Kocur musiał przyznać, że odejście od reszty i wybranie się na samotne polowanie mogło być całkiem ciekawe, ale jednocześnie... problematyczne. Wojownik kompletnie stracił poczucie czasu. Teraz pędził więc do obozu, wiedząc, że najpewniej cała reszta już dawno rozpoczęła celebrację, a on wyjdzie na idiotę, wpadając do niego zdyszany i o drżących z wysiłku łapach. Nie byłoby tego złego, co by na dobre nie wyszło; w pysku wisiało mu sporo zwierzyny: dwie wiewiórki, które trzymał za ogony, jednak ukleja, której rybi zapach osiadł już na rudym futerku, a także drozd, którego pióra wbijały mu się w dziąsła.
"Ciekawe czy ten rudy kretyn Pluskający Potok złapał tyle piszczek co ja. Ba! Na pewno nie! W to rude futro coś znaczy. Móżdżek ma wielkości móżdżka wiewiórki, albo jeszcze mniejszy. Coś mi się zdaję, że może być nawet głupszy od Tojadowej Kryzy. To było najpewniej jego największe osiągniecie; samo w sobie było to dość imponujące. " — Uśmiech kwitł mu na pysku, mimo że płuca zaczynały palić od wysiłku. Noc była spokojna, cicha, bezchmurna i bezwietrzna; niemal idealna. Kiedy poczuł pod łapami piach, a szum wody delikatnie otulił jego zmysły, przeszedł do żwawego kłusa, aby uspokoić oddech przed samym wejściem.
"Jak już mam być spóźniony, niech przynajmniej spóźnię się z klasą i wdziękiem" — Odgłosy rzeki były nienaturalnie głośne. Tak głośne, że nie słyszał wrzawy, która miała miejsce w obozie. Zauważył świeże odciski łap, co trochę poprawiło mu humor. "Nie jedyny przybyłem zbyt późno" — mruknął w myślach. Otrzepał ogon z kropelek wody, które na nim osiadły, a następnie prześlizgnął się pod ścianą trzciny, z elegancją wyciągając swoje gibkie ciało. To, co jednak dostrzegł, kompletnie nie wpisywało się w jego wyobrażenia "świętowania odbudowy obozu". Atmosfera była ponura, napięta, straszna! Widział Spienioną Gwiazdę, której stara postać wręcz wisi na boku Trzcinowego Szmeru. Widział Kijankę i Rysia, którzy pochylali nad poobijanym Pluskiem. Widział... widział dwa królewskie ciała, którym przyglądał się Lulek i Murena...
"Czyżby ominęła mnie aż tak ważna i zabójcza w skutkach część zabawy..?" — Spróbował przełknąć ślinę, ale gardło zacisnęło mu się w ciasną kulkę.
— Przepraszam bardzo, a-ale... Co tu się stało, jeśli łaska wiedzieć? — zapytał słyszalnie zdenerwowany, przed tym wypluwając na ziemie wszystkie swoje piszczki. Zapomniał o nich w momencie, w którym uderzyły o świeży mech.
Nie musiał czekać długo, gdyż już po kilku uderzeniach serca znalazł się przy nim Lulkowe Ziele. Nie ukrywał, że wolałby, żeby los zesłał mu kogoś bardziej kompetentnego.
"Już nawet Wężynowy Splot byłaby bardziej pomocna w całej tej sytuacji" — Przewrócił oczami, ale kiedy znów natrafił na ciała... może po prostu powinien cieszyć się, że ktoś rozjaśni mu to wszystko.
— To... trudno wyjaśnić, wiesz?... — westchnął, opuszczając głowę. Jego ton był cichy, drżący; strasznie zdenerwowało to Żmijowca. — Próbujemy do tego dojść. Szałwiowe Serce i Pluskający Potok nieco się... poszarpali. Pluskający Potok powiedział kilka niepokojących rzeczy. Spieniona Gwiazda chyba straciła życie, a Śnieżka się zachowuje, jakby je straciła. Algowa Struga obecnie wszystkim zarządza... Generalnie staramy się przeżyć w tym chaosie. Razem z Czyhającą Mureną badamy ciała i staramy się stwierdzić... no, co tak właściwie miało miejsce. Ale to wszystko wydaje się być jednym, wielkim koszmarem, Żmijowcu...
Krzywił się z każdym kolejnym słowem brata trochę bardziej; tym razem nie dlatego, że wypowiadał je Lulkowe Ziele. Co to wszystko miało niby znaczyć? Co miał na myśli, kiedy mówił, że Szałwiowe Serce i Pluskający Potok się "nieco poszarpali"? Widział, w jakim stanie był rudy, widział, jak zgorzkniały był point... To nie były zwykłe przekomarzanki, zwykłe... wojownicze nieporozumienie i żartobliwe draśnięcia. A do tego liderka wyzionęła ducha? Czy oni tu byli poważni? Czy nie mógł wyjść na pół dnia z obozu, żeby cały nieboskłon nie zaczął walić im się na łby? To była jakaś kompletna porażka lub, jak ujął to brat, jeden wielki koszmar.
"No i gdzie jest Mandarynkowe Pióro? Gdyby tutaj była, wszystko byłoby mniej chaotyczne, mniej poplątane." — Nie pozwoliłaby całkowicie oddać przywództwa drugiej zastępczyni. No i te... ciała..?
Wyminął brata bez słowa i podszedł bliżej. Kroczył powoli, ale starał się stawiać łapy jak najpewniej, aby ukryć fakt, że szczerze nie chciał ich oglądać. Nie lubił widoku krwi, nie lubił, kiedy jej zapach miesza się z kocią wonią; zbierało mu się wtedy na wymioty.
Pod nim malował się obraz nieszczęście i rozpaczy. Sterletowa Łuska i Rozpędzona Ważka... leżeli pozbawieni ducha, okryci szkarłatem, osaczeni zapachem strachu i śmierci. Skrzywił się jeszcze mocniej. Odwrócił się nagle, i niemal nie wpadł na brata, który kroczył mu po ogonie.
— Co to ma znaczyć? Czy to... — Połączył fakty: zachowanie Pluska, słowa Lulka. — Czy to sprawka tego rudego... tej rudej, rybiej wymiociny?
— Wszystko na to wskazuje, ale... — Odwrócił wzrok. Niespokojnie przestąpił z łapy na łapę. Żmijowiec wiedział, że jego mózg działa na najwyższych obrotach; wręcz widział, jak kropelki potu moczą mu futro na czole. — Cóż. Według Pluskającego Potoku jest... więcej winowajców. Jacyś... jacyś samotnicy. Chyba nazwał jedną z nich Irbis? Reszty nie wymienił z imion, tylko ich opisał... No i... No i jeszcze... — Wbił spojrzenie żółtych ślepi w glebę i pogrzebał w niej łapą. Wzdrygnął się, widząc szkarłatne plamy brudzące biel jego futra. — Pluskający Potok twierdzi, że Kropiatkowa Łapa ma z tym coś wspólnego; tylko na mnie nie krzycz... — miauknął, zabezpieczając się od razu. — Nikt w to nie wierzy. Chyba. Nikt nie ma pojęcia, na czym stoimy...
Poczuł, jak coś się w nim budzi. Złość. Ogromna złość. Już chciał... zrobić dokładnie to, przed czym zabezpieczył się brat... Zdążył już nawet obnażyć kły i wydać z siebie niski, gardłowy warkot, ale dał radę się nieco opanować i wydusić z siebie normalne słowa.
— Że co, przepraszam bardzo?! — wyrzucił, kłapiąc pyskiem na Lulka. Prędko jednak stracił nim zainteresowaniem i rozwścieczony zaczął szukać tego rudego łajna. — Gdzie on jest?! Gdzie ten zaszczany kłamca?! — warczał, ale nikt nie odpowiedział. Pluska już nie było w obozie (a jedynym rudym półgłówkiem był Tojad). — Och powyrywam mu wszystkie kłaki i wyłożę sobie nimi legowisko, a resztę dam Kropiatce, żeby też coś z tego miała.
Zaczął łazić w kółko. Jeszcze chwile temu był taki zmęczony. Bolały go łapy, bolał grzbiet, a teraz? Teraz czuł, że mógłby roznieść cały obóz. I jeszcze ten komentarz: "Nie wiemy, na czym stoimy"! Co to za głupie zdanie?!
"To oczywiste, na czym stoimy. Powinniśmy związać mu łapy trzciną i wyrzucić do jeziora!" — Jego rozedrgany wzrok natrafił na postać Szałwiowego Serca, który podobno jako jedyny wziął sprawę w swoje kły i pazury, i faktycznie próbował rozwiązać sprawę. Jako jedyny potraktował Pluskający Potok w sposób, na jaki zasłużył.
Skierował się w jego stronę; nie chciał patrzeć na Lulka po tym, jak z jego pyska dotarła do niego informacja, że jego uczennica miała niby być częścią szkaradnego planu rudego kłamcy.
— H-hej! Ty, Szałwiowe Serce! — zawołał, podchodząc bliżej księcia — Ty mi powiedz, ty jesteś wojownikiem czynów, a nie tylko pustych słów. Co ten parszywiec zrobił?
— Pluskający Potok co zrobił? — zapytał retorycznie, po czym parsknął ze złością. — Zamordował Sterletową Łuskę i Rozpędzoną Ważkę, ot co! Wynajął jakąś samotniczkę, by przeprowadzić zamach na Mandarynkowe Pióro. A teraz zasłania się, że to tylko w imię klanu, że on wcale nie chciał, by się to tak potoczyło — spluwał słowami, przez które emanowała jego nieustająca (czy też może zapalona na nowo) wściekłość. — Zdradził nas wszystkich. Nie chcę nawet patrzeć ani w jego stronę, ani w stronę tych, co go usiłują bronić. Gwiezdni muszą wypłakiwać sobie oczy, patrząc, jak plugawiony jest ich święty kodeks.
Nie chciał naskakiwać na Szałwiowe Serce tak mocno, jak na Lulka; w końcu on faktycznie próbował coś zrobić, ale nie mógł całkowicie powstrzymać swoich emocji. Zwłaszcza kiedy klanowe koty przywoływały te całe gwiazdki.
— I co? I co niby zrobią? — "Jeśli kiedykolwiek coś zrobiły..." — To morderstwo, to oszczerstwa, Szałwiowe Serce, przecież sam wiesz, sam grzmisz! I mówisz jeszcze, że chciał podnieść łapę na twoją matkę, na naszą zastępczynię?! Pozwolisz, aby przespał spokojnie tę noc? I co potem? — wypluwał z siebie kolejne słowa, niemal zapominając o oddychaniu. W końcu jednak wziął bardzo głęboki wdech i uspokoił się znacznie. Chwile milczał. — P-prosze powiedz mi, że nie zostawicie tego całego osądu w łapach czegoś, czego nawet nie można wyczuć...
Książę zmarszczył brwi.
— Oczywiście, że nie zostawiam osądu w łapach Przodków. To do nas należą decyzje, które podejmujemy. Nasze decyzje jednak powinien dyktować kodeks, który oni ustanowili. A kodeks nakazuje lojalność do swoich. Zabrania mordowania, w szczególności tego z premedytacją. Zdrada to jest to, czego klany brzydzą się najbardziej, Żmijowcowa Wici, i to od samego zarania dziejów. Pluskający Potok przejdzie przez dwa osądy – jeden tutaj, drugi po swojej żałosnej śmierci. I obiecuję ci, że kara, którą wtedy otrzyma, będzie surowsza niż najgorsza z tych, które my możemy mu wyznaczyć. — Na chwilę umilkł, uciekając wzrokiem. Wyglądał, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. — Co ty chciałeś, żebym zrobił? Pobiegł na tę wyspę i go zagryzł? Wyszedł naprzeciw rozkazowi Algowej Strugi i wszystkim jego poplecznikom? Bycie wojownikiem oznacza subordynację. Musisz wiedzieć, kiedy iść po swoje, a kiedy trzymać język za zębami — mówił, nie bacząc na krzywiący się pysk młodszego kocura. — Ja też pragnę jego śmierci, musisz mi uwierzyć. Pokazał już swoje łasicze serce i nie widzę powodu, dla którego należy go tu trzymać. Sam jednak nic nie zdziałam, wychodząc reszcie naprzeciw. Zresztą, już zrobiłem swoje w tej kwestii — mruknął i próbował zrobić krok, jakby chciał zakończyć tę rozmowę i odejść, ale gdy tylko nastąpił na jedną ze swych łap, syknął głośno z bólu.
Na syk Szałwiowego Serca odwrócił łeb w jego kierunku. Nie miał ochoty się kłócić; nie z kotem, którego w jakiś sposób podziwiał i szanował. Nie miał jednak zamiaru pozwalać na to, aby tak łatwo się od niego uwolni. Nie, kiedy rozmowa go zainteresowała.
— Twój wyraz pyska nie wskazuję na to, co mówisz. Ktoś, kto "zrobił swoje" nie siedziałby tutaj zgorzkniały i obrażony na cały świat, Szałwiowe Serce. Nie do twarzy ci z tym grymasem. — Przechylił delikatnie łeb. — Nie będę się z tobą wykłócać o wiarę, zwłaszcza że wymachujesz mi przed pyskiem gadką o kodeksie, jakbym był świeżo mianowanym uczniem. Nie pouczaj mnie, wiesz, że go znam... Sam dopuściłeś mnie do mianowania. — Chciał odejść. Wolał jednak towarzystwo kogoś, z kogo mógłby otwarcie się naśmiewać. Dodał jeszcze prędko, przypominając sobie o żałosnym dźwięku, który wydał z siebie przed kilkoma uderzeniami serca książę. — Potrzebujesz pomocy w dojściu do kogoś, kto zobaczy twoją łapę? Jedyne co ja ci mogę zaoferować to całusek w pazurek. — Uśmiechnął się z wyższością. Szałwiowe Serce za to nie odpowiadał przez chwilę. Zdążył odwrócić się od kocura, próbując odejść w jakieś miejsce, ale zaniechał, odpowiadając:
— Chyba nie potrzebuję ani tego, ani tego — mruknął lekko zmieszany, zwłaszcza przez tę drugą... Propozycję. — I nie jestem obrażony i zgorzkniały jak mówisz. — Jego głos był dziwnie spokojny, ale brzmiał, jakby nie było to z własnej woli. — Jestem zmęczony. Po prostu. Przyszedłem tu na odpoczynek, chciałem świętować odbudowę obozu i nagle dowiedziałem się, że mój brat nie żyje. Że moja bratanica nie żyje. I to wszystko przez spisek kogoś, kogo nigdy bym o to nie podejrzewał. Czuję się jak zmielona karma dla wron — przyznał nagle i znów na kilka uderzeń serca umilkł. — Walcz o sprawiedliwość, jeśli nie jesteś w stanie wytrzymać. Wiem jakie to uczucie, gdy świerzbią cię łapy i nie masz co z tym zrobić. Ja już położyłem dziś na Pluskającym Potoku swoje pazury. Jeśli będzie trzeba, zrobię to i jutro i nie zawaham się nawet przez moment. Ale teraz jest czas na co innego. Może inni mieli trochę racji — burknął ciszej, słysząc, jak jego słowa wykraczają poza zdanie, które wyrażał wcześniej. — Trzeba zdobyć jak najwięcej informacji. Kto to może wiedzieć, gdzie czai się ta Irbis i czy dwie ofiary jej wystarczą. Samotnicy są krwiożerczy. Im nigdy nie jest mało. — Westchnął głęboko, kręcąc łbem. Żmijowcowa Wić zmarszczył się i fuknął pod nosem.
"I co, że pewnie ja się mam tym zająć, tak?" — Nie powiedziałby tego głośno, to oczywiste, ale myśleć nikt mu nie zabroni.
Ucho samoistnie powędrowało za dźwiękiem szelestu przy wejściu. Ujrzał tam kota, którego... nie wiedział w sumie czy chciał, czy nie chciał zobaczyć. Mandarynka nie wyglądała za dobrze; co jej się w sumie dziwić...
Bury bez namysłu podbiegł do niej.
— Mandarynkowe Pióro! Jak dobrze, że jesteś. — Musiał się powstrzymać, aby z tej szczerej ulgi nie otrzeć się o jej bok.
— Żmijowcowa Wici… co… gdzie… możemy na bok? — Przyjrzał się jej dokładniej. Zjeżył się, kiedy ujrzał silną, nieulękłą kotkę po prostu... opuszczoną przez siły. Od razu podparł jej bok i poprowadził w miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze siedział jej syn. Wciąż było ciepłe.
— J-ja... Ja nie wiem za wiele... Sam byłem na polowaniu, sam przyszedłem, jak już dużo się zadziało, a-ale... wiem trochę od Lulkowego Ziela, no i od Szałwiowego Serca... To podobno Pluskający Potok... To podobno on ich zamordował.
— Czyli oni naprawdę nie żyją…? — zapytała, patrząc pusto na burasa. Jej pazury były wbite głęboko w ziemie.
— Obawiam się, że tak — powiedział, kładąc uszy płasko. Nie był przygotowany na coś takiego. Chciał, żeby kotka przyjęła swoją codzienną maskę. Chciał, żeby była silna i poważna; do takiej Mandarynki przywykł. Teraz wyglądała tak słabo, tak krucho. — Moje kondolencje... — wyszeptał niepewnie po chwili ciszy.
Przysunął się trochę bliżej, chociaż każdy jego ruch odkrywał dozę zawahania. Nigdy nie radził sobie za dobrze z odczytywaniem kotki, a co dopiero teraz, kiedy zachowuje się jak ktoś kompletnie inny, obcy. Delikatnie położył swój ogon na jej kicie. Nie chciał narzucać żadnego niepotrzebnego kontaktu. Doszedł do wniosku, że najlepszym sposobem będzie zachować względne skupienie. Zastępczyni musi być przecież niezwykle zagubiona w tej całej sytuacji.
— Lulkowe Ziele i Czyhająca Murena mieli zając się oględzinami zmarłych... Najwidoczniej nie wiemy, co dokładnie się wydarzyło.
— Gdzie jest Spieniona Gwiazda? Gdzie jest Pluskający Potok? Czy ktoś jeszcze jest ranny? Gdzie jest reszta moich dzieci? — zasypała go pytaniami, po czym wyszeptała również: — Twojej matce nic się nie stało…?
— Pluskający Potok został zawleczony na inną wyspę, gdzie pilnuje go stróż — mruknął zmęczonym głosem Szałwiowe Serce, pojawiając się "znikąd" wprost za ich grzbietami. Nie usłyszał pierwszego pytania, które zadała Mandarynkowe Pióro. Domyślił się jednak, że usłyszała już całą historię. —Czyhająca Murena została wyznaczona do oględzin zwłok. W obozie są również Błękitna Laguna, Pierzasta Kołysanka... — Imię ogrodniczki wypowiedział znacząco ciszej — i... Sterletowa Łuska.
— Czemu jesteś ranny? Wszystko dobrze? — zapytała, po czym zwróciła się ponownie do burasa: — Dlaczego ta mieszanina błota, robaków i padliny jeszcze żyje?!
— Dobre pytanie — powiedział pewnie, ale kiedy spojrzał kątem oka na mordkę Szałwika... prędko dodał: — Podobno Algowa Struga powiedziała, że osąd odbędzie się jutro z rana.
Nie potrzebował wrogów, nie potrzebował kłótni z księciem. Zwłaszcza że tak naprawdę średnio interesowała go sprawa samej śmierci dwóch członków rodu królewskiego; bardziej przejmował się tym, co ten paskudny śmieć mówił o Kropiatkowej Łapie.
— Zabicie go pozbawiłoby nas możliwości poznania prawdy i szczegółów całej sprawy... — Po tych słowach przeniósł swoją uwagę w pełni na kocura; czy był zadowolony jego zmianą podejścia?
— Gdy nie chciał mówić, przycisnąłem go... Co później przerodziło się w walkę — wyjaśnił książę swojej matce. — Ale nic mi nie jest — zapewnił natychmiast.
— Co robi teraz Spieniona Gwiazda, czemu nikt nie kieruje tą grupą kotów? Kto pozwolił mojej siostrze kierować całym klanem!? Wszystko źle… wszystko źle… — Te żałosne słowa tak bardzo nie pasowały do pyska, które je wypowiadał. Żmijowcowa Wić nie mógł pojąć, że to ta sama nieulękła kocica.
— Kiedy wróciłem, widziałem, jak Trzcinowy Szmer prowadzi bardzo niemrawo wyglądająca Spienioną Gwiazdę do legowiska... Nie wiem, co się stało, a co do Algowej Strugi... nie było cię Mandarynkowe Pióro, więc... — zamilkł na moment. Bardzo nie chciał jeszcze pogorszyć sytuacji. — Mogę pójść po nią, jeśli sobie tego właśnie życzysz — zapewnił, a na koniec dodał jeszcze: — Chyba że Szałwiowe Serce wie coś więcej, albo to on chce się tym zająć...
— Omdlała. Lub... Straciła życie. Nie jestem pewien. Pamiętam tylko to, jaką falę paniki wywołało jej uderzenie o ziemię. Wiem, że ktoś usiłował ją ocucić, ale nie wiem, jak się to skończyło... Mogę po nią pójść albo przynajmniej sprawdzić, jaki jest stan, oczywiście — wymruczał point i nawet nie czekając na odpowiedź, zwlókł się z miejsca. Zdążył postawić kilka niemrawych kroków, robiąc wszystko, aby stawiać jak najmniejszy ciężar na poranionej nodze. Matka nie zareagowała na jego widoczny ból.
— Zajmij się tym, ufam ci — powiedziała i skinęła mu głową. — Ty Żmijowcowa Wici, zgromadź ogrodników.
Skinął prędko łebkiem i niechętnie wstał na równe łapy. Odnalezienie sporej postaci Lulkowego Ziela nie było ciężkie; kocur wciąż kręcił się przy środku obozu, drepcząc w okolicy zwłok, trochę nie wiedząc, co ma zrobić. Ciężej było z Pierzastą Kołysanką, ale kotka zdała się sama trafić na jego poszukiwawcze spojrzenie. Do niej podbiegł jako pierwszy; zwłaszcza że pod łapami księżniczki kręcił się też Szept.
— Mandarynkowe Pióro chce was wszystkich widzieć przy sobie. Wiesz... Wszystkich ogrodników. Pewnie chce porozmawiać o... tym nieszczęściu — powiedział, zerkając pośpiesznie na dwójkę nieżywych, leżących na ziemi. Pierzasta Kołysanka kiwnęła jedynie głową w całkowitej ciszy. Z drugiej strony usłyszał jednak głos brata:
— Dobrze... — Nie okazywał zbyt wiele entuzjazmu. Szepcząca Łapa był za to aż zbyt podekscytowany, jak na to, jak poważna była to sytuacja.
"To tylko uczeń. Co mu się dziwić..." — pomyślał Żmijowiec. Chociaż nie był ogrodnikiem, również podszedł do ciała. Nie chciał czuć cierpkiego swądu krwi połączonego z zapachem kociego, delikatnie wilgotnego i brudnego futra. Nie miał zamiaru ich dotykać. Zerknął z obrzydzeniem na Lulka, który właśnie oglądał trupie łapy. Wojownik wolał z większej odległości zająć się "sekcją". Kocur nie wiedział, co powinien zrobić. Nie chciał dotykać czegoś, co już mogło zostać opanowane od środka przez robale. Obok siebie czuł obecność ogrodnika, który pchał mu się pod nogi, próbując wyczytać coś z pazurów księcia; Żmijowiec nie chciał się tym przejmować. Odsunął się jak najdalej, a tym samym znalazł się przy czarno-białym pysku. Z obrzydzeniem i wielką, aż dramatyczną ostrożnością wysunął pazur i z jego pomocą otworzył szerzej pysk Sterletowej Łuski. Uważnie przyjrzał się przerwom między zębami, jakby chciał znaleźć w nich cokolwiek: futro, mięso, nawet jakiś głupi liść... W końcu jednak poddał się i wytarł oślinioną łapę w futro na karku zmarłego.
Przeniósł wzrok wyżej w okolice ucha. Zauważył dziwnie niepasujący w nim kolor. Może mu się przewidziało... wolał to jednak sprawdzić. Odchylił je do tyłu, aby ułatwić sobie dostęp i faktycznie coś tam znalazł. Delikatnie, aby dodatkowo nie pokiereszować niepotrzebnie zwłok. Wyciągnął z wnętrza... pióro...? Kompletnie zdziwiony usiadł na moment, trzymając je w łapie.
"Co to ma znaczyć? Czy Sterlet je tam wsadził, czy jest jego? Z tego, co kojarzył, to książę nigdy nie pokazywał się z takim... Czyje więc jest..."
— H-hej Lulek... Znasz się może na ptakach? — zapytał dość niepewnie.
— Podstawowo... — mruknął, odchylając głowę w bok. — Raczej nie bardziej od ciebie. Ale jest ktoś, kto się zna...
— Bo znalazłem to w uchu książulka — powiedział ciszej, podnosząc piórko i machając nim przed nosem brata. — Nie wiem, po co by to tam wsadzał, a nie słyszałem, żeby kotom takie wyrastały... Myślisz, że mogłaby to być sprawka jakiejś opierzonej bestii? Chociaż... to piórko jest nędzne i żałosne... wygląda, jak od wróbla czy innego małego świergota... — Zaczął oglądać je dokładniej. Prędko dodał: — Mówiłeś, że wiesz, kto zna się na ptakach.
— Nie wiem. Myślę, że są na to małe szanse. To znaczy... — Umilkł na kilka uderzeń serca, ale po chwili znowu zaczął mówić. — Nieistotne. Tak, wiem, kto się na nich zna. Są przynajmniej dwa koty... przy czym... — Zrobił tutaj pauzę. — Świteziankowe Jezioro. Ona... lubi ptaki.
"Znowu ona... Nie przynosi pecha..?" — Wywrócił oczami. Starał się z nią za bardzo nie rozmawiać; była dziwna, cicha i do tego śmierdziała ptasim łajnem.
"Faktycznie musiała lubić ptaki"
— Ha! Ma to sens. — Zabrał piórko do pyska, próbując nie myśleć, że jeszcze niedawno było wciśnięte w brudne ucho trupa. Żwawo skierował się w kierunku legowiska wojowników. Wiedział, że ciemna kotka raczej nie była zainteresowana zwłokami, więc tam najlepiej będzie zacząć poszukiwania.
— Świteziankowe Jezioro? Jesteś tu? — zawołał, przyzwyczajać oczy do mroku. Przez dłuższą chwilę nic nie odpowiedziało, ale w końcu zauważył zarys postaci, a zaraz po tym doszedł do niego cichy pomruk. Od razu zrobił kilka kroków w jego kierunku.
— Znakomicie, a teraz powiedz mi, co to jest za pióro. — Położył je przed jej łapami, aby mogła dokładnie przyjrzeć się mu, z jakiej tylko strony sobie zamarzy. — Co to za ptak, czy zjada on koty, czy go tutaj widywałaś?
Świtezianka schyliła się, obwąchując ostrożnie pióro o ciemnych prążkach i przyglądając się jego wzorkom. Już po paru uderzeniach serca dało się zauważyć, że jej mięśnie spinają się.
— Skąd...?
"Dziwna reakcja... Może cuchnie brudnym uchem"
— Skąd mam wiedzieć, z której części ptaka jest? Czy ja wyglądam, jakbym sam je mu wyszarpał? Myślisz, że zadawałbym ci wtedy takie idiotyczne pytania? — burknął, ale szybko się uspokoił. To była jego szansa, aby znacznie poprawić swoją pozycję w klanie. To pióro mogło znaczyć więcej, niż powinno. Westchnął i usiadł przed Świtezianką. — Znalazłem je w uchu Sterletowej Łuski... Nie wiem, ile tu siedzisz, ale wiem, że raczej takie rzeczy niekoniecznie cię interesują, więc streszczając się najbardziej, jak tylko mogę, to nas książulek nie żyje, a jak ktoś nie żyje, a w jego uchu znajdujesz jakieś kompletnie bezsensowne ptasie pióro, to może być dość istotne, więc wysil się i powiedz mi cokolwiek, co możesz o nim powiedzieć. — Końcówka ogona kotki zafalowała.
— To pióro sokoła wędrownego — odpowiedziała pełnym zdaniem, co nie zdarzało się często. — Jest rzadki — dodała po chwili, chcąc podkreślić wartość pióra, po czym wróciła do zamyślenia, jak gdyby próbowała pozbierać kotłujące się w niej myśli. W końcu przerwała milczenie, mówiąc niemal szeptem: — To zły omen dla klanu.
Zmarszczył brwi. Czuł, jak wąsy mu drgają, a w żołądku tworzy się supeł.
"Czyli może faktycznie to, co powiedziałem Lulkowi, mogło być prawdą..."
— Jak duży jest? Dałby radę zabić kota? Wiesz, skoro Sterletowa Łuska nie ma nogi, mógłby być łatwym kąskiem, a taki kot dla takiego ptaszora to niezła wyżerka...
— Duży. Silny. Większy niż kot — mówiła. — Kota... Nie — dopowiedziała po chwili rozmyślań. — Nie miałby celu zabijać... On musiał się narazić — mruczała, coraz bardziej do siebie niżeli do Żmijowcowej Wici.
— Kto narazić? Że Sterletowa Łuska temu sokołowi? — dopytał. — Byli na polowaniu, więc mógł zabrać jakąś piszczke temu ptakowi, ale to bez sensu, przecież Sterletowa Łuska nie jest kocięciem. Po co miałby się narażać, zwłaszcza że zwierzyna aż sama pcha się pod łapy? Skoro jesteś taką mądra, to może sama chcesz zobaczyć ciała? Może uda ci się zidentyfikować rany szponów. — Machnął łapą w zapraszającym geście, a wojowniczka faktycznie wstała i skinęła łbem. Minęła go i sama spokojnie podeszła do leżących zwłok. — Oglądaj, ile dusza zapragnie.
Od razu, gdy tylko podeszła do Rozpędzonej Ważki, jej źrenice się zwęziły.
— Te ślady — zaczęła — należą do tego samego ptaka. — Jedno z uszu kotki drgnęło, gdy podeszła jeszcze bliżej. — Została zaatakowana z góry. Celowo. Głęboko jak na nią. Ale nie to ją zabiło.
Spodziewał się, że to musiał być ten sam ptak, więc już chciał oddelegować dziwaczkę, aby nie pałętała się niepotrzebnie pod nogami, ale...
— Jak na nią? Jaką nią? W sensie, że tego sokoła? Gadasz, jakbyś zapraszała tego ptaka na dzielenie języków. — Świteziankowe Jezioro spojrzała na burego z konsternacją.
— To byłoby ciężkie — skomentowała jego ostatnie słowa.
— Nie odpowiadaj tylko na wybraną część pytania! To akurat była najmniej ważna kwestia. — Zmarszczył się i zjeżył kark.
— To samica. Samce są mniejsze. A ślady duże — wyjaśniła, przysiadając obok. Po dłuższej chwili milczenia poczuła się w obowiązku coś dorzucić: — Samce też nie myją się językami.
Wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić.
"Żmijowcu nie daj się... Jesteś od niej mądrzejszy, nie daj się sprowokować." — powtarzał sobie w głowie.
— Dziękuje za to błyskotliwe doprecyzowanie... — rzucił sucho i powrócił do zwłok.
"Skoro rany zostały zadane przez ptaka... Czy możliwe jest, aby Pluskający Potok był niewinny? Przecież gdyby faktycznie tam był, to sokół zaatakowałby też jego, prawda? Chociaż książę faktycznie byłby lepszym cele, nawet lepszym niż Rozpędzona Ważka, która choć młodsza, miała wszystkie kończyny dalej przyczepione do ciała. To oczywiste, że drapieżnik wybrałby go... Nie zmywa to winy rudego wojownika..." — Przysiadł nad ciałem. Rany faktycznie były bardzo głębokie; śmiertelne i precyzyjne... — "Czy pióro jednak samo z siebie mogłoby wpaść idealnie do ucha w taki sposób, że nie wypadłoby podczas szarpaniny walki i transportu do obozu? To niemal niemożliwe... Ktoś musiał je tam celowo wcisnąć."
Nagle przypomniał sobie o czymś, o czym napomknął Szałwiowe Serce, kiedy rozmawiali. Jeszcze przed przybyciem Mandarynkowego Pióra.
— Hej, Świtezianko... Nie urodziłaś się w klanie, prawda? — Nie czekając na odpowiedź, kontynuował: — Pewnie znałaś wielu samotników; bardziej i mniej ekscentrycznych... Czy imie Irbis świergocze ci gdzieś w pamięci?
— Nie. Żyłam w dziurze — miauknęła krótko. Kocur parsknął pod nosem.
— Faktycznie, to mogło nieco utrudniać... wszystko. — Na moment umilkł i postanowił zostawić już tę dziwaczkę w spokoju. Nie interesowało go, kto w Klanie Nocy pałętał się między samotnikami, zwłaszcza że wiedział bardzo dobrze, kto może pomóc, jeśli Świtezianka go zawiodła.
Nie widział swojej mamy od jakiegoś czasu, chociaż też nie specjalnie za nią wyglądał. Na szczęście jej potężna tusza, jej imponująca kryza była jedyna w swoim rodzaju, więc bez problemu udało mu się odnaleźć jej sylwetkę. Żwawo pokłusował w jej kierunku, wciąż trzymając piórko w pysku. Przez chwile myślał, czy nie zostawić go Świteziance, ale każda poszlaka mogła być przydatna, nawet jeśli Wężyna nie wydawała się być zainteresowana ptakami.
— Mamo! Mamo! — zawołał, a kiedy elegancka głowa odwróciła się w jego kierunku, przyśpieszył — Mam pytanie. Zostałem oddelegowany do śledztwa! — Wypiął dumnie pierś i nie czekając na komentarz rodzicielki, kontynuował: — Czy kiedy byłaś jeszcze samotniczką, znałaś może kogoś o imieniu Irbis? Szałwiowe Serce powiedział, że Pluskający Potok wspomniał o takim kocie. Znalazłem też pióro w uchu Sterletowej Łuski... Ale nie wiem, czy z tym akurat jesteś w stanie mi pomóc... Świteziankowe Jezioro powiedziała, że należy do samicy sokoła, która zaatakowała księcia z góry.
Wężynowy Kieł zerknęła na syna, oplatając swój długi, wachlarzowy ogon wokół przednich łap.
— Nikogo takiego nie kojarzę — wymruczała, stukając pazurem o dolną wargę. — Ale miejsce, w którym zostaliście poczęci, nie było jedyną kolonią. Mogliśmy się po prostu minąć, a może po prostu nie był wart mojej uwagi.
Westchnął. Liczył, że jego umiejętne śledztwo doprowadzi go do czegoś, że jakimś cudem ktoś mu w końcu powie: "Tak, tak! Och jakże dobrze znałem kota o imieniu Irbis! Zaraz cię do niego wezmę"
Nie podobało mu się to. To były dwa koty, które mogły mu jakkolwiek pomóc, które mogłyby okazać się jakkolwiek przydatne! Zerknął na piórko. To jedyne, o co jeszcze mógł zapytać.
— A kojarzysz może ptaka o takich piórach? To sokół. Nie widziałem, żeby szybował nad Klanem Nocy, ale ty chyba widziałaś więcej świata, mamusiu... Zerknij chociaż. — Podał jej je, a kocica przechyliła łeb, ujmując pióro czubkami pazurów, by przypadkiem nie przenieść na siebie zarazków, po czym zaczęła je oglądać pod różnymi kątami.
— Hmm... Faktycznie, zdaje mi się, że ten ptak niejednokrotnie krążył nad naszym obozem. Paskudne ptaszysko! Ciągle się zastanawiałam, czy zaraz nie spadnie i nie wykoli komuś oka tymi swoimi szponami. Nawet nie wiem, po co tam się zapuszczał. Może po ryby? Zresztą, nieważne. Skąd ty tak właściwie je wziąłeś, Żmijowcu? Nigdy nie sądziłam, że będzie cię ciągnąć do takich igraszek.
Uśmiechnął się szeroko, zwłaszcza jak na niego, kiedy wreszcie udało mu się czegoś dowiedzieć. Nieśmiało zachichotał na komentarz matki.
— Mandarynkowe Pióro oddelegowała mnie do oględzin zwłok! Byłem pierwszym kotem, który do niej podbiegł, kiedy przybyła, więc pomogłem jej znaleźć spokojny kąt. Źle to zniosła, ale co się dziwić... A co do pióra... Znalazłem je w uchu Sterletowej Łuski. Nie mogło po prostu tam wpaść przypadkiem; było byt głęboko i zbyt dobrze się trzymało. Myślę, że to może być znak, który faktycznie powie nam więcej niż ten kłamliwy pysk Pluskającego Potoku — opowiedział, a na koniec dodał jeszcze: — Czy ten ptak, wtedy, gdy byłaś samotniczką, sprawiał problemy? Atakował inne koty?
— Nie, nigdy... Był bardziej jak cień szczupaka, ciążący nad rybami dennymi. Nie atakował, ale sama jego obecność była wystarczająca, by wzbudzić czujność. Właściwie, kiedy tak o tym mówisz, to faktycznie nietypowe dla dzikiego zwierzęcia tak bezczynnie krążyć nad miejscem, w którym nie było zwierzyny ani nie budował gniazda. Chociaż co się dziwić, patrząc na to, ile ptaków dziennie przynoszą nasze patrole, te stworzenia są najzwyczajniej w świecie głupie, Żmijowcu. Nie zaśmiecaj sobie nimi rozumu, który ci przekazałam — odpowiedziała. — Moim zdaniem powinieneś się go czym prędzej pozbyć. To zły omen. W dodatku nie wiadomo, co takie puste ptaszyska przenoszą na piórach, jeszcze złapiesz jakieś świństwo.
Musiał zgodzić się z matką, chociaż... teraz już nie mógł zaprzestać, zwłaszcza że oddelegowała go sama Mandarynka. Kiwnął głową, aby było jej lżej na sercu.
— Świtezianka powiedziała to samo o tym piórku, więc coś musi być na rzeczy. Dziękuje! — powiedział i potarł nosem o policzek matki, a następnie odbiegł, aby pomyśleć w spokoju. Widział, jak tym razem to Lulek rozmawia ze Świtezianką.
"Kotka pewnie nie miała tyle kontaktów z innymi od tej pamiętnej, nocnej powodzi" — pomyślał.
Co ma teraz robić? Kogo jeszcze może o coś zapytać? Zaciekawił go fakt, że obie kotki widziały w piórku coś złego... Fakt, drapieżnik na terenach nigdy nie jest niczym dobrym, ale żeby od razu nazywać go omenem? Zwłaszcza jego matka... nigdy przecież nie wierzyła w te ich duszki, w tych przodków... A tu proszę...
"Może powinienem zabrać go do Różanej Woni? To chyba medycy powinni zajmować się takimi rzeczami" — przeszło mu przez myśl. Nie podobało mu się to. Nie podobała mu się wizja, że sprawcą mógłby być ktoś inny, a nie Plusk. Nie chciał dopuszczać do siebie możliwości, że to wszystko to sprawka jakiejś nadnaturalnej, tajemniczej siły, jakiegoś ogromnego, tajemniczego ptaka czy innego czającego się w cieniu, tajemniczego samotnika...
"Najpierw powinniśmy sprawdzić tereny, gdzie wcześniej mieszkała mama... Skoro ptak tam najczęściej krążył, najpewniej dalej ma to w zwyczaju" — Skinął łbem i próbował odszukać kogokolwiek, kto mógłby być jakkolwiek pomocny.
Rozglądał się gorączkowo. Był pełen buzującej energii, którą rozbudziła w nim zagadka i to całe śledztwo. Nigdy jeszcze nie dostąpił takiego zaszczytu; przy tym nawet zostanie mentorem Kropiatki, było błahe. Morderstwo dwóch członków rodu... Ono było w jego łapach! Od niego w głównej mierze zależało czy przed Klanem Nocy odkryję się cała prawda. To był ciężar... Ale żaden wielki wojownik nie mógł się uchronić przed ciężarem odpowiedzialności.
Jak na złość, każdy kot, który mógłby być dla niego pomocny był albo w stanie tak opłakanym, że wstyd było coś od niego chcieć, albo całkowicie pochłonięty swoimi obowiązkami, którymi ktoś musiał się krytycznie zająć, bo inaczej cały klan stanąłby najpewniej w płomieniach. Spieniona Gwiazda wciąż przebywała w swoim legowisku, a w międzyczasie musiała dołączyć do niej Mandarynkowe Pióro, która nie wyglądała wcale dużo lepiej od starej ciotki. One byłyby najlepszym wyborem, ale... Jaki był z nich pożytek w tym stanie? Algowa Struga za to lepiej zachowywała zimną krew. Gdyby nie ona, chociaż lojalność dla srebrnej kazała mu krytykować dymną zastępczynię, najpewniej zapanowałby całkowity chaos. Nawet gdyby chciał podejść, najpewniej odesłałaby go jednym spojrzeniem. Postanowił więc odejść w cień. Musiał pomyśleć. Musiał odpocząć.
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkęW Klanie Klifu
Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?W Klanie Nocy
Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.
W Klanie Wilka
Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).
W Owocowym Lesie
Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz