Machinalnie odsunął się od kocura, czując, jak łapy się pod nim uginają, a serce zaczyna łomotać jak oszalałe. Dłuższą chwilę zajęło mu ustatkowanie nerwowego oddechu. Dopiero wtedy wstał, opierając się na wciąż drżących kończynach i posłał Aronii spojrzenie będące mieszaniną rozpaczy, żalu, niedowierzania i potwornego zawodu.
— T-ta-tato? C-co? — wydusił w końcu, a wypowiadanie słów wydawało się niewyobrażalną torturą. Szok zdawał się blokować gardło. Ale Łabędzi Plusk liczył na wyjaśnienia. Precyzyjniejsze, niż chaotyczne, pełne żalu zarzuty wyrzucone przez Pigwę.
W pierwszym momencie wojownik nie odpowiedział, tylko, również lekko się trzęsąc, sarknął coś pod nosem. Potem podniósł łeb, co chwila nerwowo uciekając i wracając spojrzeniem.
— To była tylko wpadka, absolutnie nic więcej. Tych gnojków nigdy nie powinno być. A to… to wydarzyło się, gdy jeszcze nie byliśmy razem — zaczął. — Nigdy ich nie chciałem, nie obchodzą mnie i nie przyznaję się do nich. — Z każdym słowem głos drżał mu coraz bardziej, aż Łabędzia przeszedł nieprzyjemny dreszcz. — Tylko ty się dla mnie liczysz, Łabądku — dodał na koniec, już przez łzy powoli goszczące w pomarańczowych ślepiach.
Klifiak strzepnął uchem, nie mając pojęcia, jak zareagować. Widok Aronii bliskiego płaczu… nie, to było za dużo. Samemu zrobiło mu się jeszcze bardziej słabo. Nie wątpił w słowa partnera, ale wciąż było mu cholernie przykro i źle. Co mógł teraz zrobić? Wtulić się w niego i powiedzieć, że nic się nie stało? Przecież się stało. Naprawdę nie chciał pogorszyć stanu zarówno jego, jak i swojego, nie chciał żadnej kłótni, ale… nie mógł pogodzić się z tym, że Aroniowy Podmuch miał kocięta i nigdy nie pisnął o tym ani słówka. Fakt ten przeszywał Łabędziego Pluska od stóp do głów niczym kolec poduszkę łapy, powodując rosnący, tępy ból. Kocur najchętniej cofnąłby teraz czas, wymazał tą sytuację z czasoprzestrzeni. Jak zawodził go fakt, że Aronia nigdy się nie przyznał, tak zdecydowanie wolał żyć bez tej ciążącej świadomości.
— A-Aronio… j-ja… — Opuścił łeb, kręcąc nim bezradnie. W błękitnych oczach zalśniły łzy. — J-ja… z-za-zawiodłem s-się. — Łzy zaczęły miarowo spływać po policzkach, nawet nie próbował już ich zatrzymywać.
Po dłuższej chwili bezczynnego wpatrywania się we własne łapy, odetchnął głęboko i obrócił się na pięcie. Ciało co chwila przeszywały dreszcze i cierpki ból, chociaż udał, że tego nie odczuwa. Tak samo udał, że wcale nie słyszy pełnego przerażenia i rozpaczy głosu drugiego kocura, chociaż przez niego serce pękało mu na tysiące malutkich kawałeczków. Niewiele myśląc, po prostu rzucił się przed siebie w naglącym biegu, łapami tępo przecinając runo leśne. Zatrzymał się dopiero w samym sercu lasu, gdzie miał pewność, że oprócz cichego pohukiwania sowy gdzieś z oddali nic ani nikt nie zamąci jego spokoju. Nie czując łap, oparł się delikatnie o pierwsze lepsze drzewo, z trudem łapiąc oddech. Stojąc tak niemrawo, starał się zebrać do kupy rozchwiane myśli, ale bez większych skutków. Znowu ścisnęło mu gardło, a łzy przestały jakkolwiek się hamować. Przez ich cieknący wodospad nie widział niemal nic.
***
Dni zdawały się płynąć jakimś nowym, niezrozumiałym tempem. Takim mozolniejszym, wolniejszym, wyjątkowo przygnębiającym. Łabędzi Plusk wciąż czuł przepełniający go ból i żal, a wspomnienia feralnej nocy niekiedy wracały w najmniej odpowiednich momentach, ale jednak starał się jakoś normalnie funkcjonować. Nie było to ani trochę łatwe, jednakże potrafił chociaż sprawiać pozory tego, że wszystko jest w porządku. No cóż, nie było. Mimo naprawdę dużych starań nieprzyjemne obrazy regularnie przewijały się przez umysł, a najczęściej nawiedzały go w snach, skutecznie budząc i w wyniku stresu uniemożliwiając ponowne zaśnięcie.
Tak było też i tym razem. Obudził się w środku nocy, czując drgawki przejmujące całe ciało. W uszach miał jeszcze przepełniony żalem głos Pigwy wyzywającego wyrodnego ojca od dewianta i potwora. Instynktownie wysunął pazury i wbił je w mech, starając się w ten sposób zachować spokój. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne? Dlaczego przewrotny los nie mógł pozwolić mu i Aroniowemu Podmuchowi po prostu cieszyć się sobą? Kocur westchnął ciężko, rozglądając się po legowisku. Ani żywej duszy, wszyscy byli pogrążeni w głębokim śnie. On wiedział jednak, że i tak już nie zaśnie. Dźwignął się na łapy i ostrożnym krokiem, byle tylko nikogo nie zbudzić, wygramolił się na zewnątrz. Rozejrzał się jeszcze parę razy po obozie, by mieć całkowitą pewność, że nikt go nie widzi, a następnie ruszył na samą krawędź półki skalnej. Usiadł tam, owijając łapy ogonem. Przez dłuższy czas nie wykonał żadnego ruchu, po prostu wbił obojętne spojrzenie w księżyc. Nie był już tak duży i jaśniejący, jak tamtej nocy...
— D-dlaczego t-to mu-musiało s-się t-tak p-po-potoczyć? — mruknął przygnębiająco pod nosem, sam do siebie. — Czy w o-ogóle j-jest je-jeszcze ja-jakaś sz-szansa?
<Aronio?>
Biedny Łabądek ;^;
OdpowiedzUsuńczemu ja płaczę na fikcyjnych kotkach :mgieeczka:
OdpowiedzUsuńŁączmy się w bólu towarzyszu :nieukontentowany_labadek:
Usuń