Z nadal otwartym pyszczkiem wpatrywała się w prędko znikająca między drzewami sylwetkę wojownika. Nawet nie wiedziała, jak ma się czuć. Zawiedziona? Zła? Z niedowierzaniem przeniosła wzrok na skałę, gdzie jeszcze parę uderzeń serca temu wpatrywał się w nią nerwowo. Chyba wybrała to drugie.
Wpatrując się w morze pozostała do momentu, w którym słońce nie zniżyło się tuż nad jego fale. Jej myśli nie chciały się uspokoić, biegnąc niczym banda zdziczałych psów. Jak miała na to zareagować? Powoli dochodziło do niej to, w jaki sposób została wystawiona. Jej pazury zaskrobały o kamień. Wiedziała, że czasem zachowywał się nieco… niestosownie, ale to już była przesada. Tak się po prostu nie robi!
Szybkim, mało zgrabnym ruchem podniosła się ze skały i zeskoczyła na piasek. Chyba coś mu do głowy uderzyło, jeżeli myśli, że będzie się za nim uganiać. Że będzie… Tolerować takie zachowanie. Fuknęła ze złością, trącając łapą jakiś drobny kamyk.
*noc zgromadzenia 11.10*
Zanim jeszcze dotarli na wyspę, miała wrażenie, że złość w końcu rozniesie ją do końca i wcale się tam nie pojawi. Jej łapy mocno uderzały o podłoże, gdy szła tuż za bratem – aż tak głośno i wcale nie w jej stylu, że Mirtowe Lśnienie zaczął posyłać jej zmartwione spojrzenia. Ale co mogła mu powiedzieć? Jeszcze nikomu nie zdradziła swojego… Sekretu. A gdyby już zdradziła, to wiedziała, że nie byłby on pierwszym, który by dowiedział. Nie wiedziała, czy bardziej bałaby się reakcji ojca, czy właśnie jego.
Cieszyła się, że jej nowomianowana uczennica, Świetlista Łapa, trzymała się wraz z rodzeństwem. Głupio by się czuła, zostawiając ją samą na jej pierwszym zgromadzeniu. Zbyła brata tuż po dotarciu na wyspę – kiedy jednak zauważyła pojedynczych nocniaków, zwlekała ze znalezieniem Szałwiowego Serca. Nie była pewna, co tak w zasadzie ma mu powiedzieć.
Po dłuższej chwili kuśtykania i wymijania obcoklanowiczów, jej spojrzenie w końcu padło na wojownika. Momentalnie się w niej zagotowało. Dwa księżyce!? Dwa księżyce bez wyjaśnienia! Kto przy zdrowych zmysłach odbiega gdzieś w las po byle jakim "nie wiem, nie mogę", czy jakoś tam. Gdy już po powrocie do obozu w ten nieszczęsny dzień minął jej cały smutek i strach, pozostał jedynie zawód. A potem wściekłość.
Podniosła wysoko podbródek i skierowała się w stronę kocura. Nie za bardzo obchodziło ją w tamtym momencie to, że wokół niego mogli siedzieć jacyś jego koledzy – to mogła odkręcić później. Jeżeli byłoby jakieś "później". Stanęła przed kocurem i odchrząknęła głośno.
— Szałwiowe Serce — miauknęła, mierząc go uważnie spojrzeniem.
Point podniósł na nią spojrzenie. a kąciki jego pyska uniosły się nerwowo.
— Och! Cześć, Źródlana Łuno...
Oh, jak bardzo miała ochotę zetrzeć mu ten uśmiech z pyska. Jej ogon wściekle przesuwał się z jednej strony na drugą. Jak on śmiał?
— Nie patrz na mnie jak strapiony pies — wysyczała, mrużąc oczy. Wbrew sobie podniosła nieco głos, ignorując wszystkich dookoła. — Masz mi to wszystko wytłumaczyć!
Mina kocurowi zrzedła. Z gorzkim westchnieniem spuścił wzrok.
— Proszę, nie krzycz... Chcę cię przeprosić tak, jak tylko potrafię. Tak strasznie żałuję tego, co zrobiłem, że nie mogę spać. Przysięgam, jest mi okropnie wstyd...
Zamknęła na chwilę pysk. Zacisnęła zęby i przybliżyła się jeszcze o krok. Jej ogon nadal podrygiwał w powietrzu, zdradzając jej zdenerwowanie równie dobrze, co jej spojrzenie.
— Dobrze — fuknęła po chwili. — Ale co w ciebie wstąpiło? Może to tylko ja tak uważam, ale dorosły kot nie odbiega w siną dal jeżeli coś mu się nie podoba. Wy- Wybacz, jeżeli jakoś cię uraziłam- albo nie wiem, nie odwzajemniasz moich uczuć i do czegoś- do czegoś cię zmusiłam — powiedziała wprost — ale to nie powód, żeby zachowywać się aż tak dziecinnie!
Szałwiowe Serce zaczął kręcić gorliwie głową.
— Nie, nie, nie, to zupełnie nie tak — wymiauczał bardzo szybko, starając się utrzymać z kotką kontakt wzrokowy. — Nie zrobiłaś nic złego, tak jak mówisz, to ja jestem dziecinny... Jestem mysim móżdżkiem, zrobiłem okropnie i przyznaję się do tego przed tobą... Bo nie wiem, co innego mogę zrobić. Nie mogę zrozumieć siebie. Przepraszam.
Zacisnęła wargi, powstrzymując kolejny, zapewne niepotrzebny syk. Wąsy Szałwiowego Serca przelotnie dotknęły tych jej i- oh, wszystko mówiło jej, aby odpuścić sobie i dać się kocurowi przytulić, ale uparcie stała przy swoim. Odchyliła lekko głowę do tyłu, i już miała kontynuować... Jednak końcowo usiadła. Owinęła ogonem prawe udo i ponownie wbiła spojrzenie w wojownika.
— Przeprosiny przyjęte — syknęła w końcu, nie mogąc powstrzymać ostrego tonu głosu. Ze zmęczonym westchnieniem uniosła wzrok na nocne niebo, błagając przodków o cierpliwość, zanim znów spojrzała na pointa. — To- powiedz mi, czego nie rozumiesz. Wyjaśnij mi to, proszę.
Na pysku wojownika wymalowała się ulga.
— Nie wiem, jak to powiedzieć... Nie wiem dokładnie nawet, co to jest. Po prostu się boję. Ciebie, siebie... Tego, co pomiędzy nami? — wymamrotał, jego wzrok rozbiegany. Położyła po sobie uszy, zatrzymując się na tych słowach. — Gdy cię widzę i chcę porozmawiać, zbliży-żyć się, to w tej samej chwili zawsze coś mi mówi z tyłu głowy, że powinienem uciec. I ta myśl jest okropna... A jeszcze bardziej okropna, gdy wiem, że mogę się jej posłuchać...
Próbowała być spokojna. Naprawdę próbowała. Jednak kocur sam siebie tylko głębiej wprowadzał w bagno.
— Boisz się mnie? — ponownie podniosła głos, przepełniony zawodem. — Wiem, że- że wyglądam jak wyglądam, i nie jestem z twojego klanu, ale nie jestem również jakąś niewychowaną samotniczką! — wysyczała. Jej ogon ponownie zaczął uderzać o podłoże. — Czego możesz się bać na tyle, żeby od tego uciekać? Nie rozumiem Cię. Pomijając już fakt, że w ogóle chciałbyś uciekać, bo to zachowanie godne uczniaka, nie ciebie!
Szałwiowe Serce ponownie się przeraził.
— Nie, to nie tak! — wypalił — Nie boję się ciebie przez to, jak wyglądasz i to, kim jesteś, w żadnym wypadku, nie myśl tak! To nie jest wina ciebie jako osoby, tylko wina tego, że cię... — Zamilkł, jego pysk nadal otwarty. Poczuła nieprzyjemny skręt w żołądku. — Ja też siebie nie rozumiem, przecież wiesz... To takie żałosne!
Nagle się wyprostował. Jednym ruchem głowy przeleciał wzrokiem ze swych łap na pysk Źródlanej Łuny. Spojrzał jej prosto w oczy.
— Wiesz co? Możesz mnie walnąć. Pozwalam ci. Zasłużyłem na to sobie.
Zaniemówiła. Jej zdrowy rozsądek mówił jej nie, ale… Bardzo chciała kogoś uderzyć. Jej ostatnia bójka zakończyła się stratą nogi i oka, i od tamtego momentu nosiła ze sobą tyle złości na tego nieszczęsnego wilczaka, że nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Może to nie to samo, ale skoro się prosił.
Zanim ponownie zdążył otworzyć pysk, żeby coś powiedzieć, zamachnęła się i... Sprzedała mu z liścia w policzek. Bez pazurów, ale porządnie.
Sama zaskoczona swoją reakcją, cofnęła się i otworzyła szerzej oczy.
— Wybacz — wymamrotała. Ślipia wojownika, wpierw zaciśnięte, uchyliły się ponownie. — Poniosło mnie... Teraz oboje zachowujemy się dziecinnie.
Widać było, że nie tego się spodziewał. Skrzywił się nieco, jednak jego spojrzenie w końcu padło na jej pysk i… Uśmiechnął się delikatnie.
— Czyli jesteśmy kwita? — miauknął i choć było to przykryte śmiechem, głębiej można było usłyszeć zmartwioną prośbę. — Powiem ci, co tylko zechcesz wiedzieć... I może ubiorę to trochę lepiej w słowa, byś nie musiała mnie już uderzać…
— Tak — westchnęła, kładąc łapę na ziemi. Spojrzała na kocura spod przymrużonych powiek. — Tylko nie uśmiechaj się tak jeszcze, bo z chęcią mogę się powtórzyć. Wyobrażę sobie, że jesteś wilczakiem i moja łapa sama sama zacznie się ruszać.
*parę wschodów słońca później*
Przystanęła na granicy. Ostatnie promienie słońca zdążyły już zniknąć, pozostawiając jedynie bladą poświatę między drzewami.
Zgodnie z obietnicą, kocur już tam czekał. Uśmiechnął się do niej lekko, jak gdyby badając teren – odwzajemniła gest, podchodząc o krok bliżej. Przez chwilę rozwarzała, czy zrobić może coś więcej… Sama jednak siebie zganiła. Szałwiowe Serce musi sobie na to zasłużyć. Przycupnęła na wilgotnej trawie.
— Jak tam ucho? — spytał po chwili, gdy owinęła łapy ogonem.
Z jej pyska wyrwało się ciche westchnienie.
— Nie wiem, co jeszcze bym chciała wiedzieć — miauknęła po chwili, wpatrując się kocurowi w oczy. Już myślała nad jakimś inteligentnym pytaniem, już miała coś powiedzieć... Zimne, obce kły zacisnęły sie na jej uchu. Zaskoczona spojrzała w górę, szarpiąc się – jedynie po to, aby stanąc pyskiem w pysk z kłębem czarnej mgły. Wydarła się na całe gardło, ściągając tym samym na siebie uwagę kotów z wyspy.
— Łuna?! — wydarł się przeraźliwie wojownik. — Co to, na osty i ciernie, było!?
— Nie wiem! — syknęła. Jej łapa odruchowo znalazła ucho i przycisnęła je do głowy. — Uh...
Czy za każdym razem, kiedy wyszła z obozu, coś musiało się jej przytrafić?
Może widok zjawy bardziej zapadał w pamięć, niż jej kły?
— Dobrze — odparła, krzywiąc się lekko na samo wspomnienie stworzenia. — Prawie się zagoiło. Gorzej było z wypytywaniem przez mojego ojca…
Wzdrygnęła się. Kocur przekręcił głowę nieco w bok, jak gdyby zachęcał ją do kontynuowania; miała jednak inne plany.
— Ale, do rzeczy — westchnęła, spoglądając mu prosto w pysk. — Obiecałeś… Że mi to wszystko wyjaśnisz. Słucham.
<Szałwiowe Serce?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz