, przyglądając
się wojownikowi.
- Małe
zająca, obok niego rozkładające się ciało. Maluch stoi
spanikowany,bez ruchu. Moglibyśmy go zabić i zanieść do klanu,
dla kociąt, ale to tylko patrol – miauknął Orlikowy Szept.
<Melodyjna
Łapo?>
Zostawcie zajączka
OdpowiedzUsuń