Na razie niczego nieświadomy gnom hasał sobie po łące, trzymając się konkretnie jednego miejsca nie odchodząc od niego daleko. Czegoś chyba szukał. Czasem węszył, czasem kopał, a gdy natrafił na jakieś mokre piórko, zaraz je odłożył na bok. Co konkretnie robił i czemu się nie oddalał? Zaraz za nim - dokładnie zbadał i wymierzył miejsce - znajdowała się dziura. Wejście do tunelu, do którego mógł w każdej chwili wpełznąć. A zbierał rzeczy dla zabicia czasu i w sumie też jako "zadanie domowe". Mieli zebrać co mogli by potem to w grocie zidentyfikować, jednak, oczywiście, Wędrujące Niebo nie puściłby Księżyca samego. Księżyc sam się puścił.
Chociaż nie, to złe określenie, w końcu nieopodal był patrol. Polowali w okolicy, dzięki czemu w razie czego mógł zawsze zawołać, a oni przybiegliby z pomocą, a przynajmniej taki był plan. Pierwotnie chcieli go trzymać blisko siebie, jednak kocur uparł się, że nie potrzebuje niczyjej asysty ani pomocy. Co prawda lubił towarzystwo, jednak nie w takiej formie. Czuł się jak kaleka (i o ile to było prawdą, nie musieli mu o tym przypominać na każdym kroku) i coraz częściej się irytował gdy ktoś traktował go jak małe dziecko. Nie w każdej sytuacji mógł sobie sam poradzić, jednak bez przesady, mamy tu przed sobą niemal dorosłego kota! A przynajmniej dorastającego, który potrzebuje chwili prywatności. Zaciągnął powoli powietrze, szukając kolejnych rzeczy. Zazwyczaj pióra, czaszki czy inne podobne zostawiały po sobie ślad zapachowy. Podobnie było z granicą, do której się zbliżał, a co do której nie czuł żadnych negatywnych rzeczy. Był jedynie ciekawy, nigdy bowiem nie doświadczył niczego złego od obcego mu kota, więc czego miał się obawiać? Opowieści babci? Z resztą, ciekawość młodzieńcza całkiem zaćmić potrafiła mu umysł... chociaż nie tak bardzo, by wejść na obcy teren. Gdzieś u góry jakaś gałąź zaszumiała podejrzliwie, być może poruszona jesiennym wiatrem, lub...
Nagle coś zwaliło się na jasny grzbiet, przygważdżając zaskoczonego kocura do ziemi i odcinając mu drogę do bezpiecznej nory. Coś, albo raczej ktoś, zaczął atakować Księżyca, wtapiając pazury w futro i nie pozwalając wrócić do bezpiecznego tunelu, w dodatku jeszcze bardziej zaganiając na zalesioną wilczą stronę granicy.
– Broń się! – warknął obcy głos, który automatycznie sprawił, że po karku srebrnego polały się zimne dreszcze. Nie bronił się jednak. Najpierw spróbował uciec i może by mu się udało, bo wił się i szarpał a śliski był jak ryba, ale go zaraz goniono i szczerze powiedziawszy, był przerażony, co widać było jasno po jego pysku. Chciał tylko do nory! Gdy natomiast go zaatakowano, od razu zwinął się w kłębek grzbietem do góry, chowając pysk (wciskając go między łapy) i wszystkie wrażliwe miejsca.
– Zostaw! – krzyknął w podłoże, jakby miało to coś dać. Co się działo? Nie mógł pojąć, czemu jakiś kot go atakuje? Po głosie mógł stwierdzić, że pewnie nawet nie jakiś stary, jednak wciąż... Po co? Przecież nic nie zrobił, był na swojej stronie, nikomu nie wadził! A nawet jeśli, czemu od razu atakować? Nie można najpierw porozmawiać? Na pewno doszliby do jakiegoś porozumienia! Zbrodniarz zareagował na prośbę i stanął przed zwiniętym w kulkę kota, stał więc tak nad nim przez chwilę w ciszy, zanim się nie odezwał.
– Nie walczysz? – zdziwił się.
W odpowiedzi dostał gorliwe pokręcenie przecząco głową, a jeśli by się wystarczająco skupił, to pewnie dosłyszałby siorbanie nosem świadczące o... płakaniu? O ile wpierw Księżyc był w szoku, tak teraz całkowicie dał się ponieść emocjom, kiedy już poznał, że ma do czynienia z kotem. Jeśli pokaże, że jest nieszkodliwy i nie podniesie łapy, to może go zostawi?
– Czemu nie walczysz?! Walcz! Walcz jak wojownik! – prychnął żądając odpowiedzi od kocura – To nie tak, że kręcisz się przy granicy z Klanem Wilka i kiedy naruszasz granicę to nawet nie próbujesz się bronić! Uważasz, że jestem słaby i nawet nie zamierzasz przyjąć pojedynku?
– NIE NARUSZYŁEM GRANICY! – wrzasnął piskliwie i nienaturalnie w ściółkę łamiącym się głosem, wciąż łykając łzy i trzęsąc się przy tym. Zaraz jednak tego pożałował, czując jak jego gardło zostało zdarte i wymaga odchrząknięcia. – I NIE JESTEM WOJOWNIKIEM, ZOSTAW MNIE!
– Byłeś za blisko granicy i zachowywałeś się podejrzanie, jak jakiś szpieg! Poza tym, jeśli nie jesteś wojownikiem, to czym jesteś? Królikiem? Bo na medyka to za bardzo nie wyglądasz, no chyba że Klan Burzy gustuje w obłąkanych kotach, które przeczesują suchą trawę.
– Sam byłeś za blisko granicy – wymamrotał w odpowiedzi dość niewyraźnie w podłoże, zlepiając ze sobą litery, nie odzywając się więcej, a jedynie tkwiąc w jednej pozycji, starając się nie ruszać.
– Przynajmniej jej bronię przed szpiegami! – wrzasnął tamten nachylając się na kocurem, na co Księżyc drgnął z przestrachem. – A teraz walcz tchórzu! Stań do walki!
– Nie jesem... szm... – srebrny mamrotał coś dalej w podłoże, zwijając się ciaśniej w kłębek rozdygotany. Co robić? Och, co robić? Całkiem ogłupiał, czemu ktoś był tak agresywny bez powodu? W Klanie Burzy były same miłe koty! No, może nie całkiem, ale na pewno miały powód, by być niemiłe. I na pewno nikt go nigdy nie uderzył! Oprócz treningów! Na które.... no, na których nie radził sobie dość dobrze, jeśli chodziło o wojownicze kwestie, co właśnie świetnie było widać w obecnej sytuacji. Dębowa Łapa prychnął wściekle. Nawet nie mógł dosłyszeć, co mówi do niego nieznajomy. Uderzył go łapą w czerep, żeby podniósł głowę.
– Tutaj jestem, mów do mnie, a nie do trawy szpiegu!
Nic to nie dało, a domniemany "szpieg" rozryczał się na dobre, machając teraz łapą na oślep, by się odpędzić od wściekłego wilczaka. Widocznie opowieści babci ze żłobka wcale nie były przesadzone, to rzeczywiście były pozbawione moralności wilki w kociej skórze. W odpowiedzi na swój "atak" dosłyszał zażenowane prychnięcie.
– Ile masz księżycy? Dwa? Nie jesteś kociakiem, nie płacz! – usiadł nie widząc sensu, żeby podejmować dalszej próby, by spróbować zawalczyć z kocurem., który ryczał dalej, może nieco mniej intensywnie. Zostało mu pochlipywanie. Mówienie mu jednak ,,nie płacz" przed uprzednim atakowaniem, wcale nie pomagało. Jedynie przestał drżeć, ale nie ruszył się z miejsca. Zamarł. Jak taki żółw, myśląc intensywnie co dalej i licząc na to, że jak przeczeka to ktoś przyjdzie i mu pomoże, albo Dębowa Łapa się znudzi i sobie pójdzie.
– Powiesz coś, czy połknąłeś swój język?
Księżycowa Łapa nie miał zamiaru odpowiadać i najwyraźniej to jeszcze bardziej rozjuszyło drugiego ucznia, który prychnął się i najeżył. Czy szykował się na atak? Srebrny mechanicznie spiął skórę.
– Dębowa Łapo! – nowy głos rozbrzmiał w lesie – Dębowa Łapo, zostaw go!
Do dwójki młodych podeszły jakieś dwa koty, pachnące bardzo podobnie do oprawcy burzaka, jednak w przeciwieństwie do niego, wcale nie zdawały się pałać chęcią do zjedzenia ślepca żywcem. Zamiast tego, jakiś kocur postanowił pomóc młodszemu wstać z ziemi, chociaż Księżyc wcale się do tego nie rwał.
– Jesteś cały? Dasz radę dojść do granicy, jest niedaleko?
Uniósł głowę w kierunku obcego głosu który się do niego zwrócił. Z lśniącymi oczami szybko i gorliwie pokiwał głową. Ratunek!
– To dobrze, chodź za mną, odprowadzę cię bezpiecznie do granicy. A wy, zostaniecie tutaj i macie coś upolować. Ty zwłaszcza Dębowa Łapo, dość, że zniknąłeś nam z oczu to jeszcze zaatakowałeś ucznia.
– Szpiegował nas! Był przy granicy! – burknął Dębowa Łapa niezadowolony – W dodatku się nie bronił! Tchórz i szpieg!
– Później o tym porozmawiamy... Chodź, nieznajomy.
Został trącony nosem, po czym zatoczył się nieco podczas wstawania, syknął i kiedy już odzyskał równowagę, zaczął niezdarnie człapać za nieznajomym. Przez moment dłuższy milczał, a gdy już był pewien, że oddalili się od tamtego wściekłego kota, w końcu dał radę wziąć oddech.
– Nie szpiegowałem – wymamrotał cicho z nisko spuszczoną głową.
– Nie wątpię w to. Nie ujmując tobie, jednak wydaje mi się, że Klan Burzy nie ma potrzeby w wysyłaniu kotów do szpiegowania na tereny Klanu WIlka, a tym bardziej uczniów. – odpowiedział bez większych emocji, by potem iść w ciszy jeszcze przez chwilę, zanim stanęli na granicy. Czując intensywniejszy zapach Klanu Gromu, kocura zaswędziły łapy.
– Jesteśmy na granicy i nie chcę żebyś wracał do obozu sam. Zaczekamy na patrol. – siedząc później w milczeniu, w końcu zapytał – Jak masz na imię? Ja jestem Mglisty Sen, jestem wojownikiem.
– Nie. – wypalił nagle srebrny, ożywiony gdy wspomniano o patrolu. Wiedział, że są w pobliżu i wiedział, że pewnie powinien krzyknąć, ale zwyczajnie nie mógł. To było takie... coś go hamowało i nie potrafił tego wyjaśnić. – Proszę, nie trzeba, dam radę tam obok jest tunel wystarczy, że do niego wejdę... Nie trzeba mnie odprowadzać, przysięgam. – rozwinął mu się nieco język, zapominając jednak, że powinien się przedstawić gdy o to zapytano.
– Niestety nie mogę cię tak puścić, już drugi raz spotkałem ucznia z waszego Klanu na naszym terenie. Chcę mieć pewność, że trafisz do siebie, a nie mam pewności, czy specjalnie uciekłeś, czy się zgubiłeś, a nie masz odwagi się do tego przyznać. Ja nie oceniam, jednak wolałbym byśmy zaczekali na patrol. Bezpiecznie trafisz do obozu z własnymi pobratymcami, a ja nie będę mieć na sumieniu kolejnego kota, którego nie mam pewności, czy w ogóle wrócił do obozu. – ton obcego zmienił się na bardziej stanowczy.
– Zbierałem rzeczy do groty, byłem na swoim terenie. To wasz uczeń mnie napadł i zagonił – panikował i próbował się wywinąć, więc po chwili ciszy zabrał głos bardziej już spokojnie. Wiedział, że patrol jest nieopodal i wiedział też, że nie chce ich spotkać – Proszę, będzie pan widział jak wchodzę do tunelu! Jak mnie teraz wezmą to będzie problem i nie będę mógł wychodzić bez nikogo kto byłby dalej niż długość lisa – jęknął błagalnie – Z resztą ucieczka byłaby głupia w moim przypadku – dodał już markotnie. – cisza po jego wypowiedzi ciągnęła się w nieskończoność, gdy tak czekał na werdykt. Dostanie opieprz od obcego kota? Powinien się słuchać starszych rangą, to na pewno, jednak nie potrafił po prostu siedzieć, o ironio i czekać na wyrok. Chociaż z jakiegoś powodu, mógł być zbity.
– Dobrze, puszczę cię, jednak pod jednym warunkiem – podaj swoje imię. Jak cię nie będę widział na granicy to będę w stanie się o ciebie spytać patrolu.
Kamień z serca! Ulga przyszła gwałtownie, wraz z wielką falą powietrza wypuszczoną przez nos.
– Dziękuję! Księżycowa Łapa. – przedstawił się od razu, rozjaśniony jakby.
– W takim razie zmykaj stąd. – pozwolił mu odejść.
Uczeń kiwnął z wdzięcznością głową i z uśmiechem po czym poleciał na swój teren potykając się nieco, by szybko wpełznąć do nory.
┈◦☽⭒┈𝄪⚪𝄪┈⭒☾◦---
– Księżycowa Łapo! Księżycowa Łapo, gdzie ty byłeś? Przeszukaliśmy część terenów zanim Kozi Przesmyk powiedział nam, że widział, jak wychodziłeś z tunelu i szedłeś do obozu! Nie możesz tak po prostu znikać, czy ty masz dobrze poukładane w głowie? Byliśmy za ciebie od -... na Gwiezdnych, czy ty biłeś się z dzikami? – rozwścieczony głos Norniczego Śladu rozbrzmiewał mu w uszach, gdy ta dopadła go chwilę przed tym jak próbował wślizgnąć się do obozu niezauważony. Drgnął przez chwilę nie wiedząc co odpowiedzieć. Skłamać? Nie potrafił, ale...
– Ja... ja przepraszam, wpadłem do dziury i się poobijałem i było mi wstyd zawołać o pomoc... przepraszam. – wymamrotał powoli na wydechu, z czymś w rodzaju "uśmiechu" na pysku.
– Teraz przepraszasz? – zanim zdążyła się całkiem rozgadać, ktoś coś do niej szepnął, więc machnęła jedynie łapą i prychnęła, podczas, gdy Księżyc wślizgnął się szybciutko do obozu mając nadzieję, że nie zwrócili na niego większej uwagi. Zaczynał pokładać nadzieję w swojej "niewidzialności".
Spróbował ukryć swój zapach i przykryć poobijanie, wpełzając do środka obozu. Co prawda wytarzał się w terenach swojego klanu i teraz wyglądał jak oblepiona, mokra i brudna szkapa, jednak miał nadzieję, że to wystarczyło, a wymówka o dziurze była wiarygodna. Cichaczem spróbował dostać się do legowiska uczniów. Nie mógł widzieć jak w rzeczywistości wygląda. Był poobijany i przestraszony, jednak nie posiadał większych urazów. Tylko co teraz? Może się wyczyści i pójdzie szybko do wujka wyjaśniając mu sytuację? Gdyby poprosił, może by go nie wydał... chociaż nie czuł żadnego pieczenia ani nic, więc nie powinno dojść do zakażenia a więc nie było powodów, by się udawać do kącika medycznego. Tylko co z resztą klanu, zauważą?
– No wiesz co, Księżycu. Nawet nie przywitasz się z mamą, tylko cichaczem próbujesz dostać się do legowiska... – nagle, gdzieś w zasięgu jego słuchu znalazła się Szanta. Zamarł na moment czując, jak coś zlewa się powoli z jego ciała. Akurat jej nie chciał teraz "widzieć" najbardziej ze wszystkich kotów. Ustawił się no niej bokiem, jakby próbując ukryć tą część "gorszą". – Księżycowa Łapo. Co to jest? Gdzie jest Wędrujące Niebo?
Widocznie się nie udało.
– Cześć – przywitał się najpierw krótko, odpierając przy tym zarzut o braku przywitania – Ja ten, szukałem rzeczy do groty, potem wykopywałem korzenie ale były złe i wpadłem do dziury – wygłosił na jednym wydechu.
– I ta dziura wygryzła ci kawałek futro, tak? – gdy zadała to pytanie, obwąchała syna po czym szturchnęła go nosem w miejsce, gdzie miał jeden z siniaków skrytych pod futrem. Wyglądał aż tak źle? Na pewno nie.
– Gałąź... o gałąź zahaczyłem – wymamrotał, nie będąc świadom, że jego pysk wyraża dość jasno jego poczucie winy, odkrywając wszystkie myśli bardzo klarownie.
– Gałąź... – wymruczała, mrużąc oczy. – Księżycowa Łapo. Masz w tej chwili powiedzieć mi kto wyrwał ci to futro i podrapał cię w pysk. Widzę, że coś jest nie tak. Biłeś się z Lotosową Łapą? Wędrujące Niebo kazał wam walczyć? A może w tej dziurze, do której wpadłeś mieszkało jakieś zwierzę, które tak cię urządziło...
W międzyczasie do matki i syna zbliżył się Opadający Rumianek, którego obecności tym bardziej teraz nie potrzebował, a doskonale słyszał jego kroki! Po co on tu? Żeby oceniać, dopytywać czy robić dramę?
– Nie, nie, nie walczyłem z Lotosem! Nikt nam nie kazał, to nie on... to nie jego wina. Ja tylko zbierałem rzeczy i na grani... na granicy... – z szybkiej wyraźnej mowy, zaczął powoli mamrotać, czując lekki wstyd i panikę pełzające pod skórą. Uszy latały mu szybko na głowie, jak gdyby szukał kotów dookoła siebie, które mogły nagle przyjść i posłuchać tak samo jak Rumianek.
– Której granicy... – nachyliła się, co tylko dodatkowo go przygniotło. Oh. – Kto...
Obniżył nisko głowę, zaczynając ugniatać ziemię wbijając pazurki w podłoże.
– No bo, był taki kot u wilczaków i on myślał chyba, że jestem szpiegiem – zaczął cichutko i powoli, nie podnosząc głowy – Ale nie przekroczyłem granicy, przysięgam....
– Jesteś pewny, że nie przekroczyłeś? – spytał Rumianek, na co Szanta mu przerwała.
– Nawet jeśli przekroczył, to nie powód, aby od razu go bić i wyrywać sierść. Wystarczyło podejść, porozmawiać i normalnie powiedzieć, aby wrócił do siebie... Ten kot musiał być... niespełna rozumu, skoro pomylił młodego ucznia ze szpiegiem... No i skoro to nie Księżyc naruszył granicę to znaczy, że tamten ją przekroczył i w dodatku go zaatakował! – syknęła, po czym ostrożnie polizała Księżyca po policzku, w miejscu, gdzie znajdował się lekki ślad pazurów, zanim wyszła spod zadaszenia legowiska uczniów, kierując się do Rudej Lisówki i Zawodzącego Echa, którzy weszli do obozu. Jej kroki były dość charakterystyczne, nerwowe i Księżycowa Łapa był pewny, że nie oznacza to nic dobrego. Szybko, lekko się potykając, poddreptał do matki, starając się jak najszybciej zejść z widoku.
– To był uczeń też – wyjaśnił nieśmiało człapiąc za mamą, chociaż brzmiało to jakby próbował tego drugiego kota usprawiedliwić.
– Ale nie mów głośno dobrze? Nic mi bardzo nie jest a tak to dadzą mi opiekę całodniową i nie będę się mógł oddalać dalej niż na długość lisa – dodał błagalnie. W końcu to nie tak, że był tam sam. Gdyby wrzasnął wystarczająco głośno, pewnie by szybko przybiegli. Ale co wtedy by było? Był pewny, że znalazłby inne rozwiązanie... takie bezproblemowe.
┈◦☽⭒┈𝄪⚪𝄪┈⭒☾◦---
Szedł za mamą w towarzystwie dwóch wojowników, którzy, zdawało mu się, że go obwiniają za to, że muszą teraz gdzieś iść. Miał tylko nadzieję, że nie będzie z tego większej afery niż się spodziewał i wszystko się ładnie wyklepie, jednak gdy stanął już przy granicy i wyczuł zapach Klanu Wilka, automatycznie opuściła go jakakolwiek nadzieja, a po grzbiecie przeszedł dreszcz. Ale żenada. Myślał, że mama da chociaż trochę czasu na odpoczynek, jednak zdawało się, że nie chciała marnować ani minuty. Poprawiła tylko srebrne futro, wysłała kocura do Zawilca żeby się upewnić, że nic mu nie jest, po czym wybrała się żeby wyjaśnić kilka wilczych kuprów.
– Przy granicy znajdują się dwa Wilczaki, większy i mniejszy. Czy pamiętasz zapach tego, który się na ciebie rzucił? Jest tu? – spytała syna, czekając, aż pochwyci zapach Wilczaków, gdy już się zatrzymali.
W międzyczasie jej towarzysze próbowali zwrócić uwagę wspominanych kotów po drugiej stronie granicy
– Nie wiem... to nie... znaczy, tamten się chyba Bukowa Łapa nazywał. Albo Dębowa... – mruknął zestresowany, próbując sobie ogarnąć wszystko w głowie po kolei. – Ale możemy spytać...? – byli za daleko by mógł użyć nosa. Aż takiego skilla jeszcze nie miał, więc trzeba było podejść jeszcze bliżej. Na samą granicę.
– Przepraszam! Szukamy jednego, waszych uczniów, Bukowej... Lub Dębowej Łapy... Chcielibyśmy z nim porozmawiać.
Dając mamie mówić, z zawstydzeniem skurczył się jeszcze bardziej w sobie, jakby starając się schować za matką, by nie było go widać. Rzeczywiście będą z nimi rozmawiać? Naprawdę nie chciał przerodzić tego w dramę... o rany, byle by go o to nie obwiniali.
<Zbrodniarzu? idk mam nadzieję więcej się na ciebie nie natknąć>
[2752 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz